⑧③
Słowa: +/- 11,3k
———
Camila była zestresowana.
Chociaż bycie zestresowaną to mało powiedziane. Nie znała adekwatniejszego określenia na to, co czuła — i przy okazji na to, jak jej ciało reagowało.
Starała się z całych sił przestać myśleć o tym, co wydarzy się za parę godzin — bo tylko tyle dzieliło ją od pierwszego przyjazdu gości na urodziny Normani — jednak świadomość tego, że pewnie niejeden domownik założył, że doprowadziła się do względnie dobrego stanu, jest spowodowane tylko tym, że być może nastąpi jakaś konfrontacja z jej byłą partnerką.
Oczywiście mogło to tylko tak wyglądać, ale w rzeczywistości, Camila w końcu zmotywowała się do tego, aby na nowo o siebie zadbać po tak długim czasie przesiadywania w domu. Trudno o to, aby się nie zapuścić w tak komfortowych warunkach, prawda?
Miała wobec tego nadzieję, że nikt nie skomentuje zarówno gwałtownych, choć wcale nie tak przesadzonych zmian w garderobie po zakupach, jak i nowych perfum (i właściwie pierwszych perfum, bo wcześniej nie czuła potrzeby kupowania jakichkolwiek) oraz zmiany fryzury — która również nie była ekstremalna, po prostu je podcięła, zwłaszcza przód i rozjaśniła kilkoma odrobinę jaśniejszymi pasmami okolice twarzy.
Nie było to nic wielkiego, ale jednocześnie czułaby się głupio, gdyby ktoś napomknął coś o tych zmianach i prawdopodobnym spotkaniem z byłą partnerką tuż po tych działaniach.
Biorąc większy wdech w płuca, Camila rozejrzała się po ogrodzie, który był przygotowany pod gości przychodzącego na grilla. Prawie wszystko było gotowe przez dowództwo Normani. Pozostało tylko czekać — a to z kolei było najgorszą częścią. Niebywale ciężko odpychało się każdą myśl o tym, co się dzisiaj wydarzy.
Camila nie chciała tego robić, ale za każdym razem przegrywała i powracała z myślami do tego, jak zareaguje na obecność byłej partnerki, czy w ogóle dojdzie między nimi do jakiegoś przywitania — czy ona w ogóle będzie chciała z nią rozmawiać po tym, jak Alfa ją zostawiła, kiedy błagała, żeby tego nie robiła. Nie zdziwiłaby się, gdyby otrzymała wymuszone i suche przywitanie, dla czystej formalności, po czym ich kontakt zakończyłby się po takiej interakcji.
W końcu mijają niemal dwa miesiące od kiedy ostatni raz ją widziała — a widziała ją przecież zapłakaną i trzymającą w desperacji za ubrania, żeby nie odchodziła.
Alfa wykrzywiła w grymasie wargi na powrót do tamtego dnia. Czuła się podle przez to, jak emocjonalnie zareagowała kobieta na wieść o rozstaniu. Tak szczerze powiedziawszy, oczekiwała kłótni, a potem ewentualnego przejścia do chłodnej, zdystansowanej postaci.
Nie podejrzewała, że spotka się z tak werbalną stroną byłej partnerki.
Przełykając cicho ślinę, Camila ruszyła w głąb domu. Musiała zaprzestać unikania wymawiania jej imienia. Niestety przez te niemal dwa miesiące nabyła kilka złych nawyków.
— Camila?
Alfa wzdrygnęła się delikatnie, po czym zwróciła się natychmiast w stronę brata.
— Tak, Malcolm?
— Wszystko okej?
Kobieta uniosła brew na pytanie brata. Przez moment utrzymała kontakt wzrokowy z jego znacznie ciemniejszymi, brązowymi oczami, po czym przerzuciła uwagę na najbliższe okno, wzdychając pod nosem.
— Oczywiście. Czy coś się stało? — Ponownie zerknęła na brata.
Malcolm skrzyżował ramiona na muskularnej klatce piersiowej. Jego twarz wskazywała zmartwienie.
— Trudno cię złapać — zaczął ściszonym głosem. — Jesteś cichsza niż zwykle.
— Zawsze jestem cicha — uniosła leniwie kącik warg. — Czy coś się stało, że mnie szukałeś? — Ponowiła pytanie.
— W każdej chwili możemy pójść na długi spacer. Jakbyś chciała — mężczyzna odchrząknął delikatnie, po czym spojrzał na własne buty.
Alfa bardzo szybko wyłapała sugestię.
Pamiętała, jakby to było wczoraj — Malcolm przyjechał do nich po raz pierwszy, kiedy ich tata wrócił z sierocińca po żmudnych i niebywale ciężkich procedurach adopcyjnych, aby najpierw sprawdzić, czy chłopiec — na tamte czasy — będzie czuł się komfortowo przy tym, co rodzina Cabello mogła zaoferować ze swojej strony. Ostateczne decyzje były przeciągane w czasie tylko na wzgląd reakcji Malcolma na nowe środowisko.
Wbrew wielu pozorom — zwłaszcza teraz, kiedy jest dorosłym mężczyzną — tryskała od niego energia introwertyka. Przed innymi potrafił bardzo się dopasować ze swoim zachowaniem, wskutek czego często był brany za pełną energii osobę, kiedy w rzeczywistości próbował się dopasować. Lata w sierocińcu, przemiał w każdym z tych placówek, w których był nauczył go traktowania się jako puzzel.
A puzzel, odpowiednio ustawiony, zawsze złoży w całość oczekiwany obrazek.
Kiedy przyjechał do nich po raz pierwszy, niesamowicie nieśmiały i przytłoczony wielką przestrzenią — a przynajmniej wydawała się wielka w porównaniu do dzielenia pokoju z inną piątką chłopców — wydawał się nieprzekonany. To, co widział, wydawało się zbyt piękne i zbyt nierealistyczne, żeby było prawdziwe.
Nie był pewien, czy uda mu się dopasować tak, jak to zwykle przychodziło mu z łatwością.
Camila wyciągnęła do niego pomocną dłoń — dosłownie — zabierając na spacer po ogrodzie, który trwał dobre dwie godziny. Jako odrobinę starsza od niego, wzięła na swoje barki rozmowę z nim o wszystkim i o niczym, aby tylko się zrelaksował i mógł spojrzeć na pobyt tutaj jako świetną alternatywę.
Co więcej, Camila nie próbowała rzucać argumentami na lewo i prawo. Pozwoliła mu na to, aby rozejrzał się ciekawsko po każdym kącie ogrodu, celowo przedłużała przejście do kolejnego punktu według planu, który ułożyła sobie w głowie. Pomimo wielu padniętych słów, w momentach absolutnej ciszy najlepiej się dogadywali.
Malcolm przyglądał się wtedy z fascynacją różnokolorowym kwiatom, o które Sinuhe obsesyjnie dbała, a Camila stała tuż obok, przyglądając się jego rozświetlonej twarzy i szeroko otwartym oczom.
Od tamtego czasu, kiedy dopełniono wszystkie formalności, w chwilach, kiedy widziała po Malcolmie, że czuje się nieswojo albo coś jest po prostu nie tak — a wychwytywała to każdorazowo bez pomyłki — zabierała go na spacer, zaczynając od ogrodu, który na samym początku go zafascynował poprzez całe osiedle i bezpieczny fragment lasku za domem.
Jednak im starsi się stali, Camila wyjechała, ta drobna, choć znacząca tradycja poszła w niepamięć. Kiedy Alfa wróciła, Malcolm wydawał się być znacznie pewniejszym siebie mężczyzną i odniosła przez to wrażenie, że nie jest już tak potrzebna — że nie musi każdorazowo oglądać się przez ramię, aby sprawdzić, czy jej młodszy brat sobie radzi.
Taka postawa Malcolma przywołała ją do samego początku ich znajomości.
— Chcesz iść na spacer? — Camila powtórzyła pytanie brata, zmartwiona możliwością, że faktycznie coś się stało.
Malcolm wzruszył ramionami.
— I tak nie ma nic więcej do roboty.
— Okej, w porządku — kiwnęła głową, po czym skierowała dłoń w kierunku wyjścia. — Chodźmy.
Pierwsze kilkanaście minut spędzili w ciszy, chodząc po udekorowanym ogrodzie. Camila głowiła się, o co takiego mogło chodzić Malcolmowi, ale wiedziała z doświadczenia, że ostatecznie sam jej powie. Wystarczy trochę poczekać.
W przeciwieństwie do niej Malcolm ostrożnie dobierał słowa, które najpierw zbierał wielokrotnie w myślach.
Camila musiała nauczyć się natychmiastowych reakcji i znajdowania na poczekaniu odpowiednich, kolejnych słów.
— Jak się czujesz? — Zapytał, gdy weszli na chodnik i zaczęli krótką wycieczkę po tak znajomym osiedlu.
— Zmartwiona — odpowiedziała od razu. — Dawno nie szliśmy na spacer. Nie wiem, co o tym myśleć. Jak ty się czujesz?
— Zmartwiony — powtórzył. — O ciebie.
— O mnie? — Camila wsunęła dłonie do kieszeni eleganckich spodni, po czym obniżyła głowę, przyglądając się temu, jak jej stopy wykonują kolejne kroki. — Nie ma potrzeby, żeby się o mnie martwić, Malc — wolała nie pytać, dlaczego się o nią martwi, bo prawdopodobnie znała odpowiedź.
— Rozmawiałaś z Zaynem? Przeważnie to do niego idziesz, jeśli coś się dzieje.
— Nie rozmawiałam o niczym z Zaynem. Cóż, poza czymś zwyczajnym.
— To jeszcze bardziej mnie zmartwiłaś — mężczyzna przygryzł wargę. — Za parę godzin pewnie się spotkacie. To nieuniknione, jeśli nie chcecie się niezręcznie unikać.
— Zdaję sobie z tego sprawę — ton głosu miała obojętny, chociaż klatka piersiowa była niemal przesilona kłębkiem zmieszanych emocji.
— Dasz sobie radę?
— Oczywiście — natychmiastowa odpowiedź. — Jesteśmy dorosłe.
— Nie wątpię w to, ale chodziło mi o to... Nie rozmawiałaś z nikim. Czy w ogóle, no wiesz, poukładałaś sobie to wszystko w głowie?
— Wydaje mi się, że zrzucanie moich problemów na kogoś innego nie rozwiązałoby żadnego z nich. Co czyni mnie trochę hipokrytką — grymas przebiegł przez jej twarz na wspomnienie sugerujących słów w kierunku byłej partnerki o pójściu na terapię. — Poza tym rozmawia z kimś o tym, co się wydarzyło między nami, byłaby zawstydzająca. Niechętnie przyznaję się do własnej winy.
— Wina a wstyd nie mają wiele wspólnego.
— Malcolm — zatrzymała się, po czym spojrzała na brata. — O co chodzi, tak naprawdę? Chcesz jakimś sposobem dowiedzieć się, co między nami z ciekawości?
— Martwię się o ciebie, Camila — oblizał wargi. — Cokolwiek by się nie działo, zawsze szłaś dalej. Ale teraz...wydaje mi się, jakbyś utknęła w miejscu. Nie musisz mi o niczym mówić, ale chcę się dowiedzieć, czy dajesz sobie radę. Tak szczerze.
— Zawsze stwarzam dobre pozory, Malcolm, nic więcej — barki kobiety opadły. — Po prostu na jakiś czas się zapomniałam i wychwyciłeś coś, czego wcześniej nie pozwoliłam nikomu zobaczyć.
