⑧②
Camila była chora.
Składało się na tę chorobę kilka rzeczy, które utrudniały jej przejście przez dzień.
Pierwszy symptom, jaki u siebie zaobserwowała to nadmierne zmęczenie oraz przekrwione oczy. Akurat na tamten czas pracowała zdalnie — w domu, w swojej cudownej samotni — aby odpocząć od monotonii i jednocześnie sprawdzić, czy taki tryb pracy byłby od czasu do czasu bardziej produktywny niż przesiadywanie w biurze.
Nic bardziej mylnego.
Pomijając samo przemęczenie organizmu — z niewiadomych przyczyn — do tego wszystkiego jej oczy nieustannie piekły i były zaczerwienione. Krople nawilżające w ogóle nie pomagały. Przerzuciła się nawet na noszenie okularów, zamiast soczewek, aby dać im odpocząć, ale nawet taka zmiana nie przyniosła za sobą zmian.
Przetrwanie z takimi względnie drobnymi symptomami stawało się jeszcze bardziej skomplikowane, kiedy widywała się przelotnie z rodzeństwem bądź Normani. Każdorazowo się jej przyglądali, jakby nigdy wcześniej nie mieli z nią do czynienia. Wiedziała, że nie wygląda najlepiej, ale nie spotkała się z osobą, która wygląda nadto olśniewająco, kiedy zaczyna łapać ją choróbsko.
Jednak nie to było najgorsze.
Bo Dinah była najgorsza — nie tylko jej spojrzenie, ale nieustanne pytania, czy wszystko z nią w porządku. Camila rozumiała troskę i początkowo ją doceniała, ale zaczynała snuć teorie, że Dinah inaczej widzi jej przeziębienie.
I bardzo się jej to nie podobało.
Dlatego też poszła za najprostszym wyjściem — starała się unikać młodszej siostry, aby nie słyszeć pytań i tego względnie zatroskanego głosu, który już nie pomagał. Ilekroć słyszała zapytania o jej stan, czuła się tylko gorzej.
(Oczywiście bolące, przekrwione oczy wynikały z przeziębienia bądź niezwykłej alergii, a nie płaczu.)
Drugi symptom pojawił się w czasie, kiedy to postanowiła zostawać częściej dla bezpieczeństwa domowników w swojej sypialni — pomijając wędrówki do kuchni po jedzenie. Wtedy zaobserwowała, że jej skóra zrobiła się jakoś tak nienaturalnie blada, worki pod oczami zaczynały dawać o sobie znać, zmęczenie nieustannie jej doskwierało, a oprócz tego miewała dziwne drgawki.
Bardzo często zdarzały się momenty, w których musiała przerwać pracę na laptopie, ponieważ jej palce tak bardzo się trzęsły.
Kompletnie nie rozumiała, co za choróbsko ją wzięło, ale była zdeterminowana, aby wykurować się we własnym zakresie. Dlatego ilekroć pojawiały się drgawki, za którymi zaczęły później pojawiać się zimne poty — albo coś w tym stylu, nie do końca tego rozumiała, ale traciła kontrolę nad kontrolą temperatury własnego ciała i niejednokrotnie trzęsła się z zimna — zakładała na siebie więcej ubrań i chowała się pod szczelnie opatuloną kołdrą.
Początkowo to działało. Cóż, przynajmniej dopóki jej węch nie zaczął szwankować.
Pojawił się również taki moment, w którym nie czuła zapachu ubrań — wiedziała, że są świeże i powinny pachnieć, ale z jakiegoś powodu nie mogła wyczuć detergentu, perfum, zapachu po ciele, na które było założony dany skrawek. Na ten fakt zaczęła się poważnie frustrować.
W końcu nikt nie lubi być chory?
Jest w tym trochę prawdy: kiedy coś stracisz, to dopiero po tym zaczynasz doceniać. W tym przypadku Camila doceniała swój nadzwyczaj wrażliwy węch i tęskniła nawet za jakimkolwiek smrodem, który mogła tak łatwo wychwycić — może niekoniecznie z pełną świadomością, ale nadal.
Tęskniła nawet za smrodem.
(Oczywiście drgawki nie były żadnymi atakami, które ustawały, kiedy zakładała na siebie nie swoje ubrania.)
