⑧⓪

Jeśli są osoby, które byłyby ciekawe pewnych motywów i objaśnień względem konkretnych zachowań bohaterów w poniższym rozdziale, dałam kilka informacji na twitterze — w razie czego link jest na moim profilu na wtt.

Słowa: 27,8k.

———

Lauren była przerażona.

W najmniej spodziewanym momencie, kiedy miała stabilność we wszystkich aspektach swojego życia, przewróciło się jedno z domin, które pchnęło kolejne sytuacje do finalnych porażek. Summa summarum Lauren znalazła się przy ostatnim upadku w sytuacji bez wyjścia — wycofanie pewnych słów doprowadziłoby do przegranej, tak samo, jak wszelkie formy przeprosin. 

Nie tylko ona miała winę w całym tym chaosie, jednak zła reakcja rozpoczęła ciąg wydarzeń, który doprowadził do momentu, w którym była pewna, że jej związek z Camilą nie przetrwa tego okresu wzajemnych docinek i obraz. Wynikało to z prostego faktu: co by nie zostało dopowiedziane na sam koniec, między nimi nie było już zaufania i nie dało się z tego punktu jakkolwiek ruszyć, a co więcej, kobiety nie wiedziały, jak ruszyć z tym dalej.

Ale wszystko po kolei.

To było tylko krótkie ostrzeżenie, nic więcej.

Pierwszorzędnie, po aferze, którą niejako zrobił Mateo, Camila nie była w stanie go wychwycić. Ponownie zniknął z miasta, w dodatku na tyle daleko, że nawet Alfa nie miała możliwości, aby jakkolwiek go wyśledzić. Nie zamierzała też na ślepo opuszczać Miami w poszukiwaniach za kimś, kto zasiał zamęt, otworzył stare rany i uciekł w popłochu.

Oczywiście nie da się zaprzeczyć temu, że pomimo niechęci w stronę własnego bliźniaka, Camila chciała mu pomóc. Domyślała się, że ponownie zrobił coś głupiego i na tyle nieodpowiedzialnego, że teraz szukał najzwyczajniej w świecie pomocy — a sam fakt, że przyszedł właśnie do Alfy, pokazywał desperacką potrzebę ratunku. Pomimo tego, Camila nie zamierzała na siłę szukać go w innych miastach, ponieważ sama szykowała się do dłuższego, prawie miesięcznego wyjazdu, bo znajdowała się na ostatniej prostej, aby ukończyć projekt budowy Domu Dziecka. Jeszcze tylko ta wizyta i wszystko będzie miała domknięte.

Mateo był dorosłym mężczyzną, więc cokolwiek spieprzył, mógł również poczekać, skoro sam zwiał. Dzieci, które nie wiedzą, gdzie trafią, z kolei, już nie poczekają. Na tym świecie jest zbyt wiele niebezpieczeństw czy też przyjaznych pułapek, aby ryzykować i odkładać cały projekt.

Przy takich okolicznościach Camila poddała się, nie decydując się na poszukiwania poza Miami, aby skupić się na tym krótkim czasie, który jej pozostał przed wyjazdem, w którego trakcie musiała zostawić za sobą porządek, zamiast zostawiać Zayna, Arianę oraz Normani z chaosem w firmie. Co więcej, między doprecyzowaniem szczegółów wyjazdu do Nowego Jorku a dopięciem wszystkiego, co pozostawiała za sobą w pracy, musiała znaleźć jeszcze jeden wieczór z rodzeństwem, aby chociaż ten jeden raz wypić za swoje urodziny, chociaż było to półtoratygodniowe opóźnienie. Dinah chodziła każdego dnia za Camilą, żeby przekonać ją do tylko pojedynczego wyjścia, na co starsza ostatecznie przystała.

Camila nie była typem osoby, która szczególnie lubiła pić, a tym bardziej dużo, jednak gdy nie było z nią Lauren — głównie dlatego, że przekonała Cabello, aby spędziła chociaż jeden porządny wieczór z rodzeństwem, skoro i tak same widują się niemal codziennie — i nakładało się to wszystko w momencie takiego nawału pracy, to piwo, wino czy inny trunek alkoholowy wydawał się zbawieniem.

Ciąg tych kilku wydarzeń sprowadził się do pierwszego punktu, w którym doszło do jednego z wielu upadków.

Piętnaście minut po północy Lauren została bezczelnie wybudzona ze snu z powodu dzwonka, który został wciśnięty przynajmniej trzy razy, zanim dotarła z półotwartymi powiekami do drzwi frontowych, doskonale wiedząc, kogo napotka po drugiej stronie. Na widok słabo trzymającej się na nogach sylwetki westchnęła ciężko i przetarła powieki, zanim weszła wgłąb domu, aby pozwolić Camili wejść do środka. 

— Dzień dobry — ramiona Cabello owinęły się wokół talii starszej, kiedy zatrzasnęła wszystkie zamki. — Dobry wieczór — wymamrotała niewyraźnie, po czym wcisnęła twarz w kark partnerki. — Ładnie pachniesz.

— Ktoś tu wypił więcej niż podejrzewałam — sięgnęła dłonią w tył, aby pogłaskać głowę Alfy. — Mam rozumieć, że dobrze się bawiłaś?

— Mhm...ale z tobą byłoby jeszcze lepiej — Camila uniosła wyżej głowę, układając brodę na szczycie ramienia kobiety. — Pachniesz jak chodzący słodki bukiet kwiatów.

— Widzimy się prawie codziennie, należała ci się przerwa ode mnie — uśmiech przebiegł przez wargi Jauregui. — Cóż, też będziesz tak pachniała po prysznicu, który bym teraz sugerowała.

Lauren zmarszczyła lekko brwi, kiedy nastała między nimi dłuższa chwila ciszy i im więcej tego czasu mijało, tym szczelniej owijały się wokół niej ramiona Alfa do momentu, w którym jej plecy były całkowicie przyciśnięte do klatki piersiowej Cabello. Przez to, że były tak blisko, wychwyciła również z niebywałą łatwością nierówny oddech swojej partnerki, co dało jej wrażenie, jakby dokonywała prób wyciszenia się.

— Coś się stało, kochanie?

— Muszę ci coś powiedzieć — starsza zerknęła w dół na te słowa, bezpośrednio na dłonie Alfy, których palce nerwowo przeplatały się ze sobą. — Ale będziesz na mnie zła.

— Dlaczego miałabym być zła?

Camila ostatni raz mocniej ją ścisnęła przed całkowitym odsunięciem się i podejściem od przodu do swojej partnerki. Widoczne zmartwienie widniało na jej twarzy, co jeszcze bardziej zaniepokoiło starszą.

— Bo wiem, że wiem coś, o czym nie wiesz, wiesz? — Wymamrotała pośpiesznie, przez co Lauren ledwie ją zrozumiała.

Lauren przymrużyła powieki.

— Wiem, że nic nie wiem, Camila.

— Dokładnie — Alfa uniosła obie dłonie, aby pogłaskać po głowie swoją dziewczynę, która nie wiedziała, jak ma zareagować na jej obecne zachowanie. — Jesteś taka mądra — dodała szeptem.

— Oświecisz mnie w takim razie? Co takiego chcesz mi powiedzieć?

— Będziesz taka zła — szybko zabrała ręce, pochyliła głowę, przybliżyła się do Jauregui i schowała twarz w jej szyi. — Wiem, co jest w pudełku.

Teraz Lauren była kompletnie zbita z tropu.

— W jakim pudełku, Camila? Nie za bardzo rozumiem... I jaki to ma związek z twoim wyjściem?

— Pamiętasz, pożyczałam od ciebie kiedyś golf, bo widziałam się później z moją mamą i, um... Pudełko spadło mi na głowę. A później posypało się wszystko...a raczej powypadało.

— Wciąż nie wiem, o jakim... — Powieki Lauren momentalnie się rozszerzyły. — Och, o tym pudełku mówisz.

— Mhm.

— Okej, widziałaś zawartość, ale nie wiem, jak mam się do tego odnieść? Dlaczego miałabym być zła?

— Przecież nie chciałaś, żebym wiedziała.

— To nie tak — pokręciła głową, gdy Camila odrobinę się od niej odsunęła i spojrzała z gorącem na policzkach na jej twarz. — Nie widziałam sensu, żeby pokazywać ci to wszystko. Bo po co?

— Ale...

— Hm?

— Nie rozumiem dlaczego — Lauren przekręciła lekko na bok głowę, nie do końca wiedząc, o co chodzi Cabello, która musiała wychwycić jej zwątpienie. — Dlaczego te rzeczy w ogóle tam są? I dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?

— Nie sądzę, że chciałabym, aby każdy niespodziewany gość w moim domu widział zabawki erotyczne, dlatego są one schowane — wyjaśniła oczywiste. — I nic nie mówiłam, bo nie sądziłam, że interesujesz się moimi zakupami.

— Nie o to chodzi, po prostu myślałam, że... — Nie dokończyła, tylko zaczęła gestykulować dłonią między sobą a Lauren, co ponownie nie było zrozumiałe.

— Myślałaś, że...? — Jauregui uniosła brwi. — Nie rozumiem. Chciałaś, żebym dała ci cynk, kiedy będę robiła takie zakupy, żeby zrobić je razem, czy co?

— N-nie — młodsza potarła nerwowo czoło. — Wcześniej mówiłaś, że... Um, powiedziałaś mi kiedyś, że jeśli zrobię coś źle, to mi powiesz. A jakiś czas temu spada na mnie pudełko z taką zawartością i jednak okazuje się, że nie mówisz mi, co jest źle. 

Lauren zmarszczyła nieznacznie brwi, stając naprzeciwko brunetki ze skrzyżowanymi ramionami. Nie była pewna, jak odpowiedzieć na to pytanie — a właściwie czy walić prosto z mostu, czy ubrać swoją wypowiedź w ładniejsze słowa.

Nie widziała jej się kolejna rozmowa na ten temat, więc ostatecznie po krótkiej, wewnętrznej debacie uznała, że da najkonkretniejszą odpowiedź swojej pijanej dziewczynie, żeby całkowicie do niej dotarła.

— Okej, wyjaśnijmy sobie jedno. To są rzeczy dla mnie, a nie kupione z twojego powodu, Camila — starsza nerwowo przejechała po swoim karku. — Tak samo, wszystkie te rzeczy znajdowały się tutaj, zanim zaczęłyśmy ze sobą sypiać.

Alfa zmarszczyła brwi, lekko zdezorientowana, po czym zmrużyła odrobinę powieki.

— Och.

— Więc cokolwiek...chwilę temu myślałaś, źle trafiłaś z domysłami. 

— Och.

— Jeśli tylko tego chciałaś się dowiedzieć, polecam teraz prysznic — Jauregui westchnęła cicho. — Jak będziesz trzeźwa, to możemy wrócić do tego tematu, okej?

Przez chwilę brązowe oczy przyglądały się zwróconej do niej tyłem sylwetce. Jednocześnie wciąż upity umysł podsuwał powód, dla którego tutaj przyszła — całkowicie pieszo — i na samą myśl przechodziły ją ciarki oraz powstawała gula w gardle.

Nie wiedziała, jak Lauren na to zareaguje.

— Chciałam powiedzieć coś jeszcze — wymamrotała pośpiesznie, niemal zlewając ze sobą słowa w ciągłym bełkocie.

— Hm? — Starsza ponownie zwróciła się do Alfy. — Czy to coś ważnego, czy może poczekać do jutra? 

— Umm... — Cabello spuściła spojrzenie do własnych dłoni, które miała kurczowo złączone i przyciśnięte do brzucha. — To ważne...

— O co chodzi?

— Nie wiem... — Oblizała nerwowo wargi.— Nie wiem, jak mam to powiedzieć. Wiem, że będziesz zła.

— Zrobiłaś coś głupiego z DJ? Albo powiedziałaś jej coś, co myślisz, że by mnie zdenerwowało?

— Nie...nie... To jest... — Przystąpiła z nogi na nogę. — Nie wiem, jakiej reakcji mam się spodziewać. Czy, um, skończy się na byciu złą, czy może wpadniesz w furię i będziesz chciała rzucić we mnie kapciem...

— Może...zamiast się zastanawiać... — Lauren wzięła większy wdech, chcąc mieć z głowy tę rozmowę, bo jutro musiała rano wstać do pracy. — ...po prostu powiedz mi o co chodzi?

Alfa wciągnęła nieznacznie policzki w kolejnym tiku, próbując ułożyć jednocześnie jakieś łagodniejsze opisanie tego, co się wydarzyło. Dodatkowo, przedłużała ten moment o wymyślanie scenariuszy z prawdopodobnymi reakcjami jej dziewczyny...o ile nie zakończy się to rozstaniem.

Naprawdę nie chciała zranić Lauren.

— Camila, powiedz co...

— Ktoś pocałował mnie przy barze.

Powieki Lauren natychmiastowo się rozszerzyły, a pozostałości zmęczenia momentalnie się ulotniły. W tej samej sekundzie, kiedy nawiązała bardzo krótki kontakt wzrokowy z Cabello, potwierdzający, że nie jest to żadna forma nieśmiesznego żartu, znajomy ciężar opadł na jej barki, gula powstała w gardle, a dłonie musiały zacisnąć się w pięść dla ukojenia — do tego stopnia, że wbijała paznokcie w delikatną skórę.

— La-Lauren... Nic więcej poza tym się nie wydarzyło... — Camila skrzywiła się na własne słowa. To nie brzmiało zbyt dobrze. — Przyszłam od razu do ciebie, pieszo, bo przecież... 

Właśnie, bo co?

Nie wiedziała, dlaczego tutaj przyszła poza główną myślą, że ma obowiązek powiedzieć o wszystkim Lauren. Nie wiedziała również, czego powinna oczekiwać później. I czy w ogóle powinna czegokolwiek oczekiwać.

Może gdzieś z tyłu głowy przyjście tutaj tak szybko, od razu po wystąpieniu tej sytuacji, miało załagodzić zmartwienie i stres?

— Sama nie wiesz po co tutaj przyszłaś — głos Lauren znacząco się obniżył, aby przełamać gulę w gardle i przez dłuższą chwilę udać silną, chociaż cień poprzednich zdrad ponownie zabierał ją w swoje niszczące objęcie.

— Chciałam być z tobą szczera — spróbowała innego podejścia. — Zostałam wzięta z zaskoczenia i...

— Nieznajoma osoba do ciebie podeszła i ot tak pocałowała czy może rozmawiałaś z tym kimś?

Cisza.

— Ja...

— To jest proste pytanie, Camila.

— Rozmawiałam z nią przy barze kilka minut, ale... Ale wspomniałam, że mam dziewczynę.

— Wspomniałaś też, że nie jesteś w barze sama?

— Tak, ale co to ma do...

— Kolejne proste pytanie — Lauren ułożyła jedną z dłoni na biodrze, które mocno ścisnęła. — Ta kobieta wiedziała, że jesteś z towarzystwem. Określiłaś się jasno, że masz partnerkę, jesteś w związku czy tylko napomknęłaś, że masz dziewczynę, co często jest rozumiane jako określenie czyjejś koleżanki?

— Lauren, to... — Alfa potrząsnęła głową, kompletnie zdezorientowana.

— Jakiego słowa użyłaś?

Cabello oblizała wargi.

— Dziewczyna.

— Za każdym poprzednim razem używałaś słowa "partnerka". Zaznaczałaś, że jesteś z kimś związana. Więc co uległo zmianie?

— Nic się nie zmieniło. Lauren, byłam pijana, nadal jestem... To nie tak, że udawałam, że nie jestem w związku. Wspomniałam o tobie co najmniej trzy razy i nie doprowadziłam do żadnych sugestii, że jestem kimkolwiek innym zainteresowana.

— Trzeźwa czy nie, to nie ma dla mnie znaczenia. Flirtowała z tobą?

— Co... — Odchrząknęła cicho. — Lauren, chyba nie sądzisz, że doprowadziłam do tej sytuacji specjalnie? To był przypadek, ale i tak powiedziałam ci o tym, bo zawsze jestem z tobą szczera.

— Flirtowała z tobą?

Alfa szybko zrozumiała, że nie dotrze do Jauregui tak łatwo.

— Nie. Nie sądzę, że ze mną flirtowała.

— Nie sądzisz? Jesteś tego pewna czy masz wątpliwości?

— Lauren, nie wiem. Po prostu z nią rozmawiałam. Na neutralne tematy. Chciałam napić się wody, przysiadła się i tyle. Porozmawiałyśmy kilka minut, ale później wydarzyła się tamta sytuacja i szybko od niej odeszłam.

— Zamówiła cokolwiek?

— Jakie to ma znaczenie? — Zacisnęła szczękę, kiedy nie uzyskała odpowiedzi na kolejne pytanie. Wobec takiego obrotu spraw, postanowiła odezwać się pierwsza ze świadomością, że pewnie ta odpowiedź nie doprowadzi do niczego dobrego. — Nie. Nie zamówiła.

— W takim razie, jeżeli myślałaś, że znalazła się obok ciebie przypadkowo, to jesteś naiwna. To nie była przypadkowa pogawędka przy drinku, tylko próba wyrwania kogoś na wieczór.

— Nie, to przecież...

Camila zamilknęła na moment. Przez myśl przeszła jej wątpliwość, że może nie dostrzegła pewnych sygnałów — nie musiała się do niej łasić, dotykać w jakikolwiek sposób, aby spróbować coś uzyskać z tego spotkania przy barze, które im dłużej nad tym się zastanawiała, tym bardziej nieprzypadkowe się wydawało.

O kurwa.

— To nie jest tak, jak myślisz. To oczywiste, że cię nie zdradziłam, Lauren. I nie doprowadziłam do tej sytuacji celowo. Może faktycznie przeoczyłam jakieś niuanse, ale to nie znaczy, że byłam nią albo kimkolwiek innym poza tobą zainteresowana — Camila nie czuła się już pijana. Jedyne, co mogła czuć w tej chwili to nieodparte wrażenie, jakby znalazła się w pułapce, której ściany coraz bardziej się przybliżały, odbierając oddech i rozregulowując racjonalne myślenie.

— Naprawdę uważasz, że jest tylko jedna definicja, która wyjaśnia zdradę? Mam ci pogratulować, że odeszłaś od niej i przyszłaś do mojego łóżka, zamiast do obcego?

Chłód, który emanował od postawy, słów, tonu, a nawet widoku w tym stanie Lauren odbierał Cabello całkowicie wszelkie nadzieje, że uda się tę sytuację w pokojowy sposób rozwiązać. Przyszła tutaj, licząc, że jej szczerość i jednoczesna panika zostanie doceniona, a tymczasem czuła się tak, jakby za chwilę miała usłyszeć wyrok.

Czy to był schemat zachowania Lauren za każdym razem, kiedy czuła się zagrożona? 

— Nie mogę w to uwierzyć — Cabello zmarszczyła brwi w kompletnej dezorientacji. — Chciałam być z tobą szczera, dlatego powiedziałam ci o tym jak najszybciej. To nie tak, że planowałam cokolwiek przed tobą ukrywać. Rozumiem, jeżeli po odkryciu czegoś takiego byłabyś zła — oblizała wargi. — Myślałam, że będziesz wyrozumiała i...

— Wyrozumiała? Bierzesz mnie za tak naiwną idiotkę, Camila? — Lauren, która dotychczas starała się zachować stoicki spokój, przynajmniej na miarę możliwości, zaczęła być coraz bardziej rozdrażniona. Traciła nadzieję, że to pijacki umysł podsuwa młodszej kobiecie takie absurdy do powiedzenia. Z czasem zaczynała wierzyć, że faktycznie jest ona przekonana do tego, że powinna pogodzić się ze zdradą i ruszyć dalej, jak gdyby nigdy nic. — Co przez tyle miesięcy, które się znamy próbowałam ci powiedzieć? Co pokazałam ci przy pogłębionej komunikacji, żebyś bardziej mnie zrozumiała? Co faktycznie ci powiedziałam o mojej przeszłości?

Alfa była przekonana, że jeśli jakkolwiek odpowie to pogorszy swoją sytuację, dlatego postanowiła na milczenie. Jedynie objęła się nieznacznie ramionami wokół brzucha, kiedy Lauren skończyła mówić.

— Jak możesz oczekiwać ode mnie wyrozumiałości akurat przy zdradzie, Camila? 

— Przecież to jest coś innego. To nie tak, że celowo do tego doprowadziłam. To nie tak, że wyszłam bez ciebie, wiedząc, że prawdopodobnie do czegoś takiego dojdzie albo wyszukam sobie kogoś w tłumie. Sama mówiłaś, że...przeważnie dowiadywałaś się od kogoś innego o zdradach w przeszłości albo daną osobę nakryłaś, a ja... 

— Myślisz, że skoro powiedziałaś mi o tym jako pierwsza cokolwiek zmienia? 

— To nie tak, że chcę się usprawiedliwiać. I nie twierdzę, że to w porządku. Ale myślałam, że dojdziemy do jakiegoś porozumienia...nawet z czasem. Nie spodziewałam się, że tak zareagujesz — Alfa potarła nerwowo bok własnej szyi. — Nie wiedziałam, jak w ogóle zareagujesz.

— Okej, skoro tak stawiasz sprawę, zrobimy coś innego... — Lauren podeszła do jednego z obrotowych krzeseł barowych i zajęła na nim miejsce. — Sprawdź mnie. Spróbuj to wyjaśnić. Zobaczymy, czy w jakiś sposób mnie zaskoczysz.

Camila przekręciła na bok głowę, początkowo nie rozumiejąc. Takiego obrotu spraw również się nie spodziewała. A sam fakt, że Lauren pozostawała wciąż spokojna...nadto spokojna przerażał ją bardziej niż możliwy wystrzał kapcia w jej kierunku. Wolałaby już nie robić żadnego uniku i oberwać niż mieć do czynienia z tą wersją kobiety.

Nie taką Lauren znała.

I, szczerze powiedziawszy, nie miała bladego pojęcia, jak do niej podejść, aby przebrnąć w miarę pokojowo do samego końca przez całą tą sprawę — albo przynajmniej przebrnąć w taki sposób z tą wersją Jauregui, aby nie zakończyło się to wszystko rozstaniem.

— Mówiłam ci wcześniej, że siedziałam sama. To ona się do mnie dosiadła i jako pierwsza zagadała, a nie...

— Jasne, nie ty zaczęłaś, więc to nie twoja wina. Słyszałam już to. Spróbuj ponownie. Tylko chociaż mnie zaskocz — zielone oczy napotkały brązowe, wywołując podczas tej chwili ciarki na plecach Alfy. 

Ten chłód nie był do niej podobny.

— Ja... — Cabello odchrząknęła cicho, uciekając spojrzeniem. — Wspominałam o tobie. A sama rozmowa nie była w żadnym stopniu nieodpowiednia. N-nie wiedziałam, że to spro-o-owadzi się do...

— Zdrady? No oczywiście. Niewinna rozmowa. Zero flirtu. A przynajmniej ty nie widziałaś w tym flirtu — Jauregui pokręciła głową. — Słyszałam to wcześniej. I szczerze mówiąc, twoje argumenty są mniej przekonujące od dziewczyny, która próbowała tłumaczyć przypadkowy upadek swoją waginą na czyjegoś penisa. I chociaż były to oczywiste kłamstwa, miała więcej werwy, aby dobrze się usprawiedliwiać przy zdradzie. W przeciwieństwie do ciebie, oczywiście — wzięła głębszy wdech. — Jakiś kolejny argument czy już skończyłaś?

— Lauren... — Alfa traciła pomysły. — Lauren, znasz mnie...

— Brzmi jak wstęp do klasyka, który również wielokrotnie słyszałam: "Znasz mnie, nie jestem taka", "Wiesz, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła", "Wiesz, że ze wszystkich ludzi nie zraniłabym ciebie, Lauren". 

— Nie znasz mnie od tygodnia, Lauren — spróbowała ponownie. — Nie jestem ci obca. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Dlaczego miałabym, tak na zdrowy rozsądek? Żeby sabotować to, co mamy? Dlaczego miałabym?

— Pomimo tego, wciąż mnie zdradziłaś. Nie zamierzam wnikać, czy chciałaś cokolwiek celowo sabotować, czy nie. Stało się to, co się stało i tego nie zmienisz. Tym bardziej nie cofniesz się w czasie.

— Lauren... — Ramiona Cabello opadły, kiedy podjęła się pierwszego kroku w stronę kobiety. Nie zareagowała, więc zdecydowała się na kolejne, jednocześnie mówiąc dalej. — Dobrze wiesz, że cię koch...

Ostatnie słowo nie przeszło całkowicie przez gardło młodszej brunetki z powodu niespodziewanego uderzenia z otwartej dłoni w blat. Jej natychmiastowo rozszerzone powieki zwróciły się w stronę Jauregui, której twarz pozostawała tak samo obojętna.

— Nie waż się, Camila — ponownie głos Lauren zrobił się niższy, aby pokonać gulę, która hamowała jakąkolwiek wypowiedź, a nie chciała dać tego po sobie poznać. Musiała pozostać silna. — Nie chcę tego słyszeć — oderwała dłoń od chłodnego blatu, ignorując pieczenie, które ją dotknęło po wcześniejszym uderzeniu z niemałą siłą. 

— Wiesz, co do ciebie czuję. I wiesz, jakim typem człowieka jestem. Chcesz, żebym się wytłumaczyła z tego wszystkiego, ale niewiele do ciebie dociera. Dlaczego nie bierzesz w ogóle pod uwagę tego, że wcześniej nigdy nie dałam ci powodu do nawet krótkiej myśli, że mogłabym cię zdradzić? 

— Jest późno — Lauren wstała z miejsca i ruszyła wgłąb kuchni, aby zachować między nimi większy dystans. — Weź prysznic, przebierz się i połóż spać. 

— Co? Ale przecież... Nic z tego nie wyniknęło? Nie dogadałyśmy się w żaden sposób.

— Camila, muszę rano wstać do pracy. Idź się położyć. 

— Nie rozumiem...widzę, że ledwo możesz na mnie spojrzeć, ale pozwalasz mi zostać?

— Jest środek nocy. Nie jestem aż tak okrutna, żeby cię wyrzucać.

Cabello skinęła w zrozumieniu głową.

— Czy... — Zacisnęła na moment wargi, spoglądając na odwróconą do niej plecami Jauregui. — Czy mam spać na kanapie?

— Nie.

Tym razem Camila była skołowana — liczyła, a właściwie to spodziewała się, że Lauren nie będzie chciała znajdować się w pobliżu. Czy wobec tego istniała szansa, że dogadają się między sobą z czasem, skoro nie zamierzała unikać z nią kontaktu?

— Idź wziąć prysznic.

Kiedy tylko Camila oddaliła się do łazienki, starsza kobieta wykorzystała okazję, weszła do sypialni i zabrała z szafki nocnej paczkę papierosów oraz zapalniczkę, które zabrała z powrotem do kuchni. Aby nie siedzieć z pustymi rękoma, ponieważ nie planowała tak szybko kłaść się spać z powodu dzisiejszych wydarzeń, wstawiła sobie wodę na herbatę.