— Pozory?
— Staranie się o bycie wystarczającą dla każdego jest niebywale wielkim ciężarem.
— Jesteś bardziej niż wystarczająca, Camila. Ale jeśli cokolwiek między wami zaszło, sprawiło, że zaczęłaś myśleć inaczej...
Alfa uniosła dłoń, aby się zatrzymał, zanim pójdzie za daleko z własnymi słowami.
— Nie w tym rzecz. Chodzi o wszystko. A nie o...o nas. O to, co było.
— Ale przecież... — Malcolm nerwowo potarł czoło dłonią. — Wszystko robisz idealnie. Balansujesz między pracą a wszystkim innym. Zawsze wiesz, co zrobić. Zawsze wiesz, co powiedzieć. Zawsze znasz odpowiedzi — ponownie oblizał wargi. — Jak mogłaś pomyśleć, że przy tym wszystkim nie byłabyś dla kogokolwiek wystarczająca? Jesteś onieśmielająca z tym, ile jesteś w stanie zrobić.
Alfa wykrzywiła kąciki warg na podobę uśmiechu.
— Ale razem z tym wszystkim, co powiedziałaś idzie niepozorne oczekiwanie, że zawsze będę to wszystko wiedziała. Aż w końcu... — Wypuściła spięty oddech. — Zdałam sobie sprawę z tego, że to za dużo na moje barki.
— Nikt nie byłby zawiedziony, gdybyś powiedziała, że chcesz mniej obowiązków. Co więcej, myślę, że każdy doceniłby to, że mówisz o czymś takim otwarcie, Camila — potarł nerwowo szyję, dokładnie w ten sam sposób, w jaki robiła to jego Alfa.
— Cóż, tą zawstydzającą częścią jest to, że jednocześnie potrafię znaleźć wiele odpowiednich słów na poczekaniu czy od razu z miejsca i trafić w punkt, natomiast... Jeśli chodzi o wyrażanie tego, co się ze mną dzieję, moja komunikacja jest na bardzo niskim poziomie.
— Rozmawiasz o swoich uczuciach. To nie tak, że bije od ciebie tylko taka aura osoby, która potrafi doradzić. Masz w sobie tyle empatii dla drugiego człowieka, że wyrażasz całą sobą emocje, Camila — potarł kciukiem brew, spoglądając na ziemię. — Skoro ja to widzę, to reszta również.
— Są dwa rodzaje emocji. Uczuć. O pierwszym możesz mówić i dawać jednocześnie wrażenie, jakby przekazywało się drugiej osobie największy sekret, abyśmy znaleźli nić porozumienia. Drugi jest tym, co siedzi w tobie na tyle głęboko, że sam nawet tego nie rozumiesz i nie ma opcji, aby pisnąć o tym bałaganie chociażby słówko.
— Nikt nie oczekuje od ciebie mówienia o wszystkim, Camila. Mimo wszystko, jesteś tylko jedna. To oczywiste, że masz swoje granice.
— Ale jak już kilka razy dałam do zrozumienia, że we wszystkim pomogę to to przekonanie, że przyjście do mnie poskutkuje poradą, pocieszeniem i wszystkim innym zostaje podtrzymane bez względu na to czy mi się to podoba, czy nie.
— W takim razie daj sobie luz. Weź wolne. Odpocznij — Malcolm uniósł głowę, aby spojrzeć na siostrę. — Nie pośpieszaj niczego.
— Łatwiej powiedzieć niż zrobić — westchnęła ciężko. — Za parę godzin czeka mnie kolejne starcie.
— Mówiłaś, że nie powinno być źle.
— Nie powinno... Ale nie wiem, czego oczekiwać. Jestem pewna tylko tego, że każda będzie zgrywała pozory, aby nie zepsuć urodzin Normani.
— To jest ten moment, w którym mowa o tym drugim rodzaju emocji? Nie da się o nich mówić, żeby sobie ulżyć? — Malcolm ponownie skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
— Trudno jest rozmawiać o czymś, do czego rozpadu się przyczyniłeś — Camila odchyliła głowę z kolejnym westchnięciem. — Doprowadziłam zarówno do początku końca, jak i do faktycznego zakończenia tego, co między nami było.
— Nie wiedziałem... — Malcolm podrapał się po karku.
— Bo nikomu o tym nie mówiłam. Jak wspomniałam, niechętnie mówię o tym, co zrobiłam źle — wyprostowała się. — Dlatego to będzie niesamowity krok w przód, jeśli wymienimy przywitanie i spojrzymy sobie w oczy po tym wszystkim. Zwłaszcza, że nie odezwałam się ani słowem przez niemal dwa miesiące. Nie wiem, co się u niej zmieniło. Nie wiem nic, bo nie chciałam, żeby ktokolwiek o niej wspominał.
— Nie zawsze wina jest tylko po jednej stronie. Miałaś prawo zrobić coś źle tak samo, jak i ona, ale skoro nie zwróciła ci uwagi, to chyba też trochę przyczyniła się do tego, że skończyło się to w taki sposób?
— Ona doskonale wie, co zrobiła źle. Nieraz mnie zraniła. Ale moim błędem i winą było to, że nie mówiłam otwarcie, co czuję po takich sytuacjach, przez co nie nauczyłyśmy się poprawnej komunikacji. Pozwoliłam na to, aby kolejne sytuacje, tylko z innymi okolicznościami, zdarzały się raz za razem. Aż w końcu odezwałam się...mając dosyć.
Spojrzała na Malcolma.
— I kiedy się odezwałam, to był dla mnie koniec. A kiedy to usłyszała, będąc tak samo słaba w komunikacji i tym bardziej mówieniu o swoich uczuciach, zareagowała... Nigdy nie widziałam, żeby była czymkolwiek tak poruszona, ale stałam przy swoim i ją zostawiłam. Więc na koniec i tak, wydaje mi się, że zraniłam ją najbardziej. Dlatego... — Wzięła większy wdech. — Uznam to za sukces, jeśli wymienimy przywitanie i spojrzymy sobie przy tym w oczy. Zwłaszcza po takim czasie ciszy z mojej strony.
— Nie próbowała się z tobą kontaktować?
— Udaremniłam ze mną kontakt — zacisnęła wargi. — Co jest kolejnym powodem, aby obrzucić mnie tym złym rodzajem spojrzenia, Malcolm.
— Och.
— Mówiłam. To nie takie proste — zaczesała w tył włosy. — Wracajmy. Jeśli zauważą, że nas nie ma, Normani zacznie szukać. Nie ma co jej denerwować na chwilę przed imprezą.
Malcolm kiwnął tylko głową z mętlikiem w myślach i ruszył tuż za siostrą.
—
Camila czuła się odrobinę osaczona.
Może nawet ciut bardziej niż tylko odrobinę.
Gości nie było co prawda dużo, może kolejne 10 do 15 osób poza całym jej rodzeństwem, ale poczucie osaczenia wynikało z tego, że jedna grupka szczególnie się jej przyglądała — a właściwie to konkretna osoba z trzyosobowej paczki, która stała nieopodal. Camila nie rozumiała, o co mogło im chodzić, ale nie śmiała podchodzić. Wszyscy wiedzieli z jaką rodziną mają do czynienia, więc może nie chodziło o jej drugą naturę.
A nawet jeżeli by się pomyliła, być może wzbudzała zainteresowanie. Może ktoś wiedział, że jest Alfą, a usłyszał kilka stereotypów i stąd wynikała ta nieustanna obserwacja. Istniała też alternatywa, że jej druga natura nieświadomie przyciągała, a osoba dotknięta tym niespodziewanym zainteresowaniem była zdezorientowana i próbowała zrozumieć, co ją przyciąga.
W każdym razie, Camila nie śmiała się wychylać. Zamiast tego stała oparta o jeden z wysokich, ale małych stolików — w sam raz, żeby się oprzeć i położyć drinka lub talerz z jedzeniem i pogadać. Nie śledziła dokładnie towarzystwa — oczywiście — ale brakowało jej jednej obiecanej osoby.
Nie to, żeby wyczekiwała czyjegoś przyjścia.
Oczywiście.
— Hej.
Camila uniosła spojrzenie znad kieliszka, w którym znajdował się zaledwie sok pomarańczowy, napotykając jedną z kobiet, które ją obserwowały — akurat nie była to ta, która nie spuszczała z niej spojrzenia, ale najpewniej jej przyjaciółka.
— Um, dzień dobry — lekki uśmiech uformował się na wargach Alfy, po czym wyprostowała się bardziej w tej samej chwili, kiedy kobieta oparła się o stolik.
— Dlaczego stoisz tak z boku? — Zagadnęła, a jej niebieskie oczy nieustannie przypatrywały się twarzy młodej Cabello.
— Nie jestem taką duszą towarzystwa, jak Normani — kiwnęła głową w stronę przyjaciółki, która stała z inną grupką bliżej grilla.
— Mhm, rozumiem — potaknęła. — Jesteś siostrą DJ, tak?
— Tak. Nie każdy łatwo skojarzy, w końcu jest nas...sporo.
— Jeśli się nie mylę, jesteś jej starszą siostrą — wskazuje luźno palcem na Cabello, kiedy jej oczy przez moment staksowały ubiór kobiety.
— Dobrze trafiłaś. Jestem Camila, miło mi — wysunęła dłoń z czystej grzeczności, która od razu została ujęta.
— Rae — ścisnęła dłoń kobiety.
— Nie znam wszystkich znajomych Normani tak dobrze, jak Dinah — Camila powoli wycofała rękę.
— No tak. Podróżująca siostra.
Alfa uniosła ciekawsko brew.
— Masz same trafne informacje.
— Muszę mieć — Rae posłała jej krótki uśmiech. — Słyszałam też, że jesteś singielką.
— Och — Camila natychmiastowo opuściła głowę i na nowo skupiła spojrzenie na kieliszku z niedopitym sokiem.
— Nie usłyszałam zaprzeczenia — Rae podparła brodę o dłoń, z twarzą całkowicie zwróconą ku Alfie. — Ech, wydajesz się nieśmiałym typem. Podobnie jak Jasmine, która mnie tutaj przysłała.
— Jasmine? — Camila nie kojarzyła tego imienia. Naprawdę nie znała zbyt wielu znajomych Normani, ponieważ grupki, w których się znajdowała bywały zróżnicowane między sobą.
— Mhm, moja przyjaciółka. Przyszłam wybadać, czy w ogóle jesteś zainteresowana kobietami. Nie chcę zakładać z góry.
— Och...
— A jesteś w jej typie. Elegancka brunetka z brązowymi oczami — wskazała dłonią na jej ubranie.
Camila mimowolnie zerknęła na koszulkę na krótki rękaw sięgającą łokciom, która była wsunięta w kremowe zwężane, choć dość zwiewne spodnie udekorowane brązowym paskiem, a na sam koniec zmierzyła wysokie, skórzane buty o dość płaskiej podeszwie. Normalnie, według starego stylu, ubrałaby się na podobę formalnego stylu, ale chciała dodać temu luzu.
Zakupy z Normani chyba nadto podziałały. Nie o taki efekt jej chodziło.
— Och — potarła nerwowo szyję, nieśmiało spoglądając na Rae. — Jest mi niezmiernie miło, ale pomimo tego, że nie jestem z nikim, to...umm...
— Jasmine niekonicznie szuka kogoś do związku, jeśli o to ci chodzi — machnęła ręką, a jej niebieskie oczy błysnęły rozbawieniem.