Z dwojga złego Camila wolałaby stracić smak niż węch — do takich wniosków doszła przed nastąpieniem kolejnego symptomu.
(I oczywiście utrata zapachu nie wynikała z tego, że ubrania, które nie należały do niej, a które nieustannie na sobie nosiła traciły zapach pierwotnej właścicielki.)
Trzeci — choć właściwie to już czwarty, gdyby to dobrze zliczyć — symptom pojawił się wtedy, kiedy zaczęła wychodzić na dwór. Tak, no wiadomo, dla przewietrzenia umysłu, od czasu do czasu, kiedy nikogo nie było w domu. Najczęściej leżała wtedy na hamaku, który przestawiła między pachnące magnolie — i właśnie wtedy zaczęła mieć naprzemiennie koszmary z paraliżem sennym.
Jak na złość nie mogła mieć chwili spokoju — kiedy tylko miewała wrażenie, że czuje się całkiem dobrze i wychodziła na zewnątrz, koszmary, których nie pamiętała, nieustannie przerywały krótkie drzemki.
Drzemki, które wynikały z przemęczenia spowodowanego wieloma nieprzespanymi nocami.
Jednak najgorszy był paraliż senny — oczywiście nie ma w nim nic przyjemnego, kiedy masz wrażenie pełnej świadomości, a jednocześnie nie możesz ruszyć palcem. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nie miała żadnych przewidzeń, które mogłyby wzbudzić w niej niepokój.
Czuła przerażenie, bo podczas paraliżu była się sama, bezwładna i z niesamowitym ciężarem w klatce piersiowej, którego nie mogła się fizycznie pozbyć.
(Oczywiście koszmary i paraliż senny nie wynikały z braku odpowiedniej ilości snu i nieustannie odtwarzanych w głowie myśli o tym, co zdążyła spieprzyć i nie miała pomysłu, jak to naprawić.)
Piątym symptomem były częste bóle głowy — wskutek czego czasami niemożliwością było solidne wykonanie pracy, którą miała, przez co szukała każdego możliwego sposobu, aby ukoić tak rozpraszający aspekt.
Najczęściej sprawdzały się świeczki — bywało tak, że odpalała je od samego rana, natomiast pod wieczór, gdy znajdowała się w łóżku, gotowa do podjęcia się kolejnej próby z zaśnięciem, przysuwała jeszcze bliżej słój, aby relaksacyjny zapach pomógł w całkowitym relaksie.
Co zaskakujące, nie potrzebowała żadnych tabletek przeciwbólowych, a to jeszcze bardziej udziwniało to męczące choróbsko.
(Bo oczywiście ból głowy nie był spowodowany nieustannie pędzącymi myślami, a świeczki oczywiście nie przypominały o zapachu kogoś, z kim była wcześniej blisko — i nie były to również te świeczki, które dostała w prezencie.)
—
— Więc...jesteś gotowa?
Głos Normani porwał Camilę do rzeczywistości. Instynktownie spojrzała w górę, przełykając przemielone płatki z mlekiem, aby finalnie zwrócić się bezpośrednio do ciemnych oczu przyjaciółki.
— Na co?
— Na moje urodziny — Normani uniosła dłonie, po czym ułożyła je na biodrach ze zmarszczonymi brwiami. — Chyba nie zapomniałaś? Zapraszałam wszystkich na sobotę.
— Och, no tak. Oczywiście, że pamiętam — potaknęła ruchem głowy na własne słowa. — Nie da się zapomnieć o twojej liście życzeń.
Ostatnie zdanie przywołało uśmiech na wargi Hamilton. Od paru lat stosowała prostą zasadę — nie chce żadnych niespodzianek. Jeżeli ktoś chce kupić jej prezent, to dostanie od niej listę rzeczy, które potrzebuje — najczęściej praktycznych, bo bywało tak, że uzupełniała sobie zapas przedmioty, które się jej kończyły. Na przykład perfumy. Zagubione słuchawki. Nowy zegarek — bo stary był pozdzierany. Nadto drogi krem do twarzy na dzień i noc.
Tego typu prezenty przyjmowała chętniej w ramiona niżeli prezenty-niespodzianki, które najczęściej średnio trafiały w jej gusta. Rozumiała koncept — przeważnie dostawała rzeczy, o których kiedyś komuś napomknęła, ale bywało tak, że do czasu własnych urodzin zdążyła się obkupić.