Nie zdziwiła się, gdy Alfa powróciła do kuchni, całkowicie przebrana w piżamę, z ramionami owiniętymi wokół własnego ciała. Domyśliła się, że zostanie na noc widziała dokładnie tak, jak każdy inny dzień, kiedy tutaj bywała — że Lauren niedługo się do niej położy i pójdą spać.

Jednak Jauregui nie zamierzała mieć jakiegokolwiek kontaktu z jej ciałem. Nawet najmniejszego. Była pewna, że jeżeli spróbowałaby się zmusić do najprostszej bliskości, poczułaby odrazę, a to wywołałoby kolejną kłótnię.

Właściwie czy można nazwać ich rozmowę kłótnią? Finalnie do niczego nie dotarły — i szczerze powiedziawszy, Lauren nie była pewna, jak będzie widziała ich związek następnego ranka. Obawiała się, że przegra całkowicie ze starymi nawykami, których przeważnie bezpiecznie się trzymała, kiedy była przez kogoś raniona.

Ale, znowuż, to była Camila. I chociaż Lauren nie zamierzała dać się złapać na gadkę o tym, że jest inna od reszty, zrobiła dokładnie to samo, co oni, nawet jeśli gdzieś w głębi kobieta wiedziała, że nie było to intencjonalne. Niemniej jednak, zdrada była zdradą. Ciężko było mówić w tym przypadku o nawet samemu wystąpieniu scenariusza, w którym Jauregui puszcza to w niepamięć. Głównym powodem było to, że ufała Camili do takiego stopnia, że otrzymanie takich wiadomości, kiedy kompletnie się tego nie spodziewała, zraniło ją bardziej od krzywd, które wyrządziły jej osoby z przeszłości.

Ba, można nawet wysunąć wniosek, że sklepanie całego zawodu i bólu, który czuła od tych wszystkich osób razem nie równało się temu, co zaczynała odczuwać teraz — i to tylko dlatego, że chodziło o Camilę.

Jej Camilę.

Tę samą, która zawsze była godna zaufania, czuła, wspierająca i tak bardzo kochająca.

Tę samą, która Lauren pokochała.

Najprawdopodobniej to była przyczyna tego wszystkiego: jednoczesnego zbudowania wokół siebie ścian obronnych w postaci chłodnej, względnie opanowanej postawy oraz pobłażliwości, którą się wykazała, gdy pozwoliła jej zostać na noc, zamiast kazać zamówić taksówkę i wrócić do siebie.

Z jakiegoś nieznanego powodu trzymała się po raz ostatni jej obecności, nawet jeśli utrzymywała dystans. Może, ponownie, wynikało to z tego, że gdzieś w podświadomości wiedziała, że nie pozwoli sobie na tknięcie Camili chociażby palcem — i tak samo nie pozwoli na to, aby ona ją tknęła przez bardzo długi czas.

— Nie chcesz się położyć? — Głos Cabello wyrwał Jauregui ze stanu odrętwienia, kiedy to trzymając nagrzany kubek między dłońmi wpatrywała się salon, przez który zamierzała później dostać się na zewnątrz, aby zapalić papierosa. Albo ze trzy.

Nie mogąc zdobyć się na ponownie chłodne podejście, ponieważ nawet i dla samej Lauren było tego wszystkiego trochę za dużo jak na jeden wieczór, pokręciła jedynie głową na "nie".

Alfa westchnęła cicho, po czym równie szybko, co się pojawiła, postanowiła wrócić do sypialni. Nie chciała rozdrażniać kobiety — już i tak z jej powodu narobił się niepotrzebny bałagan. Miała tylko nadzieję, że Lauren niedługo odpocznie, a rano będą mogły o wszystkim jeszcze raz porozmawiać.

Tak więc wróciła do sypialni i czekała najpierw jedną godzinę, licząc, że może za chwilę brunetka się pojawi. Przy drugiej straciła pewność, że w ogóle ma zamiar wrócić. Leżała pośród pachnącej, świeżej pościeli, czując się przytłoczona znajomym zapachem bez obecności osoby, do której on należał. 

Jednocześnie, po drugiej stronie domu, Lauren podniosła się z chłodnego krzesła, znajdującego się na tarasie, dogasiła papierosa, a na sam koniec przetarła wilgotne policzki — chociaż ten jeden raz przydała się umiejętność bezdźwięcznego płakania. Po zrobieniu tego wszystkiego, zostawiła za sobą lekko otwarte drzwi, aby zostawić przewiew i nie rozprzestrzenić nieprzyjemnego zapachu po tytoniu, po czym z mocno bijącym sercem oraz widocznie przemęczonym ciałem położyła się na kanapę, nie zakrywając ciała w żaden sposób. Z tego wszystkiego zapomniała zabrać koc z sypialni, gdy była tam po papierosy. Nie zamierzała się wracać — była zbyt wymęczona i wolała wykorzystać ten moment, aby w końcu zasnąć.

Przy wybiciu trzeciej godziny, Camila postanowiła wstać i pomimo pulsującego bólu głowy sprawdzić, co takiego robi Lauren. Próbowała przedostać się do salonu bezszelestnie — była niemal trzeźwa po tym wszystkim. Z daleka zauważyła jej leżącą sylwetkę, która nie wykonała żadnego gwałtownego ruchu, gdy Cabello przekroczyła próg pomieszczenia. Aby nie wystraszyć kobiety, powiedziała cicho jej imię, ale po braku jakiejkolwiek odpowiedzi podeszła do kanapy. 

Lauren spała.

Alfa pokręciła głową na własną naiwność, że kobieta zdecyduje się po całym tym bałaganie położyć się z nią do jednego łóżka. Wciągając w nerwowym geście policzki, podeszła do oszklonych drzwi prowadzących na taras, aby całkowicie je domknąć, po czym wróciła się do sypialni. Zabrała kołdrę, w której do niedawna leżała i powróciła do niezakrytej niczym brunetki, narzucając delikatnie nakrycie. Upewniła się, że jest dokładnie przykryta, zwłaszcza przy nogach ze świadomością, że to prawdopodobnie jej ostatni tak bliski kontakt z Lauren.

Chociaż chciałaby przedłużyć ten moment, udając, że wszystko będzie w porządku — albo że wszystko jest  w porządku — ostatecznie oddaliła się do sypialni, zabrała z szafy koc i to nim się zakryła, kiedy powróciła do łóżka ze świadomością, że pomimo wybicia trzeciej godziny, nie zaśnie tak szybko. 

Lauren już teraz nie chciała mieć z nią do czynienia.

Camila została wybudzona ze snu nagle, niespodziewanie z powodu dźwięku budzika, który wcale do niej nie należał. Początkowo leżała z zamkniętymi powiekami w niezmienionej pozycji, czekając aż Lauren go wyłączy, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że ten dźwięk był dziwnie oddalony i został uciszony szybciej niż zazwyczaj. Zmarszczyła na to brwi i przekręciła się w drugą stronę, na połówkę Jauregui, a kiedy wyciągnęła ramię, aby jej dosięgnąć, natknęła się z chłodną pościelą.

Kobieta natychmiastowo otworzyła oczy i przyjrzała się nietkniętemu miejscu. Przebieg wydarzeń z wczorajszego wieczoru, a właściwie z nocy uderzył w nią na nowo, wskutek czego poderwała się w górę, wyszła z łóżka i, ignorując pulsujący ból głowy, ruszyła, aby poszukać Lauren. Tuż po wyjściu z sypialni, zauważyła jej sylwetkę przechodzącą z salonu do kuchni, w pełni ubraną, co było kolejną niecodziennością — nie wiedzieć czemu Alfa cofnęła się z powrotem do sypialni. Przez dłuższą chwilę próbowała opanować krótki oddech, aż w końcu zdecydowała się schłodzić twarz zimną wodą w łazience, a na sam koniec, tak przy okazji, umyć zęby, zanim pokaże się brunetce. Teraz tym bardziej nie wiedziała, co na nią czeka i prawdopodobnie przez to wolała cofnąć się do pokoju, trzymając się resztek normalności, które miała wyobrażone w głowie.

Po wykonaniu tego zaskakująco ciężkiego kroku, gdy znalazła się u progu kuchni, napotkała siedzącą Lauren, z kubkiem herbaty w dłoni i laptopem na blacie, w którego nieustannie się wpatrywała z widocznym skupieniem. Nie widziała śladów po śniadaniu, więc albo wstała tak wcześnie i już zdążyła je zjeść, albo pierwszorzędnie nie miała zamiaru czegokolwiek poza napojem wciskać do żołądka.

— Hej... — Wymamrotała cicho Cabello, obawiając się, że jeśli powie coś głośniej, rozzłości brunetkę.

Bez otrzymania uwagi z jej strony za pomocą chociażby krótkiego spojrzenia, spuściła ku dołowi głowę.

— Koniec z twoim typowym: "Dzień dobry" i "Dobry wieczór"? 

Alfa wyprostowała bardziej plecy i splotła ze sobą dłonie w nerwowym geście.

— Wątpię, że dzisiaj będzie...um, dobry dzień — przyznała, nieśmiało podchodząc bliżej, niepewna, czy może zająć miejsce po przeciwnej stronie wysepki kuchennej, przy której znajdowała się Jauregui.

— Hm.

— Umm...wcześnie dzisiaj wstałaś — skomentowała młodsza, ostrożnie siadając naprzeciw swojej partnerki. 

— Idę do pracy.

— Tak, em, pamiętam — kiwnęła głową. Czuła się niekomfortowo przez sam fakt, że Lauren nie chciała nawet na nią spojrzeć. — Czy...czy możemy porozmawiać?

— Rozmawiałyśmy. Wczoraj. I nic z tego nie wyniknęło — po raz pierwszy rzuciła okiem na twarz Cabello, która akurat spoglądała na własne dłonie. — Chyba, że przez noc doznałaś olśnienia i zamierzasz coś dodać?

— Chciałam po prostu...porozmawiać. Nie chcę zostawić tego tematu, jak wczoraj — zaczesała w tył włosy. — Przepraszam — Camila ponownie spojrzała na Lauren, która wciąż skupiała oczy na ekranie laptopa. — Przepraszam, że to się wydarzyło. Przepraszam, że cię zraniłam — oblizała wargi. — Wiem, że przeprosiny niewiele zmienią. Wiem. 

— Więc po co przepraszasz? — Jauregui uniosła lewą brew. — Przeprosiny na mnie nie działają, Camila.

— Wiem, że przeprosiny to tylko słowa, ale chciałam, żebyś wiedziała, że mi przykro. 

— To jest nas dwójka.

— Lauren... — Dolna warga Alfy zadrżała. — Nie chciałam cię zranić. Jeśli jest coś, co mogę zrobić, żeby to wszystko naprawić, proszę powiedz mi. Zrobię cokolwiek będziesz chciała. Nie chcę, żeby...żeby nasz związek przez to ucierpiał.

— Nie sądzę, że będziesz w stanie zrobić wszystko.

— Jeśli coś mogę zrobić, powiedz mi. Powiedz mi, a postaram się zrobić cokolwiek zechcesz.

Lauren westchnęła cicho, odstawiając na blat kubek.

— Żeby wszystko naprawić, musiałabyś pierwszorzędnie cofnąć się w czasie i mnie nie zdradzać. Nie sądzę, że umiesz podróżować w czasie, więc to niewykonalna rzecz do zrobienia. Chyba, że czegoś jeszcze o tobie nie wiem i się mylę?

Alfa chrząknęła cicho i spuściła głowę.

— Nie... — Szepnęła. — Nie mylisz się. 

— W takim razie nie możesz zrobić nic innego, aby cokolwiek naprawiać czy ratować.

Cabello wyłapała aluzję, która porażająco ją przeraziła i natychmiastowo wstała z zamiarem podejścia do Lauren, ale kobieta pokręciła tylko głową.

— Nie waż się, Camila — nawet na nią nie patrzyła. Zresztą, byłby to kolejny raz z rzędu. — Nie chcę, żebyś w jakikolwiek sposób mnie dotykała. 

— Ale... Ale Lauren... — Alfa nabrała więcej powietrza w płuca. — Na pewno jest coś, co mogę zrobić.

— Dlaczego wychodzisz z założenia, że to ja muszę się nad tym głowić? Mam lepsze rzeczy do roboty niż zastanawianie się, co powinnaś zrobić, żeby przeszła mi twoja zdrada.

Młodsza skrzywiła się lekko — nie brzmiało dobrze dla jej obecnego położenia to, jak sensowne argumenty miała Lauren.

— Ja... Um, nie chodziło mi o to, że... Pytałam, bo nie chciałabym zrobić czegoś, co mogłoby pogorszyć sytuację.

— Camila — Jauregui wstała z miejsca z westchnięciem — zdradziłaś mnie. Nie wiem, czy coś to przebije.

— Wiem...wiem, że jest źle, ale... — Potarła o siebie dłonie. — Ale może uda się coś zrobić. Na pewno jest coś, co mogę zrobić. Poza tym, niedługo wyjeżdżam i nie chciałabym zostawiać nas w takim miejscu. Nie będzie mnie kilka tygodni.

Lauren uniosła brew i skrzyżowała ramiona pod piersiami. Camila nie uznała tej postawy za dobry znak. 

Ponownie.

— Byłam w przeszłości wielokrotnie zdradzana i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Cokolwiek się nie działo wczorajszego wieczoru, doprowadziłaś do dokładnie tego samego rezultatu — zdrady — i liczysz, że pospieszę się, wybaczę ci albo, co gorsza, udam, że nic takiego nie miało miejsca i pozostaniemy w relacji, którą miałyśmy przed tym wszystkim, tylko dlatego, że wyjeżdżasz?

— Nie — gwałtownie pokręciła głową. — Nie, nie. Nie o to mi chodziło. Chciałabym, żebyśmy o tym wszystkim porozmawiały i spróbowały cokolwiek ustalić, sama nie wiem. Nie chciałabym wyjeżdżać ze świadomością, że nie chcesz mnie widzieć albo w ogóle ze mną rozmawiać — Alfa zamrugała kilkukrotnie, kiedy pomimo jej wywodu, starsza brunetka wzięła w dłoń swojego laptopa i przeszła obok niej z tym samym, niezmiennym, obojętnym wyrazem twarzy. — Lauren, kochanie, proszę...

Jauregui zatrzymała się wpół kroku, po minięciu kuchennej wysepki. Bez odwracania się w stronę Cabello, rzuciła tylko krótkim komentarzem.

— Nie odzywaj się do mnie w ten sposób — przycisnęła chłodną powierzchnię zamkniętego laptopa do brzucha. 

— Lauren, proszę... — Zanim starsza mogła zrobić następny krok, delikatne palce owinęły się wokół jednego z jej bladych nadgarstków. — Proszę, nie odsuwaj się ode mnie w ten sposób — szybko stanęła naprzeciwko swojej partnerki, twarzą w twarz. — Bądź zła, wściekła, przeklinaj mnie i wyklinaj do woli. Zrób wszystko, byleby nie to. Nie o-odsuwaj się ode mnie.

Pomimo chwilowego załamania w głosie Cabello, Lauren nie ugięła się pod jej prośbą oraz wyrazem twarzy, który przy innych okolicznościach najpewniej by ją przekonał, co zaowocowało wyrwaniem nadgarstka z łagodnego uścisku. Pokręciła tylko głową, nie będąc pewna, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Nie miała siły na wrzask. Nie miała nawet sposobności na dopuszczenie do siebie złości.

— Dlaczego mam iść tobie na rękę i cokolwiek ułatwiać? — Wyszeptała starsza, nawiązując kontakt wzrokowy ze swoją partnerką. — Nie minęła nawet doba. Czego ty ode mnie oczekujesz? 

— Ja tylko... — Ramiona Alfy opadły. 

— Jak na razie wszystko kręci się wokół ciebie. Zwłaszcza wokół tego, jak ty źle się czujesz — Jauregui zacisnęła zęby. — Nie jesteśmy razem nawet miesiąc, a liczysz na jakąkolwiek taryfę ulgową?

— Nie, nie o to chodzi. Po prostu...jeśli tak będzie się kończyła każda nasza rozmowa — na tym, że będziesz wychodziła, jak mam się dowiedzieć, w jaki sposób to wszystko naprawić?

— Camila, naprawdę uważasz, że da się to naprawić w dzień? Albo w kilka dni, przed twoim wyjazdem? — Wolną dłonią potarła nerwowo skroń. — Miesiącami próbowałam ci zaufać. Starałam się otworzyć. Opowiedziałam ci o moich problemach z zaufaniem, finalnie, tłumacząc źródło tego problemu. Wiedziałaś, co jest moim słabym punktem. A tymczasem zdradziłaś mnie po niecałym miesiącu związku. 

— Wiem — dolna warga Cabello zadrżała, a oczy napełniły się łzami, które wcale nie poruszyły Jauregui.

— Płacz na mnie nie zadziała, Camila — dodała, odwracając wzrok, pomimo własnych słów.

— Nie chcę zaprzepaścić tego, co mamy, Lauren — głos młodszej mógłby otrzeć się o błagalny ton. — Zdaję sobie sprawę, że niewiele mogę teraz powiedzieć, aby jakkolwiek przekonać cię do siebie, ale... Ale nie chcę tracić tego, co mamy. Wiem, że spieprzyłam na całej linii. Wiem. Dostosuję się do tempa, które byś nam dała, tylko proszę, nie rezygnuj z tego wszystkiego, co dotychczas miałyśmy — w pierwszej chwili Camila chciała sięgnąć dłońmi do kobiety, aby z przyzwyczajenia przytulić ją do siebie, ale pośpiesznie się wycofała, owijając mocno palce wokół własnego karku. — Możemy iść nawet na terapię dla par, jeżeli to mogłoby nam pomóc.

— Terapię? — Starsza uniosła zaskoczona brwi. — Nie jesteśmy razem nawet miesiąc.

— Wiem, ale... Um, nieoficjalnie spotykałyśmy się dłużej... I jeśli miałoby to pomóc, i jeśli chciałabyś coś takiego zrobić, poszłabym bez wahania. I bez marudzenia.

Lauren ponownie westchnęła, jednak teraz wynikało to ze zmęczenia — nie tylko słabo przespaną nocą, rollercoasterem emocjonalnym, ale przede wszystkim wynikało ono z ciągłej obecności Camili.

— Myślę, że teraz... Ja muszę iść do pracy, a ty do domu — chrząknęła cicho. — I poza wczorajszym wyjątkiem nie będziesz na razie tutaj nocowała — dodała głosem bliskim szeptu. 

— Och — Cabello opuściła dłonie, po czym pokiwała kilka razy głową. — Tak. Jasne. Oczywiście...

Nie będąc pewna, czy Lauren ma cokolwiek więcej do dodania, Camila postanowiła dość szybko zniknąć jej z oczu — przechodząc sprawnie do łazienki, aby się przebrać, a następnie opuścić jej dom. Nie liczyła nawet na żadne pożegnanie. 

Ba, żeby liczyć na pożegnanie, Lauren musiałaby być w pobliżu, a na czas wyjścia młodszej gdzieś się zaszyła. Chociaż gdzieś w głębi Camila wiedziała, że zraniła kobietę do tego stopnia, że zachowuje się w ten sposób, nie rozumiała tego chłodnego podejścia. Jasne, mogła chcieć się odciąć od bałaganu stoickim spokojem, ale momentami ocierał się on o kompletną obojętność oraz bezinteresowność.

I chociaż ta myśl, że to zachowanie najwidoczniej jest mechanizmem obronnym brunetki, Camila jednocześnie coraz bardziej wmawiała sobie, że może warto zacząć to kwestionować. Nieważne, że minęła zaledwie noc — obojętność jest czymś, czego nie mogła znieść jako osoba, która potrzebuje dotyku i kontaktu do prawidłowego funkcjonowania. Bycie odrzuconą tyle razy w tak krókim czasie odbierało jej szanse na próby spojrzenia na zachowanie Lauren wystarczająco obiektywnie.

Wobec tego wszystkiego, na koniec tego samego dnia, Camila miała już w głowie myśli o tym, że prawdopodobnie najbliższa wiadomość od Lauren zakończy ich związek.

Kiedy niecały tydzień później Lauren otworzyła drzwi frontowe, do których ktoś się dobijał, głos uwiązł jej w gardle na widok znajomej sylwetki. Jedyne, czego nie mogła rozpoznać to wyraz twarzy i mało stabilna postawa, która wykazana została zarówno uległym pochyleniem głowy przez kobietę, jak i niemożnością ustania prosto na dłużej niż kilka sekund.

— Co tutaj robisz? — Jauregui odezwała się jako pierwsza, ale głos miała cichy, ponieważ już teraz miała gulę w gardle. Domyśliła się, w jakim dokładnie stanie jest kobieta i zdawała sobie przez to sprawę, że prawdopodobnie narobią się z tego problemy.

— Powiedziałabym...dzień dobry, ale wątpię, żeby szczęście się do mnie uśmiechnęło i dało mi cokolwiek "dobrego" — Camila wsunęła dłonie do kieszeni cienkiego płaszcza, nieznacznie unosząc głowę, aby spojrzeć na starszą kobietę i wychwycić jej reakcję.

Poza zaskoczeniem nie potrafiła niczego innego dojrzeć. 

Więc nic nie ulega zmianie — przeszło jej przez myśl, ale nie rozwinęła tego dalej, ponieważ wiedziała, że najpewniej zakończyłoby się to płaczem. A jeśli jeszcze raz usłyszałaby od Lauren tekst, że "płacz na nią nie działa", rozkleiłaby się bardziej, co byłoby tylko żałosne.

Lauren, z drugiej strony zdziwiła się jedynie tonem, którym kobieta mówiła — chyba nie była tak upita, jak założyła po samej postawie.

Niemniej jednak, Camila po alkoholu, w biały dzień — w środku dnia — nie była dobrym znakiem.

— Niedługo wyjeżdżam — zaczęła cicho młodsza. — Za dwa dni. Nie miałam od ciebie żadnych wiadomości, jakichkolwiek, tak właściwie... — Oblizała nerwowo wargi. 

— Tydzień to mało czasu — Jauregui skrzyżowała ramiona pod biustem. — Mało czasu na przemyślenie czegokolwiek. Zwłaszcza, kiedy codziennie odwiedza mnie kurier z przesyłkami od ciebie.

— Nie próbuję cię przekupić — wymamrotała pośpiesznie Alfa.

— Nie wiem, co próbujesz zrobić. Ale jak mówiłam wcześniej, potrzebuję czasu — z cichym westchnięciem oparła się o framugę drzwi. — Twoje przyjście na pewno niczego dobrego nie przyniesie, skoro jesteś pijana, Camila.

Powieki młodszej brunetki nieznacznie się rozszerzyły, najwidoczniej zaskoczone obserwacją Jauregui. Odchrząknęła tylko cicho na tę informację i przystąpiła z nogi na nogę. Coraz bardziej traciła pewność co do pomysłu, który ją tutaj przywiódł.

— Nie chciałaś mnie widzieć — wyszeptała ze łzami, które usilnie próbowała zatrzymać, bez efektownego staczania się po jej skórze. Nie miała również siły, aby mówić głośniej, a wiedziała, że Lauren doskonale ją słyszy. — I...żadna wizyta kuriera nie poskutkowała zmianą tej sytuacji, więc... Chciałam przynajmniej raz przyjść osobiście.

Cabello przełknęła z trudem ślinę i przerzuciła ponownie ciężar ciała na prawą nogę, zaciskając w kieszeni kartkę, którą miała tam schowaną. 

— ...ale przez to, że istniała możliwość, że nie otworzysz mi drzwi, pomimo bycia w domu albo otworzysz i po chwili zamkniesz mi je przed nosem...wolałam się znieczulić. Chociaż trochę — odwróciła zawstydzona spojrzenie od starszej kobiety. — Nie wiem, jak zareagowałabym w pełnej świadomości. Na pewno nie oszczędziłabym sobie wstydu czy zażenowania, a dla ciebie byłabym tylko żałosna, więc...yeah.

— Nigdy nie zamknęłam ci drzwi przed nosem. Tak samo, nigdy cię nie unikałam. Powiedziałam ci, że potrzebuję czasu, Camila — mimo dziwacznego sposobu myślenia Cabello, Lauren nie uniosła się w żaden sposób ani nie ukazywała irytacji, pomimo tego, że nie podobało jej się takie podejście.

— Wiem — krótki kaszel wydobył się z gardła Alfy, więc pośpiesznie przytknęła pięść do ust, nieustannie patrząc w bok, utrzymując jednocześnie to spojrzenie nisko. — Ale bije od ciebie większym chłodem niż w Alasce. Wiem, bo byłam tam w czasie zimy, mam przyrównanie — chrząknęła cicho. — Więc razem z tym istniała też możliwość, że postąpisz na któryś z tych sposobó, bo po prostu nie możesz na mnie patrzeć. Nie byłaby to złośliwość — westchnęła. — I niestety gdyby coś takiego się stało, nie mogłabym nawet winić ciebie, tylko samą siebie, co byłoby jeszcze gorsze. Dlatego...musiałam się trochę znieczulić na wszelki wypadek.

— Nieotworzenie albo zamknięcie ci drzwi przed nosem nie przyniosłoby nic dobrego — Lauren nie była pewna, co tak naprawdę odpowiedzieć na monolog kobiety. — Jak widzisz, otworzyłam drzwi i nadal tutaj stoję, więc...?

Alfa skinęła głową, wysuwając powoli kartkę z kieszeni.

— Chciałam ci to przekazać — widocznie drżącą dłonią, na którą teraz przeklinała w myślach, podała różowy, starannie i grubo poskładany, kawałek papieru. 

— Co tam jest? — Uniosła brew, zauważając, na jak wiele części papier został złożony.

— Cóż...wcześniej myślałam...a raczej liczyłam na to, że twoja świadomość o moich uczuciach względem ciebie będzie w jakimś stopniu czynnikiem decydującym o tym, żebyśmy spróbowały wszystko naprawić. Ale chyba... — Ponownie zakaszlała, odwracając spojrzenie od Jauregui. — Chyba się myliłam. Albo wcześniej nie podkreślałam tego aspektu tak, jak powinnam, dlatego... — na ślepo wskazała dłonią na kartkę, którą trzymała Lauren. — Spisałam kilka rzeczy. Nie zajęło to długo, ale może lepiej jest widzieć coś czarno na białym. A raczej...czarno na różowym.

— Spisałaś...? — Lauren zaczęła rozkładać to, co dostała, dziwiąc się przy tym, że kartka wcale nie jest prostokątna, tylko ma jakiś inny kształt. — Czy to... — Zacisnęła wargi, kiedy było już jasne po rozwinięciu, że kartka miała kształt serca i wcale nie była taka mała. 

Kocham twoją opiekuńczość i oddanie względem osób, na których ci zależy — oczy Lauren prześledziły pierwszy, rącznie zapisany wers, zanim zwróciła się z powrotem do Cabello, całkowicie zdezorientowała.

Czy ty spisałaś...

— ...rzeczy, które w tobie kocham — policzki obu kobiet były podobnie zaczerwienione. — Ale widząc cię z tym w dłoniach, stwierdzam, że to był zły pomysł — chrząknęła. — Nie jesteśmy przecież, um, nastolatkami czy dziećmi i to wydaje się, eh...głupie. Chyba jednak lepiej będzie, jak stąd pójdę — wypuściła ze świstem powietrze, nie mogąc zmusić się do tego, aby jeszcze raz spojrzeć na Jauregui ze świadomością, że trzyma w dłoniach kartkę. — A to lepiej, uch, spalić. Albo wyrzucić w cholerę.