— Och — twarz Alfy poczerwieniała przez wyraźne zawstydzenie takim nieoczekiwanym zwrotem akcji. — Och, rozumiem. Tylko, um...akurat jestem zainteresowana kimś innym. Czekam aż się pojawi... — Oblizała nerwowo wargi i ponownie potarła szyję. — I jestem na uboczu, żeby się ogarnąć i nie pokazać, że czekam... — Dodała ciszej.
— Ach, rozumiem — Rae przesunęła dłoń, więc teraz opierała o nią policzek. — Wielka szkoda. Jesteś przeurocza, a jednocześnie z klasą — westchnęła cicho. — Wielka szkoda, ale jakby kto pytał, próbowałam wypytać.
— Wybacz... To nie ma nic wspólnego z twoją przyjaciółką, naprawdę. Po prostu...obrała sobie złą osobę — Alfa nerwowo wzięła kilka łyków soku, aby czymś się zająć.
— Nie no jasne, rozumiem całkowicie. Dlatego też podeszłam, bo ona jest dość nieśmiała. Nie wiem, czy dobrze zniosłaby to z twojej strony, pomimo tego, że jesteś niesamowicie miła — przyznała, po czym wyprostowała się bardziej. — Będę nadto wścibska, jeśli zostanę, żeby dowiedzieć się trochę więcej o tej tajemniczej osobie na którą czekasz? Aż jestem ciekawa, kto to jest.
— Nie byłabyś wścibska — Alfa oblizała wargi. — Jeszcze się nie pojawiła.
— Więc to ona? Kobieta?
Camila skinęła głową.
— Przynajmniej dobrze trafiłam. Wybacz, ale obstawiałam, że mogłabyś preferować również kobiety, choć z grzeczności wcześniej zapytałam.
— Och? Zdradza mnie coś?
— Nie. To tylko takie przeczucie. Więc...czym zajmuje się ta pani, która skradła twoją uwagę?
Camila ponownie nieśmiało uciekła od zaciekawionego spojrzenia niebieskich tęczówek Rae.
— Zajmuje się marketingiem i zarządzeniem grupą z tego działu dla producenta małogabarytowych i wielogabarytowych sprzętów informatycznych i telekomunikacyjnych — rzuciła bez zająknięcia. — I zajmuje się też kwestiami prawnymi przy umowach z klientami. Mają dość drogi sprzęt, bo w końcu to różnego rodzaju laptopy, tablety, notebooki i tak dalej, a sprzedają je hurtowo.
— Cóż...na pewno bym nie zgadła — Rae wypuściła lekki, krótki śmiech. — Więc zapewne niebywale inteligentna kobieta — dodała ciszej. — Mówiłaś, że przygotowujesz się na jej przyjście. Chcesz jej w końcu zaimponować czy może sytuacja wygląda inaczej? O ile mogę dopytać, oczywiście — na koniec uniosła dłonie w geście obronnym.
— Nie jesteśmy już razem — Alfa chwyciła między palce kieliszek i wzięła łyk soku. — Więc dobrze będzie, jeśli wymienimy uprzejme przywitanie i spojrzymy sobie przy tym w oczy — wykrzywiła delikatnie wargi, kiedy zaobserwowała, że nadal nie dotarła. Przynajmniej nie do ogrodu. Nie czuła też jej obecności. — A potem będę podziwiała ją z daleka — wymamrotała niekoniecznie dla uszu Rae.
— Podziwiała z daleka? — Powtórzyła brunetka, a jej niebieskie oczy ponownie uważniej przyjrzały się twarzy Cabello. — Nie słyszałam, żeby ktoś wyrażał się w taki sposób o swojej byłej — skomentowała. — Nie planujesz zagadać? Albo zobaczyć czy sama zagada, jeśli będziesz rozmawiała z kimś innym?
— Nie chcę z nikim pogrywać — zwróciła swoje ciemne tęczówki ku niebieskim. — I nie wiem, jak do tego podejść, ale urodziny Normani nie powinny być jedynym powodem, dla którego miałybyśmy porozmawiać. Jeśli tak jest, to chyba jednoznaczne z tym, że nie ma na co więcej liczyć, prawda? — Dopiła sok za jednym haustem. — Mniejsza z tym. Nie będę zanudzać. Jestem pewna, że masz ciekawsze rzeczy do zrobienia. Próbowałaś już czegoś z grilla? Normani pilnowała, żeby było coś mięsnego i wegetarianów. Nie mamy żadnego wegana w towarzystwie z tego, co wiem.
— Muszę powiedzieć, jestem pod wrażeniem — Rae przesunęła ciało, opierając się nieznacznie bokiem o stolik. — Szczęściara z niej skoro tak przyciąga twoją uwagę — lekki uśmiech przebiegł przez jej wargi. — A co do jedzenia, próbowałam kiełbasek z serem, są zajebiste, i grillowanego ziemniaka w ziołach.
— To wcale tak dużo jeszcze nie spróbowałaś — postanowiła nie komentować pierwszej części jej wypowiedzi.
— Nie chcę się objeść na samym początku, bo potem nie ruszę się z krzesła — Rae westchnęła. — Jeśli niedługo nie przekażę Jasmine jakichś informacji, będzie to podejrzane. Muszę coś wymyślić.
Alfa oblizała wargi i odstawiła kawałek dalej pusty kieliszek po soku.
— Mówiłaś, że jest nieśmiała i przez to cię tutaj wysłała. Możesz powiedzieć, że sama się rozgadałam, że za kimś czekam, bo już mi się język rozplątał — wzruszyła ramieniem. — Normani to rodzina, nie zamierzam psuć atmosfery dla żadnego z gości. A jeśli miałaby poczuć się głupio, lepiej zwalić to na jakiś niepotrzebny monolog z mojej strony, który jednocześnie nie wydał powodu, dla którego podeszłaś.
Rae przez moment przyglądała się jej twarzy z dziwnym spojrzeniem, którego Camila nie śmiała skomentować. Na dobrą sprawę Rae byłaby bardzo onieśmielająca, gdyby umysł Alfy nie wędrował w kierunku innej brunetki — z zielonymi zamiast niebieskimi oczami.
— Jak ma na imię twoja była? — Cabello uniosła brew na zmianę tematu. Myślała, że rzuciła dobrym pomysłem, aby nie wprawiać Jasmine w zażenowanie bądź dyskomfort.
— Lauren — tak szczerze to był pierwszy raz od niemal dwóch miesięcy, kiedy powiedziała na głos jej imię.
— Nie mogę się doczekać aż ją spotkam. Musi mieć w sobie coś intrygującego, że planujesz podziwiać ją z daleka — lekki uśmiech pojawił się na jej wargach, ale był on serdeczny niżeli złośliwy. — A sugestia brzmi dobrze, żeby nie było jej głupio albo zrobiło się niezręcznie.
— To będzie nasza tajemnica — kąciki warg Camili uniosły się ku górze.
— Nasza tajemnica — Rae wysunęła mały palec, który Alfa owinęła swoim. — Przyklepane, więc jak się wygadasz to stracisz palec — pokazała jej lekko język, zanim puściła oczko i odsunęła się od stolika. — Powracam do towarzystwa, żeby za bardzo się nie stęksnili. Albo żeby nie pomyśleli, że cię podrywam, chociaż nie lecę w te klimaty.
— Miłej zabawy — Alfa skinęła głową. — Polecam szaszłyki z halloumi!
— Trzymam za słowo z poleceniem — wskazała na Camilę palcem, zanim odwróciła się i ruszyła w stronę swoich znajomych.
Kiedy kobieta została sama, postanowiła napełnić kieliszek, żeby w razie czego mieć możliwość na złapanie myśli pod pretekstem konieczności wzięcia kolejnego łyka. Mozolnie przeszła drogę ku kamiennemu grillowi, przy którym akurat rozmawiała Normani z Ryanem, jeśli Camila dobrze pamiętała.
— Hej — przywitała się z lekkim tonem, uśmiechając się do Ryana, po czym skręciła odrobinę w lewo, żeby wziąć w dłonie dzbanek pełen soku pomarańczowego.
— Hej, Camila — usłyszała za plecami Ryana, a chwilę później poczuła ramię Normani na barkach.
— Dostałaś wszystkie prezenty? — Zagadnęła Alfa.
— Jeszcze nie. Brakuje dwóch osób.
— Och? Nie dałeś jej prezentu, Ryan?
— Dostała od razu — niebieskie oczy mężczyzny zerknęły w kierunku Normani z rozbawieniem. — Zanim się przywitałem, oddałem w ręce obiecaną przesyłkę.
— I tak powinno być — wtrąciła Hamilton.
— Normani wyjątkowo traktuje swoje urodziny — Alfa przekręciła głowę, aby spojrzeć na Ryana, który znajdował się po jej prawej stronie. — Nieważne, ile lat kończy. Ważne, żeby lista prezentów była odhaczona.
— Nie jestem materialistką.
— Oczywiście, że nie — Ryan od razu zaprzeczył z uniesionymi dłońmi, zanim chwycił za dwa koreczki ze słodkimi pomidorkami i fetą.
— Masz bardzo praktyczne podejście do urodzin. I to się ceni — nieznacznie uniosła kącik warg, wiedząc, że cicho śmiejący się mężczyzna wyłapał dwuznaczną aluzję. — Lepsze takie podejście niż mówienie, że niczego się nie chce. Wypada coś kupić, a ja jestem kiepska w kupowaniu prezentów. Później robi się z tego rozczarowanie, bo mogłam kupić coś lepszego, ale skąd miałam wiedzieć co dokładnie? Oszczędzasz nam trudu, Mani.
— Dokładnie — Normani potaknęła z ciężkim westchnięciem. — Ułatwiam sprawę. Chcę konkretów, jeżeli chcesz już coś kupić. Ale nie zmuszam do prezentów.
Po krótkiej rozmowie, Camila sukcesywnie miała pełen kieliszek soku w dłoni, który natychmiast się przydał, bo gdy tylko minęła grilla, została wciągnięta do konwersacji z tą grupką znajomych, z którymi miała już kilka razy do czynienia. Oczywiście byli ciekawi, jak wygląda jej życie teraz, ponieważ ostatni raz, kiedy się widzieli, było to przed wyjazdem za granicę. Minęło sporo czasu, więc większość czasu spędziła właśnie z nimi, do momentu, w którym nie przeszedł przez nią dreszcz.
Słowa, które padały od Briana opowiadającego o swoich zeszłorocznych wakacjach w ogóle nie docierały do świadomości Cabello, która poczuła nagłe otępienie. Suchość w gardle, która równie szybko się pojawiła nie ustawała, pomimo brania łyku za łykiem z kieliszka, a mocno bijące serce dudniło w uszach, odrywając ją od świata rzeczywistego.
Jest tutaj.
Alfa zacisnęła wargi, które znacznie zadrżały, zanim zmusiła się do wykrztuszenia wymówki o tym, że musi sprawdzić czy reszta jedzenia na ruszt została wyciągnięta z lodówki. Musiała się oddalić — i to jak najszybciej. Nie chciała przez tak nagłe uderzenie obecności kobiety dać pozostałym wrażenie, jakby była odcięta od rzeczywistości. Albo po prostu schlana — bo tak też mogło to wyglądać.
