25. Drama Queen
Wrogi robot wrzasnął ochryple, gdy mała, niepozorna bomba zamieniła wybuchem jego nogę w bezużyteczny, wąski pręt, który złamał się pod ciężarem ciała.
- Gdzie ona jest!? - ryknął kasztanowowłosy w twarz Decepticonowi, gdy ten z krzykiem upadł na ziemię.
- Beznadziejny robak! - wrzasnął w bólach żółty Con i zamachnął się ręką żeby odgonić od siebie człowieka.
Mężczyzna jednak uniknął uderzenia i z uporem wskoczył na pierś robota, warcząc z wściekłości.
Serce biło w piersi w bezradności, gniewu i strachu.
Cholernie bał się o to co mogli zrobić z dziewczyną.
- Gdzie jest?! Gadaj dokąd ją zabrali, cholerny złomie!
- Wysadziłeś mnie w powietrze, glizdo! Nic ci nie powiem!
- Will... Opanuj się! - krzyknął z dołu Figis, widząc jak przyjaciel wychodzi z siebie.
- Nie! - ryknął kasztanowowłosy, co wprawiło śniadoskórego w osłupienie - A tobie! - wrzasnął na robota, nie kryjąc już chęci mordu - Wysadzę jeszcze pół dupy i nawet wyrwę Iskrę gołymi rękami jeżeli nie powiesz mi dokąd ją zabrali! Słyszysz??! Gadaj!
Decepticon chrypiał tylko za każdym razem, gdy pięść mężczyzny uderzała w karoserie na piersi podkreślając słowa i robiąc wgnięcenia, plamiąc żółty lakier krwią z rozcharatanej skóry.
- Nieee - zachichotał nerwowo przerażony Decepticon.
William wciągnął powietrze, podrywając gwałtownie pięść do ciosu, ale zawachał się kiedy rubinowa krew rozchlapała się. Nie czuł jeszcze bólu, adrenalina opanowała całe jego ciało, ale teraz nie był poprostu pewny gdzie ma uderzyć. Metalowa twarz była poprostu zbyt duża, a jego pięść zbyt mała i zwyczajnie zdał sobie sprawę, że jego ciosy to zaledwie łaskotki.
Musiał się dowiedzieć gdzie jest Hattie.
Nie chciał wiedzieć dlaczego zabrali ją do gniazda tych jadowitych kosmicznych węży.
Nie chciał wiedzieć co mogą jej zrobić jeżeli dziewczyna się nie ugnie. A nie ugnie. Wiedział to. Widział determinację w jej czekoladowych oczach.
Widział ofiary z szponów tych maszyn zniszczenia.
Rozdarte na krwawe strzępki ciała, spalone zwęglone, rozcięte na pół, zmiażdzone... Widział spopielone cienie po wysadzonych w powietrze niewinnych mężczyznach, żołnierzach...
Ale i ojcach, braci, synów i ich kobiety i dzieci zniszczone, wymazane przez chore instykty puszek.
Ludzie boją się buntu mikrofalowek podczas gdy prawdziwe bestie w metalowym pancerzu żyją w ukryciu garstki polityków, zamiatających liczne żądne cierpienia zachcianki Decepticonów pod dywan w Białym Domu.
Wziął głęboki oddech próbując jeszcze na chwilę odciąć się od Figisa, mężczyzn, grzmotu pożarów, głosów i huku alarmów. I krzyków, kakafoni krzyków.
Wrzasków. Rozpaczy. Cierpienia.
Przeszłości
Przez zamknięte powieki promienie słoneczne barwiły krajobraz krwią. Rubinową, ściekającą, ciepłą krwią
Wsiąkającą w wysuszony piasek, czerwienią syczącą i parującą w palącym żarze, oblepiającą ziemię niebo
Pnie palm, gruzy budynków, martwe kozy
Kupki mięsa. Szmat. Ciał. Ubrań. Ludzi.
Jego ręce. Twarz. Jego ubranie. Jego pistolet.
Jego serce
Jego cholerne sumienie
Oczy przyjaciół.
Wszędzie
- Mirage, zrzuć go - Krzyknął Figis, kiedy na kasztanowowłosego padł cień ferrari.
Autobot chwycił go gwałtownie za bluzę i strącił.
Zdążył tylko zamerdać nogami w powietrzu zanim uderzył tyłkiem o ziemię.
- Mirage! Ciebie też zabiję, z kim ty trzymasz! - wrzasnął, nagle wyrwany z transu i oburzony. Zdradzony.
Figis rozumiał. Powinien rozumieć...
Hattie była częścią ich drużyny.
- Optimus zadecuje co zrobimy z jeńcem - czerwony odparł tylko.
- Nie!
Silna, poraniona dłoń upadła w ziemię, tworząc wyrwę.
Resztki trawy zostały w zacisniętej pięści.
Był za nią odpowiedzialny.
Za nią
Nie mógł jej stracić
Nie chciał
A jednak...
- Will, rozejrzyj się - drugi mężczyzna położył ciemnookiemu dłoń na ramieniu i ścisnął mocno by zwrócić jego uwagę. Will jednak w odpowiedzi zawarczał w złości i odepchnął Figisa tak, że ten niemal się wywalił.
- Nie przeszkadzaj, nie pozwolę by uszło mu to na sucho! Nie tym razem! - ryczał - Już nigdy!
Nie słyszał jak śniadoskóry krzyknął i odszedł, wściekły na zachowanie swojego przełożonego.
Will szarpnięciem wyrwał drugą szpiciastą bombę. Zanim Dino odciągnął Cona mężczyzna wbiegł szybko na jego ocalałą nogę i długimi susami znalazł się znów na klatce piersiowej robota wbijając broń głęboko.
