Kolejny

On patrzył wzrokiem pustym, bez emocji, jak ryba leżąca na lodzie i czekająca martwo na to, aż ktoś ją kupi i odetnie łeb, by z reszty zrobić obiad. Poruszał się jakby nie przywykł do fizycznego ciała, albo wręcz przeciwnie, miał go dość, jakby nie chciał w nim już dłużej być, bo przebywanie w nim było dla niego męczarnią i katorgą. I szedł tak przez miasto. Wpadał na ludzi, a oni ledwie obdarzali go ułamkiem sekundy nieobecnego spojrzenia. Każdy w swoim życiu,swoich problemach, rozpędzeni ludzie, a ich wzrok może nawet bardziej nie dostrzegał otoczenia niż jego wzrok.

Szedł szukając jednego miejsca,jednego celu. Gęsty tłum rzedł, kiedy on szedł dalej i dalej. A on snuł się jak kłąb dymu i zdawał się równie ulotny, z tym wychudłym ciałem, nijakimi ubraniami i twarzą bledszą niż kreda. Kiedy tak szedł, za mgłą w jego spojrzeniu zdawały się pojawiać sugestie błysku, ale mogło się tak tylko zdawać.

Potem skręcił w jakąś uliczkę, w której nie było nikogo.

A potem był on.

A potem ktoś jeszcze, kto tak naprawdę był tam cały czas.

A potem ten ktoś też znikł.

A potem on oddalił się od tego świata trochę.

Tak jak już nieraz to robił.

Minęło kilka dni, a jego ślad gdzieś zaginął. Jednak chyba nikt się tym nie przejął. No bo kto? On sam pozbawił się ludzi wokół siebie. Nikt go nie potrzebował.

A przynajmniej tak mu się zdawało. Bo tak naprawdę już jakiś czas ktoś go szukał. Ten ktoś zawsze próbował być koło niego, pomóc mu. Ale czy on todostrzegł? Nie, nigdy. Jednak ten ktoś go szukał. Szukał go przez te dni wszystkie i następne. Jakiegokolwiek śladu, znaku,czegokolwiek.

Teraz i od tego kogoś świat się odwracał coraz bardziej. Bo czy on zwariował? Kogo on szuka? Jego?Nie warto, nawet jak gdzieś jest jeszcze, to nie jest warty ani chwili, opanuj się, człowieku.

I może był ktoś, kto szedł za nim i chciał mu pomóc jakoś. Ale on tego nie dostrzegał.

Ale ten ktoś szukał. I szukając nie znalazł jego. Ale znalazł coś innego. To co kiedyś znalazł on.

Więc sięgnął po to i zrozumiał, że teraz i on stał się nim.

Więc sięgał raz po raz, coraz bardziej chudł i bladł aż pewnego dnia on patrzył wzrokiem pustym, bez emocji, jak ryba leżąca na lodzie i czekająca martwo na to, aż ktoś ją kupi i odetnie łeb, by z reszty zrobić obiad.Poruszał się jakby nie przywykł do fizycznego ciała, albo wręcz przeciwnie, miał go dość, jakby nie chciał w nim już dłużej być, bo przebywanie w nim było dla niego męczarnią i katorgą. I szedł tak przez miasto.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top