Niemal na oślep skierowała się do kuchni, tylko po to, żeby wyjść drzwiami frontowymi i usiąść na wolnej ławeczce na ganku. Odłożyła kieliszek na parapet i wzięła kilka głębokich oddechów. Próbowała w ten sposób przywołać stabilniejsze bicie serca i przy okazji zmusić się do tego, aby umysł skupił się na analizowaniu całego otoczenia, zamiast wędrować wokół jednej osoby.
Z czasem slyszała śmiechy bijące od grupki Rae, krzyknięcie Ryana, zanim z udawanym zbulwersowaniem skomentował wypowiedź kolegi, a na sam koniec lecącą piłkę futbolową — słyszała przy tym jakieś zdawkowe rozmowy o poprawie rzutu między dwójką mężczyzn.
Piłka.
Skupiając się na tym przedmiocie, usłyszała przekleństwo jednego z dwójki, która jej używała i zanim się obejrzała, wykorzystała prędkość swojej drugiej natury, aby zatrzymać przedmiot przed uderzeniem w któregoś z gości.
I tak właśnie się udało.
Jedynie z takim wyjątkiem, że w chwili złapania straciła równowagę i upadła tyłkiem na ziemię — w ostatniej sekundzie wsparła się na dłoni, aby nie wylądować z takim impetem i ubrudzić spodnie od trawy na zielono.
Chwilę później pojawił się drugi wyjątek, ponieważ swoją nagłą obecnością wystraszyła osobę, która była narażona na oberwanie z piłki futbolowej, wskutek czego ślizgnęła się na trawie, próbując odskoczyć, finalnie lądując na udach Alfy.
Ten wspaniały wypadek dopełniła mimosa, która częściowo wylała się na twarz i ubrania Cabello podczas upadku.
— Och, Camila. Nie zauważyłam cię — kolejny dreszcz przebiegł przez kręgosłup Alfy na dźwięk tego głosu. — Cholera, oblałam cię, przepraszam...
Camila chrzaknęła cicho i przymknęła jedno oko, które zaczęło piec.
— O nie, trafiłam cię w oko? To mimosa — Alfa wciągnęła gwałtownie powietrze w płuca, czego nie dało się nie wychwycić, kiedy ciepła, delikatna dłoń zetknęła się z jej rozgrzanym policzkiem.
— Muszę je przemyć.
— Tak, tak, koniecznie, bo...
— Hej, nic wam nie jest?
Alfa zerknęła jednym okiem na Briana, który znalazł się tuż przy nich i ukucnął.
— Camila musi szybko przemyć oko, bo przypadkiem trafiłam ją mimosą.
— Wszystko okej — wymamrotała Cabello, zanim wypuściła spięty oddech, gdy waga z jej ud zniknęła, przez co sama mogła wstać.
— Musisz to przemyć — Brian zwrócił uwagę.
— Tak, zaraz to zrobię. Uważajcie z piłką następnym razem — oblizała nerwowo wargi po wstaniu na równe, choć wiotkie nogi. — Mogła dostać w twarz, gdybym nie zdążyła. Jeśli mają rzucać piłką, ogród jest na tyle duży, że mogą się oddalić. Wtedy nikt nie oberwie.
— Powiem im, że mają spadać dalej — mężczyzna chwycił za piłkę i również wstał na równe nogi. — Pomóc ci?
— Nie, dam sobie radę — minęła zaledwie chwila, kiedy została sam na sam z kobietą.
Przez dobrą minutę nastała między nimi niesamowicie niezręczna cisza, bo żadna nie wiedziała, co powiedzieć. Nie tak to sobie Camila wyobrażała — liczyła na przelotne przywitanie i nic więcej, a tymczasem Lauren wylądowała na jej udach tuż po tym, jak uratowała jej twarz przed piłką futbolową.
Ten niespodziewany kontakt fizyczny — choć całkowicie niewinny — przywrócił to, co straciła i nie mogła przez to wykrztusić żadnego słowa. Obawiała się, że jej głos natychmiastowo zdradzi bycie na skraju płaczu z powodu tylu nagromadzonych emocji w tak krótkim czasie.
— Chodź, musimy to przemyć, zanim będzie gorzej. Nie miałam tam dużo szampana, ale to wciąż alkohol. I w dodatku sok pomarańczowy — zanim kobieta mogła chwycić ramię Camili, usłyszała stłumione: "Dam sobie radę", po czym jej ciało całkowicie zniknęło z pola widzenia. Dopiero kiedy obejrzała się na lewo, zauważyła, że Alfa podparła się o framugę, zanim weszła wgłąb domu przez otwarte, przeszklone drzwi.
Camila z kolei wiedziała, że nie był to najlepszy ruch z jej strony, ale naprawdę nie wiedziała, co ma zrobić — czuła niezmierne zawstydzenie. Nie tak wyobrażała sobie pierwsze spotkanie z kobietą po niemal dwóch miesiącach. I chociaż ich rozmowa potoczyła się całkiem sprawnie, to była ona tylko i wyłącznie popchnięta przez drobny wypadek. To nie tak, że Lauren faktycznie chciała z nią rozmawiać.
Nie to, że wymagała czegoś takiego — albo ujmując to lepiej, nie oczekiwała, że kobieta zechce z nią porozmawiać. Nie miała tak naprawdę żadnych podstaw, aby mieć najmniejsze chęci. W końcu to Camila odeszła jako pierwsza w momencie, kiedy powiedziała po raz pierwszy aż tyle o swoich uczuciach, po czym urwała ich kontakt na niemal dwa miesiące.
Byłaby kompletnym głupcem, gdyby liczyła na coś więcej niż przywitanie.
Biorąc kolejny drżący oddech, Alfa opuściła łazienkę przyłączoną do jej sypialni i szybko przebrała ubrania, które ostatnio kupiła — na szybko wybrała taką samą koszulkę tylko zamiast w białym kolorze, który teraz był brudny, chwyciła za beżową. Była o tyle praktyczna na wszelkich wyjściach tego typu, że jeśli coś wpadło jej w oko, kupowała kilka tych samych wariantów — jedynie czasem brała różne opcje kolorystyczne.
Po szybkim przemyciu lepiącej skóry i założeniu nowej koszulki, bardzo powoli skierowała się w dół schodów. Była pewna, że nie wróci na razie do ogrodu, bo nie wiedziała, co tam zastanie. I tak szczerze, bała się wiedzieć, co mogło na nią czekać.
Zamiast tego wyszła przez drzwi frontowe i usiadła na ławeczce, którą mieli na ganku. Z ciężkim westchnięciem wysunęła telefon z kieszeni, aby spojrzeć ostatni raz we własne odbicie i sprawdzić, czy makijaż jest w porządku — poprawiła go na szybko. Tuż po tym opuściła lekko ramiona i sięgnęła do drugiej kieszeni, z której wyciągnęła należność Malcolma, którą pożyczyła za jego zgodą.
Widziała, że wielokrotnie tego używał dla odstresowania. Nie była pewna, czy jakkolwiek jej to pomoże, bo w końcu nikotyna nie ma absolutnie niczego wspólnego z kojącym działaniem, wręcz przeciwnie. Kiedyś czytała, że sam ruch dłoni do ust i moment zaciągania się daje ten efekt, ale łatwiej dopowiedzieć, że wszelkiej maści i formy papierosy przynoszą ulgę.
Obkręcając między palcami e-papierosa, ostatecznie kliknęła odpowiedni guzik i wciągnęła odrobinę dymu. Nie zaciągała się całkowicie, bo wiedziała, że prawdopodobnie przy jej szczęści zacznie się tak dusić, że zwróci na siebie uwagę. Zamiast tego brała niewielkie buchy, czując na kubkach smakowych miętowy posmak, zanim wypuszczała zaskakująco gęsty dym.
Po kilku minutach spędzonych w tym samym miejscu, poczuła, że jej ciało zaczyna się odrobinę relaksować — na pewno nie na wzgląd samego e-papierosa, ale dzięki rozproszeniu, które ze sobą niósł.
— Camila?
Ciało Alfy ponownie się spięło, a e-papieros wyleciał w górę, zanim złapała go w ostatniej chwili — z pewnością roztłukłby się z zawartością półprzezroczystego płynu w pojemniczku. Tuż po tym przyłożyła wolną dłoń do mostku z ciężkim oddechem.
— Myślałam, że to Dinah — wymamrotała bez zastanowienia, tworząc w głowie potencjalnie głośną i niepotrzebnie wyolbrzymioną reakcję siostry, gdyby zobaczyła ją z fajką.
— Palisz? — Starsza kobieta uniosła brew, jednak twarz nie wyrażała nadto wielkiego zaskoczenia.
Alfa potarła nerwowo czoło i wymamrotała, że własność jest Malcolma.
— Nie bawisz się z resztą? — Camila próbowała zmienić temat, ale wiedziała, że nie była zbyt dyskretna. — Czy może się ubrudziłaś? Potrzebujesz ubrań na zmianę?
— Nie ubrudziłam się...akurat wszystko trafiło w ciebie — chrząknęła cicho, po czym ułożyła dłoń na biodrze. — Chciałam sprawdzić, co z twoim okiem. Nie dość, że było tam trochę alkoholu, to w dodatku sok pomarańczowy.
— Przemyłam i jest dobrze — oblizała wargi, spoglądając nieśmiało w kierunku kobiety, kiedy jednocześnie schowała e-papierosa do kieszeni. — Więcej trafiło na ubrania. Na szczęście.
— Och, to faktycznie dobrze.
Tuż po tym nastała cisza — oczywiście niezręczna, bo żadna nie wiedziała, jak dalej kontynuować rozmowę. Widać było, że ani jedna, ani druga nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca i najpewniej była zainteresowana, żeby przeciągnąć jakąkolwiek konwersacje, ale nie miały pojęcia, jak się za to zabrać.
Wbrew pozorom minęło dużo czasu.
— Przepraszam, że cię wystraszyłam — bąknęła Alfa. — Wyskoczyłam tak przed tobą znikąd. Nie chciałam, żeby ktoś oberwał — uciekła wzrokiem do własnych stóp. — Podejrzewałam, że wyciąganie piłki będzie kiepskim pomysłem.
— Byłoby pewnie gorzej, gdybyś tego nie zrobiła. Nie widziałam tej piłki, także nie masz za co przepraszać. Uratowałaś mi twarz — kąciki warg Lauren drgnęły w lekkim uśmiechu. — Dziękuję za poratowanie. Z pewnością zostałby siniak.
Alfa machnęła tylko dłonią.
— To nic przyjemnego dostać z piłki — zaczęła, ale właściwie nie wiedziała, co powiedzieć dalej w kierunku starszej kobiety. — Jesteśmy kwita. Przyszłaś sprawdzić, czy z moim okiem wszystko w porządku. Dziękuję — przełknęła ciężko ślinę w obawie, że przez nieprzemyślane słowa Lauren weźmie to za znak, aby sobie poszła.
A Camila, pomimo bycia kłębkiem stresu i nerwów, nie chciała, żeby tak szybko odchodziła.
— Alkohol w oku to nie żarty — starsza podeszła odrobinę bliżej.
— To prawda — kiwnęła głową. — Nie sądziłam, że spotkamy się przy takich okolicznościach — pociągnęła kolejny możliwie bezpieczny temat.
— Od początku spotykałyśmy się przy wyjątkowych aranżacjach — po tych słowach westchnęła i przysunęła się na tyle, aby usiąść w przyzwoitej odległości od Alfy. — Niepotrzebnie ubrałam wysokie buty do pracy — wymamrotała pod nosem bardziej do siebie niżeli kobiety siedzącej obok.