Nie to, że narzekała na takie gesty. Ale i tak wolała listę.
— A co dla mnie wybrałaś? — Uniosła brwi i oparła się o blat, aby przyjrzeć się twarzy młodej Cabello.
— Słuchawki. Swoją drogą, ile razy można je gubić? — Alfa westchnęła cicho.
— Ale kupiłaś takie, jakie były na liście czy inne?
— Oczywiście, że te z listy, żebyś później nie narzekała, że jest zbyt wolne połączenie albo, co gorsza, nie są tak kompatybilne, jak poprzednie, które miałaś — wzięła kolejną łyżkę płatków do ust. — Jednak dodałam swój gest — dodała po przełknięciu. Na te słowa uśmiech na wargach Hamilton znacząco się powiększył.
— A Dinah co kupuje?
— Nie chciała powiedzieć, co wybrała — Normani wysunęła dolną wargę. — Jesteś pewna, że będziesz? Nie zaczniesz ściemniać przed sobotą, że masz pracę do zrobienia? Znaczy, i tak siedzisz w domu i stąd pracujesz, a każdy tutaj przyjdzie na grilla i drinki, ale i tak...
— Dlaczego miałabym nie przyjść na twoje urodziny? — Camila poprawiła się w miejscu, z wyraźnym zaniepokojeniem na twarzy. — Prawie wyzdrowiałam. Nie sądzę, że kogoś zarażę, więc...nie widzę problemu. Poza tym zawsze kiedy jestem w pobliżu, przyjeżdżam na twoje urodziny.
— Wydajesz się pewna swojej obecności — Normani zmrużyła powieki. — Ale nie śmiem dyskutować. Może takie spotkanie dobrze ci zrobi.
— Nie za bardzo rozumiem.
Teraz to Hamilton momentalnie została zdezorientowana.
Albo się w czymś nie zrozumiały, albo Camila pierdoli bzdury.
— Pamiętasz o czym rozmawiałyśmy jakieś...pół miesiąca temu?
— Mani, nie pamiętam, co wczoraj jadłam na śniadanie — Alfa prychnęła. — Właściwie to nawet nie jestem pewna, czy jadłam wczoraj kolację...
— Camila, nie zgrywaj się — Normani natychmiastowo spoważniała, co zaskoczyło Cabello. — Pamiętasz, o czym rozmawiałyśmy, kiedy zaczynałam wszystkich zapraszać? Pytałam cię o to.
— O co? — Głowa Cabello zwróciła się w bok, kiedy do kuchni wtargnęła jej siostra.
— Dinah — Normani zwróciła się do kobiety. — Chyba mamy problem.
— Problem? — Blondynka zatrzymała się wpół kroku.
— Teraz poważnie, Camila. Zgrywasz się? — Hamilton na nowo skierowała uwagę na Alfę.
— Nie. Nie pamiętam, o czym rozmawiałyśmy. Miałam coś przygotować?
Dinah i Normani wymieniły krótkie spojrzenie. Bardzo prawdopodobne, że niewerbalnie się skonsultowały.
— Camila...
— No co? Teraz zaczynasz mnie straszyć, Mani — Alfa przerwała jedzenie i skrzyżowała ramiona pod biustem. — Dawaj konkrety.
— Pół miesiąca temu pytałam cię, czy mogę zaprosić Lauren. Powiedziałaś, że tak.
Camila natychmiastowo uciekła zszokowanym, nagle zdziczałym spojrzeniem w stronę miski z jedzeniem. Próbowała nie pokazać, że wstrząsnęły nią drgawki — już nie dreszcze, tym bardziej przyjemne. Takie reakcje od bardzo dawna się nie zdarzały.
— Wiem, że nie chciałaś, abym w ogóle o niej wspominała przy tobie — dodała ciszej Normani. — I to uszanowałam. Ale pytałam cię, czy to w porządku, żeby przyszła, skoro się z nią widuję. Powiedziałaś, że to nie problem. Potwierdziłam, że ma przyjść.
— Och...
— Jak mogłaś o tym zapomnieć? — Wtrąciła Dinah.
Camila potrafiła jedynie wzruszyć ramionami.
