Rozdział XVII
W pomieszczeniu panował mrok, ledwie dało się dostrzec czubek własnego nosa. Nikt z ich czwórki nie miał już przy sobie pochodni. Po ciemku pomieszczenie zdawało się być nieziemsko wielkie. Otaczający ich chłód sprawiał że każdy zaczął trząść się z zimna.
Nagle pokojem zatrząsł dziki ryk, bez wątpienia należący do jakiegoś ogromnego potwora. Nathan omal nie stracił równowagi. Kucnął szybko by nie wylądować na tyłku. Podparł się na ręce i szybko wyprostował.
- Co do...?
W tym momencie w pomieszczeniu samo zapaliło się światło. Nathanowi głos uwiązł w gardle. Pokój był gigantyczny. Wyglądał trochę jak pałac z filmu animowanego "Piękna i Bestia". Nie licząc kilku drobnych szczegółów. Ogromne kręte schody po obu stronach prowadziły na coś w rodzaju tarasu. Taras w rzeczywistości był małym, ciasnym korytarzem z przodu ogrodzonym barierką. Kryształowy żyrandol oświetlał całe pomieszczenie, dodając mu subtelnego wyglądu. Światło odbijało się od marmurowej posadzki rozświetlając pozostałe zakamarki pomieszczenia.
- Mógłbym tu zamieszkać - podsumował Nathan.
- Razem z nim? - Lucy wskazała palcem na ogromny kamienny posąg przedstawiający golema. przynajmniej Nathan myślał że to posąg - dopóki ten nie zaczął się poruszać.
- Faktycznie, z nim będzie trochę ciasno - przyznał Nathan. Wyjął miecz i wycelował nim w potwora. - Pora by kolega się wymeldował.
Golem nie różnił się niczym od tych spotkanych w grocie - nie licząc faktu że miał niecałe dwadzieścia metrów. Jego wielkie rubinowe oczy świeciły się na czerwono, sprawiając że ich właściciel wyglądał jeszcze bardziej przerażająco.
Leo podniósł się z ziemi. Ból w krzyżu nieco zelżał, ale wciąż dało się odczuć skutki wcześniejszego złamania. Do tej pory miał zawroty głowy - efekt uboczny wypicia eliksiru. Mimo tego że wypił całą fiolkę, ból wciąż mu dokuczał. Podniósł się na równe nogi. Zrobił chwiejnie kilka kroków i omal ponownie się nie przewrócił. Lucy chwyciła go w ostatniej chwili, uchroniwszy go tym przed upadkiem.
- Nie jestem w stanie chodzić - wyjąkał.
- Spostrzegawczy jesteś - mruknęła Alloy.
- To co zrobimy z tym wielkim, słodkim i potulnym golemem? - zapytał nieco zniecierpliwiony Nathan. - Niestety nie może tu zostać. Zajmuje mi pól salonu!
Alloy spojrzała wymownie na Lucy.
- Chyba nie mamy wyboru.
Lucy wzruszyła ramionami.
- Najwyraźniej. - Wycelowała w golema sztyletem. - Musimy się go pozbyć. - Sięgnęła do pasa po drugi, ale go tam nie było. Lucy przypomniała sobie jak łowca nagród wytrącił jej go z ręki. Zaklęła cicho. Jak mogła zapomnieć go podnieść? To był jej ulubiony!
No nic - pomyślała. - Mam jeszcze zapasową parę. - Otworzyła ekwipunek i wepchnęła do niego swój pojedynczy sztylet. Następnie wyjęła z niego dwa zapasowe. To były zwykłe sztylety, o długich ostrzach, oraz prostej, drewnianej rękojeści. W przeciwieństwie do ich poprzedników, te nie miały żadnych zdobień. Ich wygląd był prosty i surowy, ale to nie oznaczało że były tanie. Zdecydowanie nie. Lucy omal nie zbankrutowała, by je zdobyć, ale było warto. Te cacuszka mogą ciąć nawet najtwardszą stal, przy czym same są twarde jak skała.
Lucy zaatakowała golema, tnąc to w nogę. Ostrza jej zastępczych broni odbiły się od jego kamiennej skóry z metalicznym zgrzytem. Posypały się iskry, ale ani golemowi, ani sztyletom nic się mnie stało.