Camila z kolei była zaskoczona, że Lauren zajęła miejsce obok. Oczywiście nie siedziały nadto blisko, ale nie spodziewała się, że usiądzie przy niej — wcześniej zdezorientowane zmysły jeszcze bardziej zaczynały szaleć, ponieważ nie mogła jakkolwiek wyzbyć się zapachu, który emanował od starszej kobiety i ciepła, które biło od jej ciała. To wszystko wydawało się tak znajome, ale na samą myśl, jak jednocześnie obce, na nowo pojawiało się to targające serce ukłucie.
Poza tym Camila nie potrafiła napatrzeć się na Lauren — nie chodziło nawet o sam strój, chociaż kobieta miała styl podpasowany do budowy ciała, ale nie widziała jej przez tak długi czas, że nie mogła przestać na nią spoglądać. Próbowała robić to dyskretnie, ale jedną z rzeczy, którą można o Alfie powiedzieć to tylko próby bycia dyskretną, kiedy w rzeczywistości obserwacje bywały oczywiste.
Camila zacisnęła wargi, aby z jej ust nie wyleciał komentarz o związanych włosach — z kilkoma naturalnie pokręconymi, cienkimi pasmami okalającymi twarz — które były rzadkim widokiem. Poniekąd czymś takim od razu zdradziłaby się tym, że niepotrzebnie analizuje jej wygląd. Z drugiej strony z kolei nie chciała, aby komentarz pociągnął za sobą jakąś niezręcznie wymuszoną odpowiedź.
To nie było jej miejsce, aby wypowiadać się na temat wyglądu Lauren.
— To prawda, nie bywałam nadto subtelna. Nie mogło być inaczej i tym razem — przyznała w końcu, żeby cisza z jej strony nie wytworzyła cholernej niezręczności albo dałą do zrozumienia, że nie chce już z Lauren rozmawiać. — Liczyłam bardziej na przywitanie.
— Hmm... — Starsza ułożyła plecy na oparciu ławki. — Suche przywitanie, a następnie pójście w inną stronę?
Alfa przełknęła gulę w gardle, co zajęło dłuższą chwilę.
— Skoro tak to widziałaś, to chyba jestem taką złą eks — dorzuciła niby luźno Lauren, zanim Cabello zabrała się za odpowiedź.
— Raczej to ja odgrywam taką rolę — udało jej się wcisnąć uwagę. — Patrząc na to, w jakich warunkach się pożegnałyśmy.
— Chyba mogło być gorzej.
— Możliwe — oblizała nerwowo wargi, ponownie zerkając na Lauren. — Co nie znaczy, że nie mogło być lepiej.
— Możliwe — powtórzyła.
Po tym nastała kolejna chwila ciszy, ale tym razem Camila ruszyła z kolejnym tematem. Chociaż miała nieprzyjemne przeczucie, że dryfują na granicy przyzwoitości a kąśliwych uwag odnośnie rozstania, chciała przedłużyć nawet tak przelotny kontakt z byłą partnerką.
— Myślałam, że jednak nie przyjedziesz...że coś ci wypadło — skrzyżowała ramiona pod biustem. — Normani wspominała, że będziesz.
— Stałam w korkach po pracy, a musiałam się jeszcze ogarnąć, zanim przyjadę tutaj — zwróciła twarz ku Cabello, która celowo uniknęła kontaktu wzrokowego, patrząc przed siebie, na ulicę. — Wspominała? Poprosiłam, żeby zapytała ciebie, czy mam przyjść na jej urodziny. Nie chciałam, żebyś się męczyła moją obecnością albo czuła się niezręcznie.
— Och, no tak, pytała. Jasne... Po prostu ostatnio ponownie o tym napomknęła — nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jej kręgosłupie na myśl o tym, że niepotrzebnie się wkopała. — Pytała o to tak dawno temu, że zdążyło mi to wylecieć z głowy, dopóki nie wspomniała o kupnie prezentu.
— Ach...tobie też wysłała plik z listą?
— Tak. Co roku to robi tym, którzy dają znać, że chcieliby jej coś kupić. Potem każdemu rozsyła bez możliwości edycji, ale z naniesionymi informacjami o tym, kto jaki prezent zaklepał do kupienia, żeby nie dostała dwa razy tego samego.
— Nigdy wcześniej nie dostałam listy z prezentami — przyznała Jauregui.
— Z jednej strony to praktyczne podejście...i brak marnotrastwa pieniędzy, bo nikt nie kupi tego samego dwa razy.
— Faktycznie, prawda... — Zrobiła chwilową pauzę. — Więc...mogę zapytać jako eks, co u ciebie?
Alfa nie mogła powstrzymać grymasu na twarzy.
— Co?
— Nie myślałam o tym w ten sposób — przyznała bez przemyślenia. — Eks.
— Cóż, taką mamy rzeczywistość.
— Wiem, wiem...pamiętam.
— Więc?
— U mnie nic się nie zmienia. Wiesz, jak to ze mną jest...nie lubię gwałtownych zmian — po rozplątaniu ramion, przesunęła nerwowo dłońmi po własnych udach. — A jak u ciebie? O ile mogę zapytać o to samo?
Przez moment wyłapały kontakt wzrokowy, po którym Lauren zmarszczyła brwi.
— Normani niczego ci nie mówiła?
— Um, nie... Nie, nic nie mówiła — oblizała wargi. — Poprosiłam, żeby niczego mi nie mówiła — dodała, wiedząc, że bez względu na to, co dopowie, to nadal będzie brzmiało najpewniej źle.
— Och...cóż...zostanę ciocią — ton Lauren był spokojny. Za spokojny. Niemal zdystansowany.
— Ach, faktycznie. Twoja siostra jest w ciąży.
— Nie tylko ona — cień uśmiechu przebiegł przez jej wargi, pomimo tego samego tonu głosu. — Ally jest w ciąży.
— Naprawdę? — Alfa uniosła brwi i ze szczerym zaskoczeniem spojrzała na kobietę. — Nie spodziewałam się. Ostatnim razem pamiętam, że umawiała się z...Aidenem.
— Nadal są razem i to on jest ojciec, co...cóż, wydaje się logiczne.
— To chyba dobre wiadomości? Skoro będziesz ciocią, to chyba przyjęła tę wiadomość w porządku?
— Na początku nie była pewna, co o tym myśleć, ale później doszła do wniosku, że chyba nie ma co dłużej tego przekładać. Skoro tak się zdarzyło to niech tak będzie. I tak chciała mieć dziecko w przyszłości, a że jest i tak starsza ode mnie to uznała, że da sobie z tym radę, bo jest niezależna finansowo i koszty utrzymania dziecka nie powinny zmieść jej z powierzchni ziemi — Alfa potaknęła głową na wypowiedź kobiety. — A poza tym wyszła z założenia, że co by się między nią a Aidenem nie wydarzyło, da sobie radę sama.
— To w takim razie świetne wiadomości — drobny, choć szczery uśmiech wpełzł na usta Cabello. — Tak długo jak się cieszy, to świetne wiadomości. Dobrze się czuje?
— Cieszy się, to z pewnością. I póki co nie ma tragedii. Nie miała aż takich objawów, co uznała za dziwne, ale ponoć nie każdy reaguje tak książkowo — wymiotując co chwilę i czując się paskudnie. Przypadkiem się dowiedziała, bo akurat miała wizytę u lekarza, którą dawno sobie zaklepała, a nie dlatego, że coś wzbudziło jej podejrzenia.
— Hmm... — Alfa skrzyżowała ramiona pod biustem. — Jak się czujesz jako przyszła ciocia?
— Cóż, to nie pierwszy raz, kiedy będę ciocią — Camila skinęła głową na te słowa. Pamiętała, że jest ciocią syna jej siostry i kolejnego dziecka, które jest w drodze. A teraz do tego doszła Allyson. — Ale tym razem chyba będzie inaczej. Z moją siostrą widuję się sporadycznie, a z Ally dość często, więc jeśli utrzyma się to na podobnym poziomie, będę miała możliwość na bycie aktywną ciocią.
— To chyba dobrze?
— Oczywiście, chociaż...jestem pewna, że Ally pociągnie mnie do wymiany pieluch. Prędzej czy później.
— To chyba nieuniknione. Ale może przekonasz się do tego, zanim faktycznie będziesz jej pomagała przy pieluchach.
— Niedługo i tak czeka mnie podróż do sklepu dla dzieci — westchnęła. — Ally już teraz chce zacząć kupować rzeczy.
— To dobrze, że jest podekscytowana — wargi Cabello ponownie drgnęły w uśmiechu. — To bardzo dobrze. A jak Aiden? Też się cieszy?
— Oboje są siebie warci w tym temacie — Lauren machnęła ręką. — Nie byłabym zaskoczona, gdyby teraz zwoził kolejne rzeczy do jej mieszkania.
— Och, będą razem mieszkać?
— Aiden nie chce, żeby czegokolwiek jej zabrakło, chociaż minie trochę czasu, zanim będzie potrzebowała naprawdę pomocy.
— To w takim razie sporo się zmieniło — spojrzenie Alfy zmiękło.
Nie mogła powstrzymać głupiej myśli o tym, na jakim etapie mogłaby być, gdyby nie rozstanie z kobietą. Może byłyby bliżej rozmów o przyszłości? O tym, czy w ogóle chciałyby kiedyś razem mieszkać?
Przygryzła dolną wargę, aby nie rzucić jakimś głupim tekstem. To nie był czas ani miejsce na rozmawianie o ich przeszłości. Tym bardziej nie mogły teraz rozmawiać o tym, co mogłoby się między nimi zmienić — i czy w ogóle istniała taka możliwość.
Camila wiedziała, że zraniła Lauren — w końcu kobieta naprawdę nie była skłonna do pokazywania uczuć, a pod koniec ich związku odsłoniła praktycznie wszystko, co mogła, ale to i tak nie wystarczyło. Z pewnością wzięła to, pomimo słów Cabello, jako odrzucenie również uczuć, zamiast przyjąć rozstanie jako sposób na zebranie myśli i silniejszy, zdrowszy powrót.
— Jestem zaskoczona, że powiedziałaś Normani, żeby nic nie...
Słowa Lauren urwały się w połowie zdania, kiedy widocznie poddenerwowany Malcolm wybiegł na przód do domu, zanim jego rozbiegane, ciemne oczy napotkały sylwetkę tak bardzo poszukiwanej siostry.
— Camila — wypowiedział jej imię niemal z ulgą, po czym ułożył dłoń na piersi z ciężkim oddechem. Bez zastanowienia podszedł do siedzących kobiet.
— Co się stało? — Alfa od razu wyczuła od niego silne napięcie.
— Kto tu jest? — Głos Malcolma niebezpiecznie zadrżał.
Camila zmarszczyła brwi.
— Lauren — ponownie wypowiedziała imię byłej partnerki. Dziwnie przechodziło przez usta po takim czasie. — Przecież się znacie.
— Ja wiem — mężczyzna oparł się o drewnianą, białą balustradę dla równowagi. — Ale jest tu ktoś i...to dziwne. Bardzo dziwne — przetarł wierzchem dłoni pot, który zebrał się nad jego górną wargą.
— Dziwne? W jakim sensie?
— Ja, uch... — Nerwowo przebiegł palcami po swoich ciemnych, kręconych włosach. — Ktoś mnie rozprasza.
— Rozprasza? — Camila powoli wstała, nie przerywając kontaktu wzrokowego z bratem.
