Zjazd Do Zajezdni
Gwiazdy skrzą się na nieboskłonie, w oddali chłodna łuna miasta lśni niepokojąco, jak co noc. I tak jak co noc autobus jedzie śpiącymi ulicami coraz dalej od centrum. Z każdym kolejnym przystankiem pustoszeje coraz bardziej. I każdy kolejny przystanek jest coraz ciemniejszy.
Kołysanie rozklekotanego pojazdu usypia siedzącego na ostatnim siedzeniu człowieka, skulonego na tym jednym miejscu, na którym można być całkiem niewidocznym dla kierowcy, jeśli obniżysz głowę, a on siedział tak, że właśnie był absolutnie nie do zauważenia przez kierowcę.
Autobus mija ostatni przystanek przed pętlą. Ostatni pasażer śpi, snem stabilnym i spokojnym. A kierowca sięga po przełącznik, którego chwilę temu nie było. Napis na czole pojazdu zmienia się. Teraz agresywny pomarańcz ogłasza światu, że ten pojazd zjeżdża do zajezdni.
Nie ma dookoła ludzi. Nie jadą żadne samochody. Jedynym świadkiem tego, co zaraz się wydarzy jest bezdomny kot, przeszukujący śmietniki. Ale nie jest głupi i wie, że to jest rzecz, przed którą należy uciekać.
Autobus sunie dalej, ale odrywa się od podłoża, unosi się i leci w górę, jakby za nic miał prawa fizyki na przykład. Pojazd leci wyżej i wyżej, już wznosi się nad dachami domów, pełnych ludzi śpiących lub zajętych własnymi sprawami. Jedynym, kto dostrzegł zjawisko, jest pies, który zaczął wyć żałośnie. Ale i on przestał dostrzegać autobus, kiedy ten wzniósł się ponad chmury.
Pasażera obudziło jakieś dziwne przeczucie. Zaczął się rozglądać wokół i zamarł, kiedy wyjrzał za niebo. To był widok, którego nie widzą zwykli ludzie. Te miliardy świateł, w całym spektrum barw... Dziwne smugi mgławic, ciemne chmury wodoru... Widok cudu, prawdziwego cudu. Rzecz, której żaden człowiek nie dostrzega.
Pasażer zapatrzony w to wszystko nie dostrzegł, kiedy pojazd zawisł gdzieś w przestrzeni kosmicznej, a kierowca wysiadł i podszedł do pasażera, po czym stuknął go w ramię.
–Dlaczego pan nie wysiadł? – spytał kierowca głosem nieludzkim. Pasażer przyjrzał mu się. Również twarz nie była ludzka. Ale w perspektywie czasu nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego odniósł takie wrażenie.
–Ja.. Y... Zasnąłem.
–Zasnął pan, tak?
Reszta wspomnień rozmyła się w głowie pasażera, może pamiętał łapanie autostopa na Tytanie albo może na Marsie, ale kiedy żona spytała go, co robił, odpowiedź „nie wiem" była całkiem szczera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top