 Camila, czekaj — Alfa zignorowała słowa Lauren i zwróciła się ku schodom, aby jak najszybciej zniknąć z zasięgu wzroku. — Camila, piłaś... Zamiast iść pieszo, wejdź chociaż do środka i zamów taksówkę. 

— Poradzę sobie — machnęła ręką, nie odwracając się do kobiety ani razu.

— Camila! — Jauregui potarła nerwowo skroń. — Wracaj tutaj w tej chwili.

Alfa przystanęła w miejscu. Wcześniej napięte i sztywno wyprostowane ramiona znacząco opadły, co było widać nawet przy ubranym przez nią płaszczu. Przez chwilę rozważała wszystkie za i przeciw — a właściwie to rozważyła wszystkie możliwości, podczas których mogłaby się zbłaźnić jeszcze bardziej, po czym zawróciła i bez słowa weszła do wnętrza domu, który udostępniła jej wcześniej Jauregui.

Pomimo wejścia, Camila nie odważyła się wejść dalej, poza korytarz, dlatego ustała przy jego skraju i nieznacznie oparła się o ścianę z przymrużonymi powiekami. W międzyczasie Lauren zamknęła drzwi i odłożyła na wysepkę kuchenną kartkę w kształcie serca, która była oddalona od miejsca, w którym stała młodsza kobieta o zaledwie kilka kroków — tak czy siak, doskonale się widziały.

— Nie mogę cię odwieźć, piłam wino do obiadu — wytłumaczyła krótko Lauren, sięgając po telefon. — Taksówka, czy...?

— Normani — Cabello oblizała spierzchnięte wargi. — Zadzwoń do Normani, proszę.

— W porządku — zajęła miejsce przy wysepce, pozostając zwrócona w stronę kobiety. — Wiesz, że możesz wejść dalej do domu?

— Podziękuję — skrzyżowała ramiona i odwróciła głowę w przeciwną stronę, czyli do salonu. — Nie mogę patrzeć ani na kuchnię, ani na tę kartkę.

— To dlaczego mi ją dałaś?

— Przez chwilę uważałam to za dobry pomysł. Później...bardziej przetrzeźwiałam na powietrzu — potarła palcami szczyt nosa. — To było głupie, nie jesteśmy przecież dziećmi.

Lauren pokiwała tylko głową, ale nie oznaczało to zgodę ze słowami kobiety.

— Doceniam taką kartkę bardziej niż kwiaty, z którymi przestaję mieć pomysły, co zrobić — to przykuło uwagę Camili na tyle, żeby spojrzała w jej kierunku. — Hej, Mani, przeszkadzam?

Po nawiązaniu krótkiego kontaktu wzrokowego między nimi, Alfa ponownie się wycofała poprzez zwrócenie uwagi w przeciwną stronę i lekkie spuszczenie głowy. Na swój sposób czuła się tutaj dziwnie — w takim sensie, że przebywanie w domu Lauren wydawało się bardziej obce. Kiedyś bywała tutaj nawet co drugi dzień, a teraz mając świadomość, w jak złej relacji jest z kobietą, nie miała możliwości podtrzymania rutyny, którą między sobą utworzyły.

— Niedługo przyjedzie — młodsza kiwnęła na słowa Jauregui. — Camila... — Westchnęła z jawnego zmęczenia. — Nie wiem, co mam z tobą zrobić. Potrzebuję czasu. Próbuję...coś wymyślić, ale to nie jest takie łatwe.

— Nie martw się, dwa dni i mnie tutaj nie ma — wzruszyła ramionami. — Nie będzie mnie prawie miesiąc. Nie zamierzam się więcej narzucać.

— Nie narzucasz, ale nie słuchasz tego, co mówię. Nie wspominałam o potrzebie czasu, bo chciałam ochłonąć. Potrzebuję czasu, żeby ogarnąć to wszystko — Lauren złączyła ze sobą dłonie. — Wiem, że to nie jest coś, z czym czujesz się dobrze. Trzymanie na dystans. Ale nie wymyślę niczego i na nic dobrego nie wyjdzie mi twoja ciągła obecność, jakkolwiek źle by to nie brzmiało, Camila.

— Powiedziałaś mi wcześniej, że nie mam wymagać od ciebie odpowiedzi na wszystko. Więc...starałam się coś zrobić, a pomimo tego cię tracę. Z drugiej strony, nie zrobię nic, wciąż cię tracę — kobieta wciągnęła lekko policzki. — Widzisz tutaj trzecią, realną do wykonania, opcję?

— Nie sądzę, że to jest takie proste. Zrobić coś albo nie robić niczego. To nie jest takie oczywiste.

— Przeszła ci chociaż przez głowę myśl o nas, naprawiających to wszystko? O mnie, próbującej to naprawić?

Szczerze powiedziawszy, Camila chciała palnąć się w głowę za zadanie pytania, na które łatwo mogła dostać przeczącą odpowiedź. Byłoby to jeszcze bardziej podłamujące.

— Nie doszłam jeszcze do tego punktu.

Alfa podrapała się po policzku i mocniej wcisnęła ramię w ścianę, o którą cały czas się opierała.

— Normani zaraz będzie, słyszę jej samochód — wymamrotała, zmieniając całkowicie temat. — Musiała być wyjątkowo u siebie w mieszkaniu, że jest tak szybko.

— Camila, nie zamierzam cię okłamywać — Lauren uparcie nawiązała do swojej ostatniej wypowiedzi.

— Wiem — wyszeptała młodsza, mocniej krzyżując ramiona pod biustem — po prostu niepotrzebnie zapytałam.

— Naprawdę potrzebuję czasu. I chociaż może ci się to wszystko dłużyć, do takiego tematu nie powinno podchodzić się pochopnie.

— Teraz będziesz miała dużo czasu. Niedługo wyjeżdżam — Camila przygryzła lekko dolną wargę. — Może jeśli nie będziesz widziała ani słyszała żadnego słowa od źródła naszych problemów, będzie łatwiej o podjęcie decyzji, co dalej robić.

— Przestań — Jauregui pokręciła głową. — Wiem, że mówisz w taki sposób, żebym poczuła wyrzuty sumienia, ale to na mnie nie zadziała. Nie zmienię swojego podejścia, Camila.

— Podejścia? — Alfa miała ochotę prychnąć, czując nagły przypływ rozdrażnienia. — To tortury.

— Skoro tak uważasz, to prawie wcale mnie nie znasz i nie rozumiesz w pełni, w jakiej sytuacji się znajdujemy — Lauren westchnęła ze zrezygnowaniem, składając kartkę, którą dostała od kobiety, aby Normani jej nie zobaczyła, gdy wejdzie do środka. — Wiem, że najbardziej komfortowo czujesz się w komunikacji niewerbalnej poprzez dotyk czy bliskość, ale nie ma na żadne z tych podejść miejsca w naszym położeniu. Po pierwsze, jest tak dlatego, bo uważam, że nie powinnaś sytuować się jako osoba, która dyktuje warunki, w jaki sposób będziemy próbowały się porozumieć. Po drugie, gdybyś znała mnie lepiej, wiedziałabyś, że nie są to tortury, tylko celowy wybór rozwiązania, w którym mogę jako tako czuć się komfortowo — czyli dystans i raczej dyplomatyczne podejście do rozmów. 

— Dyplomatyczne podejście... — Camila wyprostowała się, chcąc dodać coś więcej, jednak Lauren uniosła dłoń, dając jej znać, że jeszcze nie skończyła.

— Po trzecie, wydaje mi się, że mogłabym oczekiwać przynajmniej na tyle uczciwego podejścia od ciebie i nie naciskania na mnie. 

— I tak za dwa dni nie będzie mnie tutaj miesiąc. Chyba nie da się naciskać na kogoś przez odległość.

— Nie tylko o tym mówię. Twoje komentarze-docinki nie są w porządku.

— Docinki? 

— Przestań narzekać i próbować wpędzać mnie w poczucie winy, bo nie pozwalam ci do mnie podejść. Będę utrzymywała ten dystans, czy ci się to podoba, czy nie — starsza brunetka wstała z miejsca i obeszła wysepkę, wchodząc tym samym wgłąb kuchni, aby nalać sobie wody. — Nie sądzę, że zraniłaś samą siebie w tej samej sekundzie, kiedy mnie zraniłaś. To ja jestem tą zranioną i poszkodowaną i nadal próbuję cokolwiek z tym zrobić bez awantur, więc to chyba fair, że oczekuję pójścia moim tempem — wzięła krótki łyk. — A moje tempo oznacza przede wszystkim dystans.

— Jak na razie nic nie wychodzi z twojego podejścia, Lauren. Czas ucieka i...

— Czas ucieka przed czym? Spieszy ci się gdzieś? — Uniosła brew. — Nie jesteśmy razem miesiąc, a ty zdążyłaś mnie zdradzić i masz tupet pośpieszać, żebym puściła to płazem?

— Nie, nie o to mi chodzi. Po prostu wydaje mi się, że czas niewiele tu pomoże, a może nawet wszystko pogorszyć. Nie twierdzę, że mamy załatwić wszystko po łebkach, ale... Im więcej będziesz się nad tym zastanawiała, tym gorzej to wszystko będzie wyglądało...

— Nigdy nie miałam do czynienia z ładną zdradą, Camila — odłożyła szklankę. — Zawsze różniłyśmy się w podejściach do naszej relacji — przypomniała jeszcze ze świadomością, że Normani powinna zaraz podjechać. — Ty wybierałaś bliskość, ja stosowny dystans. Nic się nie zmieniło w tej kwestii. Na ten moment...uszanuj moje zachowanie, Camila. Chyba możesz tyle dla mnie zrobić?

Alfa kiwnęła głową.

— Dystans — powtórzyła. — Dobrze, dystans.

— Niedługo wyjeżdżasz, nie rozpraszaj się tym. Masz pracę do zrobienia.

— Dystans... 

Lauren potarła skroń, lekko zestresowana — wiedziała, że pomimo względnego potwierdzenia przez Cabello, wcale tak szybko nie przyjmie do siebie myśli, że faktycznie powinna się dostosować. I tak będzie łaknęła realizacji swoich przyzwyczajeń. I tak będzie do nich sięgała, próbując naruszyć granicę bliskości między nimi. 

Lauren bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę.

— Wiesz, że to jest niczym...jak to się mówi... — Alfa zmarszczyła brwi w chwilowym zamyśleniu, kiedy Jauregui zbliżyła się do niej, bo na zewnątrz było słychać samochód, więc i tak musiałaby otworzyć drzwi. — Dwie pieczenie na jednym ogniu. Dla ciebie komfortowy dystans, a dla mnie męczarnia.

— Nie czerpię z tego satysfakcji, jeśli do tego zmierzasz — odpowiedziała, powracając do chłodniejszego podejścia. Właśnie o takich komentarzach mówiła chwilę wcześniej. — A teraz, jeśli nie chcesz, aby Normani cokolwiek wiedziała, zachowuj się normanie i nie rób niczego głupiego, Camila.

— Ostatnimi czasy ciężko cokolwiek z ciebie wyczytać, więc nie wiem. Muszę uwierzyć na słowo.

— Zachowuj się — rzuciła ostrzegawcze spojrzenie kobiecie. — Normani już idzie. Wyjeżdżasz za dwa dni. Skup się na pracy. Czasami będę dzwoniła.

— Nie musisz dzwonić — wymamrotała, zanim Jauregui otworzyła drzwi. — Po prostu przemyśl to wszystko. Jeżeli dzwonienie do mnie ma cokolwiek spieprzyć w tej kwestii, po prostu nie dzwoń. Wolę zachować neutralny grunt między nami...na miarę możliwości, oczywiście, przed wyjazdem.

Lauren kiwnęła tylko głową, po czym odblokowała zamki, otwierając w pełni drzwi, zanim Normani zdążyła pokonać pierwszy schodek. Uniosła tylko brwi, zaskoczona nie tylko szybkim dostaniem się do wnętrza domu, ale również koniecznością przyjazdu.

— A wam co się stało? — Hamilton ułożyła dłonie na biodrach, patrząc wyczekująco raz na jedną, raz na drugą brunetkę.

— Wracam do domu, a Lauren nie może mnie odwieźć — Cabello wyprostowała plecy, widocznie spięta, ponieważ obawiała się, że jej tłumaczenie nie przejdzie, a Normani zacznie dociekać. Nie chciała czegoś takiego przy obecności Jauregui. 

— Okej? — Normani zmarszczyła brwi, ale niczego więcej nie dodała.

— Idę już do samochodu — Alfa zwinnie minęła obie kobiety i w pośpiechu opuściła mieszkanie.

— Powinnam pytać? 

Lauren westchnęła na pytanie.

— Nie wypada mi odpowiadać — skrzyżowała ramiona. — Przynajmniej tak mi się wydaje.

— Okej... — Hamilton zwróciła się w stronę drzwi, dostrzegając, że Camila siedzi w aucie i już na nią czeka. To było trochę niecodzienne i czuła napięcie między tą dwójką, pomimo tego, że spędziła tutaj nie więcej niż minutę. Po lekkim pokręceniu głową, odwróciła się ostatni raz do Jauregui, z którą zawarła całkiem dobrą przyjaźń od czasu, kiedy poznała bliżej Camilę. — Czy wszystko w porządku, Lauren? 

— Ani trochę — spuściła ze świstem powietrze z płuc. 

— Chcesz o tym porozmawiać? Wiadomo, później, ale czy chcesz? 

— Nie — potarła nerwowo skroń, spoglądając na Hamilton. — Na razie mam dość rozmów. Poza tym, nie wypada mi cokolwiek mówić. Znasz Camilę dłużej niż ja i... — Urwała w połowie zdania, nie będąc pewna, co dodać, żeby nie skierować jakkolwiek winy na Cabello. Nie zamierzała robić jej aż tak pod górkę albo tworzyć celowo nagonkę, a wiedziała, że Normani potrafi dociekać i nie ma żadnych skrupułów, jeśli ktoś popełni jakiś błąd. — Jeśli chcesz, pytaj Camilę. Ale nie wiem, czy cokolwiek ci powie. Szczerze mówiąc...wątpię, więc chyba lepiej nie dociekać.

— Nie wygląda to dobrze, Lauren... Wiesz, że mogę jakoś zainterweniować. 

— Wiem, że nie wygląda, w końcu przyszła tutaj pijana — ramiona Jauregui opadły. — Nie potrzeba interwencji, Mani.

— Nie będę się wtrącać...zbytnio. Ale nie podoba mi się to, co widzę, Lauren.

— Nie tylko tobie, Mani — uniosła kącik warg, kiedy spojrzała na kobietę. — Lepiej już jedźcie. 

— Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie zadzwonić. Wiem, że one... Czasami nie wiedzą, co zrobili źle przez te swoje wewnętrzne instynkty z drugiej natury.

— Tym nie musisz się przejmować. Sytuacja jest bardzo jasna. 

— Okej, w takim razie... Jeśli coś będziesz chciała, nie wstydź się dzwonić.

— Jasne.


— Więc... 

Normani zerknęła kątem oka na siedzącą obok Camilę, która od czasu odjazdu nie odezwała się słowem, co było, ponownie, bardzo do niej niepodobne.

— Chcesz mi coś opowiedzieć?

Alfa wcisnęła bardziej plecy w fotel pasażera.

— Działo się coś ciekawego...może coś na tyle ciekawego, że musiałam po ciebie przyjechać...?

Cisza.

— Wiesz, dobrze, że akurat byłam blisko, u siebie, a Dinah była na zakupach z Arianą. Wiesz, jaka jest wścibska...

Cisza.

— Ja nie jestem wścibska, oczywiście, i potrafię dotrzymać tajemnicy. Nie to co twoja sio...

— Zdradziłam ją.

Normani szybko spojrzała we wsteczne lusterko, a następnie w prawe, boczne, po czym zrobiła ostry skręt w własnie tę stronę, aby zaparkować wzdłuż chodnika. Camila musiała złapać się drzwi przez ten nagły ruch, aby utrzymać równowagę i, tak przy okazji, nie porzygać się z powodu tych turbulencji. Alkohol na pusty żołądek mógł zwiastować taki scenariusz.

Kiedy samochód całkowicie się zatrzymał, Normani łagodnie ułożyła dłonie na własnych udach, przekręcając się odrobinę w stronę Cabello. Przez chwilę panowała między nimi cisza, która została przerwana przez głośne plaśnięcie wywołane uderzeniem z otwartej ręki w ramię Alfy, która rozszerzyła mocniej powieki, zaskoczona zachowaniem kobiety.

— Normani, co ty...

— Co ty, kurwa, wyprawiasz, Cabello?

— Cóż, ja...

— Tak bardzo życie ci niemiłe? — Sapnęła, pokazując w pełni zdegustowanie oraz złość na twarzy. — Ciesz się, że jak na razie zatrzymałaś jaja, bo ja bym cię zniszczyła. A teraz opowiedz mi wszystko.

— Nie sądzę, że Lauren...

— Gadaj.

Camila oblizała nerwowo wargi i odwróciła spojrzenie, ponieważ wkurwiona Normani bywała przerażająca sama w sobie — a teraz była jeszcze bardziej, bo jej złość była skierowana w stronę Alfy. Nawet spojrzenie Hamilton przyprawiało ją o ciarki, więc ostatecznie, po dłuższej chwili ciszy, zaczęła opowiadać całą historię od początku do obecnego położenia.

— Ewidentnie życie ci niemiłe.

— Próbuję to naprawić, Mani. Ale Lauren...po prostu...trochę to wszystko utrudnia.

— A z jakiej racji miałaby ci cokolwiek ułatwiać?

— Wiem, że to brzmi źle, ale tak samo, jak teraz tobie, tłumaczyłam jej, że naprawdę nie zignorowałam celowo tych niuansów, jak rozmawiałam z tamtą kobietą. Nie wiedziałam, że spróbuje zrobić coś takiego... Myślałam, że jest po prostu miła i tyle. 

— Powiedz mi, co chciałaś dzisiaj osiągnąć?

— Nie dawała znaku życia, a za dwa dni wyjeżdżam. Liczyłam, że może uda się cokolwiek ustalić przed samym wyjazdem. Nie chciałam być z nią skłócona. 

— I naprawdę uważasz, że twoja pijana dupa przed jej domem w czymkolwiek pomogła?

— Cóż...patrząc na to teraz...to nie, niekoniecznie.

— Naprawdę tego nie rozumiesz, co?

— Czego nie rozumiem, Mani?

— Skoro potrzebuje czasu, to czemu pojawiasz się znikąd?

— Nie chcę zostawiać naszych spraw. Niczego nie rozwiązałyśmy. A za chwilę nie będzie mnie prawie miesiąc, Mani.

— Radziłabym być ostrożniejsza.

— Wiem, że to był głupi pomysł. 

— Nie o to chodzi. Temat zdrady jest delikatny. 

— To był tylko pocałunek. W dodatku z zaskoczenia — Camila westchnęła cicho. — Wiem, że wcześniej była zdradzana, ale to nie jest to samo. Mimo to, staram się iść za tym, co mówi...chociaż tak naprawdę niewiele mówi, więc zaczynam być zdezorientowana, co dalej począć.

— Lauren była wcześniej zdradzana? — Hamilton uniosła brwi.

— Tak, kilka razy...

— Cóż, w takim razie ciesz się, że nie rzuciła cię od razu. Zwłaszcza po zobaczeniu twojej pijanej dupy.

— Rzuciła? A gdzie miałaby mnie rzucić? — Alfa nie do końca rozumiała.

— W sensie, zerwała z tobą. Ciesz się, że tak szybko się ciebie nie pozbyła. 

— Dlaczego miałaby? To nie tak, że nakryła mnie w jakiś sposób. Sama jej o wszystkim powiedziałam, przeprosiłam i prosiłam o wskazówki, co zrobić, żeby nasz związek na tym nie ucierpiał.

— To nie jest takie proste. Zdrada naprawdę miesza w zaufaniu, Camila — Normani pokręciła. — Znam to z doświadczenia, chociaż nie chcę porównywać się z Lauren, bo każda z nas może mieć do pewnych kwestii inne podejście.

— Nie wiedziałam o tym...

— Cóż, wie tylko Dinah, której o tym powiedziałam jeszcze zanim byłyśmy razem — wzruszyła ramionami. — Posłuchaj, zdrada potrafi blokować widok na wszelkie starania. Co więcej, czasami sama myśl o zdradzie w połączeniu z widocznymi staraniami ze strony osoby, która jest winna, rozjusza jeszcze bardziej.

— Nie rozumiem. Więc, co, nie mam robić niczego? Żeby nie rozzłościć Lauren?

— Nie wiem, w jaki sposób na to wszystko reaguje i jak naprawdę się z tym wszystkim czuje, ale na pewno wychodzi to poza fakt, że ją zraniłaś, Camila — Hamilton zacisnęła wargi. — Nie chcę ci mówić, co masz robić, bo może się mylę, ale powinnaś być ostrożna, jeżeli zależy ci na waszym związku. I sam fakt, że nadal jesteście razem, jak dla mnie, osobiście, dużo mówi.

— Co przez to rozumiesz?

— Ja byłam zdradzona raz i jeżeli dowiedziałabym się, że Dinah zrobiła coś takiego, kopnęłabym ją w dupę. Może niedosłownie. Na pewno nasz związek bardzo szybko by się zakończył, pomimo uczuć i sentymentów między nami. A skoro mówisz, że Lauren była w przeszłości więcej niż raz zdradzona, musi naprawdę głowić się nad tym, co zrobić, żeby zachować to, co macie. Nie musiałaby tego robić. Mogłaby...po prostu odejść.

— Nie chcę, żeby odchodziła — Camila przesunęła nerwowo dłońmi po zakrytych udach. — Chcę to wszystko naprawić, ale Lauren mi na to nie pozwala. Gubię się, co mam robić, a czego nie. To jest jak...chodzenie na ślepo pośród min. Nie wiem, kiedy coś wybuchnie — wypuściła ze świstem powietrze. — Chociaż cofam to. Lauren jest teraz niczym...sama nawet nie wiem. Jest taka spokojna. I ułożona. I chłodna. Nie poznaję tego.

— Nie przyszło ci na myśl, że podchodzi do tego na chłodno, żeby nie podjąć pochopnej decyzji? — Alfa zwróciła głowę ku Normani na to pytanie. — Jeśli z tobą zostanie, a wciąż nie będzie przekonana, czy pogodziła się ze zdradą i jest w stanie ci wybaczyć, to wyjdzie na wierzch i narobi jeszcze większego bałaganu między wami w przyszłości niż teraz. Jeśli z tobą zerwie, być może paląc dosadnie za sobą mosty, zrani samą siebie jeszcze bardziej niż ty to zrobiłaś.

— Ale...nie oczekuję, że jeśli zostaniemy razem, załóżmy, to chcę, żebyśmy uwinęły się ze wszystkim w tydzień. Jeżeli będziemy potrzebowały więcej czasu, aby wiele niedopowiedzeń rozpracować, to w porządku. Nie liczę na to, że wpadnie mi w ramiona i udamy, że tego nie było.

— Wydaje mi się, że... To tylko domysł, co prawda, ale wydaje mi się, że Lauren robi chłodne kalkulacje względem wielu scenariuszy. I szczerze wątpię, żeby w ogóle brała pod uwagę coś takiego, o czym teraz mówiłaś.

— Nie miałabym nic przeciwko tym chłodnym kalkulacjom, gdyby chociaż cokolwiek na ich temat mówiła... Jedyne, co słyszę to to, że potrzebuje czasu i że nie mam oczekiwać od niej wszystkich wskazówek na rozwiązanie tej sytuacji.

— Zgadzam się z nią, nie powinnaś tego oczekiwać — Hamilton wzruszyła ramionami, po czym uniosła obronnie dłonie. — Camila, zdradziłaś ją. Jasne, wiele osób interpretuje zdradę tylko jako seks z osobą poza związkiem, ale...w rzeczywistości, jeśli jest się osobą, która doświadczyła już zdrady w przeszłości, chociaż to nie jest decydujący warunek, to znajdziesz wiele definicji. Czasami wystarczy, że dochodzi do sytuacji między tobą a kimś obcym, która powinna tak naprawdę zajść tylko między tobą a Lauren, bo jesteście razem. Może chodzić nawet o flirt, sugestywny dotyk czy zachowanie... 

— Wiem, że... — Alfa odchrząknęła cicho przez gulę, która zaczęła pojawiać się w jej gardle. — Wiem, że ją zdradziłam, tylko...tylko dla mnie to było dosłownie nic. Bo to nic dla mnie nie znaczyło. Nie zainicjowałam tej sytuacji. Nie doprowadzałam z premedytacją do takiego zachowania ze strony tamtej kobiety — przełknęła z trudem ślinę, wbijając mocniej plecy w oparcie fotela. — Może rzeczywiście umknęło mi kilka rzeczy, które powinny mnie zaalarmować, ale nie byłam też do końca trzeźwa. Sam fakt, że mówię o nietrzeźwości za każdym razem brzmi, jak tania wymówka, ale naprawdę...dla-dlaczego miałabym coś takiego robić, Normani? Przecież Lauren wie, że ją kocham. 

— Zdaję sobie sprawę, że trudno coś takiego zrozumieć i nie uznać, że Lauren przesadza. Wiem o tym. Może spróbuj postawić się na jej miejscu? Chociaż trochę. Może nie miałaś wcześniej do czynienia ze zdradą, która by cię zraniła, ale z pewnością ciężko byłoby ci się pogodzić z faktem, że doszło do takiej sytuacji, w której ty brałaś udział między Lauren a kimś obcym — Normani nie skomentowała powolnie zaciskających się pięści przez brunetkę im dalej kontynuowała swoją wypowiedź. — Znam Lauren całkiem dobrze. Tak mi się wydaje. Zaprzyjaźniłyśmy się i...chyba mogę trafnie powiedzieć, że widać po niej, jak bardzo jej na tobie zależy. 

— Wiem, że ją zraniłam. Nie jestem głupia, Mani, po prostu...nie wiem, co mam robić. Nie mówi mi niczego konkretnego. Jest jak... Zachowuje się tak, jakby nic ją nie ruszało. Na pewno nie zachowuje się tak, jakby jej tak bardzo teraz zależało.

— Camila — Normani poczekała cierpliwie, aż brunetka zwróci w jej stronę głowę, po czym nawiązała bezpośredni kontakt wzrokowy. — Przestań pierdolić bzdury. 

Alfa zmarszczyła brwi.

— Lauren zna zdradę. Lauren obchodziła się z tą zdradą wielokrotnie. Pomimo tego, jest z tobą, więc gdyby tylko chciała, rzuciłaby cię bez wahania — powieki Camili znacznie się rozszerzyły w zaskoczeniu. — Jeżeli już teraz wątpisz w to, czy jej na tobie zależy, bo jest ci źle z tym, jak cię traktuje, może nie zasługujesz na drugą szansę.