— Sam nie wiem, co się dzieje — z ciężkim westchnięciem, sięgnął do barków siostry, aby przerzucić przez nie swoje silne ramię. Nawet tak prosty dotyk przy Alfie znacznie go relaksował. — Ciągle czuje czyjeś perfumy. I głos. A nie chcę.
— Kogo? Przyjrzałeś się?
— Stały w trójkę.
— Trójkę? — Alfa oblizała wargi, wspominając jedyną grupkę, do której należała Rae. — Proszę, niech to nie będzie Jasmine. To będzie niezręczne — wymamrotała, zanim przemyślała własne słowa.
Pomimo tego, że nie powiedziała tego głośno, oczy Lauren były na nią skierowane, ale usilnie uciekła wzrokiem pod pretekstem zerknięcia na umęczonego brata.
— Tak ma na imię?
— Nie wiem o kim dokładnie mówisz, Malcolm.
— Brunetka. Niebieskie oczy. Trochę wyższa od ciebie.
— Och...Rae.
— Rae? — Mężczyzna zmarszczył brwi. — Znasz ją?
— Poznałam dzisiaj — Alfa sięgnęła dłonią do jego pleców, żeby kojąco je pogłaskać. — Chcesz iść i się przywitać?
— Oszalałaś? — Malcolm od razu odsunął się od ciała siostry. — W życiu. Chcesz mnie wykończyć?
— Nie, nie chcę cię wykończyć. To była tylko propozycja.
Malcolm skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i zerknął w kierunku Lauren.
— Z całym szacunkiem, ale sama odważna nie byłaś — wskazał na starszą kobietę. — A chcesz mnie popchnąć do jakiejś obcej kobiety.
— Nie chcę cię do niczego zmuszać — zaprzeczyła, próbując jednocześnie zignorować gorąc na policzkach na samo wspomnienie o pierwszym spotkaniu z Lauren. — Co chcesz zrobić? Myślisz, że to może być twoja partnerka?
— Mam nadzieję, że, no kurwa, nie.
— Nie może być tak źle. Wydawała się miła.
Malcolm powoli zwrócił głowę ku siostrze, po czym przekręcił ją w bok z poważnym wyrazem twarzy.
— Camila...jestem gejem.
— Cóż, to już wiem od dawna — uniosła dłonie. — Możesz być kimkolwiek chcesz — dodała, przesuwając palcami w kojącym geście po szczycie jego ramienia.
— Wiesz, że to tak nie działa? Skoro jestem gejem, to nie powinienem mieć kobiety jako partnerki.
— To nie tak, że partnerstwo oznacza związek czy małżeństwo — spojrzenie Camili było bardziej czułe i wyrozumiałe. — Czasami wystarczy, że będzie to przyjaźń. Naprawdę, to wydaje się tylko teraz takie rozpraszające, ale minie...z czasem. Przyzwyczaisz się do tego — uniosła kącik warg. — Kto wie? Może faktycznie się zaprzyjaźnicie, prędzej czy później. Nikt nie zamierza narzucać ci orientacji.
— Głowa mnie od tego wszystkiego boli — ramiona mężczyzny opadły.
— Wiem. Chcesz, żebym poszła gdzieś z tobą?
— Nie, nie — westchnął, zanim jego głowa gwałtownie poderwała się do głowy. — Kurwa, idzie tu. Muszę się schować.
— Nie będzie tak źle, Malc...
— Powiedziała ta, co wyskoczyła przed auto — wymamrotał, zanim ustał na balustradzie i sięgnął dłońmi do niższej części dachu. — Kryj mnie.
— Chyba oszalałeś. Nie wchodź na dach — Alfa podeszła do balustrady. — Wyrwiesz rynnę, Malc. Nie będę tego naprawiała.
— Mniejsze szkody niż wgniecenie w aucie Lauren — po podniesieniu się ze względną łatwością, mężczyzna ułożył się na plecach, tuż przy krawędzi, jednak uważając, aby nie zostać zauważonym.
Niespełna chwilę później na ganku pojawiła się Rae, której twarz rozjaśniła się na widok Camili.
— Czy widziałaś może... Och, my się jeszcze chyba nie znamy — niebieskie oczy Rae skierowały się na Lauren, która wstała i wysunęła jako pierwsza dłoń. — Rae. Znamy się z Normani ze studiów.
— Miło mi, jestem Lauren.
— Lauren?
Jauregui uniosła pytająco brew.
— Wydaje mi się, że Normani kiedyś o tobie wspominała — Alfa niemal wypuściła westchnięcie pełne ulgi na szybką ściemę Rae. — Tak mi się coś kojarzy. Chyba poznałyście się przez Camilę?
— To by się zgadzało — nieświadoma Lauren uśmiechnęła się życzliwie, zanim zabrała dłoń i z powrotem usiadła. — Mam nadzieję, że aż tak mnie nie wspominała.
— O nie, absolutnie — Rae dyskretnie zerknęła na Cabello. — Same superlatywy.
— Brzmi...prawie jak nie Normani — lekki śmiech przebiegł przez wargi Lauren, a Camila się spięła.
— Może miała dobry humor — Rae również się zaśmiała. — A właśnie, czy widziałyście takiego bruneta? Mam wrażenie, że coś ode mnie chciał, ale tak szybko jak się pojawił, tak zniknął.
— Musiałabyś doprecyzować — Alfa włączyła się do rozmowy, aby zmienić całkowicie temat.
— Taki w czerwonej koszuli.
— Och, to pewnie Malcolm.
— Możliwe. Spojrzał na mnie i po chwili gdzieś szybko poszedł. Wydawało mi się, że coś ode mnie chciał.
— Och, wiesz co...możliwe, że mnie szukał — podsunęła na poczekaniu Camila. — Niedługo przyjedzie tort, o którym Normani wie, ale będzie udawała zaskoczoną — dodała ciszej. — Malcolm miał po niego pojechać, ale najpierw miał dowiedzieć się ode mnie, o której, bo ja go zamawiałam. Możliwe, że szukał mnie w towarzystwie.
— Ach, chyba że tak...
— Ale pewnie prędzej czy później wróci. Nie znacie się?
— Nie, jeszcze nie mieliśmy tej przyjemności — Rae oparła się o balustradę, a Malcolm będący na dachu przełknął ciężko ślinę.
— Na pewno pojawi się w pobliżu prędzej czy później. Chwilę temu właśnie do mnie przyszedł i pojechał po tort.
— W takim razie fałszywy alarm — westchnęła. — Już myślałam, że coś się stało. Albo że może jebitnie się ubrudziłam i jako pierwszy zauważył.
— Nie, nie... Pewnie po prostu mnie szukał.
— Skoro tak, wracam do towarzystwa — machnęła ręką na krótkie pożegnanie, zanim się oddaliła.
Alfa odczekała chwilę w ciszy, nadal nie zerkając na Lauren, która być może wykryła kłamstwo Rae.
— Możesz już zejść z dachu — wymamrotała w końcu, a Malcolm zsunął tylko ramię, po czym na oślep wycelował w kierunku Camili.
— Nigdzie nie schodzę i nie idę.
— Malcolm...nie możesz przeleżeć całego dnia na dachu.
— Mogę i to zamierzam właśnie zrobić.
Alfa wypuściła drżący oddech, łapiąc się za przegub nosa.
— Jeśli chcesz spokoju, idź do swojej sypialni.
— To nic nie daje.
— Cóż, w takim razie możesz iść do mojej i zamknąć okno.
— Właściwie...to nie głupi pomysł — po krótkim przemyśleniu uznał, że bycie w miejscu, gdzie jego Alfa spędza dużo czasu może go zrelaksować i wyciszyć.
— Świetnie, w takim razie możesz tam pójść. Jeśli ktoś będzie cię szukał, mam mówić o co chodzi, czy powiedzieć, że po prostu kiepsko się czujesz?
— Wolę sam im powiedzieć. Zostań przy tym, że kiepsko się czujesz, jeśli możesz.
— Oczywiście, nie ma problemu — Cabello przetarła dłonią napięty kark. — Gdyby coś się działo, daj mi znać. Będę co jakiś czas do ciebie zaglądać, dobrze?
— Mhm — ciało Malcolma bez szwanku wylądowało z powrotem na ziemi, po czym sekundę później pojawił się tuż obok jego Alfy. — Dziękuję.
— Nie masz za co — ponownie pogłaskała jego ramię. — Jestem po to, żeby o was zadbać.
— Jesteś najlepsza — po wyciągnięciu ramion, wziął kobietę do krótkiego uścisku. — I nie zepsułem rury — dodał, zanim oddalił się równie szybko, co zjawił się na dole.
— Zawsze coś — wyszeptała pod nosem, po czym zaczesała w tył włosy i przypadkowo napotkała spojrzenie Lauren.
— Wszystko w porządku?
Alfa poczuła ścisk w klatce piersiowej.
Zraniłam cię, więc nie powinnaś nawet pytać — to wcale nie ułatwia tego, co czuję po tym, jak cię zostawiłam.
— Tak, ze mną zawsze jest w porządku.
— Zbladłaś — kobieta wstała i, ku zaskoczeniu Cabello, podeszła do niej na tyle, że mogła ponownie poczuć perfumy i ciepło jej ciała.
— To nic, po prostu się o niego martwię — wzruszyła ramionami.
— Myślisz, że jest z nim tak źle?
— Raczej nie... Jest Omegą, więc te wszystkie bodźce nie są tak rozpraszające, jak dla Bety czy Alfy — oblizała wargi. — Ale nie wiem, czy nie wpadnie na jakiś kiepski pomysł. Albo źle pójdzie z myślami przez to, że akurat ma do czynienia z Rae, a jest jednocześnie gejem.
— Wytłumaczyłaś mu to.
— W takim stanie niekoniecznie wsłuchał się w to, co rzeczywiście mu wytłumaczyłam. Tak mi się wydaje — westchnęła. — Ale mniejsza z tym...da sobie radę, wiem o tym. Zwłaszcza teraz — przełknęła ślinę. — Wracając do naszej rozmowy, gratulacje. Będziesz ciocią. Świetną ciocią, jestem tego pewna.
Lauren uśmiechnęła się delikatnie, jednak wydawałoby się, że nie był to do końca szczery gest.
— Jednak trochę się zmieniło — odwróciła wzrok od Cabello. — Minęły czasy, kiedy na moje pytanie odpowiadałaś szczerze, jak się z czymś czujesz.
Alfę zatkało, więc nie powiedziała niczego.
— Nie próbuję być uszczypliwa. Albo złośliwa. Taką mamy po prostu rzeczywistość.
— Lauren... O nie — Jauregui zwróciła ku niej uwagę na zmianę w jej głosie. Od razu zauważyła złociste tęczówki. — O nie, dlaczego tutaj przyszedł?
— Kto? Co się stało?
— Mateo — potarła nerwowo skroń, po czym skierowała się natychmiast do ogrodu, a tuż za nią Lauren.
Camila zlokalizowała mężczyznę na drugiej ogrodu, pod drzewem, w cieniu, więc szybko się do niego przeniosła, zostawiając w tyle kobietę. Musiała myśleć o tym racjonalnie — w związku z tym, musiała dowiedzieć się czego chce i czy jego obecność nie zniszczy urodzin Normani. Niedokończona rozmowa z Lauren mogła chwilę poczekać.
— Co tu robisz? — Zapytała bez przywitania.