No tak... - pomyślała Lucy. - Może i są zdolne ciąć metal, ale o kamieniach nie było mowy.
Tymczasem Alloy wystrzeliła do potwora już z tuzin strzał. Żadną nie wyrządziła mu nawet najmniejszej szkody. Tylko nieliczne utkwiły między szczelinami w jego ciele.
Nathan również zaciekle atakował bestię swoim mieczem. Jego ataki odnosiły mizerne skutki. Ostrze miecza tylko lekko drasnęło kamienną zbroję, jaką wydawało się być ciało stwora.
Z kolei Leo jako jedyny nic nie robił. Cały czas siedział tam gdzie położyła go Lucy. Dla łucznika było to straszne upokorzenie. Nie mógł przecież siedzieć sobie tak spokojnie i patrzeć jak jego towarzyszki - i jeden rąbnięty łowca nagród - walczą. Bardzo chciał i pomóc. Przecież w normalnych okolicznościach nigdy by nie pozwolił, by jego przyjaciele - i wcześniej wymieniony łowca - walczyli za niego na śmierć i życie. Ale to nie są normalne okoliczności. Teraz jest niezdolnym do ruchu kaleką. Cóż może zdziałać w takim stanie?
Mimo to nie mógł znieść własnej bezsilności w tej sytuacji. Czuł że musi jakoś pomóc. Zrobić cokolwiek, by przyczynić się do wygranej.
Tymczasem Nathan odskoczył od golema i wycofał się do dziewczyn. Potwór zaryczał wściekle.
- Chyba go wkurzyliśmy - stwierdził Mężczyzna.
Kamienna bestia zaszarżowała. Na szczęście jej wielkość korygowała szybkość. Biorą pod uwagę naturalna prędkość golemów i jego nieprzyzwoity rozmiar, potwór był raczej ślamazarny.
Alloy założyła strzałę na cięciwę. Wycelowała w golema i już miała wystrzelić, gdy Nathan ją powstrzymał.
- Nie marnuj strzał! - upomniał. - A teraz na boki!
Cała czwórka rozbiegła się w dwie przeciwne strony. Potwór uderzył swoją gigantyczną pięścią w miejsce gdzie przed chwilą stali. Łowca nagród chwycił pod ramię Leona i wyciągnął go z pola rażenia.
Tego już było zbyt wiele. Duma łucznika nie mogła znieść więcej upokorzeń. Z wielkim trudem włączył opcję i kliknął ekwipunek. Wyjął z niego sporych rozmiarów fiolkę, zawierającą lek - taki jak ten który wcześniej wypił. Wiedział co mu grozi. Zażycie podwójnej dawki zazwyczaj kończyło się śmiercią, ale teraz się tym, nie martwił. Spojrzał na Lucy. Patrząc na nią widział swoją siostrę.
Emily - pomyślał. - Skoro nie mogłem uratować ciebie, ochronię chociaż ją.
LaRose dostrzegła co Leo trzyma w ręce. To była mikstura lecznicza! Co on wyrabia? Przecież podwójna dawka jest śmiertelna!
- Leo! Nie! - krzyknęła zabójczyni, ale było już za późno. łucznik podniósł fiolkę do ust.
Tymczasem:
Gabe wbiegł do jaskini. Było w niej raczej ciemno i ponuro. W dodatku strasznie cuchnęło. Zara za nim wszedł Drake.
- No nie wiem czy to dobra kryjówka - szepnął Gabe. - Mam złe przeczucie.
- Nie jęcz - warknął Drake. - Jeśli chcesz to możesz wyjść.
Po chwili dobiegły ich głosy żołnierzy ze ścigającego ich garnizonu.
- Dobra - zdecydował podróżnik. - Tylko zostańmy tu, dalej może być niebezpiecznie. - Dopiero teraz zauważył że jego ochroniarza już nie ma. Rozejrzał się po jaskini.
Najemnik szybkim krokiem zmierzał w głąb korytarza.
- No proszę... - jęknął Gabe. - Czy on chociaż raz może mnie posłuchać? - Po tych słowach ruszył za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top