Hamilton uniosła prowokacyjnie brew, natomiast Alfa otworzyła odrobinę usta, ale ostatecznie żadne słowo nie padło z jej strony.

— Zapamiętaj sobie jedno na temat zdrad: łatwiej jest zrezygnować niż próbować cokolwiek naprawiać — spojrzenie Normani było świdrujące. — Lauren nie zrezygnowała. A mogłaby, w dodatku dawno temu. Wciąż się zastanawia, co ma zrobić, więc zrób jedną rzecz dobrze od momentu, kiedy ją zdradziłaś, i po prostu i doceń to, co jeszcze masz.


Camila była niezadowolona z wyjazdu. Nie tylko przez świadomość, ile rzeczywiście pracy na nią jeszcze czeka do wykonania w Nowym Jorku — widziała ten piekielny harmonogram. Im dłużej myślała o tej podróży, tym częściej nachodził ją wniosek, że trafia się on w najgorszym czasie. Nie znajdowała się, przede wszystkim, na stabilnym gruncie z Lauren i istniała szansa, że gdyby wciąż tutaj była, udałoby się coś w tej kwestii zdziałać. Tymczasem wyjeżdżała, więc jakikolwiek kontakt zostawał automatycznie ograniczony. 

Inną kwestią, mniej istotną, był fakt, że musiała wyjeżdżać z domu o czwartej nad ranem, aby mieć wystarczająco dużo czasu na przejście przez wszystkie bramki i trafić do Nowego Jorku o przystępnym czasie, który gwarantowałby chwilę odpoczynku w pokoju hotelowym. Pomimo pierwszego dnia, miała dużo rzeczy do zrobienia po południu.

— Dlaczego to ja muszę cię odwozić?

Alfa podniosła się z kanapy, sięgnęła dłońmi do dwóch walizek i powoli ruszyła w stronę brata, zanim się odezwała. Tak wczesna pora również działała na jej opóźnioną reakcję.

— Bo jesteś młodszy, Malcolm.

— To żadne wytłumaczenie — brunet machnął ręką, z wyraźnym zmęczeniem na twarzy. — Dasz sobie radę sama?

— Z czym? Walizki są na kółkach.

— Nie o to chodzi — potarł powieki. — Poza domem. Tak długo. Można taki czas liczyć na równy miesiąc.

— Chyba tak. Muszę, tak właściwie — Alfa wzruszyła ramionami.

— Odzywaj się tylko od czasu do czasu — Malcolm skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. — Wiem, że z wami nie pracuję, ale orientuję się, jak ta praca potrafi dać po dupie. Nie daj się wciągnąć za bardzo w harmonogram, który masz, bo wrócisz do nas półżywa.

Przez wargi Camili przeszedł nikły uśmiech, kiedy skierowywała się w stronę drzwi frontowych. 

— Niczego nie mogę obiecać, Malc — w momencie otwarcia drzwi, wyraz twarzy starszej Cabello uległ całkowitej zmianie i równie szybko, jak zauważyła, co czeka na nią na zewnątrz, tak szybko zwróciła się do stojącego kawałek za nią brata. — Wiesz co? Jednak połóż się spać. Dam sobie radę.

— Co ty gadasz? Specjalnie wstałem, żeby cię zawieźć. 

— Cóż, umm...zmiana planów — chrząknęła cicho, biorąc na nowo walizki. — Mam jednak inny przewóz, nie mów nic DJ.

— Co? — Malcolm wykrzywił twarz w kompletnym niezrozumieniu. To nie była pora na myślenie, a Camila gadała zdecydowanie za szybko i za mało precyzyjnie.

— Lauren przyjechała. Idź spać — wytłumaczyła pospiesznie i wepchnęła mężczyznę wgłąb domu. — Do zobaczenia za miesiąc, Malc.

— Ale... — Nie dokończył zdania, ponieważ Camila równie pospiesznie zamknęła za sobą drzwi, żeby Lauren go nie zauważyła, po czym poprawiła komplet dresów, które miała ubrane.

Kobieta, która dotychczas się jej przyglądała z daleka, przesunęła się z boku samochodu do bagażnika, który niedawno zdążyła otworzyć. Cierpliwie poczekała, aż brunetka podejdzie i zapakuje do środka walizki.

— Wzięłaś mało rzeczy, jak na miesiąc spędzany poza domem — zwróciła uwagę po krótkim przywitaniu, które ponownie nie zawierało klasyka: "Dzień dobry" ze strony Cabello. 

— Będę, um, miała w pełni wyposażony pokój, więc... — Alfa wsunęła dłonie do kieszeni bluzy znajdującej się na wysokości brzucha. — Więc zawsze będę mogła zrobić pranie. 

— No tak, racja — Lauren kiwnęła głową przed zatrzaśnięciem bagażnika. — Jedziemy?

Camila tylko potaknęła i posłusznie zajęła miejsce pasażera bez słowa. Szczerze powiedziawszy, była oniemiała widokiem kobiety — kompletnie się tego nie spodziewała. Co więcej, liczyła, że Jauregui nie będzie pamiętała pory, o której zamierza wyjeżdżać, aby zdążyć załatwić wszystko na lotnisku.

— Kawy? — Starsza wskazała dłonią na dwa papierowe kubki, które znajdowały się w uchwycie samochodu. 

Alfa ponownie pokiwała w zgodzie głową.

— Dziękuję — powoli ujęła ten kubek, który znajdował się najbliżej, zastanawiając się w myślach, skąd Lauren znała miejsce, które było o takiej porze otwarte i serwowało kawy. Może zbyt słabo znała Miami, aby tak dobrze orientować się z takimi lokalizacjami.

Niemniej jednak, był to niezmiernie miły gest, bo jednak kobieta poświęciła czas, aby tam podjechać, nawet jeżeli byłoby to miejsce po drodze. Nie musiała tego zrobić. 

Camila wobec takiej sytuacji, żeby niczego między nimi nie spieprzyć, skupiła uwagę na kawie, powolnie ją popijając podczas całej drogi, którą spędziły głównie w akompaniamencie cichej muzyki lecącej z radia. Z jednej strony błogość takiego momentu koiła stres Cabello, który był skierowany zarówno w stronę jej obecnej relacji z Lauren, jak i ogromu pracy, który czekał na nią w Nowym Jorku. Z drugiej natomiast obawiała się cokolwiek powiedzieć, ponieważ nie chciała niczego więcej rujnować, a wystarczyło tylko niewłaściwe użycie słów przy tak wczesnej porze, aby rozstać się w jeszcze większej niezgodzie. Chciała tego uniknąć za wszelką cenę, dlatego siedziała cicho, a starszej kobiecie najwidoczniej to nie przeszkadzało.

Przy okazji, trzymając kubek kawy, Camila mogła ukryć drżenie dłoni, które towarzyszyło jej od kilku dni, a dzisiaj nasiliło się na tyle, że ta stresowa reakcja organizmu nie była widoczna tylko wtedy, kiedy wyprostuje rękę — wręcz czuła w niektórych momentach, jak jej dłonie słabną, a drgawki towarzyszą nawet wtedy, kiedy trzyma coś między palcami. Nie była stabilna, trzeba to otwarcie przyznać, i nie miała bladego pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Wyjazd, przy tym wszystkim, co działo się w jej życiu, był paskudnym wyczuciem czasu i na samą taką myśl czuła się źle, ponieważ przecież znajdowała się na ostatniej prostej, aby sfinalizować projekt Domu Dziecka.

Pomimo tych oczywistych faktów, nie potrafiła się tym nacieszyć.

 — Denerwujesz się?

Głos Lauren przyprawił Camilę o takie zaskoczenie, że kubek niemal wypadłby jej prosto na uda.

— Um... — Odchrząknęła cicho i wcisnęła mocniej plecy w fotel z nadzieją, że brunetka niczego nie zauważyła. — T-tak, czeka mnie dużo pracy.

— Masz aż tak napięty harmonogram?

— Ledwie starczy czasu na sen — tuż po tej krótkiej odpowiedzi, Camila na nowo przytknęła wargi do kubka, aby upić kolejne łyki słodkiej kawy. 

— To dlaczego jedziesz sama? Ariana, Zayn albo Normani nie mogli z tobą pojechać dla wsparcia?

W tonie Lauren było coś dziwnego, co zwróciło uwagę młodszej. Nie była pewna, czy odebrać to jako niewypowiedzianą sugestię, że nie ufa jej przy wizji wyjazdu w pojedynkę do innego miasta, czy może po prostu robi się nadwrażliwa i za dużo wmawia sobie do głowy. Może zaczynała mieć paranoję.

— Kiedy nie było mnie w Miami, przy nich, zajmowali się firmą, więc teraz moja kolej, aby chociaż raz ich odciążyć — Camila przerzuciła spojrzenie za boczne okno. — Żadne z nas nie przepada za tak długimi wyjazdami. Przynajmniej za takimi, które dotyczą pracy, a nie wypoczynku — oblizała lekko wargi, mając wrażenie, że jest obserwowana przez starszą kobietę, kiedy stały na czerwonym świetle. — Zobaczymy, jak sobie poradzę. To może być pierwszy i ostatni raz, kiedy jadę sama, jeżeli będzie to ponad moje siły.

— Wyjazdy służbowe potrafią być męczące.

— Przekonam się o tym na własnej skórze — Cabello szczelniej owinęła palce wokół papierowego kubka. Niedługo kończyła jej się kawa, przez co traciła swego rodzaju tarczę, która jako tako zakrywała jej mimikę. — Za chwilę będzie wschodziło słońce — zwróciła uwagę.

— Prawda.

— Masz dzisiaj na rano...do pracy?

— Mhm — kątem oka Camila zauważyła, że Lauren przetarła oko. Musiała być zmęczona. To nie była typowa godzina, podczas której znajdowałaby się na nogach. — Niedługo zaczną mi się nadgodziny. Zaczyna się sezon na nowych pracowników, więc będę miała dużo szkoleń.

— Och — Alfa zacisnęła wargi, nie będąc pewna, jak to skomentować. — Przynajmniej dzień szybciej minie...

— Faktycznie.

Camila miała niezbite wrażenie, że jakiekolwiek bezpieczne tematy całkowicie im się wyczerpały i żeby uniknąć powstania niezręczności, której tak nienawidziła, ponownie skupiła się na drodze z nadzieją, że Lauren przyjmie to jako chęć spędzenia podróży w ciszy — a właściwie to przy samym radiu. Nie chciała na sam koniec rzucić tematem, który mógłby rozjuszyć kobietę albo jeszcze bardziej je skłócić.

Niemniej jednak zwróciła uwagę na to, że Lauren próbowała w jakiś sposób utrzymać z nią rozmowę. To musiał być dobry znak. Może nie spieprzyła tak, jak Normani jej to tłumaczyła, dwa dni temu, kiedy pojawiła się pod domem Jauregui? Może kobieta przyjęła to inaczej, a Hamilton była po prostu w błędzie.

Reszta podróży minęła im więc z tą myślą przepełnioną nadzieją w całkowitej ciszy, dopóki Lauren nie zaparkowała kilka metrów od głównego wejścia na lotnisko, co było cudem, bo w Miami zawsze był przemiał pasażerów i rzadko kiedy dało się znaleźć w miarę blisko miejsce dla samochodu. Gdy tylko ustały, Camila odłożyła z powrotem do uchwytu kubek, kiwając wdzięcznie głową w kierunku brunetki, która siedziała w widocznie komfortowej pozycji z głową lekko zwróconą w jej stronę. Na ustach nie miała, co prawda, uśmiechu, ale wyraz twarzy był łagodny, co wydawało się nowością pośród ostatnich wydarzeń i postawy Lauren wobec nich.

Camila zaczęła mieć coraz większą nadzieję i zapewnienie, że nie wszystko stracone i nie rozstaną się na ten wyjazd w niezgodzie. Może uda im się nawiązać jeszcze lepszy kontakt przy utrzymaniu takiego dystansu — taka myśl również przemknęła Alfie przez tył głowy.

— Zadzwonię... — Głos Jauregui był cichy, a oczy lekko przymrużone. Łatwo było dostrzec zmęczenie, z którym próbowała walczyć, zanim kofeina zacznie działać swoje cuda. — ...później. 

Cabello kiwnęła głową.

— Więc to by było tyle — młodsza zajęła podobną pozycję, co Lauren, zwracając się do niej głową. O dziwo, nie było między nimi tak ogromnej odległości, a sama Jauregui nie wydawała się zniesmaczona. — Miesiąc w plecy — dodała ciszej. 

— Na szczytny cel, więc nie tak do końca w plecy — przypomniała jej starsza.

— Racja — Camila uniosła kącik warg. Nie mogła się napatrzeć na kobietę, zwłaszcza teraz, kiedy słońce znajdowało się wyżej, wpadało do samochodu i rozświetlało jej twarz, jak i oczy, które były niebywale magnetyzujące.

Na krótką chwilę Camila powróciła wspomnieniami z powodu tego widoku do pierwszych spotkań z Lauren, kiedy były dla siebie kompletnie obce. Pamiętała tę fascynację, która nieustannie jej towarzyszyła, nerwowość, która momentami była drażniąca, ale dla drugiej kobiety musiała mieć jakiś urok, skoro po takim czasie udało im się utworzyć związek. Pamiętała również te drobne momenty, podczas których praktycznie czuła, jakby iskry ekscytacji przechodziły przez jej żyły i pobudzały jeszcze bardziej cały krwiobieg — czy to przez pierwsze chwile trzymania się za ręce, czy poprzez dłuższe niż to konieczne, ale napełnione przyszłą tęsknotą objęcia.

Pamiętała te chwile bardzo dobrze i musiała zamknąć na moment powieki, aby nie dać po sobie poznać, że mogłaby się za chwilę rozkleić — nie dlatego, że była w kiepskim położeniu z Jauregui, ale dlatego, że już teraz odczuwała tęsknotę za jej obecnością, jaka by ona nie była. Bez względu na to, co by się między nimi nie działo, Camila była partnerką Lauren i miała nadzieję, że to nie ulegnie zmianie. Przynajmniej w takim sensie, że nadal znajdzie się dla niej miejsce w życiu kobiety, bez względu na to, czy ten związek przetrwa, czy nie. 

Kiedy Alfa uchyliła powieki, aby nie nadać tej chwili niezręczności, napotkała natychmiast zielone, prawie ocierające się o zielono-złociste tęczówki z powodu padającego światła oraz cień półuśmiechu. Przynajmniej tak się jej wydawało, co nadawało całej atmosferze, którą Cabello odczuwała, możliwość odsunięcia problemów, w których teraz tkwiły.

I wtedy coś w niej pękło.

Pękło poprzez bezmyślne pochylenie ciała do przodu, w kierunku Lauren, bez konkretnej intencji, ale to i tak wywołało reakcję ze strony starszej kobiety, na którą Camila nie miała pojęcia, w jaki sposób odpowiedzieć.

Lauren bardzo szybko przekręciła głowę, kierując ją przed siebie, wyprostowała plecy, a na sam koniec umieściła ramię na podłokietniku i jednocześnie schowku, który znajdował się między ich fotelami jako kolejną barierę. 

— Camila... — Jauregui musiała cicho odchrząknąć, a po mowie ciała Cabello mogła łatwo stwierdzić, że była albo zakłopotana, albo czuła się całkowicie niekomfortowo. 

Co gorsza, mogły to być obie opcje na raz.

— ...tylko cię podwiozłam... To nic... — Oblizała nerwowo wargi, nieustannie utrzymując spojrzenie na częściowo widocznej masce samochodu, aby skupić uwagę na czymś, co nie było Camilą. — Nie chciałam tym niczego sugerować. 

— Su-sugero-ować?

Alfa cofnęła głowę, zdezorientowana i trochę zraniona odsunięciem się przez Jauregui.

— To, że cię podwiozłam na lotnisko nie znaczy, że coś się między nami...um, zmieniło — zaczesała w tył włosy. — Obiecałam, że cię podwiozę dawno temu...pamiętasz?

— J-ja... — Cabello przełknęła z trudem ślinę, ściszając w następnej kolejności głos do szeptu. — Obiecałaś...

— Nie wydaje mi się, żebym...żebym zrobiła coś, co mogłoby zasugerować inną...intencję.

Alfa wyprostowała się całkowicie, sztywno siedząc w miejscu i patrząc, podobnie do Lauren, przed siebie. 

— Czy... — Camila uniosła niepewnie dłoń, wskazując na kokpit po stronie kierowcy. — Czy możesz...zrobić mi przysługę i...otworzyć bagażnik? Poradzę sobie z walizkami. 

— To...tak, okej — Lauren wcisnęła odpowiedni guzik, który odblokował tył auta.

— Dziękuję — wyszeptała w odpowiedzi. — Poradzę sobie dalej. Dziękuję za podwiezienie.

Drżącymi palcami Alfa sięgnęła do zapięcia pasa, zastygając na chwilę, kiedy zdała sobie sprawę, że nie da się ukryć jej nerwów i prawdopodobnie Lauren zdała już sobie sprawę z tego, jak stres wpływa na jej ciało — nawet w tak drobny sposób, co tylko mogło nadawać powagi temu, jakim wrakiem zaczynała się stawać. 

Od momentu uświadomienia sobie obecnego położenia, uznała, że nie ma chyba nic więcej do stracenia, więc przyznała na głos coś, czego normalnie by się wstydziła — ale teraz przecież to było tak oczywiste, więc jaką różnicę robiło wypowiedzenie tego poza myślami? Może przynajmniej trochę by się odciążyła.

Wobec tego zacisnęła kurczowo palce wokół zapięcia pasa, z obniżoną głową, wyszeptując ostatnie słowa, które Lauren miała okazję od niej usłyszeć przed wyjazdem.

— To nie twoja wina — zaczęła Alfa, kontynuując szept. — Jestem po prostu...głupia, zakochana i jeszcze bardziej naiwna niż sądziłam — chociaż raz jej głos nie zadrżał przy pełnym, dłuższym zdaniu. — Żegnaj, Lauren.

Następne, co zrobiła, było bardzo szybkie — a przynajmniej tak się wydawało. W mgnieniu oka odpięła pas, otworzyła drzwi auta i w trakcie wychodzenia na zewnątrz, narzuciła na głowę kaptur, aby ukryć twarz, po czym zabrała bagaże, zapominając o możliwości wyciągnięcia wysuwanej rączki, bo zabrałoby to za dużo czasu. Po prostu chwyciła swoje dość ciężkie bagaże za materiałowe uchwyty, unosząc je nad ziemią, idąc nieprzerwanym krokiem w stronę głównego wejścia bez odwrócenia się w stronę samochodu nawet na sekundę.

Jednocześnie po odejściu od auta, Lauren mogła doskonale wyczuć, jak bardzo musiały targać Camilą emocje, co udowadniał przyspieszony puls i bicie serca kobiety, które bębniły jej nieznośnie w uszach. Wiedziała, że z każdym kolejnym krokiem traci szansę na to, aby załagodzić to, cokolwiek młodsza czuła, ale Lauren nie potrafiła zmusić się do wyjścia.

Uznała, że skoro pierwszorzędnie nie miała chęci i tylko dotknął ją żal w stronę Cabello, wymuszeniem pójścia i powiedzeniem czegoś tylko pogorszy sprawę.

Nigdy wcześniej nie była tak zagubiona, jak teraz — nie chodziło tutaj nawet o jakąś niepewność, jaki wykonać następny ruch. Lauren utknęła w tym, jak powinna radzić sobie z tym, co czuła zarówno względem informacji, które miała na temat zdrady, jak i samej Camili.

A trzeba powiedzieć otwarcie, te dwa aspekty, które powodowały zagubienie, czyli zdrada i Camila nieustannie ze sobą walczyły.

Idąc za standardowym schematem i oczywistą chęcią obrony samej siebie, Lauren powinna już dawno przerwać tę znajomość. Wiedziała, że już teraz była wewnętrznie złamana, ale próbowała jako tako trzymać wszystko w kupie i myśleć na trzeźwo, strategicznie, wykonywać chłodne kalkulacje.

Idąc za uczuciami, a nie rozumiem i rozsądkiem, powinna już dawno pobiec za Camilą i zapewnić ją, że nie zrobiła teraz niczego złego. Ale, cóż, nie potrafiła się do tego zmusić, więc oznaczało to w pewnym sensie, że uczucia przegrywały na rzecz trzeźwych kalkulacji.

W tym wszystkim Lauren obawiała się, że potwierdzi jedną z myśli, która przeszła jej przez głowę. Nie chciała, żeby okazało się to prawdą, ale fakty chyliły się ku potwierdzeniu tego, iż kochliwość zawsze będzie ją gubiła.

Gorszy wniosek, który mógłby nastąpić po potwierdeniu poprzednika, mówiłby wprost, że wszystkie znaki wskazujące na to, że Lauren zakochała się w Camili, w rzeczywistości były każdorazowo czerwoną flagą, sugerującą, aby jak najszybciej się z tego wyplątała.

Ostatni mówił tylko, że kochanie Camili było błędem.


Wyspałaś się?

— Nie, nie było kiedy... — Cabello przetarła powieki, zanim spojrzała na ekran na telefonu. — Zdążyłam się tylko trochę zdrzemnąć.

Długo będziesz dzisiaj pracowała?

— Będę miała spotkania do piątej po południu, a później muszę przygotować się na kolejny dzień i przypomnieć sobie materiały.

Nie zapomnij o jedzeniu.

— Nie ma czego obiecywać — westchnęła. — Zapowiada się słaby start. Do samego końca liczyłam na to, że jakimś cudem będę miała luźniejszy grafik na początku. Wiesz, żeby wejść w prawidłowe obroty stopniowo, a tymczasem wszystko jest do zrobienia albo na teraz, albo najlepiej na wczoraj.

Z drugiej strony, jeśli miałabyś całe popołudnia wolne, dłużyłby ci się czas w Nowym Jorku.

— Niby prawda... — Odchrząknęła delikatnie. — Lauren, co do sytuacji w samochodzie, przed lotniskiem...

Nie musimy o tym rozmawiać.

— Nie?

Nie musimy.

— Och... O-okej...

Muszę już kończyć.

— No tak, oczywiście. Jesteś w pracy... Jasne... 


Wyspałaś się?

— Nie. 

Dlaczego?

— Chociaż łóżko mam wygodne...nie mogłam zasnąć. Chyba udziela mi się stres na dzisiejszy wieczór.

Och, no tak, masz teraz przerwę.

— Mhm, wróciłam do pokoju hotelowego, żeby odpocząć, może chwilę się zdrzemnąć, o ile będzie to wykonalne i przygotować się na wieczór.

Co masz w planach?

— Wieczorem będzie bankiet.

Nie wiedziałam o tym.

— Nie miałaś okazji spojrzeć na mój grafik. Będę miała ich kilka, żeby mieć okazję wejścia na jako taki neutralny grunt z innymi przedstawicielami. 

Więc musisz się przymilać przez cały wieczór, co?

Camila zmarszczyła brwi.

— Chyba nie rozumiem co masz na myśli.

Przeważnie tak jest. Na bankietach. 

— Cóż, nie zamierzam na siłę się przymilać. Mam pracę do zrobienia. To nie są wakacje.

Będziesz szła sama? Czy masz jakieś wsparcie?

— Doleciały dwie osoby z firmy. W tym moja asystentka.

No tak, ona...

— Lauren, jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to po prostu powiedz.

Nie mam nic do powiedzenia. Zwyczajnie takie bankiety są okazją do podlizywania się. 

— Nie mam zamiaru nikomu się podlizywać. 

To dobrze. Długo będzie trwał ten bankiet?

— Nie jestem pewna.

A jutro masz rano spotkanie, tak?

— Mhm. Pewnie znowu się nie wyśpię.

Lepiej mało pij...wiesz, przynajmniej nie będziesz jutro na kacu. A poza tym, skoro macie się dobrze prezentować, lepiej, żeby język ci się nie rozwiązał.

— Mój...język? — Camila pokręciła głową. — A więc o to ci cały czas chodzi? Myślisz, że coś się wydarzy, kiedy tylko znajdę się przy alkoholu?

Nic takiego nie powiedziałam, Camila.

— Jasne. Wystarczyło zasugerować. Wiesz co...za chwilę przyjdzie obsługa hotelowa, muszę zjeść i się przygotować...


Wyspałaś się?

— Nie. 

Dlaczego?

— Byłam tak zajęta pilnowaniem się z alkoholem, że później nie mogłam zasnąć.

O co ci...

— I zanim zaczniesz, nie przespałam się z nikim. Więc jeśli dzwonisz tylko po to, żeby upewnić się, że cię nie zdradziłam, to chyba możemy oszczędzić sobie resztę rozmowy.

Dlaczego się tak zachowujesz? Wczoraj wysunęłaś trochę zbyt pochopne wnioski, a teraz minęło nie więcej niż 10 sekund, a na mnie najeżdżasz, Camila.

— Wiedziałaś, co sama wczoraj zasugerowałaś. Nagle nie mogę być w pobliżu alkoholu, bo to przecież sprowadzi się tylko do jednego w moim przypadku, czyż nie?

Teraz jesteś po prostu złośliwa. 

— Jasne, zrób ze mnie jeszcze większy zły charakter. Dlaczego by nie? 

Naprawdę zamierzasz zachowywać się w taki sposób, kiedy do ciebie dzwonię?

— A ty zamierzasz dalej być na tyle bezczelna, żeby zarzucać mi zdradę na każdym kroku? Bo podejrzewam, że teraz tak będzie... Może nie powiesz mi tego dosłownie, ale sugestie tu i tam wystarczą. Najwidoczniej słabo mnie słuchałaś, kiedy byłam w Miami, że teraz...zarzucasz mi kolejne winy. 

Wiesz co? Najpierw ochłoń. 

— Nie muszę ochłonąć. Jestem spokojna.

W takim razie następnym razem nie odbieraj, jeżeli masz się wyżywać na mnie, będąc na pieprzonym kacu, Camila.

— Nie jestem na...

Połączenie zakończono.


Wyspałaś się?

— Naprawdę pytasz mnie o coś takiego, kiedy jesteśmy w połowie kompletnie innej rozmowy? — Camila uniosła zaskoczona brwi. — Nie, nie wyspałam się, bo to kolejny dzień z rzędu, kiedy się z tobą kłócę, bo jesteś sfrustrowana pracą i wyżywasz się na mnie, zamiast zadzwonić, jak się uspokoisz, żeby porozmawiać ze mną jak z człowiekiem, a nie workiem treningowym.

Nie wyżywam się na tobie, po prostu jestem zmęczona. Co mam więcej opowiedzieć ci o moim dniu? Był do dupy. Mam dużo do zrobienia, Camila.

— Więc po co bierzesz nadgodziny skoro nie dajesz sobie z nimi rady?

Mam zobowiązania, Camila.

— Ale to nie znaczy, że masz się przepracowywać. Nie brakuje ci pieniędzy, dobrze o tym wiem.

Och, więc teraz wiesz, ile dokładnie zarabiam każdego miesiąca?

— Widzisz? O tym mówię! Jesteś opryskliwa o nic.

Camila, jestem zmęczona, a pomimo tego dzwonię do ciebie i zamiast mieć z tego normalną rozmowę, tworzysz problemy tam, gdzie ich nie ma.

