Rozdział XXXI
Roy Howard przemierzał zatłoczone uliczki Gehany. Nienawidził przedzierać się przez tłum ludzi, zmierzających przed siebie nie patrząc na nic innego niż czubek własnego nosa. Szczególnie irytowało go fakt że jakiś czas potrącał go któryś z przypadkowy przechodniów. Sfrustrowany postanowił jakoś temu zaradzić, lub chociaż ukarać takiego delikwenta.
Zamknął oczy skupiając się na magicznej energii przepływającej przez całe jego ciało. Już dawno nauczył się kontrolować tę tajemniczą moc, opanowując ją niemal do perfekcji. Teraz jedynym ograniczeniem dla jego mocy była tylko jego własna wyobraźnia.
Wziął głęboki wdech i napiął wszystkie mięśnie. W maksymalnym skupieniu próbował podnieść temperaturę swojego ciała, tak aby nie zajęło się ogniem. Po chwili zauważył że jego skóra przybrała lekko szkarłatną barwę.
Nagle jakiś mężczyzna potrącił go ramieniem. Ramię obcego otarło się o rozgrzany do sześćdziesięciu stopni Celsjusza bark maga. Sprawca wypadku wstrząsnął i szybko odskoczył od Roya, przyciskając dłoń do poparzonej skóry. Nim zdążył się zorientować co się właśnie stało, mag ognia już znikł w tłumie.
Dalsza część przechadzki przebiegła Royowi znacznie przyjemniejsza, zważywszy na to że czując bijące od jego ciała gorąco, wszyscy napotkani ludzie starali się zejść mu z drogi.
Mag uśmiechnął się pod nosem, gdy dotarł do areny, przypominającej starodawne rzymskie koloseum. Spojrzał na tarczę zegara, umieszczonej na wysokiej wieży, widocznej prawej z każdego zakątka miasta. Wieża z kolei do złudzenia przypominała angielski Big Ben.
Na ten widok potrącił głową z zażenowaniem. Pomyślał że twórcy gry brakowało kreatywności, co do projektowania budynków, choć musiał przyznać że dzięki "zapożyczaniu" sobie sławnych budowli z prawdziwego świata graczom łatwiej było odnaleźć się w grze. Widząc coś znajomego, czują się dużo raźniej... lub popadają w depresję z tęsknoty za dawnym życiem.
Gdy już dotarł do wejścia na arenę, dostrzegł kolejkę składającą się z około tuzina mężczyzn - zapewne kandydatów na uczestników dzisiejszego turnieju. Do takiego turnieju zadziwiająco łatwo się dostać. Wystarczy że twoje nazwisko znajdzie się na liście jako jedno z szesnastu pierwszych.
Na samym początku kolejki, stało drewniane, zdobione biurko, z którym siedziała młoda blondynka - zapewne NPC. Rozmawiała właśnie z pierwszym w kolejce kandydatem.
- Jak się pan nazywa?
Mag bezceremonialnie westchnął się na sam początek, wypychając mężczyznę z kolejki.
- Rotsu - odpowiedział za niego Roy. Wtedy do uszu dobiegły go skargi oburzonej reszty kandydatów. - Ten z topowej dziesiątki - dodał nieco głośniej, by usłyszeli go wszyscy w kolejce.
Głosy momentalnie ucichły. Mag właśnie takiej reakcji oczekiwał. Stanowisko w najlepszej dziesiątce budziło respekt u pozostałych graczy, przez co Roy zdobył wysoką pozycję w społeczeństwie. Teraz większość ulicznych zawadiaków starała się nie wchodzić mu w paradę, nie mówiąc już o płatnych zabójcach, którzy unikali go szerokim łukiem.
- Nie pozwalaj sobie dupku - warknął mężczyzna, którego Howard perfidnie wypchnął z kolejki, by następnie zająć jego miejsce. - Myślisz że jak twoja debilna ksywka znalazła się w "top 10" to możesz robić wszystko na co masz ochotę?!
- W sumie to tak - odparł beztrosko Roy. Pstryknął palcami, podpalając przy tym nogawkę mężczyzny. - A co? Jakieś obiekcje?
Gracz krzyknął mimowolnie, na widok własnego ubrania, które powoli zajmowało się ogniem. Próbował je ugasić, poprzez wiercenie się i machanie nogą na wszystkie strony. Dopiero po kilku sekundach pojął że wszelkie próby ugaszenia płomieni są bezcelowe, więc w pośpiechu zerwał z siebie spodnie.
Roy z niedowierzaniem spojrzał na białe bokserki mężczyzny, na których roiło się od nadruków słów typu "bierz mnie", lub "jestem cały twój". Nie ukrywając uśmiechu przeniósł wzrok na płonące spodnie, a później na twarz obcego.
- Mam nadzieję że nie masz stąd daleko do domu - zadrwił.
