Rozdział XXII

Drake patrzył jak wszyscy żegnają się z Alloy. Dziewczyna przytulił Leona, następnie nie wiadomo skąd w jej ramionach pojawił się Gabe. Podróżnik dał jej soczystego całusa w policzek. Po chwili rozległo się głośne plaśnięcie, a na jego własnym policzku pojawił się czerwony ślad dłoni.
Alloy jako jedyna mieszkała w okolicy, więc nie szła z nimi do miasta, tylko od razu skierowała się do domu. Poza tym martwiła się o Płotka - swojego konia. Nie mogła go wziąć bo zdradzałby jej obecność. Konia zdecydowanie ciężej ukryć, więc musiał zostać w stajni. Czuła nieuzasadniony lęk o swojego zwierzęcego przyjaciela. Mimo że Nathan zapewniał że nic mu nie zrobił.
Nathan tymczasem zastanawiał się czy faktycznie dać LaRose odejść. W końcu za jej głowę dobrze płacą. Taka okazja może się już nigdy więc nie powtórzyć. W końcu zdecydował dać jej spokój. Na oku miał już kogoś innego. Nie dość że jest wart więcej niż czerwonowłosa, to jeszcze zajmuje piąte miejsce w rankingu graczy. Zapowiada się niezła zabawa.
W piątkę ruszyli dalej. Gabe czuł obawy co do miejsca do którego zmierzają. To właśnie w tym mieście on i Drake walczyli z żołnierzami, przez co obaj powinni być poszukiwani. Gabe nie pamiętał wiele z tej walki, ale był pewny że dokonał jakiegoś heroicznego czynu, którym uratował życie swojemu rudemu ochroniarzowi.
Z zamyślenia wyrwał go głos Leona.
- Nathan! Gdzie do cholery jest mój miecz?! - wrzasnął.
Łowca nagród zbladł. Próbował sobie przypomnieć co się stało z mieczem, którego pożyczył od łucznika. Przed oczami mignęła mu scenka z przed kilku godzin, w której on sam ciska mieczem w pierś golema. Na śmierć zapomniał go potem wziąć.
- Został... w jaskini - wykrztusił łowca nagród.
Leon posłał kilka przekleństw pod jego adresem i walczył z samym sobą by nie rozbić Nathanowi nosa. Dzik tymczasem pogrążał się w rozpaczy. Nie mógł sobie przebaczyć tego że zapomniał zabrać stamtąd miecz. To nie tak że bał się Leona. W rzeczywistości miał go gdzieś. Po prostu chciał zatrzymać tą wspaniałą broń dla siebie. A teraz miecz przepadł.
Gabe z zaciekawieniem słuchał jak łowca nagród próbuje się tłumaczyć, podczas gdy wściekły łucznik zasypuje go falą obelg, których jemu nawet nie przeszły by przez gardło.
Nagle Drake chwycił go za rękę i odciągnął od reszty grupy. Przykucnął w najbliższych krzakach i gestem rozkazał podróżnikowi zrobić to samo. Gabe z niechęcią uklęknął na jedno kolano.
- Co ty odwalasz? - spytał szeptem.
Drake go zignorował.
- Widziałeś ten miecz?
- Tak, i co z tego?
Drake uśmiechnął się szeroko. Ruchem reki przywołał przed sobą ekwipunek i wszedł na opcję "itemy". Na samym szczycie długiej listy posiadanych przez niego przedmiotów figurował błyszczący się na złoto miecz Leona.
- Ukradłeś ten miecz?! - Gabe z ekscytacji nieco podniósł głos.
- Ciszej kretynie - syknął Drake. - Chcesz żeby cię usłyszeli?
Gabe skarcił się w duchu. Postanowił poćwiczyć panowanie nad emocjami.
Drake wstał i pośpiesznie ruszył w stronę oddalającej się trójki nowo poznanych graczy. Liczył że nikt nie zauważył jego chwilowego zniknięcia. Nagle o coś się potknął i wyrżnął jak długi.
- Nic ci nie jest? - Gabe pomógł mu wstać.
- Nie - odparł Drake. Nagle jego wzrok zatrzymał się na niewielkich rozmiarów głazie, który wydawał mu się dziwnie znajomy. To pewnie o niego się potknął. Zignorował dziwne uczucie, każące mu zamienić ten kamień w pył i ruszył dalej, próbując zachować resztki godności.

Tymczasem:

Gareth i Oskar właśnie wkroczyli do Gehany. Gareth miał złe wspomnienia związane z tym miastem. To tu zginał jego najlepszy przyjaciel - Luka. Teraz wrócił tu, ponieważ - jak przypuszczał - zabójca Luki również jest w tym mieście.
Kilka godzin temu on i Oskar dostali powiadomienie o pokonaniu pierwszego bossa. Razem z nim była informacja o graczach którzy tego dokonali, włącznie z ich zdjęciami oraz lokalizacją. Od razu rozpoznali dwójkę napastników z przed tygodnia. Gabe Turtle i Drake Evans - bo tak się nazywała ta dwójka - zapewne muszą wyleczyć rany i odpocząć po walce. Najlepszym do tego miejscem była znajdująca się nieopodal Gehana.
Pogrążony w zamyśleniu Gareth wkroczył za Oskarem to tawerny o nazwie "Żółta Kaczuszka". Przez myśl mu przeszło że NPC potrafią wykazać się prawdziwą kreatywnością. Skierował się do najbliższego wolnego stolika, podczas gdy jego towarzysz poszedł zamówić dla nich po kuflu piwa.
Nagle wydarzyło sie coś zupełnie nieoczekiwanego. Coś zdecydowanie przyśpieszyło ich poszukiwania. W drzwiach do tawerny stanął nie kto inny, jak rudowłosy najemnik, Drake Evans.
Oskar stał przy ladzie, tyłem do drzwi i wesoło gaworzył z barmanem, więc nie mógł go zauważyć.
Gareth siedział spokojnie, udając że czyta ubogie w potrawy menu baru. Co chwila zerkał znad książeczki na drzwi. Wyglądało na to że najemnik był sam.
Rudowłosy skierował się do wolnego stolika, tuż obok miejsca w którym siedział Gareth. Żołnierz cierpliwie czekał by sprawdzić czy Gabe również raczy złożyć wizytę w tawernie, ale zamiast niego do Drakea dosiadł się szczupły brunet. Na ramieniu miał zawieszony łuk, oraz kołczan pełen strzał. Gareth pomyślał że łucznik może stanowić kłopot, więc to właśnie jego będzie musiał załatwić na początku.
Gareth szybko zerknął na Oskara, który właśnie zmierzał w jego kierunku niosąc dwa kufle piwa. Zdawał się nie zauważyć dwóch mężczyzn siedzących stolik obok. Gareth odetchnął z ulgą, gdy żołnierz usiał obok niego.
Nachylił się nad Oskarem i szepnął mu do ucha:
- Teraz ani drgnij - uprzedził. - Za nami siedzi Drake.
Oskar oparł się pokusie obejrzenia się za plecy.
- Jest sam? - zapytał również szeptem.
- Nie, jest z nim jakiś łucznik - odparł Gareth i ponownie zaczął czytać zawartość menu.
W końcu Oskar zadał nurtujące ich obu pytanie.
- Co robimy?
Gareth spojrzał mu prosto w oczy.
- Ty mi powiedz, sierżancie - powiedział kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- Starszy sierżancie - poprawił go Oskar.
Gareth ponaglił go wzrokiem.
- Odlicz do trzech i zajmij się rudzielcem - rozkazał. - Ja biorę łucznika.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top