— To nieprawda.

Najwidoczniej mało pracujesz, skoro masz czas na wymyślanie bzdur. 

— Niczego nie wymyślam, Lauren. Nie potrafisz przyznać się do winy.

Do jakiej znowu...

— Tylko ty zostajesz po godzinach?

Znowu zmiana tematu. Świetnie. I nie, nie tylko ja. 

— Ona też? — Wymamrotała cicho. — Dużo was zostaje?

Wracamy do starych tematów? Naprawdę, Camila? Znowu to samo?

— Jakie znowu to samo? Skąd mam wiedzieć, co się dzieje w Miami? Przecież mnie tam nie ma.

Piłaś czy co ci jest, że wracasz do tematu Lucy?

— Nie powiedziałam jej imienia...

Nie jestem głupia, Camila. Nic się nie dzieje między mną a Lucy. Dlaczego miałoby?

— Nie ufam jej. Zawsze wywącha okazję.

Okazję? Jestem jakąś pieprzoną okazją dla ciebie?

— N-nie. Nie to miałam na myśli...

Naprawdę? Spróbuj wybrnąć. Chętnie posłucham.

— Chodziło mi o to, że wykorzystuje każde okoliczności. Może kiedyś podsłuchała, jak się kłócimy przez telefon? Nie wiesz tego. I przecież widzi, że nie przychodzę do twojej pracy. 

Przecież to jest od dawna zamknięty temat. Tak bardzo chcesz kłótni ze mną, że wracasz do Lucy?

— Martwię się. Nieraz próbowała między nas wejść. Co jeśli teraz będzie chciała wykorzystać to, że nie ma mnie obok?

Przepraszam, a co ty jesteś? Jakiś mój nowoczesny pas cnoty? Myślisz, że nie mam własnego rozumu?

— Nie, nie... Ale pracujecie po godzinach i, uch, nietrudno o zmęczenie... Niedopatrzenie tu i tam.

Niedopatrzenie? Seks w biurze byłby niedopatrzeniem?

— Nie mówiłam o tym, nie przeszło mi to nawet przez myśl... Ale mogłaby się...przymilać, do ciebie, i...i...

I co?

— Nie wiem... Jest wiele rzeczy, które mogłyby się wydarzyć. A nasze kłótnie niewiele pomagają.

Powiem ci to tylko raz, Camila, i więcej tego nie powtórzę, więc słuchaj uważnie: nigdy nikogo nie zdradziłam, brzydzę się tym i nigdy nie dam się jakkolwiek zmanipulować, aby do czegoś takiego doszło, tym bardziej, kiedy jestem w związku. Nie chcę więcej słyszeć od ciebie sugestii, że mogłabym zdradzić. Następnym razem, gdy o czymś takim pomyślisz, zacznij zastanawiać się nad własnymi czynami.

— To jej nie ufam, Lauren. Mogłaby cokolwiek wykorzystać, żeby znowu kręcić się wokół ciebie.

Mam swój rozum, a jeśli to wciąż do ciebie nie dociera, to chyba nie mamy o czym rozmawiać.


Wyspałaś się?

— N-nie... — Camila odchrząknęła lekko. — Jak w pracy?

Czemu się nie wyspałaś? A co do pracy...nie wiem, czy istnieje określenie na robienie nadgodzin w nadgodzinach.

— Nie powinnaś się tak przemęczać, Lauren... — Westchnęła cicho. — Chyba udziela mi się każdy możliwy rodzaj stresu i nie mogę zmrużyć oka.

Zostało mi tylko kilka dni takich nadgodzin i mam nadzieję, że wyrobimy się ze wszystkim.

— Czy ty czasem śpisz?

Zdarza mi się. Niedługo chyba spróbuję nauczyć się spania z otwartymi oczami.

— Naoglądałaś się zbyt wielu horrorów, Lauren. To mi przypomina opis, jak z tego rodzaju filmów. Proszę, nie ucz się tego.

To byłoby przydatne.

— Spasuję. Teraz z pewnością kolejną noc nie zasnę, bo przypomni mi się spanie z otwartymi oczami niczym jakiś demon. Dzięki.

Jesteś zbyt wrażliwa na horrory.

— Cóż...mam wrażliwą duszę. Ty jesteś nie do ruszenia z jakimkolwiek filmem.

I od jakiegoś czasu nie tylko z filmami.

Więc nie mam duszy, huh? 

— Tego nie powiedziałam.

Nie trzeba było wprost.

— Wiesz...jeśli jest tak źle, mam na myśli, macie tyle pracy, może spróbuj się trochę odciążyć? Nie macie tylu ludzi do pracy, żebyś mogła mieć parę normalnych dni, żeby odespać?

Albo ktoś potrzebny jest na urlopie, albo nie zna się na tym, do czego potrzebujemy pomocy.

— Ilu was teraz jest?

Niedawno odpadły nam dwie osoby, więc z mojego oddziału jest jeszcze Liz i Lucy.

— Och...

Co to za ton?

— Mówiłam normalnie...

To, że rozmawiamy przez telefon nie znaczy, że dam sobie wcisnąć kit. O co chodzi?

— O nic, po prostu to dziwne, że macie tak dużo pracy, a jednocześnie jest tak mało osób, które podjęłoby się zostania po godzinach... — Camila potrząsnęła głową, zanim wymamrotała do siebie resztę zdania. — Liz w ogóle tam jest?

A więc znowu wracamy do tego samego tematu. Ile razy mam się powtarzać, Camila? Zaczynasz mnie drażnić swoimi podejrzeniami. 

— Nie podejrzewam cię o nic, Lauren. Po prostu to trochę...dziwne.

Camila, dobrze wiesz, że zajmuję się w swoim wydziale przede wszystkim nowymi pracownikami...czyli jednocześnie pracownikami, którzy nie mają dostępu do tych samych dokumentów, co ja, bo albo się na nich nie znają, albo nie są gotowi na to, abym mogła wdrążyć ich w zakres zbliżony do moich obecnych obowiązków.

— Rozumiem to, ale nie jesteś tam jedynym pracownikiem...ani ona.

Naprawdę zamierzasz drążyć temat? Jezus, Camila... Co z tobą?

— Nic ze mną. Co ma ze mną być? Nie ma mnie w Miami.

Jakie to ma znaczenie, że cię tutaj nie ma? Nigdy cię nie zdradziłam. Możesz powiedzieć to samo o sobie?

— Akurat ten ostatni komentarz mogłaś sobie odpuścić, Lauren.

Nie zamierzam odpuszczać czegokolwiek, jeżeli zamierzasz w zaparte sugerować, że dzieje się coś między mną a Lucy.

— Ciężko o tym nie myśleć skoro za każdym razem, kiedy rozmawiamy to albo się kłócimy, albo słyszę jej imię.

Za każdym razem pytasz mnie o pracę, Camila!

— Co nie znaczy, że chcę o niej słuchać. To chyba dość oczywiste? Czy nie wyraziłam się jasno, jaką niechęcią do niej pałam po tym wszystkim, co narobiła?

Skoro tak bardzo ci to przeszkadza, to przestań wypytywać o moją pracę i nadgodziny. I zamiast wracać aż tak bardzo wstecz, co zrobiła złego Lucy, zacznij robić jakieś refleksje na temat własnego zachowania.

— A o czym mam z tobą rozmawiać, Lauren? 

Co to w ogóle za pytanie?

— Nie wiem, jak mam z tobą rozmawiać. Kiedy chciałam cokolwiek zmienić między nami przed wyjazdem, irytowałaś się i jeszcze bardziej mnie odpychałaś. Nie wiem, o czym mam z tobą rozmawiać.

Więc to teraz moja wina? Co się z tobą dzieje, Camila? 

— Nic się ze mną nie dzieje. Pytałaś, to odpowiedziałam. Jedyna różnica jest taka, że nie zamierzam więcej gryźć się w język.

W takim razie wcześniej byłaś do tego zmuszona? Może to również jest moją winą?

— Lauren, nie jesteś głupia. Kłócimy się tylko wtedy, kiedy tobie nie odpowiada to, co mówię. 

Nie mogę uwierzyć, że mówisz poważnie. 

— Bo przecież jaką różnicę to teraz robi? I tak nie ma mnie w Miami. I tak nie chcesz na mnie patrzeć. I tak nic się między nami nie zmienia. Nie zamierzam się upadlać i znowu być niczym posłuszny pies u nogi.

Jesteś pijana czy mówisz całkowicie poważnie? 

— Wszystko teraz musi sprowadzać się do alkoholu? Tylko to cię interesuje?

Pytam, bo alkohol mógłby cię jakoś wytłumaczyć przy tym, co mówisz. Zawsze byłyśmy sobie równe, a teraz wyjeżdżasz z takimi porównaniami, jakbyś była od nie wiem, jak dawna, zdana na moją łaskę. Jesteś, kurwa, poważna, Camila?

— Widzisz? Usłyszałaś coś, co ci się nie podoba i już zaczynasz być zła.

Nie zła. Jestem wkurwiona, bo wyskakujesz z takimi absurdami. Tak bardzo chcesz się ze mną kłócić?

— Nie mówiłam o tym dla kłótni. Stwierdziłam fakty. Poza tym...ile razy, tak naprawdę, ty coś sknociłaś, a ja od razu ci wybaczałam? Jak idiotka za każdym razem dawałam ci szansę. A kiedy raz ja zrobiłam coś źle, w dodatku nawet nie w pełni świadomie, odpychasz mnie i traktujesz jak obcą. Jestem po prostu, kurwa, sfrustrowana, że jedyne zmiany, jakie między nami widzę są negatywne.

Chyba powinnaś porządnie zastanowić się nad różnicą między nami. Kiedy ja coś spieprzyłam, przyznawałam się do błędu, starałam się go naprawić i najczęściej wynikał on z mojej niewiedzy albo dlatego, bo nie znałam tak dobrze twojej drugiej natury, albo dlatego, bo o czymś mi nie powiedziałaś. Ty z kolei spieprzyłaś, wiedząc doskonale, co jest praktycznie jedynym czułym punktem.

— Byłam pod wpływem alkoholu, Lauren — głos Alfy zrobił się niższy. — Tak samo tłumaczyłam ci to, że nie zrobiłam niczego, co mogłoby doprowadzić do tej sytuacji. I to był tylko pocałunek. Jakby...dosłownie sekundowy, bo natychmiast się odsunęłam. 

Będziemy przerabiać ten sam temat przez telefon? Bo szczerze mówiąc, nie sądzę, że to jest dobry sposób na przeprowadzenie tej rozmowy.

— Już zaczynasz uniki. Znowu to samo. Podobnie jak wcześniej, kiedy nie chcesz dostrzec różnicy między naszą sytuacją, a tym, z czym miałaś styczność w przeszłości, zaczynasz się wycofywać.

Nie wycofuję się, Camila. Po prostu to nie jest dobry sposób na rozmowę o tym. Poza tym, chwilę temu się ze mną kłóciłaś. Myślisz, że jak zakończy się drążenie tego tematu w tej chwili?

— Mam pytanie.

Przerwało na chwilę łączę czy po prostu ignorujesz to, co powiedziałam?

— Czy dostaję takie samo traktowanie, co inni? 

Nie.

— Jaka jest różnica?

Natychmiast się ich pozbyłam.

— Brzmi jak łatwiejszy sposób...nawet dla nich — Camila zamrugała kilkukrotnie powiekami, aby odpędzić wilgoć, która zaczęła zbierać się w jej oczach. — Mnie z kolei torturujesz. I dobrze o tym wiesz. 

Nikogo w życiu nie torturowałam, Camila.

— Co nie zmienia faktu, że doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie radzę sobie z twoim zachowaniem względem mnie. Dystans. Oschłość. 

Skoro to wszystko nie jest łatwe dla mnie, dlaczego miałoby być dla ciebie?  — Spokojny głos Lauren tylko rozdrażnił Camilę.

— Skoro to taka prosta kalkulacja, po co to utrudniać? Nie łatwiej byłoby, żebyś na dobre się ze mną pożegnała? A potem wróciła do niej, oczywiście — już wcześniej tak zrobiłaś, kiedy nasze drogi się rozeszły na jakiś czas. 

Nie byłyśmy w związku ani się nie spotykałyśmy. Nie masz prawa mi tego wypominać, Camila — chłodny ton powrócił. — Ale skoro tak stawiasz sprawę, może faktycznie powinnam zwrócić się do Lucy. Sama chętnie przywołałaś jej osobę do dyskusji. Ponownie.

— To zła kolejność. Najpierw powinnaś mnie rzucić, później do niej iść — Camila prychnęła.

Jaką ci to teraz, kurwa, różnicę robi? Co by nie było, przynajmniej potraktuje mnie normalnie, będąc nawet, kurwa, milsza. Ty za to schodzisz coraz niżej, ilekroć się uprzesz, rozwiniesz niepotrzebnie temat, zamiast chociaż raz się zamknąć i pomyśleć, co mówisz.

— Och, więc teraz jest lepsza ode mnie? Świetnie, kurwa. Cofnij się trochę, a może przypomnisz sobie, że nie zamierzałaś mnie do niej porównywać, a teraz, kurwa, znowu robisz to samo, co zawsze. Chcesz, to sobie do niej wracaj, skoro jest lepsza niż...

Połączenie zakończono.


Do: Princesa
Treść:
Rozłączyłaś się, bardzo dojrzale, Lauren. 

Do: Princesa
Treść:
Pamiętaj, że jeśli tak stawiasz sprawy i do niej pójdziesz, nadal będąc ze mną, nie będziesz lepsza od tych, którzy niby tak cię zranili.

Do: Princesa
Treść:
Na pewno będziesz dużo gorsza ode mnie.

Do: Princesa
Treść:
Jeśli to zrobisz, nie musisz już do mnie dzwonić. 

Do: Princesa
Treść:
Nie pomogę ci w żaden sposób, jeżeli zrobi ci to samo, co wcześniej. 

Do: Princesa
Treść:
W końcu kto raz zdradził, będzie robił to zawsze, co nie?

Do: Princesa
Treść:
Baw się, kurwa, zajebiście.


— Dzień dobry. Czy, um, przeszkadzam?

Hej. Nie...nie przeszkadzasz. Coś się...stało?

— Och, okej. Um, wiem, że pewnie nie spodziewałaś się, że będę dzwoniła, ale... Cóż, nie wiem, czy Lauren mówiła ci, jak między nami jest, ale... 

Wiem, co zrobiłaś. Mówiła mi.

— Och... Em...czy...Lauren jest z tobą teraz?

Nie, nie ma jej. 

— Ach, rozumiem. W takim razie...żeby nie zabierać ci czasu, um...chciałam tylko zapytać, czy wiesz, co u niej? Czy wszystko w porządku?

 Ciężko powiedzieć. Poza tym, Camila, nie wiem, czy powinnam wchodzić między wasz konflikt. Poza tym, zerwałyście, więc...

— Powiedziała ci tak? Że...że my...że nie jesteśmy razem?

Cóż...założyłam, że tak jest. W końcu ją zdradziłaś. Raczej się nie mylę.

— Lauren nigdy nie powiedziała mi wprost, że...powinnyśmy przestać próbować.

Naprawdę?

— Um, tak. 

To dziwne.

— Dlaczego? Znaczy, rozumiem, dlaczego tak założyłaś, ale... Czy Lauren coś wspominała o rozstaniu?

Nie wspominała, ale za każdym razem w takich sytuacjach szybko się każdego pozbywała. Lauren nie jest typem, który trzyma się sentymentów, kiedy dostanie po dupie nie ze swojej winy. A w waszym przypadku...to nie była jej wina, więc... Chyba łatwo o wysunięcie takich wniosków.

— Rozumiem, ale nic takiego nie mówiła. Mam na myśli rozstanie. Nie sugerowała tego. I, um, dzwonię do ciebie, bo ostatnio nie miałam z nią kontaktu. 

A to dziwne, że nie masz z nią kontaktu? Nie jesteś przypadkiem na wyjeździe? No i...nie jesteście w najlepszym kontakcie, prawda?

— Jestem na wyjeździe, ale rozmawiałyśmy codziennie przez telefon. Dzwoniła do mnie za każdym razem, a teraz...cisza od dwóch dni. Nie wiem, co się dzieje, a ostatnio mocno się pokłóciłyśmy. Co, uch, znowu jest moją winą.

Och, wow... Nie spodziewałam się, że będziecie tak często rozmawiały...albo w ogóle. Ale poza tym, to chyba normalne, że nie będzie dzwoniła, skoro się pokłóciłyście?

— Ja...um, sęk w tym, że poruszyłam nie ten temat, co powinnam i, uch, dałam Lauren do zrozumienia, że jeśli coś zrobi to nie ma w ogóle się ze mną kontaktować. I...um, minęły dwa dni...

 Camila, niewiele z tego zrozumiem.

— Umm...Lucy.

Pogięło cię, Camila?

— Wiem, że nie powinnam o niej mówić. Wiem. Lauren jest w Miami, a ja tkwię w Nowym Jorku. Nawet nie mamy możliwości porozmawiać twarzą w twarz. To frustrujące, zwłaszcza, że któraś z nas jest ciągle zmęczona i w końcu...powiedziałam o kilka słów za dużo. Żałowałam ich, kiedy tylko emocje opadły, ale teraz nie mogę niczego cofnąć.

Mocno ją wkurwiłaś?

— Uch...gdzieś w trakcie kłótni powiedziałam, że może sobie do niej pójść.

Jezus, Camila. Musiałaś upaść aż tak nisko z takimi tekstami?

— Nie wiem, co we mnie wstąpiło! Pożałowałam tego chwilę później. A teraz nie odzywa się do mnie i nie wiem, co się dzieje.

Znaczącą różnicą jest to, czy martwi cię fakt, że nie masz z nią kontaktu, czy brak odzewu znaczy dla ciebie tylko to, że do niej poszła?

— Jestem rozdarta. Oczywiście bardziej martwi mnie to, że się nie odzywa. Wolałabym, żeby mnie ochrzaniła niż jakby miała przestać dzwonić. 

Nie wpadłaś na cudowny pomysł, żeby sama wybrać do niej numer?

— Przed wyjazdem chciała ode mnie przestrzeni i-i chyba czuła się najbardziej komfortowo, kiedy to ona do mnie dzwoniła. A teraz...wiem, że spieprzyłam i najbardziej boję się tego, że jeśli zadzwonię, a Lauren nie odbierze to będzie znaczyło dla mnie jedno. A nie jestem gotowa na to, żeby próbować dzwonić tylko dlatego, aby zrozumieć, że nie zamierza odebrać, bo między nami wszystko skończone. Wolałam czekać dwa dni, a teraz zadzwonić do ciebie, Ally, zamiast przekonać się o tym, że t-to mógłby być ko-o-oniec. 

Nie jestem pewna...co mogłabym powiedzieć albo zrobić, Camila. 

— Myślałam, że może rozmawiałaś z nią wczoraj albo dzisiaj i wiedziałabyś, co u niej. Poza tym, nie chciałam od ciebie niczego więcej. To byłoby nawet niestosowne, mam na myśli, prosić cię o jakąkolwiek przysługę. Jesteś jej przyjaciółką. 

Hmm. Zapytałaś wcześniej Lauren, jak się czuje z całą waszą sytuacją?

— Nie chciała wiele powiedzieć. Wolała się ode mnie zdystansować, co rozumiałam na samym początku. Ale po pewnym czasie zaczęłam tracić cierpliwość.

Dlaczego akurat ty zaczęłaś tracić cierpliwość? 

— Chyba dlatego, że Lauren dawała mi do zrozumienia, że nie wierzy w to, co mówię. Nie sądziłam, że po takim incydencie łatwo będzie wrócić do dobrych dni, ale liczyłam na to, że...faktycznie mnie wysłucha. 

Chyba trochę za dużo od niej oczekujesz. Nie przeszło ci przez myśl, że nawet jeśli dla ciebie to był drobny incydent, ona może widzieć to kompletnie inaczej? Czy przypadkiem nie jest tak z każdym, kiedy ktoś trafi w czuły punkt, że zaczyna się całą sytuację irracjonalnie wyolbrzymiać?

— Zdawałam sobie sprawę, że musi widzieć to inaczej, ale nie zastanawiałam się nad tym tak dogłębnie. 

W takim razie może warto o tym pomyśleć?

— Chyba tak. W każdym razie...nie będę ci już przeszkadzała. Dziękuję, że odebrałaś, Ally. Wiem, że nie musiałaś.

Nie ma problemu. Tylko nie myśl, że pochwalam twoje zachowanie.

— Sama tego nie pochwalam. 


Alfa wiedziała, że jest na skraju histerii, w którą mogłaby łatwo wpaść, gdyby pozwoliła, aby stres całkowicie ją skonsumował. Nie potrafiła się skoncentrować, chociaż bardzo się starała i przez to jechała znacznie wolniej niż zazwyczaj dla bezpieczeństwa. Ponadto czuła, jak drżą jej dłonie w chwilach, kiedy nie ściskała z całej siły kierownicy. Nie było również na razie mowy o poprawnym wysłowieniu się z powodu olbrzymiej guli w gardle, która zamieniłaby jej stosunkowo niski kobiecy głos na nadto wysoki.

Kiedy Camila wykonała ostatni zakręt i trochę zbyt szybko zahamowała, zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nikt się jej nie spodziewa. Skończyła pracę dwa dni wcześniej i nie zawahała się kupić biletu powrotnego do Miami, kiedy była pewna możliwości przyjazdu. Nikt o niczym nie wiedział, przynajmniej jak na razie i szczerze mówiąc, dodawało to ciężaru na jej barki, ponieważ obawiała się, że ta niespodziewana obecność zostanie gorzej odebrana niż zapowiedziana.

Na ten moment jedyne, czego Camila była pewna to tego, że podjęła szybką decyzję o powrocie, zadecydowała o kompletnie nieprzemyślanym przyjeździe pod jasnoszary dom oraz miała walizki częściowo zapełnione niewypranymi ubraniami w bagażniku. Zdawała sobie również sprawę z tego, że najpewniej wygląda tragicznie — wiedziała, że brak makijażu uwydatniał worki pod oczami oraz zmęczenie, które emanowało z jej twarzy. Spędziła tak wiele nieprzespanych nocy w Nowym Jorku, że przed wyjazdem na lotnisko uznała, że praktycznie bez sensu będzie próbować zakryć tak drastyczne efekty przemęczenia organizmu.

W chwili, kiedy Camila wysiadła z samochodu i na miarę możliwości ustała pewnie na nogach, usłyszała dwa znajome głosy, w których stronę się zwróciła ze wstrzymanym oddechem. Akurat teraz dostrzegała dwie sylwetki kobiet — jedna w pełni ubrana, prawdopodobnie gotowa do odejścia, a druga w domowych ubraniach, z nieodpalonym papierosem między palcami. 

Oczywiście obecność Camili została szybko zauważona — nie dało się ukryć samochodu, który stał na podjeździe, a przecież obok niego stała. W tym samym momencie Cabello zamarła, nie wiedząc, w jaki sposób powinna się zachować. Po prostu patrzyła na dwie sylwetki do chwili, kiedy jedna z nich nie ruszyła w przeciwną stronę od Alfy, jednocześnie oddalając się od domu, przelotnie machając do niej dłonią, na co pośpiesznie odpowiedziała tym samym gestem, aby nie wyjść na niekulturalną.

Tuż po tym spojrzała w stronę Lauren, która nie ruszyła się z miejsca. Przez chwilę spoglądała na oddalającą się Allyson, zanim zdecydowała się zwrócić ku Camili, jednocześnie chowając papierosa. 

Czekała.

Przynajmniej takie odniosła wrażenie Alfa, dlatego ruszyła w stronę drzwi frontowych. Nie miała bladego pojęcia, jak zareaguje Jauregui, kiedy znajdzie się bliżej. Nie wiedziała też, czego mogłaby od niej oczekiwać. Nie rozmawiała z nią od czasu ich kłótni, która odbyła się niespełna cztery dni wcześniej.

Camila wypuściła drżący oddech, stojąc centralnie pod schodkami, które prowadziły do drzwi domu. Nie wiedząc, co zrobić z dłońmi, wsunęła je w kieszenie bluzy, którą na siebie narzuciła.

— Hej, Lauren — jej głos był cichy.

— Hej. 

Starsza oparła ciężar ciała o framugę drzwi po jej lewej stronie. Przez chwilę przyglądała się kobiecie, kryjąc zaskoczenie. Nie sądziła, że zobaczy ją wcześniej — właściwie to liczyła, że będzie miała jeszcze trochę czasu, aby jakoś się do tego przygotować. A tymczasem Camila pojawiła się niemal w środku tygodnia. 

— Skończyłam wcześniej pracę w Nowym Jorku — przełknęła z trudem ślinę, pochylając delikatnie głowę, dzięki czemu mogła uniknąć kontaktu wzrokowego z Jauregui. — Podjechałam tylko...tylko żeby dać znać. Żebyś wiedziała, że wróciłam do Miami — oblizała wargi. — Tak w razie czego. 

Widok Camili w takim stanie wcale nie był przyjemny. Bez względu na to, jak zraniona Lauren była — nie tylko przez zdradę, ale wiele słów wypowiedzianych w złości, kiedy była w Nowym Jorku — nie chciała widzieć jej w tak widocznie złamanym stanie. Oczywiście zakładała, że odbijało się na niej również zmęczenie, ale kiedy tylko umysł podsunął jej ich pierwsze spotkania, docierał do niej regres.

Camila wróciła do tej nieśmiałej, niemal lękliwej odsłony. 

— Tylko, um, tylko to chciałam ci powiedzieć. Wolałam nie dzwonić...miałam po drodze, a poza tym, nie chciałam zabierać ci dużo czasu, także... — Podrapała się po szyi, zwracając ciało w stronę auta, jednak nie podjęła się chociażby jednego kroku w jego stronę. — Chyba na mnie już pora skoro, uch, wiesz...

— Chciałabyś się czegoś napić?

Lauren ukryła grymas na to, jak ogromne zaskoczenie zobaczyła na twarzy młodszej kobiety przez te ułamki sekundy. Nie było między nimi tej płynnej naturalności podczas rozmów. I, jasne, można by się tego spodziewać, ponieważ większość czasu kłóciły się przez telefon, ale widząc efekty tego całego bałaganu, który się między nimi wytworzył, czuła się paskudnie. 

— Och, cóż, jeżeli nie-nie będę przeszkadzała — Alfa zaczesała w tył włosy. 

— Jestem po pracy, nie będziesz przeszkadzała — Lauren powoli wycofała się wgłąb domu, pozwalając brunetce na wejście do środka.

Już po pierwszym kroku Camila czuła się nieswojo. Miejsce, które kojarzyło jej się przez tak długi czas z komfortem, Lauren i niemal domem stało się dla niej obce i dawało wrażenie, jakby była niechcianym intruzem, pomimo braku odzewu ze strony jego właścicielki. Na wzgląd tego każdy jej krok był niepewny — nie wiedziała nawet, czy powinna ściągać buty, czy nie. 

— Czego się napijesz? — Usłyszała z kuchni. 