- Wal się - warknął mężczyzna. Błyskawicznie wyjął w ekwipunku miecz i skoczył w kierunku maga.
Rotsu bez problemu uniknął ostrza. Skupił całą energię w pięcie lewej nogi, ta zapłonęła żywym ogniem, działając jak nitro. Przeciwnik nie zdążył nawet zareagować, gdy kopniak maga trafił go w odsłonięty tors, łamiąc mu wszystkie żebra.
- Ty i turniej - prychnął Howard. - Zginął byś w pierwszej rundzie.
Wyjął leczniczą miksturę z ekwipunku i rzucił ją jednemu z stojących obok mężczyzn. Następnie odwrócił się i udał z powrotem do domu.
Dwie godziny później:
Roy siedział na ławce w szatni areny. Nigdy by nie przypuszczał że w budowli, do złudzenia przypominającej antyczne koloseum będą znajdować się szatnie, jak te na stadionach piłkarskich.
Mag rozejrzał się dookoła. Otaczało go siedmiu uzbrojonych i groźnie wyglądających mężczyzn - jego przyszłych przeciwników. Wśród nich byli dwaj żołnierze w typowych dla tej profesji zbrojach, dwóch kolesi wyglądających na najemników, mięśniak pokryty bliznami - bez wątpienia łowca nagród i najbardziej interesujący człowiek w całej ich grupce; wątły chłopak trzymający w dłoniach ciut za duży miecz. Jego oręż był tak beznadziejnie dla niego wyważony, że co chwila wyślizgiwał mu się z rąk. Zdecydowanie za ciężki jak na jego posturę - ocenił Roy.
- Uczestnicy proszeni są o udanie się na arenę - rozległ się głos z głośników.
Cała ósemka momentalnie wstała i ruszyła do wyjścia z szatni. Gdy tylko znaleźli się na piasku areny, z trybunów rozległy się wiwaty.
Roy spojrzał w bok. Z drugiej szatni wyszła osoba, której Rotsu nigdy by się tu nie spodziewał. Mag z niedowierzaniem przetarł oczy. Ponownie spojrzał w tamtym kierunku, z nadzieją że to co przed chwilą ujrzał to była tylko fatamorgana. Niestety, nie podziałało. Przed nim wciąż stał jego największy rywal. Nienawidzili się odkąd pierwszego dnia gry zaatakowali tego samego potwora.
- Proszę proszę! - zawołał do niego Isey. - Kogo my tu mamy?
Roy w odpowiedzi wystawił mu środkowy palec. Na ten widok mag wody tylko się uśmiechnął.
Mag ognia podziękował w duchu za to że on i Isey są w innej grupie. Teraz mogą się spotkać tylko w finale, czego Rotsu miał nadzieję uniknąć. Umiejętność jego rywala była dość nieciekawa, zważywszy na żywioł którym on sam włada.
Aż wstyd się przyznać, ale Rotsu jeszcze nigdy nie pokonał Iseya. Mag wody zawsze skutecznie pozbawiał go mocy, dzięki swojej umiejętności wzywania tsunami na suchym lądzie.
- Na wstępie chciałbym powitać naszych zawodników - zaczął komentator. - Wierzę że każdy z was zapoznał się już z zasadami turnieju, ale dla pewności je przypomnę. Po pierwsze: czysta gra. Ciosy poniżej pasa są zabronione i grozi za nie dyskwalifikacja. Po drugie: zapisując się do turnieju powinniście mieć świadomość że możecie już nie opuścić tej areny. Bynajmniej nie żywi. Każdy z was dostanie tylko jedną leczniczą miksturę. Zażycie więcej niż jednej fiolki równa się kapitulacji. Odpadacie z rozgrywki. Miksturę można zażyć tylko w przerwie między swoją walką.
Roy ziewną. Jego myśli pochłaniała wizja przegranej z Iseyem w finale. Zasady go nie obchodziły. Wiedział tylko że można zabić przeciwnika i z pewnością nie zawaha się tego zrobić, gdy tylko zajdzie taka potrzeba.
- Chciałbym jeszcze tylko wspomnieć że dwójka dzisiejszych zawodników zajmuje obecnie jedno z dziesięć pierwszych miejsc w rankingu graczy - poinformował komentator. - Ponadto obaj są magami.
Roya zamurowało gdy to usłyszał. Jednym z wspomnianych przez komentatora magów był on sam, ale kim jest drugi? Rozejrzał się po arenie, próbując wypatrzeć kogoś z topowej dziesiątki graczy. Po chwili dostrzegł go wśród zawodników z drugiej grupy. To był ten mag lodu, którego spotkał tydzień temu.
Myślami wrócił do chwili w której Mike jednym atakiem zamroził dwa smoki i przy okazji połowę lasu. Na samo myśl o walce z nim, Howarda przechodziły ciarki.
- Zapowiada się naprawdę ciekawy turniej - skwitował komentator.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top