Rozdział XLIII

    Sławek przemierzał zatłoczone ulice miasta, poszukując swoich towarzyszy. Dochodziło południe, więc coraz więcej ludzi wychodziło z domów. Dzieciaki pochłonięty zabawą z radosnym okrzykamk biegały w tą i z powrotem. Ich rodzice byli pochłonięci rozmową, lub robieniem zakupów, w stojących na uboczach straganów. Panująca tu żeśka atmosfera zdecydowanie nie pasowała do opisu terroryzowanego przez żołnierzy miasta.
    Zabójca co chwila rozglądał się dookoła. Nagle dostrzegł ubranego na biało mężczyznę. Stał przy straganie z owocami, odwrócony plecami do blondyna. Miał na głowie kaptur, dlatego Sławek nie był do końca pewien, czy to rzeczywiście Mr X. Nagle obcy odwrócił spojrzał na coś obok, jednocześnie obracając przy tym głowę. Wtedy zabójca dostrzegł ukryte pod kapturem, niebieskie włosy.
    Powolnym krokiem podszedł do mężczyzny. Stanął przy straganie, obok niego.
    - Cześć - przywitał się Sławek.
    X popatrzył na niego z niedowierzaniem.
    - To znowu ty? - jęknął. - Dalej chcesz ze mną walczyć?
    - Zobaczymy czy będziesz grzeczny - odparł spokojnie blondyn.
    - Gdzie twoi towarzysze? - zapytał po chwili mężczyzna. - Dalej czekają na ciebie w tej uliczce?
    Sławek przyjżał się twarzy niedawnego przeciwnika. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, aż w końcu zdecydował wyjawić prawdę.
    - Nie było ich, gdy już tam wróciłem. Podejrzewam, że Ivankow ich uprowadził.
    Mr X ugryzł zakupione przed chwilą jabłko. Zaczął powoli przeżuwać, uważnie obserwując przeciwnika. Zastanawiał się czy to aby nie zwykły podstęp, a któryś z jego znajomych nie zaatakuje go od tyłu. Szybko zerknął przez ramię. Nie dostrzegł nikogo podejrzanego.
    W końcu przęknął. Spojrzał na Sławka z lekkim zdziwieniem.
    - To co tu jeszcze robisz? - zapytał szyderczo. - Nie powinieneś teraz szturmować bazy żołnierzy, uzbrojony w zwykły sztylet?
    Blondyn głośno westchnął.
    - Co powiesz na sojusz?
    - Okay - odpowiedział bez wahania Mr X.
    Sławka zamurowało.
    - Czekaj... co?
    Szczerze, zabójca był pewny, że niebieskowłosy odmówi, lub przynajmniej zacznie się z niego naśmiewać. Tymczasem ten udzilił natychmiastowej odpowiedzi. W dodatku się zgodził.
    - Ale dzielimy się kasą po równo - zadecydował X.
    - Zgoda.
    Obaj zabójcy podali sobie ręce.
    Kilka minut później:
 
    Sławek i Mr X zmierzali do siedziby Ivankowa, będącej również twierdzą tutejszych żołnierzy.
    - Jak masz na imię? - zapytał blonydn, przerywając tym panującą ciszę.
    - Aleks Trump - odpowiedział niebieskowłosy.
    Sławek wybuchnął śmiechem.
    - Trump? - powtórzył z rozbawieniem. - Brzmi... haha... znajomo.
    - Goń się - burknął Aleks.
    Gdy blondyn już opanował śmiech podał zabójcy rękę na powitanie.
    - Sławomir Maciej Kotarski - przedstawił się.
    Aleks tylko lekko się uśmiechnął.
    - Ty chyba nie jesteś z Ameryki - zauważył.
    - Pochodzę z Polski - wyjaśnił Sławek.
    - Aaa... to w Afryce, tak? - dopytł Mr X.
    Blondyn zrobił taką minę, jakby wpadł w niewidzialną ścianę. Spojrzał z niedowierzaniem na swojego sojusznika.
    - Europa - powiedział tylko.
    - Ou... Dobra, nie ważne - Aleks zbyt temat machnięciem ręki.
    Przez chwilę obaj szli w niezręcznej ciszy. W końcu przerwał ją Sławek.
    - Myślałem, że będę miał problemu z komunikacją - oznajmił. - Jestem beznadziejny z angielskiego. Mimo to jakoś was rozumiem.
    - Gra tłumaczy każde nasze słowo na uniwersalny język, który wszyscy potrafimy zrozumieć - wyjaśnił. - Rozumiesz mnie i słyszysz jakbym mówił po Polsku, choć w rzeczywistości cały czas posługuje się angielskim.
    - Brzmi logicznie - przyznała Sławek. - Brzmi również cholernie skomplikowanie.
    - To prawda - zgodził się Mr X. - Twórcy wykonali kawał dobrej roboty.
    - I udupili nas jak nikt dotąd - zauważył Sławek.
    Aleks wzruszył ramionami. Po chwili wskazał na budynek przed nimi. Był to raczej niewielkich rozmiarów zamek, czy raczej mini forteca. Wejścia strzegło dwóch, uzbrojonych w miecze żołnierzy.
    - Jesteśmy na miejscu - oznajmił.
    - No to jazda! - krzyknął Sławek, dając opanować się ekscytacji.
    Jeden z żołnierzy w porę go zauważył.
    - Stój! - Wycelował w niego ostrzem miecza. - Kim jesteś?!
    Blondyn tylko się uśmiechnął. Szybko wyjął zza pasa sztylety i ruszył w kierunku strażników. Mężczyźni pośpiesznie przyjęli bojowe pozycje, unosząc miecze na wysokość piersi. Zabójca błyskawicznie rzucił sztyletem w głowę jednego z żołnierzy. Ostrze wbiło mu się prosto między oczy. Sławek w przerażającym tempie podbiegł do drugiego strażnika. Ten przerażony zamachnął się mieczem, tnąc na oślep.
    Blondyn bez trudu uniknął ostrze. Doskoczył do żołnierza i bez zawahania zagłębił sztylet, aż po rękojeść w jego szyi. Zamarli tak w bezruchu na kilka sekund. Zabójca spojrzał na twarz swej ofiary. Oczy strażnika tempo wpatrywały się w przestrzeń za jego plecami, po chwili tlące się w nich resztki życia całkiem zgasły. Osunął się bezwładnie na ziemię.
    Sławek gwałtownym szarpnięciem wydostał sztylet z szyi martwego żołnierza. Kopnął zwłoki i ruszył do bezy Ivankowa.
    Aleks przypatrywał się tej scenie z uznaniem. Wygląda na to, że nie docenił tego dzieciaka. Choć wciąż mu nie dorównuje, drzemie w nim większa siła niż na początku sądził. Bez słowa ruszył za młodym zabójcą.
 