— Przyszedłem w odwiedziny, jak widać — półuśmiech wszedł na jego wargi.
— Jeśli planujesz zepsuć Normani urodziny, obiecuję ci Mateo, że...
— Zostawiłaś swoją znajomą w tyle. Warto się przywitać.
— Nie, poczekaj...
Już go nie było.
W mgnieniu oka pojawił się przy Lauren z wysuwającą się dłonią, którą Alfa zatrzymała niespełna sekundę później.
— Nawet się nie waż — skrzyżowała spojrzenie z bliźniakiem. — Co tu robisz? — Ponowiła pytanie po odtrąceniu jego dłoni.
— Przyszedłem w odwiedziny, a teraz...przyszedłem również się przywitać — jego żółtawe tęczówki przyjrzały się twarzy Jauregui. — Dawno się nie widzieliśmy.
— To prawda — Lauren nie wydawała się wzruszona jego obecnością. Nie chciała przykuć do ich trójki uwagi gości.
— Słyszałem, że trochę się zmieniło od naszego ostatniego spotkania — wysunął dolną wargę, po czym delikatnie chwycił za dłonie kobiety, zanim Alfa mogłaby mu to udaremnić. Teraz nie mogła się odważyć z wyrywaniem ich z tego uścisku, bo przykułoby to czyjąś uwagę.
WIedział, że tego nie chce.
— Czyżby?
— Nie dotykaj jej — palce Camili zacisnęły się na nadgarstku mężczyzny.
Mateo pozostał niewzruszony. Ba, nadal patrzył prosto w oczy Lauren, nie zważając na słowa Alfy.
— Ponoć się rozstałyście — względnie współczujący wyraz twarzy ani trochę nie zgrywał się z odrobiną złośliwości kryjącą się za jego słowami. — Ależ to smutne. Moja siostrzyczka nie odezwała się przez...dwa miesiące. Dobrze liczę?
— To nie twój interes. Nie dotykaj jej — uścisk Camili znajdował się na skraju połamania kości nadgarstka mężczyzny.
— Jeśli spróbujesz złamać mi kości to nie dziwię się, że nasza Lauren miała dość — prychnął cicho. — Chyba, że posucha tak na ciebie wpływa?
— Wracaj tam, skąd przyszedłeś, jeżeli tylko tyle masz do powiedzenia — głos Alfy był spokojny, chociaż wewnętrznie czuła, jakby jej krew wrzała.
— W końcu możesz mieć święty spokój, Lauren — ponownie zwrócił uwagę ku starszej kobiecie. — Chociaż o ile się nie mylę, to moja siostrzyczka powiedziała ostatnie słowo przy waszym, oczywiście bardzo emocjonującym i tragicznym, rozstaniu.
— Mateo... — Lauren zrobiła pół kroku w przód, a Camila z kolei puściła jego nadgarstek. — Po pierwsze, nie wpierdalaj się tam, gdzie sprawy ciebie nie dotyczą. A po drugie, nie dotykaj mnie, bo inaczej oberwiesz w jaja — rzuciła w niego sztucznym uśmiechem. — Uwierz mi na słowo, że mam dobrego cela.
Mężczyzna najpierw zluzował uścisk palców, po czym ostatecznie puścił całkowicie ciepłe dłonie Lauren, patrząc przy tym na siostrę.
— Jeśli zawsze tak stawia warunki, nie dziwię się, że mogłaś nie dać rady, siostrzyczko, i z urażonym ego odeszłaś.
Camila podeszła odrobinę bliżej z zaciśniętą z nerwów szczęką.
— Wypominanie rozstania pokazuje, że naprawdę schodzisz nisko — Lauren ponownie przyciągnęła uwagę Mateo tymi słowami. — Zostaw nas w spokoju. Niczego tutaj nie ugrasz.
— I tak nie przyszedłem tutaj dla waszej dwójki, papuszki nierozłączki — sekundę później Mateo zniknął tylko po to, aby pojawić się tuż przy wychodzącej z domu Normani, z którą zamienił kilka zdań przed wręczeniem białej koperty.
— Co on robi? Chce zacząć z Normani?
— Nie — Alfa rozwiała szybko wątpliwości Jauregui, przysłuchując się do końca ich rozmowie. — Dał jej prezent. I kazał przestać wysyłać listę na jego maila.
— Naprawdę?
— Mhm — kiwnęła głową, zanim zwróciła się ku kobiecie. — Kupił jej prezent — powtórzyła z niedowierzaniem.
Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem wymienili się nawet drobiazgiem podczas ich wspólnych urodzin.
Nie to, że była zazdrosna.
Była po prostu w szoku.
— Och, Camila... — Lauren sięgnęła dłonią do zasłoniętego przez koszulkę bicepsa Alfy.
— Przepraszam za jego zachowanie — wykrztusiła od razu. — Wiem, że przyszłaś tutaj ze względu na Normani, a tymczasem nie dość, że napotkałaś mnie, nasłuchałaś się o Malcolmie, to jeszcze Mateo cię uraził. Przepraszam.
— Nie masz za co mnie przepraszać. Tym bardziej za pierwsze dwie rzeczy. A za Mateo...to jego słowa i czyny, nie twoje.
— Mimo wszystko...
— Nie masz za co przepraszać. Naprawdę. Tym bardziej nie przepraszaj za Malcolma czy za to, że się spotkałyśmy.
— Zwiastuję tylko problemy, jak widać — młodsza oblizała usta. — I słychać.
— Nieprawda... — Pokręciła głową. — Poza tym, miło znowu cię zobaczyć. Minęło trochę czasu.
Zaskoczona tymi słowami, Camila odwróciła lekko głowę, aby nie spojrzeć na twarz kobiety — i nie przekonać się tym samym, że to tylko takie miłe słowa, a nie szczere wyznanie. Niestety robiąc ten ruch, wyeskponowała jeszcze bardziej dla zielonych oczu zarumieniony policzek. Nie dało się takiego koloru pomylić ze zgrzaniem z powodu słońca.
— Chyba jednak jestem tą złą eks — dodała Jauregui.
— Nie, nie, nie o to chodzi — Cabello pokręciła głową. — Po prostu...nie spodziewałam się, że widok mojej osoby może być miły.
— Nie jestem z kamienia — Lauren wypuściła trochę wymuszony śmiech dla rozładowania zagęszczającej się atmosfery po tych słowach.
— Nikt nie jest — potwierdziła Alfa. — Ale na sam koniec to ja cię skrzywdziłam. Dlatego nie spodziewałam się, że mogłabym być dla ciebie miłym widokiem.
— Stare dzieje — machnęła lekceważąco dłonią, chociaż w myślach miała nadzieję, że Camila nie przysłucha się jej walącemu sercu.
— Stare dzieje? — Jakoś te słowa nie wsparły na duchu Cabello. Co więcej, brzmiało to tak, jakby nie było powrotu do przeszłości, żeby zobaczyć, czy można coś z tego naprawić i ulepszyć przyszłość.
Wspólną przyszłość.
— Więc...jak będzie z Malcolmem? Da sobie radę? Nie wiem, jak on odbiera takie bodźce?
Szybka zmiana tematu. Ale może to i dobrze.
— Może być ciężko. Na początku.
— Każdy odczuwa to samo? Takie rozproszenie, zapach, głos? Pamiętam to tylko z twojej perspektywy.
— Różnicą jest intensywność.
— Hmm...jednak chyba nawet dla niego było to za wiele. W końcu wszedł na dach.
— Mała odległość dużo dała. To nie jest i tak to samo, co u Alfy, ale wciąż...znaleźli się w tym samym miejscu.
— Mówiłaś mi, że po przyjeździe tutaj już coś wyczułaś. Jak Malcolm nie mógł tego zrobić? Zwłaszcza, że Normani pewnie nieraz się z nią widziała, więc mógłby wyczuć zapach.
— Znowu, intensywność. Dla Omegi przebywanie w tym samym rejonie mogłoby rzeczywiście dać mu znać o partnerce czy partnerze. Dla Bety obszar byłby większy — wsunęła dłonie do kieszeni spodni, w końcu spoglądając na kobietę, która z zaciekawieniem się jej przysłuchiwala. — A ja jako Alfa z daleka czułam drogę do źródła zapachu porównywalnego do bukietu słodkich kwiatów.
Kiedy policzki Lauren okryły rumieńce — co stało się bardzo szybko — Camila zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała.
Głupia. Głupia. Głupia. Trzeba było mówić o obszarze, a nie tak szczegółowo o zapachu.
Teraz przez słowa młodszej obie stały z rumieńcami niczym dwie nastolatki, uciekając od siebie wzrokiem, ale jednocześnie nie podejmując się drogi ucieczki.
— O, Camila, w końcu cię znalazłam — głos DJ po raz pierwszy był dla dwójki wybawieniem. — Wiesz gdzie jest Malc z tortem?
Cholera, tort.
Akurat z tym nie skłamała Rae.
— Umm... — Wysunęła dłonie z kieszeni i ułożyła je na szczycie bioder. — Będzie za jakieś 10-15 minut.
— Och, okej — tak szybko, jak się pojawiła, tak również zniknęła.
Tuż po zostaniu — ponownie — we dwójkę, Camila plasnęła się lekko w czoło, klnąc w myślach na swoje nierozgarnięcie.
— Muszę jechać po tort — wymamrotała.
— Och, no tak, jasne — Lauren wyprostowała plecy. — Normani wam nie odpuści, jeżeli tort nie dotrze.
— Nie mogłoby być inaczej... W każdym razie, muszę jechać — zerknęła na zegarek. — I to teraz. Szybko.
— Nie będę zatrzymywać — starsza zrobiła krok, będąc gotowa, aby odejść w kierunku reszty towarzystwa. — Normani chyba na razie nie jest zainteresowana tortem, więc nie ma aż takiego pośpiechu. Nie ma potrzeby płacić mandatu za prędkość.
—
Normani była niesamowicie sprytnym człowiekiem.
Camila przed samą imprezą zadeklarowała się jako niepijąca alkoholu i wyraziła chęć odwiezienia tych, którzy będą w kiepskim stanie — i miała tutaj na myśli wątpliwe dotarcie do domu po wyjściu z taksówki. Normani nie miała nic przeciwko temu, nawet zaoferowała oddanie pieniędzy za paliwo.
W okolicach godziny 11 wieczorem, kiedy robiło się już naprawdę ciemno, Camila odwiozła pierwszą czwórkę do domu. Wróciła trochę udręczona, ponieważ zrobili sobie karaoke w samochodzie, a nie każdy miał...cóż, najlepszy głos.
Gdy wróciła pół godziny później, po większości gości nie było prawie śladu — została tylko garstka, która pomogła przy powierzchownym sprzątaniu, ale z tego, co Camila się orientowała, wszyscy mieli albo drugą połówkę, która nie piła, albo kogoś znajomego, który przyjechał samochodem i mógł prowadzić.
Tu by się zakończyła altruistyczna misja Camili, gdyby nie wychwycenie rozmowy z Normani.
— Mani, będę już jechała.
— Zamawiałaś taksówkę czy coś?
— Nie, właśnie będę dzwoniła.
— To poczekaj chwilę, może Camila już wróciła — akurat w tym momencie Alfa została zauważona przez Hamilton. — O, dobrze, że jesteś. Masz jeszcze jeden kurs — uśmiechnęła się do kobiety.
— O nie, naprawdę nie trzeba.
— Jest ciemno, nie przesadzaj. Poza tym będzie szybciej.
— Nie chcę robić problemu.