— Um, cokolwiek ty będziesz piła — odpowiedziała Cabello, zanim dołączyła do kobiety. Nie zajęła jednak miejsca, tylko stała koło jednego z siedzeń, uważnie obserwując zachowanie Jauregui. 

— Zamierzałam napić się wina — ruchem głowy wskazała na kieliszek. — A właściwie już zaczęłam, kiedy Ally tutaj była. 

— Och, w porządku — po tych słowach obserwowała Lauren, która dołożyła drugie szkło. — Nie przeszkodziłam wam w niczym?

— Nie, akurat już wychodziła. Wpadła tylko na chwilę. 

— To dobrze — Camila pokiwała głową, przyjmując kieliszek z czerwonym winem, jednak nie wzięła ani jednego łyka.

— Wspominała, że do niej dzwoniłaś — wymamrotała, rozpoczynając nowy temat, po czym zakryła część twarzy szkłem, z którego upiła kilka drobnych łyków. 

— To prawda. Nie złość się na nią, że rozmawiałyśmy. W końcu...to ja zadzwoniłam. A Ally była na tyle uprzejma, że odebrała i chwilę porozmawiałyśmy.

— Nie jestem zła. Ale równie dobrze mogłaś zadzwonić do mnie.

— Bałam się, że nie odbierzesz. 

— Najwyżej bym oddzwoniła.

— Nic na to nie wskazywało — Camila przystąpiła z nogi na nogę. — Nie chciałam ryzykować, jeśli odrzucenie albo nieodebranie połączenia miałoby znaczyć...koniec. Koniec między nami.

— O rozstaniu się informuje. A przynajmniej ja tak robię. Bez względu na formę. Dla czystej jasności. 

— Och.

— Jak to się stało, że udało ci się przyjechać aż dwa dni szybciej? To dużo godzin, które ubywa z harmonogramu.

— Nie muszę być na wszystkich przyjęciach. I tak są bezsensowne, na pokaz. Wolałam odpuścić, bo moja obecność tam niczego by nie zmieniła. 

— Hmm.

— Przepraszam, Lauren.

— Za co tym razem?

— Za naszą ostatnią rozmowę przede wszystkim — Alfa oblizała ponownie wargi. — Nie powinnam wciągać między nas osoby trzeciej, która w żaden sposób nie przyczyniła się do tego, że wcześniej byłyśmy już skłócone. I nie powinnam później...w złości pisać ci tych rzeczy.

— Cóż, trzeba przyznać, że twoje wiadomości wbiły kilka gwoździ do trumny.

— Przepraszam — wzięła większy wdech, kiedy Jauregui minęła ją bez słowa i ruszyła w stronę salony. — Wiem, że to niewiele da. Ale...chciałabym, żebyś wiedziała, że naprawdę tak o tobie nie myślę. Mam na myśli to, że wiem, że nie zrobiłabyś czegoś takiego — zwróciła się do starszej przodem ciała. 

— Nie gryzę — Lauren poklepała głośno miejsce na kanapie, więc chwilę później Alfa do niej dołączyła. Kiedy tylko to zrobiła, odezwała się ponownie. — Głównie kłóciłyśmy się o zdradę, a ty dolewałaś oliwę do ognia poprzez używanie Lucy. Niezbyt dobre podejście, jeśli chciałaś jakkolwiek załagodzić sprawy.

Camila nie potrafiła niczego wyczytać z głosu Lauren. Nie wiedziała, czy jest zirytowana, zła, a może kompletnie obojętna — dokładnie tak, jak to ostatnie pokazywała. W przypływach kolejnej fali stresu, wypiła w jednym ciągu cały kieliszek. 

— Więc co teraz, Camila? — Jauregui ułożyła ramię na oparciu kanapy i przełożyła nogę przez nogę. — Dlaczego faktycznie tutaj przyjechałaś? Wątpię, że chciałaś fatygować się taki kawałek drogi z lotniska, gdzie mój dom nie jest po drodze, aby powiedzieć mi, że jesteś z powrotem w Miami — zwróciła głowę ku brunetce.

— N-nie wiem, co teraz. I nie przyjechałam tutaj po nic innego. Nie miałabym po co, skoro nawet nie wiem, czy jestem tutaj mile widziana. Nawet szczerze w to wątpię...

— Czyżby? Wywęszyłaś jej zapach na mnie? Czy nie? — Jauregui uniosła brew. — Po czterech dniach pewnie wciąż mogłabyś wyczuć, gdyby coś między nami miało miejsce. 

Alfa przełknęła z trudem ślinę, ale nie odezwała się słowem.

— Było warto? Oskarżać mnie tyle razy o zdradę, Camila?

— Wiele rzeczy, które przeszły mi przez usta w złości nie były warte wypowiedzenia. W tym te ostatnie. 

— Nie wiem, co z tym zrobić. Nagromadziło się dużo mniejszych problemów od czasu twojego wyjazdu.

— Małe problemy to i tak problemy do rozwiązania.

— Wiem — Lauren odchyliła głowę w tył, na oparcie kanapy.

— Nie wiem... — Alfa chwyciła w obie dłonie kieliszek, aby je czymś zająć. — Nie wiem, jak z tobą rozmawiać. Może lepiej zacząć od tego. Spróbować...neutralnej rozmowy, żeby później stopniowo zająć się problemami — jeden po drugim?

— Hmm — starsza westchnęła cicho. — Lepszy taki pomysł niż żaden. Więc...opowiedz mi, jak było w Nowym Jorku. Wydarzyło się coś zabawnego? 

Na samym początku było trudno znaleźć relatywnie neutralny temat czy po prostu historyjkę, która mogłaby podtrzymać konwersację. Samo to pokazywało, jak wielki regres między kobietami nastąpił, jednak Camila była wystarczająco zdeterminowana, żeby spróbować ponownie przywołać tę dobrą przeszłość — dokładnie tę, w której potrafiły porozumiewać się bez słów, a jakiekolwiek rozmowy o byle czym potrafiły trwać godzinami i nie były w żadnym stopniu nużące. 

— ...rozumiem wszystko, ale brać dziecko na takie przyjęcie firmowe? — Alfa pokręciła głową, obracając kieliszek z końcówką wina — nie była pewna, która to dolewka, ale Lauren zdążyła otworzyć trzecią butelkę. — Nie mówię, że mam coś przeciwko obecności dziecka, ale robiło sceny, bo pewnie nie chciało tam być. A rodzice nie bardzo się nim zajmowali. Właściwie w chwilach, kiedy ten chłopiec nie płakał, robił za dodatek do ich wizerunku. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie.

— Pewnie też był wymówką, żeby szybciej wyjść z przyjęcia.

— Nie wiem, jaki to miało sens. Mogli równie dobrze zostawić go z kimś z rodziny, bliskim znajomym czy nianią. A tymczasem wzięli go na przyjęcie, gdzie w dużej mierze się nudził.

— Cóż, niektórzy tacy są. Wykorzystują dzieci dla własnych korzyści — Lauren westchnęła cicho. — Moja siostra też taka jest.

— Myślisz, że też wzięłaby swoje dziecko na przyjęcie, zamiast zostawić je z kimś w domu? Dopóki przy takim wyjściu nie ma zagwarantowanej strefy zabaw dla dzieci, wyjście jest dla nich męczące i nudne. 

— Jest moim kompletnym przeciwieństwem — starsza upiła łyk czerwonego, słodkiego wina. — Szybka ciąża, jeszcze szybszy ślub, niestabilność finansowa i, cóż, kolejne dziecko w drodze. 

— Nigdy nie widziałam, żeby zostawiała u ciebie syna.

— To dlatego, bo nie daję jej na to szansy. I nie dlatego, że nie chciałabym spędzać czasu z moim siostrzeńcem. Po prostu wiem, że jeśli zacząłby zostawać na noc, Taylor wzięłaby to za przyzwolenie, aby zostawiać go ile razy tylko się da, bo sama będzie chciała mieć spokój. Wiem, że tak by robiła, oczywiście tłumacząc się, że ma coś do zrobienia. Znam ją zbyt dobrze. 

— To znowu nie jest taka dobra opcja. Podstawiać dziecko.

— Najgorsze byłoby to, że pewnie dawałabym się nabrać. Taylor miałaby tylko więcej wolnego czasu, aby trwonić pieniądze z mężem albo realizować idiotycznie niedojrzałe pomysły, a ja siedziałabym z Frankiem. Byłabyś zaskoczona, jak spokojny jest, jak na sześciolatka. 

— Jest też nieśmiały?

— Nie. Przynajmniej nie z osobami, które zna. Ale...tutaj pewnie byłoby mu lepiej niż w domu. Cisza. Spokój. Przestrzeń.

W głosie Lauren była nuta czegoś, czego Camila nigdy nie słyszała i nie mogła zdefiniować. Niemniej jednak mówiła cicho i z nadmierną delikatnością, o którą Alfa nigdy by ją nie podejrzewała. Było w tym coś nowego i nieznanego.

Istniała też alternatywa, w której zapomniała, jak to jest usłyszeć tego rodzaju ton od Lauren.

— Jestem pewna, że jesteś dla niego tą "fajną" ciocią — skomentowała równie ściszonym głosem Cabello.

— Wątpię. Za rzadko się widujemy. Gdyby Taylor była inna, mógłby tutaj być co drugi weekend. Nie miałabym nic przeciwko. 

— Na pewno nie tracisz w jego oczach. 

Lauren uniosła wzrok na twarz brunetki i pierwszy raz na jej wargi wstąpił niewielki, ale szczery półuśmiech.

— Zdziwiłabyś się, że za nic nie oddaje charakteru mojej siostry czy jej męża. 

— Może wdał się w swoją ciocię — podsunęła myśl. — Twój brat, z tego, co słyszałam, jest dość ekspresywny. 

— Jakby tak pomyśleć, jestem faktycznie najspokojniejsza. Ale jednocześnie najwredniejsza. Na swój sposób. Taylor nazywała mnie żmiją, kiedy byłyśmy młodsze. 

— Naprawdę? Żmija? — Cabello uniosła brew.

— Zazdrościła mi tego, że będąc wredną, nadal potrafiłam zachować takt i klasę. Ona jest typową krzykaczką. 

— W takim razie skoro Frank jest spokojny, to z pewnością jesteś dla niego tą "fajną" ciocią, bo jesteście podobni. 

— To dobry dzieciak — przyznała cicho starsza. — Ale nie wzięłabym go na żadne przyjęcie, jak ci z Nowego Jorku. Wiem, że to byłaby dla niego udręka. 

— A ty musisz być dobrą ciocią — wargi Alfy wygięły się w łagodnym uśmiechu. — I pewnie w przyszłości będziesz nie tylko dobrą ciocią.

Ostatni komentarz ponownie przykuł uwagę Jauregui.

— Nigdy nie powiedziałaś mi, że kategorycznie nie chcesz mieć dzieci. Po prostu...nie jesteś na nie gotowa. Ale to nie zmienia faktu, że byłabyś świetną matką.

Camila była niemal przekonana, że to wina alkoholu i niepotrzebnie wkroczyła na niepewny grunt. Nie była również pewna, w jaki sposób Lauren odbierze jej wypowiedź — co prawda, powiedziała ogólnie o dzieciach, zamiast wysławiać się w sugestywny sposób, że wystąpiłyby one w ich wspólnej przyszłości. 

Znowu, to nie tak, że nie chciałaby, aby taki scenariusz zrealizował się za kilka lat, ale obecnie nie znajdowały się w położeniu, gdzie było miejsce na tego rodzaju konwersację. I głównie z tego powodu momentalnie po wypowiedzeniu swojej kompletnie niepotrzebnej opinii, spięła się w miejscu w oczekiwaniu na reakcję Jauregui.

— Przepraszam, nie chciałam czegoś sugerować. Po prostu...to zdecydowanie wina wina. Um...wina-wina. Pewnie przekroczyłam granicę i...

— Naprawdę tak uważasz? — Lauren przyglądała się ciemnemu trunkowi, który nadal znajdował się w jej kieliszku. — O byciu świetną matką.

To, czego Camila się nie spodziewała, to kontynuacji tematu.

— Nie tyle, co uważam... Jestem tego pewna — Alfa odważyła się spojrzeć na twarz kobiety, nawiązując przypadkowy kontakt wzrokowy na kilka sekund. — Będziesz świetną matką, kiedy zdecydujesz, że jesteś gotowa na dziecko. Może...może nie będziesz idealną matką. Wątpię, że ktoś byłby idealnym rodzicem, ale...z pewnością będziesz kochającą matką. Może niekoniecznie będziesz mówiła o swoich uczuciach na głos dziecku, ale czyny będą mówiły same przez siebie. 

— Nigdy wcześniej... — Starsza zamilknęła na chwilę, obracając w dłoni kieliszek. — Nigdy wcześniej nawet nie zastanawiałam się, jakim rodzicem mogłabym być. 

— Jestem niemal pewna, że z tobą byłaby dyscyplina. Może nie po to, aby kontrolować wszystko, co dziecko robi, ale żeby podłożyć mu pewne zasady, których warto przestrzegać, zanim zdecyduje w dojrzalszym wieku, czy powinno się nimi kierować w dorosłym etapie życia, czy nie. I sama ta dyscyplina utworzyłaby ogromny respekt do ciebie jako matki. 

— Hmm... — Lauren pokiwała tylko głową, jakby zgadzając się z przedstawioną wizją Cabello. — A co myślisz o sobie? W tej samej roli?

— Patrząc na to, jak przeżywam wszystko, co się wokół mnie dzieje, moje rodzeństwo i niemal panikuję, kiedy podczas pilnowania któregoś z moich młodszych kuzynów czy kuzynek któreś się wywróci... Pewnie nieustannie byłabym na skraju paranoi.

— Tylko byś się martwiła — skomentowała starsza. — To normalne. Poza tym...z pewnością przyciągałabyś dziecko do rozmów na poważniejsze tematy. Raczej wątpię, żebym się do tego nadawała.

— Na pewno nie byłoby tak źle — Camila wcisnęła bardziej bok w oparcie kanapy, będąc teraz zwrócona przodem ciała do kobiety. — Chociaż mam wrażenie, że byłabym łagodniejsza, gdyby działo się coś złego w szkole. Ty nie brałabyś jeńców. Wszyscy do stracenia. 

— Och, z tym akurat się zgodzę.

Widząc cień uśmiechu na wargach Lauren po raz drugi, Alfa wewnętrznie nabrała nadziei, że pomysł o względnie neutralnej rozmowie na początek, aby dopiero później zacząć rozwiązywać pojedynczo ich problemy, był trafiony. Oczywiście zastrzeżeniem w tej konkretnej rozmowie była sama tematyka — każda z kobiet ostrożnie dobierała słowa, aby nie padła jakakolwiek sugestia, że rozważają przyszłe scenariusze dotyczące ich wspólnego dziecka. Starały się przedstawiać dalsze spostrzeżenia i niekiedy zabawne wzmianki w taki sposób, żeby utrzymać neutralną rozmowę na temat prawdopodobnego przebiegu wydarzeń w przyszłości, gdzie akurat każda z nich ma dziecko.

Zdecydowanie w ich sytuacji nie było absolutnie mowy, aby spróbować dyskusji o wspólnym. 

Niemniej jednak, utrzymując tą względną neutralność, rozmowa nieprzerwanie trwała, a wino coraz bardziej dawało o sobie znać w organizmie. Lauren była widocznie zamroczona oraz zrelaksowana, na co wskazywało siedzenie po turecku z ciałem zwróconym ku młodszej brunetce. Camila z kolei czuła przyjemne, choć dziwne uczucie otępienia w ciele, a umysł wydawał się tak bardzo lekki przez brak zamartwiających ją myśli. 

Od samego początku tego spotkania można było wykryć kilka, tak zwanych, czerwonych flag. Było między nimi zbyt dobrze, patrząc na poprzednie wydarzenia, aby dało się utrzymać taki stan rzeczy w długiej perspektywie czasu.

Pierwszą flagą było wypicie przez Camilę alkoholu, chociaż nie powinna, ponieważ pierwotnie zamierzała wrócić do domu autem.

Drugą flagą było zbyt łagodne zachowanie Lauren. Co prawda, owszem, miała swoje chwile kąśliwości, jednak ogólnie rzecz biorąc nie miała problemu z obecnością Camili ani rozmowy z nią, pomimo tego, że wcześniej unikała z nią kontaktu.

Trzecią flagą było wypicie trzeciej butelki wina, mając przy tym dwie istotne informacje: Camila niczego wcześniej nie jadła, natomiast Lauren zjadła niewiele, jednak jej organizm był wykończony ciągłą pracą. 

Czwartą flagą było zanikająca świadomość tego, co się dzieje u obu stron, co zaowocowało sytuacją, w której znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko siebie — było to dość niebezpieczne na wzgląd nabrania luźnego, niemal komfortowego nastroju z powodu alkoholu. Przy ich obecnych problemach zbyt gwałtowne zachowanie mogło przysporzyć tylko większy chaos, za który ponownie nie wiedziałyby jak się zabrać.

Oczywiście trzeba było spodziewać się, że coś pójdzie nie tym torem, którym powinno. Camila ze swojej perspektywy nie miała pojęcia, czy nadal rozmawiają o dzieciach, czy o czymś innym — jedyne na czym jej wyciszone alkoholem zmysły potrafiły skupić uwagę to bliska, tak niesamowicie ciepła obecność Lauren oraz bardzo znajomy zapach, który z tą bliskością występował.

To, czego Camila nie była pewna ani w chwili, kiedy wydarzyło się kolejna rzecz, ani następnego dnia, to tego, która pochyliła się pierwsza, przechodząc jednocześnie przez ostatnią granicę przyzwoitości, która między nimi została, rozpoczynając tym samym jeden z wielu pocałunków, które nie powinny mieć miejsca. Nie zmieniało to oczywiście faktu, że każdy kolejny był na swój sposób bardziej chciany, co można było potwierdzić poprzez mozolnie wędrujące dłonie — pewny chwyt Lauren na udzie Camili oraz łagodny chwyt Camili pod szczęką Lauren.

Przy tym upojeniu Alfa potrafiła być jako tako obecna w pełnej świadomości w zaledwie kilku momentach. A to, co pamiętała w następnej chwili to obecność ich dwójki w sypialni, szarpnięcie w górę koszulki Lauren, kiedy starsza kobieta próbowała na darmo rozpiąć pasek w spodniach Cabello. 

Trzeba zaznaczyć wyraźnie, że obie nie były wystarczająco świadome tego, co się dzieje — żadna nie była ani trochę trzeźwiejsza od drugiej, aby faktycznie kontrolować sytuację, więc każda kolejna rzecz, która wydarzyła się później można uznać za decyzję, która została podjęta w alkoholowej odwadze.

Im dalej miałoby się przedstawiać kolejne sytuacje, tym więcej szczegółów umykało Camili — była jednak pewna, że ostatecznie wylądowała na łóżku z równie nagą Lauren, spleciona w uścisku i nieustannych, żarliwych pocałunkach. Poza rozmywającymi się fragmentami dotyku dłoni i ust Jauregui na ciele Alfy, nie pamiętała ona wiele, jednak miała świadomość, że ostatecznie przespały się ze sobą, odpychając całkowicie rozsądek, który w ogóle nie rozważałby takiej możliwości.

Następną rzecz, którą Camila pamiętała — wprawdzie można powiedzieć, że z największą ilością szczegółów, bo musiała odrobinę przetrzeźwieć — to obudzenie się z lekkim wzdrygnięciem. Elektroniczny zegar wskazywał pierwszą w nocy, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że leży naga nieopodal śpiącej Lauren. Wciąż będąc zamroczona poprzednim snem i chęcią powrotu do nieświadomości, zwróciła krótką uwagę na kilka spraw: znajdowała się w trzeciej formie, w której nigdy nie bywała, a ponadto jakimś sposobem musiała w nią przejść i niewygodnie spać. To wyjaśniałoby nagłą pobudkę. Kolejną rzeczą było zdanie sobie sprawy, że Lauren jest tak samo naga, więc faktycznie dobrze zapamiętała te nieliczne fragmenty, które się między nimi wydarzyły. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętała przed ponownym zaśnięciem to przysunięcie się do ciepłych pleców starszej kobiety po przejściu w pierwszą formę i objęcie jej ramieniem, zanim mogła spokojnie odpłynąć.

Po drugim przebudzeniu Camila poczuła chłód, który przysporzył ciarki rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa. Nadal znajdowała się w miarę blisko ciepłego ciała Lauren, która musiała wcześniej skopać z ich ciał kołdrę, więc jedyne, co zrobiła Cabello, to przykryła je ponownie, westchnęła cicho i ponownie spojrzała na zegarek przed położeniem się z powrotem. Ze świadomością, że jest dopiero trzecia i nie ma jeszcze konieczności zderzenia się z konsekwencjami, bo pora na wstanie jeszcze nie nastała, było jej tak jakoś łatwiej zasnąć.

Przy trzecim wybudzeniu poczuła ciężar na prawej części jej ciała. Wciąż było wcześnie, na co wskazywała szarość za częściowo odsłoniętymi oknami oraz ledwie ukazujące się słońce. Kiedy tylko Camila przekręciła odrobinę na prawo głowę, mogła z łatwością przyjrzeć się śpiącej twarzy Lauren, która nieprzerwanie odpoczywała, niewzruszona nagłą obserwacją ze strony Cabello.

Przez dłuższą chwilę Camila przyglądała się spokojnemu wyrazu twarzy kobiety, którego wydawało jej się, że nie widziała długimi miesiącami, chociaż wcale tak nie było. Nie mogła się przy takiej okazji powstrzymać i sięgnęła ciepłą dłonią do bladego policzka, głaszcząc opuszkami palców jego gładką i miękką strukturę. Niemal uśmiechnęła się na oczywisty brak reakcji ze strony starszej brunetki, który choć był oczywisty, to jednocześnie pozwalał jej utkwić we wspomnieniu, że kiedyś to było normalnością — brak reakcji za tak łagodny dotyk, ponieważ wykonanie takiego ruchu było oczywiste. Teraz Camila była pewna, że takie zachowanie zostałoby w jakiś sposób skomentowane przez Jauregui, niekoniecznie w dobrym kontekście, patrząc na położenie ich związku.

Taki drobny gest przypomniał jej o dobrych chwilach.

Po przysunięciu się odrobinę bliżej, niemal stykając ich czoła, Camila zamknęła powieki i przesunęła dłoń z policzka do karku kobiety, wplatając częściowo palce między gęste, ciemne kosmyki włosów Lauren. Od tego momentu pozostawała czujna, poza kilkoma wątpliwymi chwilami bycia na granicy zaśnięcia, które były każdorazowo udaremniane przez pulsujący ból głowy oraz skręt żołądka spowodowany kacem.

Ostatnie, co wybudziło ją z dryfowania między snem a jawem, było ciche westchnięcie padające od Jauregui, kiedy jedna z jej dłoni przesunęła się po nagiej klatce Cabello w kierunku mostku, finalnie zaczepiając część palców o miejsce łączące opaloną szyję z ramieniem.

— Camz — wymamrotała, delikatnie opierając czoło o policzek Alfy, widocznie nierozbudzona.

— Hej... — Wyszeptała w odpowiedzi, owijając szczelniej palce wokół jej karku w lekkiej obawie, że gdy będzie mniej zamroczona sennością, natychmiastowo się odsunie.

— Hej — ponownie westchnęła — która godzina?

— Szósta. 

— Wcześnie.

— Niedługo chyba musisz wstać do pracy? — Camila nie odważyła się mówić głośniej. 

— Mam na dwunastą.

Alfa zmarszczyła brwi, ale nie skomentowała tej informacji. Przez tyle czasu, ile znała Lauren, nigdy nie szła na taką godzinę do pracy. 

— Chcesz spać dalej? — Zapytała po chwili młodsza. 

— Wątpię, że zasnę — nie do końca świadoma musnęła kciukiem skórę Camili, która na ten drobny gest wstrzymała powietrze w płucach. — Mam kaca.

Chociaż nic więcej nie zostało powiedziane czy zrobione, Alfa miała przeczucie, że zaczyna być między nimi niezręcznie. Nie miała bladego pojęcia, co zrobić, aby bycie tak blisko siebie nie nadawało niemal dyskomfortu. Jakakolwiek próba rozluźnienia atmosfery, która się pogarszała — a przynajmniej w oczach Camili — mogłaby zakończyć się kłótnią, a tego nie brakowało w ich związku.

W obecnej sytuacji obie stąpały po cienkim lodzie, chociaż to młodsza kobieta bardziej obawiała się wybuchu, gdyby przypadkowo przekroczyłoby się niewidoczną granicę.

Po jakimś czasie ewentualnie obie przekręciły się na bok, będąc zwrócone do siebie twarzą, z dłonią Camili lekko nałożoną na łopatkę brunetki. Lauren nie miała z nią dalszego kontaktu fizycznego poza splecionymi nogami. W samej sypialni nieustannie panowała głucha cisza, która im dłużej trwała, tym bardziej drażniła Alfę, która wciąż nie miała pojęcia, jak ją stosowanie przerwać. Obawiała się stracić resztki tego, co miała — nawet sam fakt, że Lauren już teraz wybrała zwiększenie dystansu między ich ciałami dużo mówił. W takiej sytuacji można krótko podsumować, że Camili niewiele zostało — nie była tylko pewna, czy samego złudnego spokoju, czy całej Lauren.

Cabello, która większość czasu miała przymknięte powieki, aby nie wzmocnić niezręczności, gwałtownie je otworzyła i spojrzała na twarz Lauren w chwili, kiedy przed godziną siódmą rano rozbrzmiał dzwonek od drzwi. Brązowe tęczówki bardzo płynnie przeszły w głębokie złoto z ciężkim oddechem.

— Co ona tutaj robi przed siódmą, Lauren? — Zmarszczka między brwiami Camili wyrażała dla Jauregui jawne niezadowolenie i rozdrażnienie. — Bierzesz mnie za jakąś idiotkę? Nie wiedziałaś, że skończę dwa dni wcześniej pracę.

Zanim Lauren zdążyła cokolwiek powiedzieć, Camila zniknęła z jej pola widzenia, ubierając w błyskawicznym tempie przypadkowe ubrania. Jedyne, co starsza brunetka zdążyła wychwycić to sylwetkę Alfy w progu sypialni, zakładającą jej koszulkę tył na przód, zanim z impetem ruszyła do drzwi frontowych. 

To nie mogło się skończyć dobrze.

Gdy tylko Camila otworzyła z mocnym szarpnięciem za klamkę drzwi, napotkała sylwetkę Lucy — ubraną w formalny, elegancki i dwuczęściowy kombinezon, z telefonem w jednej dłoni, niebieską teczką w drugiej i ze słuchawkami bezprzowodowymi w uszach. Vives spojrzała tylko przelotnie na Camilę, kompletnie niewzruszona faktem, że to ona otworzyła. 

— Poczekaj chwilę — powiedziała, po czym wyciszyła jakieś połączenie na telefonie. Przynajmniej tyle wychwyciła Cabello. — Przekażesz to Lauren? — Wysunęła rękę z teczką.

— Co to?

— Praca — Lucy uniosła brew. — Przekażesz?

Alfa odchrząknęła cicho. Dotarło do niej, że zrobiła niepotrzebną scenę, której Lucy może nie była świadoma, ale Lauren jak najbardziej.