Kilka minut wcześniej:   

    Żołnierze wepchnęli Mirajane do ciemnego pomieszczenia. W pokoju nie było żadnych okiem, ani mebli. Przypominał on raczej więzienna celę.
    - Kapitan przyjdzie do ciebie za parę minut - poinformował jeden żołnierzy.
    Dziewczyna domyśliła się, że chodzi o Ivankowa, ale to nie było pewne. Wszak nikt jej nie powiedział jaki stopień ma Dimitrji. Jeśli faktycznie dorobił się statusu Kapitana to będzie  znacznie trudniejszym przeciwnikiem niż przypuszczała. Kapitanów w grze jest zaledwie dwudziestu. Każdy sprawuje władzę nad określonym miasteczkiem, co oznacza, że tu nie ma nikogo wyżej postawionego niż Ivankow. Rosjanin może robić co mu się żywnie podoba, pozostając bezkarnym. Musi tylko co tydzień przysyłać raport go głównej twierdzy żołnierzy. Do takich małych miasteczek jak to raczej nie zawitają ci z statusem wyższym niż Rosjanin, co tylko potwierdza nietykalność Dimitrjia.
    Siedziała sama w pokoju już ponad godzinę. Czas nieubłaganie się dłużył. W końcu usłyszała kroki gdzieś na zewnątrz. Dźwięk z każdą sekundą stawał się coraz bardziej donośny. Po chwili drzwi otworzyły się z hukiem, a do pomieszczenia wszedł Ivankow we własnej osobie. Za nim wmaszerowała jego obstawa w postaci pięciu żołnierzy.
    - No proszę, proszę - zacmokał Rosjanin. - My już się chyba znamy.
    Mirajane niepostrzeżenie dotknęła prawej nogi, tuż nad kostką. Miała tam ukryty drugi sztylet. W duchu była wdzięczna za głupotę żołnierzy. Żaden nie pofatygował się by ją przeszukać. Z drugiej strony im się nie dziwiła. Mieli i tak już świetne zabezpieczenia, gdyż coś w tej celi blokuje dostęp do ekwipunku. Wcześniej próbowała wyjąć z niego chusteczki higieniczne, ale lista menu nagle ześwirowała. Przeskakiwała od funkcji do funkcji, by po chwili zgasnąć.
    - Potrzebowałeś aż pięciu kolegów? - zadrwiła. - Sam nie poradzisz sobie z jedną dziewczyną? 
    - Patrzcie jaka wyszczekana! -Dimitrij zwrócił się do swoich ludzi. - Świetnie się składa...
    Nagle do pokoju wpadł jakiś chłopak, zapewne kolejny żołnierz. Ledwo dyszał, więc musiał przebiec przynajmniej pół twierdzy.
    - Ka-Kapitanie - wysapał. - Mamy problem.
    - Co znowu?! - zirytował się Rosjanin.
    Chłopak opadł się ręką o ścianę, próbując wyrównać oddech.
    - Do budynku wdarli się dwaj zabójcy - powiedział.
    - Tylko dwóch? - zdziwił się Ivankow. - To na co czekacie? Zabić ich.
    Żołnierz flegmatycznie stanął na baczność.
    - Staramy się już od dziesięciu minut - oznajmił nieco bardziej oficjalnym tonem. - Siedemnastu naszych oddało życie próbując ich zatrzymać.
    Dimitrij pobladł.
    - Niech wszyscy zbiorą się przed wejściem do lewego skrzydła - rozkazał. - I przyślij do mnie dziesięciu.
    - Tak jest! - Chłopak zasalutował i wybiegł z celi.
    Mirajane spojrzała na Ivankowa z rozbawieniem.
    - Masz przewalone - stwierdziła.
   
   
   
   


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top