— To żaden problem — Camila po raz pierwszy zabrała głos. — Możemy pojechać w każdej chwili.
— Akurat koło mojego domu naprawiają chodnik i kawałek drogi.
— To nic, podjadę tam, gdzie mogę i cię podprowadzę — wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic wielkiego, kiedy tak naprawdę jej dłonie aż drżały na myśl o spędzeniu nawet pięciu minut w tak małej przestrzeni z byłą partnerką.
Nie wiedziała, czy uda jej się zgrywać pozory i nawiązać chociaż normalną rozmowę, zamiast nieśmiałego bełkotu.
— Widzisz, ustalone — Normani przerzuciła ramię przez barki Lauren, zanim wypchnęła ją delikatnie w kierunku Alfy. — Jesteśmy w kontakcie, Lauren. Daj znać, jak będziesz w domu.
Zdrajca — przemknęło przez myśl Jauregui.
Niespełna dwie minuty później obie były już w znajomej drodze do domu Lauren. Początkowo ciszę wypełniało grające radio — oczywiście również cicho po tej aferze z karaoke. Camila przez cały ten czas starała się chociaż udawać, że nie jest spięta i przy okazji skupia się na drodze, żeby Lauren nie było jakkolwiek głupio. W końcu po tym, jak pojechała po tort, wymieniły między sobą tylko kilka spojrzeń, nic więcej.
Wiedziała, że i tak jest już niezręcznie.
Dotarcie prawie pod dom Lauren — na wzgląd rozkopanego chodnika i połowy drogi, która uniemożliwiała od tej strony ulicy wjechanie na posesję kobiety — zajęło zaskakująco mało czasu. Wychodziło więc na to, że jednak wcale nie porozmawiały. Camila zgoniła to na zmęczenie kobiety. Poza tym, po co miała liczyć na rozmowę? To, że była dla niej miła na samym początku nie zmieniało faktu, że nie rozstały się dobrze.
Z pewnością nie było do końca tak, że Lauren było miło ją widzieć, po tym, jak ją zostawiła i nie odezwała się słowem przez niemal dwa miesiące.
— Lampy nie działają — zwróciła uwagę Alfa, odzywając się tym samym jako pierwsza od czasu wejścia do samochodu.
— Co jakiś czas tak jest. Podłączają pod skrzynki sprzęt i czasami dochodzi do zwarcia w lampach.
— Och, w takim razie podprowadzę cię. Jest ciemno — zgasiła silnik. Nie słyszała sprzeciwu, więc wyszła równocześnie ze starszą kobietą.
Ten niewielki fragment drogi przeszły ponownie w ciszy, dopóki nie dotarły pod dom — Lauren pokonała trzy schodki prowadzące pod drzwi, natomiast Camila pozostała na samym dole. Powrót tutaj był tak znajomy, że aż bolał.
— Dziękuję za podwiezienie — po przekręceniu zamka w drzwiach, starsza się odwróciła i dopiero w tym momencie zauważyła, że Camila nie pokonała dystansu schodów. Zamiast tego stała na dole z dłońmi schowanymi w kieszeniach.
— Żaden problem — Lauren chwyciła za klamkę, wyczuwając napięcie w głosie kobiety. Zakładała, że poza krótkim pożegnaniem, które teraz nastąpi, nie ma miejsca na dodanie niczego więcej.
— Do zobaczenia w takim razie.
Alfa przygryzła wnętrze policzka, gdy jej była partnerka wyciągnęła klucze z otwartych drzwi, gotowa do wejścia do środka.
— Wiem jak to wygląda — powiedziała pośpiesznie, przykuwając uwagę zielonych tęczówek na swoją osobę. — Powiedziałam, że potrzebuję czasu na przemyślenie wielu rzeczy, odeszłam, po czym nie odzywałam się przez prawie dwa miesiące. Wiem jak to wygląda.
Lauren uniosła jedynie brew, wyglądając na zaskoczoną, choć równocześnie była niemal zesrana ze stresu. Nie spodziewała się, że Camila cokolwiek zacznie. Wiedziała, że chodzi za nimi to napięcie związane z wieloma niewypowiedzianymi słowami, ale nie podejrzewała, że Alfa odważyłaby się zacząć.
Mimo wszystko zaczęcie jednego tematu mogłoby poskutkować lawiną grożącą otwarciem kolejnych.
— Zablokowałam twój numer, a później go usunęłam — przyznała z widocznym wstydem i rumieńcami na opalonych policzkach, unikając spojrzenia na Jauregui. — Chociaż znam go na pamięć, wolałam się go pozbyć, żeby mnie nie kusiło.
— To dużo wyjaśnia — słowa same przeszły przez usta Lauren bez konsultacji ze zdrowym rozsądkiem. Nie powinna sugerować, że próbowała się z nią skontaktować w kilku chwilach słabości.
— Gdybym go miała, prawdopodobnie szybciej bym tutaj wróciła. Może nawet tego samego dnia — spuściła lekko głowę. — W najlepszym wypadku może wytrzymałabym tydzień — westchnęła, zanim na nowo zerknęła na Lauren. — A nie byłam gotowa na rozmowę z tobą.
— Dwa miesiące dają do zrozumienia, jakby nie było szans na żadną rozmowę — starsza oparła się o framugę drzwi, co mogło nadać jej stoickiej otoczki, ale tak naprawdę jej nogi niemal się ugięły pod naporem emocji.
— Nie mam prawa być zła czy rozczarowana, jeśli właśnie tak to odebrałaś i dzisiejsze spotkanie niczego nie zmieniło.
— Dziwi mnie sugestia — przyznała Jauregui, bawiąc się kluczami. — Miałaś dość. Dałaś mi to dobitnie do zrozumienia. A później...czas zrobił sobie. Wydawało mi się, że po takim czasie jednak poza faktem, że miałaś dość nic więcej nie nastąpi.
— Musiałam się odciąć. Poprosiłam nawet Normani, żeby niczego mi o tobie nie mówiła. Nie mam bladego pojęcia, co się u ciebie działo — potarła nerwowo kark. — Nie chciałam też przypadkiem usłyszeć, że sama masz dość i ruszyłaś dalej. Nie mogłabym cię oczywiście winić. Sama to na siebie sprowadziłam.
— Jestem zdezorientowana.
— Nie ty jedna. Myślałam, że nawet dobrze na mnie nie spojrzysz. Może jedynie z czystej przyzwoitości wymienimy przywitanie i na tym koniec.
— Nie zrobiłabym tego.
Cóż, pewnie myślała, że wrócisz do swojego nawyku i zaczniesz ją odpychać albo najlepiej traktować jak obcą — Lauren skrzywiła się na własne myśli.
— Teraz to wiem... Jednak nie mogłam niczego oczekiwać po takim czasie i braku kontaktu z mojej strony.
— Cóż, rozstałyśmy się, więc... — Głos Lauren niebezpiecznie zadrżał przy drugim słowie. — To nie tak, że powinnyśmy sprawdzać, co u siebie. W końcu po coś to było, prawda?
— Przepraszam — z kolei głos Camili był nadto cichy, skruczony. — Musiałam się od ciebie odciąć, żeby cokolwiek dotarło do mojej głowy. Na trzeźwo, możliwie najbardziej obiektywnie.
— Rozumiem. Znaczy...staram się zrozumieć. Doszłaś do jakichś wniosków? — Zacisnęła klucze w dłoni. — Nadaję się na tą zlą eks?
— Nawet tak nie mów — pokręciła gwałtownie głową w odmowie. — Byłaś najlepszym, co mnie spotkało. I to się nie zmieniło. Zaczęłam nasze problemy...przez własne problemy, ale nie mogłam tego zauważyć.
— Wracamy do tego, że większość rzeczy, jeśli nie wszystkie są twoją winą?
— Nie...ale zrozumienie tego zajęło mi dużo czasu.
— Nie wiem, czego ode mnie teraz oczekujesz, Camila.
Alfa przymrużyła powieki, gdy usłyszała swoje imię.
— Niczego. To ja cię skrzywdziłam na sam koniec najmocniej — przyznała drżącym z emocji głosem. — Chciałam tylko, żebyś wiedziała, że...nie byłam temu wszystkiemu obojętna przez te dwa miesiące. Nie byłaś mi obojętna. Wiem, że tak to wyglądało. Przepraszam.
— Nie wiem, co mam teraz zrobić — wypuszczając z trudem oddech z palących płuc, Lauren potarła szczękę wolnymi od kluczy palcami. — Nie spodziewałam się tego.
— Nic nie musisz robić. Chciałam tylko, żebyś wiedziała.
Palce na pęku kluczy mocniej się zacieśniły.
— Więc wracasz do tego wszystkiego tylko po to, żeby powiedzieć, że nie mam nic z tym robić? — Jauregui czuła poirytowanie.
— Nie wiem, czy chcesz mnie widzieć. Nie wiem nawet, czy chcesz mieć ze mną jakkolwiek do czynienia. Tak właściwie...to jedyna okazja, żeby wytłumaczyć ci, że ta cisza nie była spowodowana tym, że przestało mi zależeć. Wiem, że przy innych okolicznościach nie odważyłabym się tutaj przyjść — przetarła palcami czoło. — Przepraszam, że cię tak bardzo zraniłam.
— Nie tylko ja zostałam zraniona, Camila. I właściwie...nie wiem, co ma na celu mówienie o tym wszystkim. Jasne, to nie tak, że miałaś mnie gdzieś przez te dwa miesiące. Ale co mam z tym zrobić?
— Nie wiem. Przez te dwa miesiące próbowałam doprowadzić się do porządku, żeby być lepsza. Dla ciebie. Dla siebie.
Camila, z którą miałam wcześniej do czynienia wspomniałaby tylko o mnie. To już jakaś znacząca różnica, że zauważa swoje potrzeby.
— Jak mam to odebrać? Czy to znaczy, że...cóż, wspominałaś na sam koniec, że będziesz chciała, żebyśmy nad tym wszystkim później popracowały, żeby było lepiej...
— Nie mogę się pchać tam, gdzie nie jestem chciana — wypuściła spięty oddech. — To zależy od ciebie. Miałam swój czas, więc...reszta zależy teraz od ciebie.
— Cóż, wydaje mi się, że to nie jest rozwiązanie na teraz...na już. Jest późno.
— Och?
Więc jednak nie wszystko jest skreślone?
— Kiedy tylko będziesz chciała...i jeśli będziesz chciała, Lauren.
— Do tego potrzebowałabyś mojego numeru telefonu.
— Mam go z powrotem zapisanego po powrocie z ostatniego kursu odwożenia większości do domów — oblizała nerwowo usta. — I odblokowanego.
— Och.
— Wszystko zależy od ciebie — powtórzyła cicho. — Nie będę zajmowała więcej czasu, jest już późno, jak mówiłaś... — Odchrząknęła lekko. — Śpij dobrze, Lauren.
Bez oglądania się za siebie, bo mogłaby łatwo pęknąć, Camila ruszyła z powrotem do samochodu, a skołowana Lauren jeszcze przez dłuższą chwilę nie mogła uwierzyć temu, co właśnie się wydarzyło.
Nie wiedziała, czy być wdzięczna za to, że Normani zaplanowała wyprawianie imprezy z okazji urodzin i kazanie Camili ją odwieźć, czy może wyklinać ją za takie intrygi — aż tak głupia nie była. Po fakcie wszystko składało się w przemyślaną całość.
Ja pierdolę.
———
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top