Rozdział XIV
Lucy i Alloy przedzierali się przez las. Tuż za nimi biegł Leo, który co jakiś czas odwracał się żeby upewnić się że Nathan ich nie ściga. Uciekali tak we trójkę już od kilku minut. W pewnym momencie na dradze stanęły im trzy wilki. Nim zdążyły się rzucić na jednego z graczy, Leo, nawet się nie zatrzymując, wystrzelił z łuku dwie strzały. Dwójka zwierząt padła martwa, a trzeci cofnął się z cichym skowytem, dając ludziom przebiec.
Nagle Alloy zatrzymała się tak gwałtownie, że Leo omal jej nie staranował. W ostatniej chwili uskoczył w bok, ale potknął się o wystający korzeń drzewa i wyrżnął jak długi. Z jego kołczanu wysypały się strzały, a jego zapasowy łuk wyleciał mu z rąk.
- Cholera - warknął i zaczął zbierać strzały.
- Dlaczego się zatrzymałaś? - zapytała Lucy.
Alloy w odpowiedzi wskazała coś palcem. Jej towarzysze spojrzeli w tamtym kierunku, ale nie zauważyli niczego szczególnego, tylko drzewa, skały i jakąś kamienną ścianę porośniętą bluszczem.
- Ktoś tam jest? - zdziwił się Leo.
- Nie widzisz tego? - zapytała z niedowierzaniem w głosie Alloy. - To nie jest jakaś skała, to jaskinia!
Leo ponownie przyjrzał się kamiennej ścianie, ale dalej nie mógł dostrzec wejścia.
- W dalszym ciągu nic nie widzę - przyznał.
Alloy westchnęła.
- Chodźcie za mną.
Nathan podążał tropem LaRose i towarzyszącej jej parze łuczników. Jeden z nich - mężczyzna - co chwila odwracał się i posyłał ostrzegawczą strzałę w jego kierunku, dając mu tym do zrozumienia, żeby nie podchodził bliżej. To skutecznie zmuszało Nathana do trzymania się na dystans.
Łowca nagród nie poddawał się. Wiedział że prędzej cxy później jego ofiary postanowią się gdzieś ukryć. Wystarczyło tylko nie stracić ich z oczu, ale również nie dać się zauważyć. Ukrywał się w cieniu drzew, raz po raz zerkając na ściganą trójkę. Musiał bardzo uważać, bo ten przeklęty łucznik co chwila się odwracał.
Nagle wydarzyło się coś dziwnego. Ściganych zaatakowały trzy wilki. Nathan przestraszył się że bestie pozbawią go zdobyczy, ale wtedy biegnący z tyłu mężczyzna nałożył na cięciwę dwie strzały. Nathan z niedowierzaniem obserwował jak dwoje wilków pada martwe, a trzeci podkula ogon i ucieka. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak biegły w swojej sztuce jest ten łucznik.
Nagle mężczyzna obrócił się. Nathan przywarł plecami do pnia drzewa. Gdyby brunet go zauważył skończył by jak te wilki. Po chwili jedna z dziewczyn zatrzymała się. Łucznik uskoczył w bok, żeby jej nie staranować, przez co runął na twarz.
Nathan cierpliwie czekał aż trójka którą śledził skończy rozmawiać. Po kilku minutach ruszył za nimi. Niestety nie widział gdzie dokładnie poszli, znał tylko kierunek w jakim ruszyli.
- Cholera! - Z wściekłością kopnął najbliższy kamień.
To koniec, uciekli mu. Zrezygnowany chciał oprzeć się o porośniętą bluszczem półkę skalną, ale jego ręka nie napotkała oparcia. Straciwszy równowagę Nathan wpadł do wnętrza ukrytej jaskini.
Błyskawicznie podniósł się na nogi. Ziemia w jaskini była wilgotna. Mimo panującego tam mroku, łowca nagród dostrzegł ślady stóp. Przejechał dłonią po jednym z nich.
- Jeszcze świeże - ocenił.
Ten bolesny upadek był dla niego jak wygrana na loteri. Właśnie odnalazł utracony trop.
Tymczasem:
Deamon, znany łowca nagród o pseudonimie Infernal właśnie dostarczył schwytanego przez siebie przestępce. Odebrawszy należytą mu nagrodę, podszedł do ściany, gdzie wisiały listy gończe. Przez chwilę przyglądał im się, szukając najbardziej atrakcyjnej oferty. Jego wzrok spoczął na "200.000$" - cenie za głowę niejakiej LaRose. Wycelował w nią palcem.
- Zaklepuje ją - powiedział do Georga.
- Wiesz dobrze że tak nie można - westchnął Kapitan Straży. - Poza tym muszę ci ją odradzić. Dzik już na nią poluje.
Deamon zaklął pod nosem.
- Zawsze musi wleźć mi w paradę.