— Um, tak.

— Dzięki — po przekazaniu teczki, Vives odwróciła się na pięcie i chyba ponownie wznowiła połączenie, bo zaczęła coś mówić. — Już jestem.

Widząc jawny brak zainteresowania Lucy, młoda kobieta obawiała się odwrócić — wiedziała, że Lauren znajduje się gdzieś za nią, a po tym, co chwilę wcześniej jej zasugerowała, obawiała się, co wyniknie z konfrontacji.

Oczywiście ostatecznie z mocno bijącym sercem i gulą w gardle, Camila zamknęła drzwi i powoli się odwróciła. Lauren znajdowała się w korytarzu, niedaleko wejścia do sypialni, oparta bokiem o ścianę. Miała na sobie koszulkę Camili oraz prawdopodobnie dół bielizny, a sama jej postawa nie wskazywała nic dobrego — miała skrzyżowane ramiona pod biustem i zmarszczone brwi. 

— Umm...

— Ale jej dogadałaś w drzwiach — kręcąc głową ze zrezygnowaniem, Lauren zaklaskała trzy razy. — Uciekła w popłochu po oddaniu teczki, Camila.

— Umm... — Alfa oblizała wargi i przystąpiła na prawą nogę z ciężarem ciała, nie będąc pewna, jak się zachować.

 — Czy mogę ją w końcu otrzymać? — Starsza podeszła bliżej z uniesioną brwią. — Chyba, że chcesz sprawdzić, co jest w środku. Zapewniam, że nie ma tam żadnego listu miłosnego. 

Bez słowa oddała jej teczkę, nie ruszając się z dotychczasowego miejsca. 

— Odpowiadając na wcześniej zadane pytanie, Lucy przyniosła mi szczegóły spotkania, które mam w południe. Prosiłam ją o to, aby w drodze do pracy podrzuciła mi wszystko, żebym miała czas na świeżo to przejrzeć — odłożyła teczkę na wysepkę kuchenną, po czym oparła o chłodny marmur jedną dłoń. — Mówiłam ci, że nic między mną a Lucy nie zaszło. To było oczywiste już wcześniej, ale kiedy wyrzucałaś mi co któryś telefon sugestie, że do niej pójdę w chwili, gdy nie spodoba mi się to, co mówisz, przestałam z tobą rozmawiać. Dobrze wiemy, jak zakończyła się nasza rozmowa. Wiem również, że trochę celowo dałam ci do zrozumienia, że coś mogłoby się stać, bo miałam dosyć twojego zachowania. Wobec tego z jednej strony nie mam prawa być na ciebie całkowicie wkurwiona za to, co zrobiłaś i zasugerowałaś chwilę temu, bo przyczyniłam się do podsycenia twoich niepewności. Z drugiej strony...wmówiłaś sobie, że powinny istnieć takie niepewności, chociaż nie dałam ci ku temu wcześniej powodu, Camila. Trwałaś przy swoich przekonaniach do samego końca, czego miałam dość. Co mam z tobą zrobić?

Alfa objęła się lekko ramionami i opuściła odrobinę głowę ku dołowi. Nie miała pojęcia, jak wybrnąć z tej sytuacji z twarzą. 

— Przez połowę twojego pobytu w Nowym Jorku wysłuchiwałam raz za razem sugestii, że coś się między nami dzieje, Camila. Ubzdurałaś sobie, że coś się dzieje, po czym pytałaś mnie o pracę i wnerwiałaś się jeszcze bardziej, kiedy cokolwiek wspomniałam o Lucy, z którą współpracuję. Gdybyś chociaż nie wywoływała kłótni, to wytłumaczyłabym ci skąd te nadgodziny, ale wiedziałam, że powód, który bym ci dała sprawi, że jeszcze bardziej się nakręcisz na to, że coś się dzieje między mną a Lucy.

Lauren zerknęła na kobietę, która stała wciąż w tym samym miejscu. Pokręciła tylko na widok jej postawy głową i głośno westchnęła.

— Zwalnia się u nas stanowisko w dziale prawnym. Z pozycji, którą Lucy obecnie zajmuje, mogłaby bez problemu starać się o tę posadę. Pomimo tego, że sama studiowałam prawo w biznesie, Lucy ma lepszy start ze swojej obecnej pozycji, a poza tym lepiej odnajduje się w tej dziedzinie niż ja. Ze względu na to, że najdłużej pracowała ze mną, a później z Liz, obie pomagałyśmy jej uporządkować dokumentację, którą mamy, ponieważ przy sprawdzaniu kandydata, biorą pod uwagę statystyki i patrzą na każdy papierek. Oczywiście, pomagając Lucy poprzez częste zostawanie po godzinach, Liz i ja tworzyłyśmy dla siebie możliwość, że jeśli Lucy zostanie przyjęta, któraś z nas mogłaby objąć jej posadę. Prawdopodobnie miałabym większe szanse od Liz, ale nigdy nic nie wiadomo... Z drugiej strony, wizja drugiego awansu, który tym razem opłaciłby mi się również finansowo, a nie tylko zmianą oficjalnej posady na umowie, była na tyle kusząca, że wzajemnie sobie pomagałyśmy. Nic nie jest nam obiecywane, ale jeśli by się udało, każda by na tym zyskała. A nawet jeżeli nic z tego nie wyjdzie...przynajmniej w końcu zabrałyśmy się za ten bajzel, który powstał jeszcze przed moją pracą w tej firmie. 

— Och.

— A to ci długi komentarz — Lauren ponownie pokręciła głową. — Powiedziałabym ci o tym dawno, ale jaką miałam pewność, że nie wymyślisz sobie kolejnego powodu, aby sugerować mi zdradę, bo pomagam Lucy w uzyskaniu awansu...który finalnie mógłby umożliwić mi awans przy dobrych wiatrach?

Brak odpowiedzi.

— Skoro tak rozpoczęłaś nasz dzień, przynajmniej już z niego skorzystam i zrobię śniadanie — Jauregui przesunęła palcami po prawej skroni. — Mam kaca i pusty żołądek. Będziesz jadła?

Camila pokręciła tylko głową, wchodząc wgłąb domu, kiedy Lauren odwróciła się do niej plecami, gdy znajdowała się już w kuchni. Młodsza skorzystała z tej okazji, idąc prosto do łazienki, aby chociaż umyć zęby, ponieważ miała wrażenie, że zaraz zwróci jakiekolwiek resztki jedzenia miała w żołądku z powodu nieapetycznego posmaku na języku. 

Chcąc nie chcąc przedłużała swój pobyt w łazience, tłumacząc sobie, że naprawdę musi wyszorować zęby, ale prawda była dość oczywista — obawiała się, co jeszcze powie jej Lauren. Wiedziała, że spieprzyła, reagując tak gwałtownie i nie potrafiła tego odkręcić. Właściwie, gdyby tak pomyśleć, ciężko było znaleźć jakikolwiek pomysł, który mógłby załagodzić tamten incydent.

Kiedy Alfa powróciła do kuchni, zauważyła dwa kubki z parującą herbatą na blacie — Jauregui siedziała przy wysepce z kilkoma kanapkami na talerzu. Na sam widok Cabello uniosła tylko brew i chwyciła za kubek, nie odzywając się słowem. 

— Dziękuję — wyszeptała Camila po zajęciu miejsca naprzeciwko, chwytając jednocześnie ciepły kubek między dłonie. 

Lauren zerknęła na nią przelotnie, kiwając głową.

Gdy Camila chciała trochę za bardzo argumentować, skąd wynikał ten miły gest — zrobienie herbaty — we własnych myślach, Jauregui próbowała znaleźć sposób na rozpoczęcie tematu, którego nie można było zepchnąć do rozwiązania później. Nagromadziło się już zbyt wiele problemów, nie trzeba było dokładać kolejnego, a sama świadomość ich położenia przyczyniła się do rzucenia prostym wnioskiem bez konieczności ubierania go w łagodniejsze słowa.

— Wczorajszy wieczór był błędem — mówiąc to, Lauren miała skupioną uwagę na gorącej herbacie. Nie miała z tego powodu możliwości zobaczenia, jak łyżka między palcami Cabello zadrżała. 

Niemniej jednak Alfa milczała. 

— Zdecydowanie za dużo wypiłyśmy. Nie ma nawet konieczności, żeby jakkolwiek tłumaczyć, co się stało... To po prostu był błąd.

Wargi Cabello nieznacznie wykrzywiły się w grymasie, kiedy wewnątrz czuła wrzący gniew i zawód.

— Lepiej, żeby ten błąd niczego więcej nie skomplikował między nami. 

Młodsza przygryzła wnętrze policzka, próbując zachować spokój w obecnej sytuacji, aby przynajmniej nie wybuchnąć krzykiem, bo na nic by się nie zdał, ale trudno było zachować pozory, że jest względnie nieporuszona słowami Lauren.

— Więc bycie ze mną jest błędem — Camila odezwała się po raz pierwszy. — Może dodasz kolejny kontekst do tego, żebyśmy miały to za sobą? 

— Co... Okej, nie powiedziałam nic takiego. Znowu zaczynasz wymyślać?

— Nie wymyślam — Alfa przełknęła ciężko ślinę. — Przespałyśmy się. To był błąd. Byłaś oczywiście ze mną, więc jednocześnie dajesz mi do zrozumienia, że bycie ze mną jest błędem. Przynajmniej w takim kontekście na tę chwilę. Nie ma tutaj miejsca na wymyślanie. 

— Ujęłam to inaczej, Camila.

— Wybacz, mam ci pogratulować? — Cabello uniosła brew. — Zdajesz sobie w ogóle sprawę jak to brzmi? — Prychnęła, po czym odezwała się ponownie, nie dając starszej brunetce szansy na odpowiedź. — Oczywiście, że nie zdajesz sobie sprawy. Idę się przebrać. Wracam do domu. Nie ma sensu z tobą rozmawiać. Ponownie.

— O co ci znowu chodzi? Widzisz, jak się zachowujesz? W jaki sposób mamy rozmawiać, skoro nagle coś ci strzela do głowy, obrażasz się i zamierzasz wychodzić?

— Obrażam się? — Alfa przystanęła gwałtownie w miejscu, po czym odwróciła się na pięcie do starszej kobiety. — Jestem zawiedziona i zła, a nie obrażona. Wracamy do traktowania mnie, jak jakiegoś szczeniaka

— Słabo to pokazujesz. Co osiągniesz tym, że nagle wyjdziesz w środku rozmowy?

— Naprawdę tego nie rozumiesz — ułożyła dłonie na biodrach. — Nie jestem idiotką, Lauren. To jest oczywiste, że seks nie rozwiąże naszych problemów. Najpewniej mógłby więcej skomplikować. Wydaje mi się, że mamy już wystarczająco dużo problemów, za które powinnyśmy się wziąć, więc...to oczywiste, że nie ma mowy o wciskaniu pomiędzy to wszystko seksu. To jest na tyle oczywiste, że nie trzeba mówić o tym na głos, ale przecież nie mogłaś się powstrzymać. Pewnie nie przeszło ci przez myśl, że powiedzenie o tym na głos zabrzmi źle.

— Skąd mam wiedzieć, że coś takiego jest dla ciebie oczywiste? Nie siedzę w twojej głowie, Camila, a nie chcę, żebyś nabrała nadziei, że jeden incydent po pijaku zmienia naszą sytuację.

— Lauren, mówiąc dalej tylko pogarszasz obecną sytuację. Nadal nie przychodzi ci do głowy, dlaczego mogę być zawiedziona i zła?

— Skąd mam to niby wiedzieć?

— Jestem zła, bo najwidoczniej jesteś przekonana, że nabiorę jakiejś idiotycznej nadziei, że seks jednego wieczora w magiczny sposób sprawi, że następnego dnia wszystko zmieni się między nami. Przecież to tak nie działa. Nie ufam ci. Nie ufasz mi. Seks nie ma nic do tego i niczego nie zmieni, co najwyżej może cokolwiek pogorszyć. To jest, kurwa, oczywiste, Lauren. 

Alfa zaczesała w tył włosy, zaciskając na końcówkach palce, zanim kontynuowała, tym razem opuszczając z rezygnacją ramiona. 

— Mój zawód nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek sentymentem... — Odchrząknęła cicho. — Nawet nie wiem, jak opisać słowami, w jaki sposób to odebrałam, ale jestem zawiedziona, że czułaś potrzebę, aby powiedzieć mi prosto w twarz, że błędem jest bycie ze mną. Przynajmniej w tamtym kontekście...biorąc pod uwagę jednocześnie to, że byłam tylko z tobą. To... — Camila pokręciła głową po tym, jak zauważyła po mimice Lauren, że chyba załapała, o co jej chodzi. — Być może jesteś bardziej odporna na takie rzeczy, nie byłaś tylko ze mną. Ale...naprawdę jestem zawiedziona, że to była konieczność, aby powiedzieć mi o tym w twarz, nie zdając sobie sprawy, na jak wiele sposobów można to odebrać i nawet racjonalne podejście nie wypchnie jakichkolwiek innych wątpliwości w tym temacie, które prawdopodobnie będą mnie prześladowały przez długi czas.

Po tym, być może, odrobinę przesadzonym monologu, aby finalnie w końcu dotrzeć do Lauren, Camila ponownie się odwróciła i wróciła pomyślnie do sypialni, sprawnie zmieniając ubrania. Przez cały ten czas próbowała zignorować drżące dłonie, które utrudniały proste zapięcie paska. To nie był dobry moment na pokazywanie swoich słabości, zwłaszcza przy starszej kobiecie — już i tak widziała zbyt wiele takich chwil, co być może skutkuje teraz taką łatwością przy pozostaniu chłodnej i zdystansowanej, bo przecież stonowana, czasem nieśmiała Camila przyjmie wszystko.

Bardzo prawdopodobne jest to, że Camila zbyt łatwo i szybko się otworzyła, pokazując swoje słabości, które Lauren teraz wykorzystywała. Nie było nawet mowy, aby jakkolwiek nazwać ją Alfą, skoro jej partnerka uznawała, że to w porządku ranić ją raz za razem.

— Camila...

Cabello zacisnęła szczękę, kiedy po wejściu do salonu w poszukiwaniu telefonu, napotkała niemal współczujący wyraz twarzy kobiety. To tylko wzmocniło kłębek emocji, który w sobie trzymała.

— Nie! — Niemal warknęła, odchodząc od starszej na bezpieczną odległość, żeby poszukać na kanapie zgubionego urządzenia. — Nie chcę twojej litości, Lauren.

— Nie zdążyłam nic powiedzieć — uniosła dłonie w geście obronnym.

— I dobrze — wymamrotała. — Gdzie jest mój telefon? — Sapnęła do siebie, zaczynając sprawdzać szczeliny w kanapie. Była pewna, że powinien się tutaj znaleźć.

— Camila, to co powiedziałam wcześniej...

— Znam ten ton. Przestań, Lauren — zerknęła krótko na starszą. — Nie chcę twojego współczucia i litości. Specjalnie powiedziałam ci o tym w taki sposób, żeby cokolwiek do ciebie dotarło, bo ostatnio bardzo o to trudno. Jesteś praktycznie nie do ruszenia. Głównie jesteś...chłodna, zdystansowana i tylko od czasu do czasu robisz sobie przerwy, będąc na mnie wkurwiona. Ponownie.

— Camila, narzekasz, że nic nie mówię, a kiedy chcę coś powiedzieć, próbujesz mnie uciszać. To nie ma sensu.

— Może uciszam cię, bo dobrze wiem, co się stanie? — Prychnęła. — Jak by nie patrzeć, mogłam się czegoś takiego spodziewać po tobie. To nie byłoby nic nowego.

Zdziwienie na twarzy Jauregui wywołało u Cabello westchnięcie pełne irytacji.

— Robiłaś gorsze rzeczy, które wybaczałam w mgnieniu oka. Jeśli by cofnąć się trochę w czasie, dzisiejsza sytuacja jest niemal niczym w porównaniu do chwili, w której wykopałaś mnie za drzwi, kiedy powiedziałam ci o moich uczuciach. 

— Wracamy nagle do tego? Przecież mówiłaś...

— Wiem, wiem — Camila uniosła rękę, z nadzieją, że uda jej się wcisnąć kilka słów przed możliwym wybuchem Jauregui. — Nie wyrzucam tego ponownie, żeby rozgrzebywać sytuację. Dałam to jako przykład. Nic więcej. Moją winą było, że nawet przy czymś takim potrafiłam tak szybko ci wybaczyć i udawać, że wszystko jest w porządku. Znowu, jakbyśmy się nad tym zastanowiły, to moja wina, że pozwoliłam na to, abyś była przekonana, że wszystko będę wybaczała, bez względu na to, co zrobisz. 

— Wcześniej nie miałam na myśli błędu w takim sensie, w jakim to odebrałaś, Camila. 

— Nie zmienia to faktu, że wzięłaś mnie za tak naiwną idiotkę, aby mówić o oczywistym na głos — skwitowała, po czym wstała z sapnięciem. — Gdzie jest mój telefon? Byłam pewna, że tutaj go zostawiłam...

— Nigdy też nie wykorzystywałam tego, że potrafiłaś mi wybaczyć wpadki. Wiem, że czasami dostawałam kolejną szansę za szybko, ale nigdy tego nie wykorzystywałam.

— To źle na to spojrzałaś w takim razie, Lauren. Wykorzystywałaś to wielokrotnie. Zawsze brałaś, brałaś i brałaś. Jedyne, co później robiłaś, to obiecałaś, że zaczniesz się starać i być może udawało ci się zrobić jedną czy dwie rzeczy dobrze, ale w perspektywie czasu...nie zrobiłaś takiego progresu, jaki mi przedstawiałaś. 

— Jak możesz tak mówić? Nie wykorzystywałam tego, że potrafiłaś szybko wybaczyć, a tym bardziej nie byłam osobą, która tylko wszystko brała, zamiast dawać coś od siebie.

— Czyżby? — Alfa ułożyła dłonie na biodrach z uniesioną brwią. — Rozejrzyj się, w jakim bałaganie jesteśmy. 

— Więc to moja wina, że mamy takie problemy?

— Właściwie to tak. Myślę, że tak. Sam incydent, który zaszedł w barze i wszystko zaczął pokazał mi, jak bardzo się rozeszłyśmy. Ja ciągle próbowałam robić progres. Ty wciąż stałaś w miejscu albo zaczynałaś się cofać...przynajmniej w niektórych chwilach.

— Niby skąd takie wnioski? Zdradziłaś mnie i zganiasz winę na mnie? Wepchnęłam cię na to babsko?

— Widzisz...kiedy ty popełniłaś błędy, pozwoliłam ci myśleć, że zawsze wybaczę i zapomnę. Nigdy nie zapominałam, ale udawałam, że wszystko jest w porządku, bo tak bardzo chciałam, aby wszystko się między nami dobrze ułożyło. Kiedy ostatnio to ja popełniłam błąd, duży błąd, nie zaprzeczę, który wiem, że mógł bardzo cię zranić, ty... Pokazałaś, jak bardzo stoisz w miejscu. 

— Przez co to pokazałam? — Starsza prychnęła. — Jestem bardzo, kurwa, ciekawa.

— Gdybyś naprawdę chciała, żebyśmy wyszły z tego kryzysu, który mamy, zaczęłabyś ze mną rozmawiać. I nie mam na myśli twoich dyplomatycznych rozmów, które na koniec dnia niczego nie wnoszą, tylko dają na chwilę wrażenie, jakbyśmy przerobiły jakiś problem, kiedy w rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca. Nigdy nie spróbowałaś chociaż raz porozmawiać ze mną szczerze o tym, co czujesz, jak się czujesz i wyrzucić to wszystko z siebie, żebyśmy mogły wspólnie mogły zobaczyć alternatywy, do których mogłybyśmy sięgać, żeby wyjść z tych problemów. Wystarczyłaby szczera rozmowa. Jednak...jednak zamiast tego wolisz raz za razem się dystansować, uciekać od wszystkiego, rzucając mi co jakiś czas złośliwymi komentarzami na temat zdrady, jakbym...jakbym, sama nie wiem, momentami tak się do mnie rzucasz, jakbym ukrywała przed tobą męża, żonę i dwie kochanki jednocześnie. 

— Rozmowa nie cofnie nas w czasie i nie sprawi, że nagle uda mi się o tym zapomnieć. To tak nie działa, Camila. I jasne, można by sobie gadać godzinami o uczuciach, ale co z tego, skoro na ten moment żadna z nas nie ufa drugiej? Jedna, dwie czy nawet dziesięć rozmów o uczuciach niewiele naprawi.

Słysząc te słowa, ramiona Alfy opadły.

— Po pierwsze, możesz mi już oddać ten telefon. Wiem, że go masz w dłoni za plecami — kiwnęła brodą w stronę starszej. — Po drugie, z telefonem czy bez, i tak stąd wychodzę. I...szczerze mówiąc, dziwi mnie, że naprawdę nie chcesz się ze mną rozstać, skoro najwyraźniej nie dojrzałaś do bycia w związku, Lauren.

Gdybyś mnie kochała, to...

— To co, Lauren?! — Podniosła głos. — Co tym razem? Czym będziesz ponownie argumentowała swoje wątpliwości w to, co do ciebie czuję? Ile razy mam się przed tobą płaszczyć? Ile razy mam ci wybaczać? Ile razy mam ci iść na rękę, żeby znowu jako jedyna z nas ratować związek, który ledwo się trzyma?!

— Camila... — Jauregui zacisnęła palce na telefonie, który chwilę później rzuciła w jej stronę. — Nie powiedziałam tego na głos! 

Alfa przełknęła ciężko ślinę, po zwinnym złapaniu urządzenia. 

Obiecałaś — powiedziała przez zęby starsza. — Obiecałaś, że tego nie zrobisz. To są moje myśli, nie twoje i nie masz żadnego prawa wchodzić do mojej głowy!

— Ja...

— Nie mogłaś się powstrzymać, co? — Zacisnęła wargi. — Akurat za to nie wiń mnie, tylko siebie. Nie pozwoliłam ci wchodzić do mojej głowy. Twoja decyzja, twoja odpowiedzialność, twoja wina. Nie zgonisz tego na mnie, Camila.

— Nie chciałam, to... — Urwała, kiedy skrzyżowała spojrzenie z kobietą. — Tak trudno do ciebie dotrzeć, Lauren. Kompletnie nic cię nie rusza i...

— To cię nie usprawiedliwia.

— Ale to jest drugi raz, kiedy wątpisz w moje uczucia.

Alfa zamrugała kilkukrotnie, aby pozbyć się łez, które dopiero chciały się zgromadzić w jej oczach na przywołanie w głowie wspomnienia, które miało miejsce wcale nie tak dawno temu.

Lauren, to tylko moja asystentka.

Asystentka, która chodzi za tobą, jak zagubiony szczeniak. Ze wszystkich ludzi to akurat ona musiała do ciebie dołączyć, zamiast któreś z twojego rodzeństwa? Jest aż tak dobrze wykwalifikowana?

Sama chciałabyś skorzystać z takiej okazji, gdybyś była na jej stanowisku. Zrobiłabym to samo. To dobra okazja, aby poduczyła się w praktyce. Siedzenie przy biurku i przekazywanie mi połączeń nie oferuje jej dalszego rozwoju.

Poduczyła się w praktyce... Powtórzyła zgryźliwym tonem, wbijając tył w głowy w fotel kierowcy. Jestem pewna, że się w tobie podkochuje, a ty, Camila, dobry samarytanin, jak zwykle nie widzisz potencjalnych zagrożeń.

Zagrożeń czego, Lauren? Z tego, co pamiętam, jestem w związku. A poza tym, nigdy z nią nie rozmawiałaś, więc skąd możesz wiedzieć, że się we mnie podkochuje? 

Wiem, bo się znam, a ty nie. 

Okej, znawczyni, czy możemy zmienić temat? Znowu się nakręcasz. Mówiłam ci, że nie dzieje się tutaj nic ciekawego. A moja asystentka z pewnością nie przyjechała tutaj z jakimś misternym planem, którego byłabym celem.

Nie, nie zmienimy tematu. Zawsze gapi ci się na tyłek. 

Ty też i co z tego?

Ja mogę, ona nie. Nie powinnam nawet tego mówić. Co jest, Camila? 

Lauren, znowu się nakręcasz. Nie interesuje mnie asystentka. A poza tym, przypominam ci, kolejny raz z rzędu, że przyjechała tutaj w sprawach zawodowych, a nie prywatnych.

Źle jej z oczu patrzy. Nie pij przy niej. I nie zapraszaj do pokoju.

Lauren! Traciła już cierpliwość. Chyba przesadzasz, nie uważasz? Z tego, co wiem, robię wszystko, co mogę, żeby nie wywoływać między nami więcej kłótni. Nie tylko teraz. Zawsze się starałam, próbowałam, kochałam i chciałam być wyrozumiała, więc...

Kochała? Dlaczego mówisz w czasie przeszłym?

Wszystko wymieniałam w czasie przeszłym. O co znowu...

No i co z tego? Nigdy nie mówiłaś akurat tego słowa w czasie przeszłym zacisnęła palce na kierownicy, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Może za bardzo to przeżywała, ale czuła się nadto zaalarmowana takim szczegółem, który w przyszłości mógłby okazać się jedną z pierwszych czerwonych flag, na które powinna była zwrócić uwagę. C-co się zmieniło?

Nic się nie zmieniło, Lauren.

Nie wierzę ci. Kłamiesz. 

Co? Jak mogłabym... 

Nigdy nie zdarzyło ci się powiedzieć tego słowa w czasie przeszłym powtórzyła pośpiesznie. Nieważne, co byś nie mówiła, akurat o tym nie mówiłaś w czasie przeszłym. Co się zmieniło? Powiedz mi. 

Nic się nie zmieniło, Lauren. Jestem zmęczona, powiedzmy, że się przejęzyczyłam. Nie nakręcaj się na coś, czego nie ma.

Powiedzmy, że się przejęzyczyłaś? To jakiś żart dla ciebie?

Lauren jestem naprawdę zmęczona, a ty szukasz problemu tam, gdzie go nie ma. Co innego mam ci powiedzieć? To trochę śmieszne, ale w nieśmieszny sposób, że akurat przyczepiłaś się do czegoś takiego.

Taka jestem zabawna? Tego uścisku w klatce piersiowej, który pojawił się po słowach kobiety, Lauren nie mogła już powstrzymać. 

Poczuła się zlekceważona i zraniona. Może i była to pierdoła, której się czepiała, ale głęboko zakorzenionym źródłem były pewne kompleksy związane z tym, że mogłaby nie być wystarczająca. 

Skoro jestem taka zabawna i żałosna dla ciebie, idź do tej zasranej sekretarki. 

To nie sekretarka, tylko...

Nie chcę już z tobą rozmawiać, skoro mnie lekceważysz w taki sposób jej palec zadrżał przed chęcią wciśnięcia czerwonej słuchawki na ekranie. Już nie stoję w korku, nie mogę się rozpraszać w trakcie jazdy.

Lauren... Słysząc nagle przejęty ton, tylko jej zdaniem zbyt późno, Jauregui mogła zrobić tylko jedno.