— Teraz nie za bardzo wiem, co zrobić — ciche westchnięcie padło spomiędzy warg Hamilton. — Nie chcę między wami namieszać. Dlatego pytałam z wyprzedzeniem... Głupio będzie zmieniać zdanie, ale jeśli... — Kobieta na nowo oparła się o wysepkę i schyliła bardziej ku Alfie z miękkim spojrzeniem. — Ale jeśli jej obecność byłaby problemem to z nią porozmawiam. Opijemy moje urodziny kiedy indziej.
Camila zaskoczyła samą siebie dwiema rzeczami. Pierwsza, że się w ogóle odezwała, bo gula w gardle dawała sugestię, że takiej możliwości może nie być. Drugą była wyjątkowa stanowczość w głosie.
— Nie zmieniaj planów — powiedziała na jednym oddechu. — Dam sobie radę. Jesteśmy dorosłe.
— Jesteś pewna? Bo nie wyglądasz na przekonaną.
— Tak — Cabello potarła nerwowo czoło. — Dam sobie radę.
— Camila, pytam poważnie. Wiem, że nie chciałaś o niej słyszeć i to w porządku. Wolałaś na swój sposób sobie radzić z waszym rozstaniem, ale... — Dłoń Normani prześlizgnęła się do napiętego bicepsa Alfy, które wielokrotnie pogłaskała w kojącym geście. — Pomimo tego, że się z nią przyjaźnię, Lauren nie zgodziłaby się przyjść, gdyby nie to, że powiedziałaś mi, że to w porządku, jeśli się zjawi. Chciała uszanować twoją przestrzeń...
Alfa uniosła delikatnie jedną dłoń, aby powstrzymać kobietę.
— Normani, wiem jaka jest — przypomniała cichym mruknięciem. — Dam sobie radę. Jesteśmy dorosłe.
— Nie twierdzę, że ci nie wierzę, ale naprawdę nie wiem, jak zareagujesz. Z praktycznej strony nigdy nie miałyśmy do czynienia z kimś od was, kto byłby po rozstaniu... Takim poważnym. Nie wliczam w to Zayna, bo to inna historia.
— Moje uczucia nie mają znaczenia — wymamrotała pośpiesznie, w duchu pragnąc, aby ta rozmowa się zakończyła. Gdyby teraz odeszła, pokazałaby, że nie może sobie poradzić z myślą o spotkaniu z eks.
To było takie dziwne — określić ją w taki sposób.
— Oczywiście, że mają znaczenie — Dinah ponownie się wtrąciła. — Dlatego Normani po raz kolejny wyciąga tamtą rozmowę. Bo się martwi.
— Jestem dorosła — spojrzała spode łba na siostrę. — Dam sobie radę — powtórzyła.
— Skoro tak uważasz — Normani posłała jej łagodny półuśmiech. — Nie chodzi o moje urodziny. Nie chcę, żeby spotkanie między wami, na które możesz nie być gotowa niepotrzebnie coś pokomplikowało albo żebyś...nie wiem, źle się z tym czuła, że widzisz Lauren szybciej niż jesteś na to gotowa.
— Nie musisz się o to martwić. Jestem pewna, że... — Wypuściła cichy, drżący oddech. — Obie jesteśmy w stanie odłożyć na bok nasze sprawy. Nie przeniesiemy niczego z tego, co między nami było i jest na twoje urodziny.
— Nie chodzi o urodziny.
— Chodzi. Nie martw się o nic — tym razem Camila sięgnęła do dłoni Normani, która nadal znajdowała się na jej ramieniu i delikatnie ją ścisnęła. — Będzie okej. Obiecuję.
—
Alfa wzięła głębszy wdech w płuca, zanim uniosła dłoń, która zadrżała przed chwyceniem za klamkę. Po chwilowej — i ostatniej wątpliwej — debacie w głowie, pchnęła drzwi, wchodząc do jasnego pomieszczenia, natychmiastowo zwracając na siebie uwagę dwóch par oczu.
— Stało się coś? — Dinah odezwała się jako pierwsza, po zamknięciu laptopa.
— Niekoniecznie — starsza Cabello oblizała wargi. — Musiałabym jechać na zakupy. Na twoje urodziny — chrząknęła cicho i skinęła w stronę podobnej szafy, która rozciągała się na długość całej ściany.