- Takie już jest życie. - Stary żołnierz uśmiechnął się ironicznie.
- Polecisz mi kogoś? - poprosił Deamon. - Chce żeby był choć trochę silny. Ostatnio strasznie się nudzę na tych polowaniach.
- Może on? - Georg wskazał na jeden z listów gończych.
Infernal spojrzał na list. Przedstawiał on młodego mężczyznę, o długich blond włosach i oczach, których tęczówki przybierały czerwoną barwę. Jego lekceważący uśmiech i figlarne spojrzenie zdawały się rzucać mu wyzwanie.
Deamon zmarszczył brwi. Jego wzrok powędrował niżej, na nagrodę za jego głowę. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to napis "Poszukiwany: żywy lub martwy!". To świadczy o niezwykłych umiejętnościach blondwłosego młodzieńca. Takie ostrzeżenie pojawia się tylko w wypadku naprawdę groźnych morderców, a on najwyraźniej się do takich zaliczył.
Nagle Deamonowi zakręciło się w głowie. Nagroda za głowę tego blondyna wynosiła aż dwieście złotych monet!
Przeczytał nick owego chłopaka. "Szatański Sławek" - Infernal mógłby przypisać że gdzieś, kiedyś słyszał już ten pseudonim. Nagle go olśniło.
Odpalił listę "Top 10 graczy". Imię Sławka znajdowało się na piątej pozycji - miejsce wyżej niż on sam się dostał.
Deamon zacisnął pięści.
- Biorę go - warknął.
Gdzieś indziej:
Sławek i Mirajane chcieli właśnie opuścić tawernę, w której przed chwilą zjedli obiad, gdy drogę do drzwi zagrodził im rosły mężczyzna.
- Nie zapłaciliście - oznajmił szorstko.
Sławek domyślił się że to ochroniarz, wynajęty przez właściciela lokalu. Za pas wetknięty miał mosiężny nóż, z zakrzywioną głowiną, a na plecach, ukryty w pochwie, spoczywał pokaźnych rozmiarów miecz.
Sławek wzruszył ramionami.
- Sorki, nie mam kasy - skłamał.
- Chyba się nie rozumiemy - warknął ochroniarz. Zdjął z pleców swój miecz i wydobył jego ostrze z pochwy.
- Nie powinieneś bawić się czymś tak dużym - skomentował blondyn. - Możesz się pokaleczyć.
- Za to ty skaleczysz się pierwszy jeśli zaraz nie zapłacisz! - zagroził mężczyzna.
Sławek westchnął.
- Nic z tego. - Wywrócił puste kieszenie na zewnątrz.
- Więc zabiorę ci coś innego - oznajmił ochroniarz. - Ciekawe co chowasz w ekwipunku.
Ruszył w kierunku blondyna, z wyciągniętym przed siebie mieczem. Ten jednak był szybszy. Uchylił się przed ostrzem miecza, jednocześnie wyjmując z ekwipunku własną broń. Lewą ręką chwycił mięśniaka za nadgarstek i z całej siły pociągnął do siebie, a prawą, w której trzymał swój sztylet, poderżnął mu gardło.
Martwy ochroniarz padł na ziemię, plamiąc podłogę krwią.
- Amerykanie - burknął z pogardą Sławek. - Tylko gadać potrafią.
Nagle ciało mężczyzny zamigotało. Ochroniarz znikł, tak samo jak jego miecz i krewa, która zalała drewiane panele tawerny.
- Ah, to był NPC - domyśliła się Mirajane.
Sławek obejrzał się. Wszywcy zgromadzeni wewnątrz lokalu ludzie posyłali mu groźne spojrzenia. Chyba nikomu nie spodobało się to jak pozbawił życia jednego z mieszkańców tego miasta.
- Nic tu po nas - szapnął do swojej towarzyszki.
To nie tak że się bał. Nic z tych rzeczy. Sławek nie chciał zabijać kolejnych niewinnych osób. Mimo że to tylko NPC - programy mające na celu przypominać ludzi, stworzone na potrzeby gry - czuł niechęć do wymazywania ich istnienia z tego wirtualnego świata.
- Dlaczego po prostu nie zapłaciłeś? - zapytała Mirajane, gdy opuścili już lokal.
- Muszę oszczędzać pieniądze - odpowiedział blondyn.
- Po co? - dopytywała.
- Planuje kupić nam wieżchowce - wyjaśnił Sławek. - Jestem poszukiwany, więc muszę mieć szybszy środek transportu.
- Dla mnie też? - zdziwiła się Mirajane.
- Taa... Skoro masz wlec się za mną przez całą drogę, to też potrzebujesz konia - odparł.
Sławek zastanawiał się gdzie mógłby najszybciej "zarobić". Nagle go olśniło.
- Ruszamy do Pretori!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top