Połączenie zakończono.

Lauren bardzo szybko poczuła się osaczona. Nie zamierzała ponownie wracać do tamtej sytuacji, a tym bardziej próbować się tłumaczyć, czego najpewniej Camila by od niej oczekiwała. I tak by jej nie zrozumiała. A znając ją, znowu uznałaby cokolwiek, co padnie z ust Jauregui za żart.

Bo skoro Lauren była taka chłodna i zdystansowana, to nie miała prawa pod tym wszystkim czuć się niepewnie. 

— Wyjdź, Camila.

Alfa pokręciła głową, pełna rezygnacji.

— Widzisz? Zamiast rozmowy, znowu to samo. Zaczyna mnie nudzić ten schemat, Lauren.

Lauren miała ochotę się rozpłakać. Kolejna szpilka była wbijana w jej niepewne i pełne kompleksów serce.

— Świetnie. Zrobiłaś już swoje, wchodząc mi do głowy. Chciałaś wyjść, więc wyjdź — rzuciła krótko, co tylko bardziej rozczarowało Cabello.

— Zawodzisz mnie, Lauren. Za każdym razem coraz bardziej mnie zawodzisz.

Przestań.

— Wiesz co? Odezwij się, kiedy zamierzasz zachować się jak dorosła. 

Zabolało.

— Ucieczkami nic nie wskórasz. A jeśli tak bardzo nie chcesz ze mną rozmawiać, wystarczy kilka ostatnich słów, żebym wyszła stąd na dobre. Przynajmniej nie musiałabyś nawet próbować zmuszać się do kolejnej rozmowy ze mną.

Nie zostawiaj mnie.

— Znowu cisza. Czego innego mogłam się po tobie spodziewać, Lauren? — Camila westchnęła ciężko. — W takich momentach wydaje mi się, że z naszej dwójki to ja powinnam wątpić w twoje uczucia do mnie, a nie odwrotnie.

Kocham cię.

— Nie ma co mówić do ściany. I tak nic cię nie rusza i nic do ciebie nie dociera — machnęła ręką na starszą kobietę.

Nie wiem, jak zacząć z tobą rozmawiać, żeby to naprawić. Tak bardzo bym chciała, bo przecież cię kocham, tak bardzo cię kocham, ale nie potrafię zacząć. 

— Dojrzej, Lauren.


Kiedy Lauren rzeczywiście chciała się spotkać kilka dni później, Camila była zaskoczona i odrobinę zaniepokojona. Nie spodziewała się, że tak szybko da o sobie znać, patrząc na to, jak zakończyła się ich ostatnia rozmowa. Z drugiej strony była ciekawa, co mogłoby wyniknąć z tego spotkania — oczywiście miała nadzieję, że tym razem zakończą ją z lepszym akcentem niż dotychczas.

Niemniej jednak stres nadal chodził za nią niczym cień, kiedy przygotowywała się na spotkanie z kobietą. Próbowała ignorować drżące dłonie i nadmierną potliwość, z którą walczyła dwoma prysznicami — z czego ostatni był praktycznie w zimnej wodzie. Naprawdę miała wielkie nadzieje, że tym razem cokolwiek się między nimi rozwiąże, bo jakby tak wszystko zliczyć, mijało już półtora miesiąca, od kiedy są skłócone. Ale, znowu, z drugiej strony nie powinna oczekiwać zbyt wiele. W końcu skoro wymagała poniekąd rozmowy od Lauren — w dodatku szczerej — na temat własnych uczuć, a dobrze wiedziała, że wyrażanie się w tej kwestii zawsze przychodziło jej z trudem, więc istniała realna alternatywa, że...po prostu nic z tego nie wyjdzie.

Stojąc dwie godziny później od momentu przygotowań do spotkania z Lauren przed drzwiami jej domu, kobieta zacisnęła kilkukrotnie dłoń w pięść, wbijając paznokcie w delikatną skórę, zanim odważyła się użyć dzwonka. Tuż po tym przetarła lekko spocone dłonie o granatowe spodnie, zanim wsunęła je do kieszeni z nadzieją, że przy takiej postawie będzie wyglądała na pewniejszą niż w rzeczywistości była.

Kiedy Lauren otworzyła drzwi, młodsza mogła zauważyć całkowity brak makijażu i bardzo codzienne, wygodne ubrania — dresy i bluzę, która musiała być większa o co najmniej jeden rozmiar. Camila nie mogła powstrzymać bezwiednej myśli, że wyglądała pięknie.

— Hej — Jauregui odezwała się pierwsza, po czym odsunęła się w bok, aby brunetka mogła wejść. — Chciałabyś się czegoś napić?

— Hej... — Camila była niemal pewna, że zobaczyła cień nieśmiałego uśmiechu u kobiety, zanim weszła wgłąb domu. — Poproszę.

Aby nie znaleźć się w niezręcznej ciszy, którą łatwo było przewidzieć, Camila zajęła wskazaną przez Lauren kanapę, kiedy sama trochę specjalnie przedłużała robienie im herbaty. Z ich dwójki to Alfa mogła być bardziej pewna siebie w ich obecnej sytuacji niż Jauregui, która próbowała zamaskować nerwy. Mimo wszystko, inaczej wygląda scenariusz rozmowy, który wytworzysz sobie w głowie od rzeczywistości. Zwłaszcza, kiedy owa rozmowa powinna opierać się na byciu bardziej otwartą w sferze, z której Lauren nigdy nie musiała się tłumaczyć — uczuć.

— Jak praca? — Głos Cabello był zaskakująco łagodny, wskutek czego starsza uniosła głowę, aby przerzucić na nią spojrzenie. 

Obie siedziały na kanapie w stosownej odległości od siebie — Camila była oparta prawym bokiem o kanapę, natomiast Lauren siedziała po turecku z plecami coraz mocniej wbijającymi się w oparcie z nerwów.

— Chyba dobrze. Wróciłam do normalnych godzin pracy. Ale...jeszcze nic nie wiadomo o wyborze kandydata. Jak u ciebie? Po powrocie z wyjazdu.

— Wszystko jest już załatwione. Otwarcie Domu Dziecka jest planowane na początek przyszłego miesiąca... Mamy przygotowane transfery kilkudziesięciu dzieci z przeludnionych ośrodków, opiekuni są gotowi do pracy, a pozostali pracownicy już znajdują się w budynku i zapoznają się z materiałami szkoleniowymi. Wiesz...odnośnie zabezpieczeń budynku, komputerów, rozliczeń i tak dalej... 

— Masz jeszcze dużo na głowie w związku z otwarciem?

— Nie, nie... — Oblizała wargi. — Zayn i Normani zajmują się tymi sprawami skoro byłam w Nowym Jorku. Wracam do zaległej papierologii, którą za sobą zostawiłam i...um, będę wracała do nadzorowania mniejszych budowli, które dopiero mają się zacząć. 

— Będziesz w terenie?

— Um, przewiduję, że tak. Ale najpierw muszę uporać się z dokumentacją, żeby pozwolić sobie na wyjazdy po Miami.

— Lubisz jeździć między placami budowy?

— Czasem bywa śmiesznie — wzruszyła ramieniem. — Zawsze zakładam nie ten kask, co powinnam. Kolory mówią o tym, kto jest praktykantem, pracownikiem, kierownikiem. Czasami więcej się dowiem, kiedy jestem traktowana jako praktykant. 

— Nikt się nie domyśla? 

— Rzadko. Nie widzą, jakim samochodem podjeżdżam — uniosła prawy kącik warg. — Poza tym, testuję w ten sposób również swoją cierpliwość. Więc zyskuję więcej niż same informacje o problemach z budową.

— Cierpliwość? 

— Zabrzmi to, jak pójście za stereotypem, ale byłabyś zaskoczona, ile podgwizdywania słyszę i obrzydliwych komentarzy od pracowników. Niekoniecznie w moją stronę czy innych kobiet, które pracują na placu budowy, ale w stronę kobiet mijających miejsce prac. 

— Zwracasz im uwagę?

— Najczęściej bliżej końca mojego pobytu na budowie, bo wszystko jest gotowe dla zespołu zajmującego się wykończeniówką — upiła łyk herbaty. — Jednak zamiast krzyczeć, robię im wstydu przy wszystkich kolegach, a potem pytam, czy obciąć premię, czy zgłosić ich HR-u, kiedy wiem, że pewne komentarze zostały rzucone również w kierunku innych pracowników. Zapada panika, wyjeżdżam bez słowa, a jak wracam na kilka dni przed wyjściem tego zespołu, jakimś dziwnym trafem praca szła szybciej niż przed moim zwróceniem każdemu uwagi i rzucane są zwroty per "Pani", "Kierowniczko", "Szefowo" pośród pracowników.

— Zdarzyło ci się kogoś zgłosić do HR-u?

— Na szczęście nie. Zawsze kilkukrotnie rozmawiam z osobą, która była, na przykład, obiektem kpin czy niewłaściwych komentarzy. Przeważnie reprymenda ode mnie skutkowała na dobre.

— W takim razie chyba budzisz respekt. Albo postrach. Albo jedno i drugie.

— Podejrzewam, że oba — ostatni raz spojrzała na twarz Jauregui. — Obie wiemy, dlaczego tutaj dzisiaj jestem. Rozmowa o pracy może tylko odwlec powód w czasie, nic więcej. 

Lauren natychmiastowo zesztywniała, zaciskając wcześniej palce wokół kubka z większą siłą.

— Wiem — odpowiedziała cicho, spoglądając na gorący napój, zamiast na kobietę siedzącą obok.

— Zastanawiałam się dużo wcześniej od czego zacząć tę rozmowę — przyznała jej Cabello. — I chyba najlepiej byłoby cofnąć się do naszego ostatniego spotkania. Powiedziałam ci wtedy, że uważam...uważam, że kluczowe jest poznanie tego, co rzeczywiście czujesz. Zaprzeczyłaś, ale obie byłyśmy zdenerwowane, więc zapytam ponownie: co sądzisz o takim początku? O rozmowie na temat tego, co czujesz... Co obie czujemy?

Lauren odchrząknęła cicho, ale przez dłuższą chwilę żadne słowo nie padło z jej strony. Camila w tym czasie wewnętrznie była kłębkiem nerwów, który czekał na możliwy wybuch kobiety — naprawdę nie wiedziała, czego może się od tej chwili spodziewać. Nie potrafiła już przewidzieć reakcji swojej partnerki. 

— Względem czego...chciałabyś, żebyśmy porozmawiały, co czujemy? 

— Chyba względem źródła naszych problemów. A przynajmniej tego, co wszystko nakręciło.

— Co byś o tym powiedziała? Co czujesz względem początku tego wszystkiego?

Alfa wzięła głębszy oddech, przygotowując się przez tę chwilę do odpowiedzi. Miała przeczucie, że to ona będzie musiała zacząć.

— Myślę, że odebrałaś to, co ci powiedziałam inaczej. A właściwie...że od momentu, w którym usłyszałaś, że ktoś mnie pocałował, przestałaś słuchać o okolicznościach. Naprawdę słuchać. I...i później zamiast spróbować ze mną rozmawiać, zamknęłaś się w sobie i mam wrażenie, że na swój sposób spisałaś mnie na straty.

Lauren uniosła odrobinę głowę.

— To jest to, co myślisz, ale nie powiedziałaś, co czujesz. Albo co czułaś.

— Byłam zmartwiona — odpowiedziała jej od razu młodsza. — Czułam się niewysłuchana, spisana na straty i...i odrzucona. Oczywiście w tym wszystkim było dużo stresu. A później...z biegiem czasu zaczęłam czuć się porzucona, kiedy widziałam, że coraz bardziej się ode mnie odsuwasz. Byłam też tym wszystkim zraniona. W końcu...ile razy można znosić odrzucenie bez bycia zranioną?

— Nie czułaś się winna?

— Nie — tak szybka odpowiedź spowodowała przyciągnięcie spojrzenia Lauren do twarzy Cabello. — Byłam zmartwiona i zestresowana jak nigdy w życiu. Ale nie czułam się winna, bo do teraz jestem przekonana, że nie zrobiłam niczego złego. Nie wiem, czy wyczuwałaś to, że nie czuję się winna i właśnie to czasami potrafiło cię tak rozjuszyć, ale jestem przekonana, że nie zrobiłam niczego złego. Nie postawiłam się w tamtej sytuacji specjalnie. Poszłam do baru, zdala od mojego rodzeństwa bawiącego się przy stoliku, żeby napić się wody, ochłonąć i z pierwotnym zamiarem, aby niedługo wrócić albo do domu, albo najlepiej do ciebie. Podczas rozmowy z tą kobietą również nie zrobiłam niczego, co mogłoby prowokować i to ja finalnie zostałam zaskoczona przez nią. Nie spodziewałam się czegoś takiego. I pomimo tego, że może faktycznie umknęły mi jakieś drobiazgi, które mogły wskazywać na jej zainteresowanie moją osobą, wspominałam, że jestem w związku. Nie zrobiłam niczego złego, a...a i tak zostałam na koniec potraktowana, jakbym przyczyniła się do wystąpienia takiej sytuacji i jakby tego było mało...jakby takie sytuacje zdarzały się z mojej strony częściej. A to nieprawda, Lauren.

— Jak możesz być pewna tego, że tamta sytuacja niczego by między nami nie zmieniła w przyszłości? Nawet jeśli nie pokłóciłybyśmy się tamtego wieczoru ani następnego dnia. Nawet jeśli...byłybyśmy teraz w dobrym miejscu z naszym związkiem.

— Dlaczego obca kobieta miałaby coś zmienić, Lauren?

— Mogłoby zacząć się od krótkiej myśli. Później gdybania. 

— Na temat czego?

— Bycia z kimś innym. Znasz mnie, ale to nie znaczy, że mogłabyś nie chcieć próbować innych rzeczy z...osobami, które nie są mną.

— To, że byłam i jestem tylko z tobą...interpretując to na więcej niż tylko jeden sposób, nie znaczy, że po pewnym czasie byłabym znudzona tym, co mamy...albo zaczęła interesować się tym, jak czułabym się z kimś innym od ciebie. 

— Nigdy nie możesz mieć pewności, Camila.

— Mam pewność — tak szybka odpowiedź dała cień większego zapewnienia. — Dlaczego miałabym interesować się albo chcieć eksperymentować z kimś obcym? Nie potrzebuję kogoś obcego w swoim życiu. 

— Kiedyś też byłam ci obca — Lauren odwróciła wzrok do kubka.

— Mówiłam ci, że wydawałaś mi się od samego początku znajoma. Na pewien sposób ujęłaś mnie swoją osobą. Sprawiłaś, że chciałam cię poznać — zrobiła chwilową pauzę. — I to nadal nie uległo zmianie. Nadal chcę cię poznawać, bo wiem, że nie wiem wielu rzeczy na twój temat. Nadal urzekasz mnie swoją osobą, swoim charakterem. Dlaczego więc miałabym uganiać się za kimś innym, skoro chcę być z tobą? 

Nie dostała na to odpowiedzi.

— Nie mogę zrozumieć skąd masz takie pomysły, Lauren. Ale...ale gdyby spojrzeć na całą naszą znajomość, biorąc pod uwagę tą wątpliwość, że mogłabym zainteresować się kimś innym, żeby eksperymentować... — Camila przełknęła z trudem ślinę. — Gdybym chciała coś takiego zrobić, już dawno by mnie tutaj nie było. W końcu...um, zaczęłyśmy ze sobą sypiać, zanim w ogóle udało nam się zbudować jakikolwiek związek, tak dla przykładu. Więc, um, gdybym chciała odejść, to mogłam zrobić to dawno temu, skoro...em, wiedziałam, jak to jest być z tobą — przetarła nerwowo czoło, nie czując się komfortowo z tym, że musiała tłumaczyć coś tak oczywistego i próbowała usilnie opisać to, co miała w głowie zrozumiale, ale jednocześnie z należytym szacunkiem względem Lauren. — Nic takiego nie stało się wcześniej, więc idąc tym tropem...dlaczego miałoby stać się później? 

— Mogłabyś po prostu się mną znudzić, Camila — Jauregui wzruszyła ramionami. 

— Ale...Ugh.

Alfa odsunęła się od oparcia kanapy, aby odłożyć kubek z niedopitą herbatą, oparła zgięte łokcie o uda, po czym zatopiła twarz w nagrzanych dłoniach, pocierając wielokrotnie skórę. 

— Jesteś bardzo frustrującą kobietą. Ja...nie rozumiem. Skąd przychodzą ci takie pomysły? Dlaczego w ogóle masz coś takiego w głowie? Jak mogę cię zrozumieć, skoro nie mam bladego pojęcia, skąd bierzesz takie rzeczy. Nie dałam ci do tego powodu.

— Pocałowałaś ją.

— Nie — sapnęła, niemal urażona, po czym przybliżyła się do kobiety, kucając przed kanapą. — To ona pocałowała mnie. Z zaskoczenia. A ja po sekundowym szoku odsunęłam się od tej kobiety. Nie słuchasz — zacisnęła dłoń w pięść, zanim zaczęła lekko uderzać nią w miękki materac kanapy. — Nie słuchasz.

— Słucham.

— Chyba jednym uchem. I to słabo — posłała kobiecie karcące spojrzenie. — Jesteś uparta i wcale mnie nie słuchasz, Lauren.

— Skąd możesz być taka pewna, że nie pojawiła się żadna wątpliwość typu: "Co jeśli..."?

— No nie wiem, Lauren, może jestem pewna, bo tam byłam — zmarszczyła brwi w dezorientacji. — Nie pojawiła się żadna wątpliwość, że mogłabym być ciekawa tego, jak by to było być z kimś innym. 

— Żadna? — Twarz Lauren wskazywała wątpliwość. — Jasne. Jakbyś była jeszcze typem osoby, która nie jest podatna na innych. Przywiązujesz się.

— Nic nie poczułam — wymamrotała przez zaciśnięte zęby. — To chciałaś usłyszeć? — Usiadła na podłodze, coraz bardziej zrezygnowana. — Co ja mam z tobą zrobić?

— Jakoś ciężko w to uwierzyć.

— Wiesz co? Nie chcesz, nie wierz. I tak znowu nic do ciebie nie dociera — z głośnym sapnięciem, Camila całkowicie położyła się na podłodze.

— Nie rozumiesz.

— To chyba oczywiste, że niczego nie rozumiem — Cabello wywróciła oczami. — Kiedy rozmawiałam z Allyson, będąc jeszcze w Nowym Jorku, była zaskoczona nie tylko samym telefonem, ale tym, że utrzymujesz ze mną kontakt. Była przekonana, że mnie rzuciłaś.

Camila odczekała chwilę, żałując, że nie może przyjrzeć się z tej pozycji twarzy kobiety.

— Do czego zmierzasz?

— Dlaczego tego nie zrobiłaś? W końcu...nie chcesz ze mną rozmawiać, nie chcesz nic wytłumaczyć i nie chcesz słuchać tego, co mówię. Dlaczego?

— Rozmawiam z tobą, próbuję słuchać i...

— Nieprawda. Dlaczego się ze mną nie rozstałaś? — Camila uniosła się do siadu, spoglądając na Lauren. — Jesteśmy w martwym punkcie. Równie dobrze mogłybyśmy pożegnać się na dobre w każdej chwili.

— Tego właśnie chcesz? 

— Nie powiedziałam tego. Pytam, dlaczego się ze mną nie rozstałaś, skoro nie wierzysz w to, co mówię i próbuję tłumaczyć?

— Coś czuję, że zaraz znowu się pokłócimy. Chyba lepiej zrobić sobie przerwę i wrócić do tego innego dnia.

Alfa uniosła z niedowierzaniem brwi, kiedy obserwowała, jak Lauren wstaje i odchodzi wgłąb domu — w kierunku sypialni.

— Żartujesz sobie ze mnie? — Zapytała głośno, podnosząc się na równe nogi. — Nie jestem twoim popychadłem, Lauren. Chcę odpowiedzi — ruszyła za starszą. 

— Na dzisiaj wystarczy.

— Nie powiedziałaś nawet, co czujesz, a po to tutaj jesteśmy. Miałam zacząć jako pierwsza, a kiedy jest twoja kolej, aby odpowiedzieć na poważniejsze pytanie, przerywasz rozmowę — po braku odpowiedzi, weszła za Jauregui do sypialni. — Lauren!

— Nie unoś się, Camila. Mówiłam, że lepiej zakończyć w tym miejscu rozmowę, zanim znowu się pokłócimy.

— Chcę odpowiedzi. 

— Nie.

— Odwróć się do mnie, kiedy rozmawiamy, Lauren. Nie jesteś obrażonym dzieckiem. 

— Camila, możesz dać spokój? — Westchnęła, nieprzerwanie skupiając uwagę na otwartej szafie, w której szukała ubrań, których nawet nie potrzebowała, ale to było lepsze od zmierzenia się z Camilą twarzą w twarz.

— Jeśli w tej chwili się do mnie nie odwrócisz i nie odpowiesz mi na pytanie to wyjdę stąd i nie wrócę.

Dłonie Lauren zamarły w miejscu, serce podeszło do gardła, a tętno jeszcze bardziej przyśpieszyło. Niczym robot powoli zwróciła się w stronę sylwetki młodszej, niedowierzając własnym uszom. 

Miała nadzieję, że się przesłyszała.

— Grozisz mi czymś takim? — Przynajmniej głos Lauren jej nie zawiódł i nie zadrżał.

— Odpowiedz mi na pytanie — Alfa podeszła na tyle blisko, że gdyby wykonała kolejny krok, mogłaby poczuć ciepło ciała kobiety.

— Nie.

— Jeśli nie powiesz mi, dlaczego nie zrezygnowałaś, kiedy jednocześnie nic do ciebie nie dociera i nic cię nie rusza, zostawię cię na dobre w spokoju. Bo chyba tego chcesz, tylko nie potrafisz się za to zabrać.

Lauren natychmiasowo skrzyżowała z nią spojrzenie.

— Nie zrobisz tego.

— Skoro jesteś tego taka pewna, to naprawdę nie wiesz, jak bardzo raniłaś mnie przez te półtora miesiąca, Lauren.

— Nie jesteś jedyną zranioną.

— Nie graj na zwłokę. Odpowiedz na pytanie, Lauren.

— Camila, to nie jest zabawne — nawet nie wiedziała, kiedy dokładnie chwyciła za materiał koszulki młodszej w okolicy mostku, zaciskając go w pięści. — Emocjonalny szantaż nic nie zdziała, skoro jesteś taka pewna, że nic mnie nie rusza. 

Każdy ma swoje granice. W chwili, kiedy ktoś nie potrafi lub nie chce ich poszanować może dojść do gwałtownej reakcji — obronnej reakcji. Camila uważała się za osobę z dużą dozą cierpliwości, w końcu otaczała się tak wieloma różnymi osobowościami w swoim otoczeniu, miała na barkach niejeden obowiązek i odpowiedzialność z nim związaną oraz była raniona w przeszłości — nawet przez własną rodzinę.

Mając świadomość o wysokim progu cierpliwości, próbowała naprawić ich związek, będąc każdorazowo raniona — do momentu, w którym Lauren przekroczyła pewną granicę. W końcu wszystkiego można mieć w końcu dosyć, prawda? Mamy do tego prawo.

Ten moment nastał razem ze słowami o emocjonalnym szantażu, co Camila odebrała w prosty sposób: Lauren najwyraźniej nie traktowała jej wystarczająco poważnie, a w dodatku jest przekonana, że zniżyłaby się do takiego poziomu — po wszystkim, co dla nich robiła; po wszystkim, co robiła dla niej robiła, uznała, że upada tak nisko. 

Przekroczenie tej niewidzialnej granicy było, paradoksalnie, widoczne na twarzy Camili. Dotychczasowa rozwaga albo lekkie zdenerwowanie zamieniło się w wyraz pełny rezygnacji, porażki i zdewastowania. Nie była to nawet zasługa łez, które zebrały się w jej oczach, ale mimika, która była nieskontrolowana przez drgawki, które dotykały również jej ramion, dłoni i nóg. 

— Wciąż nie potrafisz odpowiedzieć na proste pytanie — wyszeptała Alfa, ponieważ drżenie głosu nie pozwalało na nic więcej. — Chyba dotarłyśmy do martwego punktu. I chyba...chyba warto zatrzymać się przy nim na dobre i pożegnać się, zanim...

Lauren zacisnęła mocniej dłoń na koszulce Cabello w przypływie paniki.

— Zanim skończy się to wzajemną niechęcią między nami albo czymś gorszym. Chociaż nie jesteśmy w dobrym położeniu, wolałabym zachować to, co się da z...

Starsza zamrugała kilkukrotnie, odpędzając łzy.

— Z dobrych chwil, które między nami były. Nie chcę, żebyś uznała mnie za wroga, wolałabym...

Rozchyliła wargi, jednak żadne słowo nie było w stanie spomiędzy nich paść.

— Wolałabym pozostać chociaż obojętna. To lepsze niż rozstanie w niezgodzie, przynajmniej tak mi się wydaje.

Drgawki.

Dreszcze.

Przypływ gorąca.

— To nie był emocjonalny szantaż, chciałam, żebyś chociaż raz dała mi jakąś znaczącą odpowiedź w odróżnieniu od tych, które dawały złudne wrażenie, że próbujemy omówić jeden z wielu naszych problemów, Lauren. Przykro mi, że muszę to mówić, ale wyczerpały się moje siły na podtrzymywanie relacji, która coraz częściej niż rzadziej przestaje istnieć.

Lodowate, spocone palce Lauren mocniej chwyciły biały materiał, kiedy kobieta chciała zrobić krok w tył.

— Nie sądziłam, że tak zakończy się nasze spotkanie — gorące, drżące palce chwyciły za blady nadgarstek Jauregui. — Chyba nie ma nic więcej do dodania poza pożegnaniem w...

W chwili, kiedy ogromne, bo tak długo powstrzymywane od wypadnięcia, łzy spłynęły po czerwonych policzkach, druga lodowata ręka wylądowała na wargach Cabello, udaremniając możliwość wypowiedzenia kolejnych słów. Powieki młodszej rozszerzyły się znacząco, a same oczy pokazywały zagubienie. Nie rozumiała tej reakcji.

— Mpfff... — Alfa odchyliła gwałtownie dłoń, żeby udało jej się cokolwiek powiedzieć. — Lauren, zasłonięcie mi ust nie zmieni tego, jak źle między nami było...i nadal jest. Nie możemy dłużej...

— Bo cię kocham — słowa zostały wypowiedziane szybciej niż racjonalne myśli naszły umysł Jauregui. — Przestań. Nie zostawiłam cię tylko dlatego, bo cię kocham, nawet jeśli to znaczyło, że będzie bolała mnie sama twoja obecność.

W takiej chwili można by pomyśleć: nastąpił przełom, zaraz sobie to wszystko wyjaśnią, każda ze stron zacznie w końcu mówić o swoich uczuciach, zamiast chować się za wytworzonymi maskami, dające złudne wrażenia — albo wrażenie złudnego opanowania, albo złudnego dystansu.

Jednak tym razem, po raz pierwszy od chwili, w której się poznały, zapadła między nimi kwintesencja martwej ciszy.

———


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top