Normani wstała jako pierwsza, zakładając, że Camila szuka inspiracji, po czym rozsunęła jedne z drzwi. Brązowe oczy Alfy przeskanowały szybko dużą przestrzeń — dostrzegając spory kontrast. Jedna strona była odważna, choć wciąż zachowywała klasę i elegancję, patrząc chociażby na sukienki czy dopasowane komplety. Druga z kolei...cóż, Camila zauważyła niejeden zwierzęcy motyw na ubraniach, na który niemal się wzdrygnęła.
Nie zamierzała zakładać na siebie panterki czy czegoś w tym stylu. To całkowicie odrywało się od jej stylu.
— Myślałam o jebitnie czerwonej sukience — wytłumaczyła Hamilton. — Pomimo grilla, zamierzam ubrać się tak, żeby pokazać, co mi natura podarowała.
— Więc...domyślam się, że to jest twoja strona? — Alfa wskazała dłonią na prawą część, która bardziej wpadała w jej gusta.
— A widziałaś mnie kiedyś w prześwitującej koszulce z zebrą?
— No nie...
— Więc masz swoją odpowiedź.
— Umm... — Cabello zmarszczyła brwi. — A robisz coś ważnego? Czy masz wolne?
— Nie miałam nic w planach, a co? Dinah chciała obejrzeć swój serial, ale nie będę płakała, jeśli ominie mnie odcinek czy dwa — Beta sapnęła z urażeniem za jej plecami.
— Cóż, muszę jechać na zakupy. Porządne zakupy. Chciałam... Umm, nie mam koncepcji na to, co chcę kupić.
— Ach, już rozumiem — Normani posłała kobiecie znaczące spojrzenie. — Dinah, chyba zostajesz sama ze swoim serialem. Mam dzień z Camilą.
— To nie fair. I dlaczego niby nie mogę jechać z wami?
Hamilton powoli odwróciła się w kierunku swojej partnerki.
— Camila nie planuje ubierać na siebie takich ubrań, które lubisz, a poza tym...nienawidzisz zakupów.
— Nieprawda. Lubię zakupy, ale nie lubię tracić czasu.
— Będziesz marudziła, jeżeli z nami pojedziesz.
— Nieprawda.
— Pewnie wrócę dopiero wieczorem.
— To jednak prawda. Nara.
— Tak myślałam — kręcąc głową, spojrzała ponownie na Camilę. — Chcesz jechać od razu? Jeśli tak, to pomiędzy sklepami wypadałoby kupić mi chociaż żarcie.
— Nie ma problemu — Alfa uniosła obronnie dłonie.
— Prowadź do samochodu. Biorę tylko torebkę.
—
Paręnaście minut później — kiedy to Dinah łaskawie wypuściła Normani, obie kobiety siedziały pośród cichej muzyki lecącej z radia. Camila była standardowo milcząca, jednak dało się zauważyć coś niecodziennego — takie nagłe ruchy palcami przy kierownicy, a momentami również i niepokojące drgnięcia całych dłoni.
Normani po zaobserwowaniu takich drobnych detali, postanowiła wkroczyć z rozmową.
— Myślałaś, co chciałabyś kupić? Albo jak bardzo chcesz wrócić obładowana?
— Umm... — Hamilton nieznacznie zmarszczyła brwi na chwilowe drżenie w głosie Alfy, jednak niczego nie skomentowała. — Myślałam o kupnie większej ilości nowych rzeczy. Przeważnie mam tylko ubrania do biura...a nie na zwykłe wyjścia.
— Ale podejrzewam, że nadal chciałabyś, żeby to miało jakiś ład i mogło się ze sobą komplementować? Nigdy nie kupowałaś przypadkowych koszulek czy spodni, licząc na to, że do czegoś da się je dopasować.
— Nie, nie...wolałabym, umm, mieć coś do skompletowania.
— Myślałaś, co mogłoby cię zainteresować? Żeby, oczywiście, wyjść z typowo biurowego wyglądu.
— Nie, nie zastanawiałam się nad tym. Nie jestem pewna, co jest teraz w sklepach i, umm, co by na mnie pasowało.
— Myślę, że akurat masz taką figurę, że wiele rzeczy będzie na tobie dobrze wyglądało — przyznała Normani. — Poza tym, moda ciągle się zmienia. Teraz dużo większe ubrania bywają na topie. Wiesz, takie niemal workowate. I pomimo różnych kształtów, wiele osób faktycznie dobrze tak wygląda.
— Cóż...nie chciałabym aż tak skrajnie... Nic nadto obcisłego, i nic zbyt większego niż to konieczne.
— Okej. Da się zrobić — kiwnęła głową. — Coś jeszcze chciałabyś zrobić?
— Umm...chciałabym dobrać sobie jakiś perfum, ale nigdy się nie zastanawiałam, jaki zapach by mi odpowiadał.
— Jestem pewna, że znajdziemy taki sklep, który coś ci doradzi. Możemy zahaczyć nawet na samym początku, żeby mieć z głowy — zasegurowała Hamilton, na co Alfa skinęła głową. — Coś poza tym?
— Chyba nie. Jutro mam fryzjera, ale to...jutro. Więc nie. Na dzisiaj już nic więcej.
— Fryzjera?
Alfa gwałtownie na nią spojrzała — aczkolwiek tylko przez moment z szeroko otwartymi oczami.
— Muszę podciąć końcówki. Za długo się na to zbierałam.
— Och, no tak.
— I, umm, muszę nałożyć coś pielęgnacyjnego, bo strasznie mi się elektryzują i zrobiły się bardziej matowe niż bym chciała.
— No tak, jasne. Dobrze, że udało ci się znaleźć dobrego fryzjera przed sobotą.
— Emm...i tak planowałam to zrobić, więc... Akurat tak mi się poszczęściło.
Normani potaknęła poprzez ciche mruknięcie, po czym na nowo przerzuciła wzrok na dłonie Cabello — dyskretnie spoglądając kątem oka na mowę ciała.
— Mogę być z tobą szczera? — Zagadnęła, obserwując bez kolejnego komentarza, jak dłonie Camili zacisnęły się na kierownicy.
— Nie — usłyszała ciche mruknięcie, którego była niemal pewna, że nia miała pierwotnie usłyszeć. — O co chodzi? — Dodała po tym głośniej.
— Jak widzisz sobotę?
— Jako twoje urodziny, oczywiście.
— Mam na myśli spotkanie z Lauren. Dobrze wiesz, że o to mi chodzi — postanowiła nie obchodzić delikatnie wokół tematu.
— Mówiłam, żebyś się tym nie przejmowała.
— Zawsze będę się tobą przejmowała, Camila — odparła natychmiastowo. — Tak samo Lauren.
Alfa przełknęła z trudem ślinę na końcową wypowiedź. Nie spodziewała się, że Normani aż tak związała się z kobietą.
— Jak myślisz, że zareagujesz na jej obecność?
— Na pewno nie zrobię niczego głupiego, jeśli...
— Nie o to mi chodzi, Camila. Jak się będziesz z tym czuła? Wiem, że łatwiej jest mówić w teorii o czymś takim niż faktycznie doświadczyć czegoś takiego w czasie rzeczywistym, ale... Martwię się.
— Jesteśmy dorosłe. Poradzimy sobie. Nie zrobię niczego, co mogłoby być niezręczne. Dla niej, dla ciebie...dla mnie.
— Znowu, nie o to mi chodzi. Nie chcę, żebyś była przytłoczona.
— Umiem poradzić sobie z emocjami. Myślę, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, Mani.
— Nie wątpię w to. Jednak sęk w tym, że ani ty, ani ja, ani nikt inny w rodzinie nie miał styczności z taką sytuacją. W dodatku jesteś Alfą. Nigdy nie będę w stanie porównać sobie intensywności, z jaką wszystko odczuwasz. Dla mnie, jako partnerki DJ, był to rollercoaster. Nadal czasami nim jest. Nie wiem jak...zamierzasz to udźwignąć.
— Dam sobie radę.
— Widzę, co się z tobą dzieje. Oczywiście nikt nie mówi o niczym na głos. Ale wiem, że się męczysz. Co nie jest dziwne, wiadomo, ale... Martwię się, Camila.
— Nie jestem pewna, co chcesz ode mnie usłyszeć.
— Prawdę?
— Nikt nie lubi prawdy — oblizała spierzchnięte wargi. — Poza tym myślę, że i tak jesteś wtajemniczona w nasze sprawy, skoro się z nią widujesz.
— Jesteś pewna, że wiem tak dużo?
Alfa zamilknęła na dłuższą chwilę.
— Nie.
— Dlaczego tak uważasz?
— Gdybyś wiedziała to pewnie byś na mnie wyzywała.
— Aż tak źle widzisz wasze rozstanie?
— Nie.
— Chyba się pogubiłam — starsza kobieta zmarszczyła zdezorientowana brwi.
— Nic ci nie powiedziała, co? — Alfa zerknęła na nią przelotnie.
— Chcesz na to znać odpowiedź? Ostatnim razem powiedziałaś, że nie chcesz nic na jej temat słyszeć z mojej strony. Ani słowa. Dopóki się nie pali i nikomu nie dzieje się krzywda — nie chcesz o tym słyszeć. Tak to ujęłaś.
— Nie chcę.
— Więc w takim razie możesz mnie chociaż naprowadzić?
Camila wzięła większy wdech.
— Wyobraź sobie kulę ze śniegu, którą razem z kimś kulasz. Nie do końca świadomie. Kula rośnie, im bardziej ją przesuwasz po śniegu... Więc jednocześnie problemy również narastają. Nadążasz?
— Kula to problemy. Tak, tak. Co dalej?
— Dochodzi do takiego punktu, w którym kula jest na tyle duża, że nie wiesz, co z nią zrobić. Jak ją zmniejszyć. Tym bardziej jak całkowicie się jej pozbyć.
— Problemy nie znikają od razu. Wiadomo.
— Ale dochodzi do momentu, w którym...wielkość tej kuli zaczyna doskwierać. Jednej ze stron. I chcąc pozbyć się tej kuli na dobre, staczasz ją jeszcze bardziej...ale sama, w dodatku na osobę, która wcześniej ją z tobą budowała.
— Zrzucasz problemy na drugą osobę.
— Nie do końca. Chcesz się tego pozbyć, ale jest tego na tyle dużo, że każdy ruch jest jeszcze bardziej przytłaczający.
— Okej, łapię.
— I na koniec...kula, którą we dwójkę budowałyście...często nieświadomie...zostaje w końcu zepchnięta na tą drugą osobę. Całkowicie.
— Przytłoczyłaś ją?
— Myślę, że zgniotłam.
— A potem?
— Zostawiłam.
— Och.
Takiego wyjaśnienia Normani się nie spodziewała — znaczy, zacznijmy od tego, że nie zakładała opcji, w której faktycznie coś wyniucha.
— Jaki był efekt tego wszystkiego na sam koniec? Twoim zdaniem? — Dopytała cicho, spoglądając na Alfę.
— Przygniotłam ją wspólnie toczoną kulą problemów. Było za późno, żeby ją rozbić w bardziej...bezpieczny sposób. Po czym odeszłam, kiedy próbowała wziąć się za cokolwiek...do naprawy.
— Dręczy cię to, co?
Normani udawała, że nie usłyszała łapczywego, urwanego chałstu powietrza, który Camila wzięła w płuca. Brzmiał on niemal jak niedoszły szloch.
— Wciąż zastanawiam się, jaka byłaby inna alternatywa... Ale do teraz nie znalazłam odpowiedzi.
— Myślisz, że jej uczucia względem ciebie uległy zmianie?
— Nie...chyba nie. Ale na pewno... — Chrząknęła cicho. — Na pewno znienawidziła kilka moich zachowań na sam koniec. Ale wątpię, że znienawidziłaby mnie jako...mnie.
— To jakiś start. Poza tym, długo się nie widziałyście. Nie dziwię się, że mogłabyś się stresować waszym spotkaniem.
Cichy, kompletnie bez humoru i w dodatku zatrważająco krótki śmiech padł z ust Cabello.
— Wątpię, że na mnie spojrzy.
Normani prychnęła cicho.
— A ty co? — Alfa zwróciła na moment uwagę w stronę przyjaciółki.
— Myślę, że po niemal dwóch miesiącach ciszy będzie patrzyła głównie na ciebie. Albo będzie głównie patrzyła wszędzie, aby cię znaleźć.
W tamtej chwili Camila nie była pewna, czy dreszcz, który przebiegł wzdłuż jej pleców powinna zaliczyć do tych przyjemnych czy przerażających.
———
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top