- Co ty robisz!? - krzyknął Dino, próbując strącić człowieka.
- Teraz powiesz mi wszystko, dokąd zabrali dziewczynę! - Will uczepił się wystającej części broni i nacisnął guzik zaczynający najdłuższe odliczanie. Musiał wzmocnić uchwyt na Conie, który na widok świecącego gadżetu zaczął panicznie wyrywać się z uścisku czerwonego Autobota - GADAJ!
Żółty złom dalej zwlekał
Czerwone szkiełka w ślepach robota zdawały się błyszczeć strachem i śmiechem jednocześnie. Jakby Con mimo swojego położenia wciąż wiedział, że jest o krok przed nimi.
I ta świadomość uderzyła w Willa z taką intensywnością jakiej nie ma nawet siła uderzenia ręki kilkumetrowego robota.
Z wrzaskiem opuścił dłoń i czerwone szkiełko pękło z trzaskiem powodując u Żółtego paniczną histerię.
Robot szarpnął się, niemal wstał na jedną i pół nogi i zwrócił uwagę większości osób wokół.
Spięte ciało mężczyzny uderzyło głucho o ziemię.
Tymczasem Decepticon wył w uścisku czerwonego Autobota, który nie dał rady go już utrzymać.
Żółty uderzył głową o ziemię w bólu, ale Dino stał jak sparaliżowany podczas gdy Optimus rzucił się na kolana i wyrwał malutkie aczkolwiek niebezpieczne urządzenie z piersi rzucającego się robota.
Zmiażdżył bombę w ręce, co zminimalizowało zasięg wybuchu, ale raniło mu poważnie dłoń.
- Prawie wysadziłeś nas w powietrze - skrzywił się Optimus, widząc, że William nie zważywszy na nic zbierał się z zaciskając zęby z bólu, który dawał o sobie znać.
- Zepsułeś, już prawie pękł!
- William! Dosyć! - Cień stalowego giganta padł na nich, gdy Optimus dołączył zdegustowany i ranny do zamieszania - William opamiętaj się. Skup się. Zobacz co się dzieje...
- Nie! Muszę ją odnaleźć! A ty mi w tym przeszkodziłeś! - Will wyszarpnął pistolet z kaburu i odruchowo wymierzył w Prima, spodziewając się, że ten jeszcze bardziej zapobiegnie wykorzystaniu żółtego złomu.
- Co ty robisz, Will?! Do reszty cię porąbało!? - krzyknął Figis, wracając jak bumerang i popychając mężczyznę tak żeby wyrwać mu z ręki broń - Spójrz na mnie!
Odzyskaną ze słabych palców Willa broń odrzucił w bok, a Autoboty oddaliły się.
Ciemnooki szarpnął kasztanowowłosego w swoją stronę tak, żeby ten patrzył mu w oczy.
Czuł, że jego ogarnia panika i obłęd, ale nie mógł pozwolić żeby Williams zrobił sobie krzywdę albo komuś.
- Przestań natychmiast i ogarnij się! - wrzasnął i jednym gwałtownym strzałem uderzył sierżanta w twarz - Widzisz co narobiłeś?! Ten Con nic już nam nie powie!
Will został popchnięty gwałtownie w drugą stronę, gdzie Prime i Bumblebee odciągnęli już rannego robota i próbowali z nim rozmawiać.
Ten jednak cofnął gwałtownie rękę uderzając łokciem w twarz lidera Autobotów i znów zawył cierpiętniczo, rwąc sobie szponami twarz.
Trochę dalej Ironhide i Mirage dyskutowali o tym co z nim zrobić...
To był pierwszy Decepticonski więzień od dawna.
To był problem.
Teraz, ranny i bezużyteczny problem.
- Zawaliłeś akcje!
Ryczał dla odmiany Figis, patrząc na niego z żarem w ciemnych jak węgielki oczach. Prawie się opluł. Był wściekły. Czoło marszczył w emocjach, a usta układały się wraz z dźwiękiem obelg jakie rzucał pod adresem kasztanowowłosego.
-... PRZYWÓDCA SIĘ TAK NIE ZACHOWUJE! - część słów wreszcie trafiła do otępionego umysłu mężczyzny - I TY SIĘ DZIWISZ, ŻE NIE PRZYWRÓCILI CI KAPITANA?!
Zimny dreszcz smagnął mężczyznę po kręgosłupie. Częściowa degradacja ze stopnia - i to krótko po tym jak jego przyjaciele, jego żołnierze, zostali pochowani w tajemnicy przed światem i wśród niewiedzy swoich rodzin - to miażdżyło go od środka. Nie wystarczyły ból i poczucie winy, zawinił.
I zawiódł wszystkich.
Zawiódł chłopaków...
- Nie - wyszarpnął się z ucisku Figisa.
Figis nigdy nie rozumiał. Nie mógł.
Zaprzyjaźnili się w na tyle śmiesznych okolicznościach, że w takich sytuacjach jak ta ich więź bro nie miała żadnego znaczenia. On nigdy tak naprawdę nie rozumiał. Pomógł mu tylko z przypadku, litości.
Ale był ktoś kto by zrozumiał go w tej chwili. Kto by nie zatrzymywał go. Kto by mu jeszcze dopiekł żeby rozwalić Cona na kawałki.
Jedyna na świecie osoba, która powiedziała "wiem, bo rozumiem" a nie "rozumiem, bo potrzebujesz to usłyszeć".
Ta jedyna osoba została zabrana do paszczy lwa i jeżeli ta dziewczyna nie wróci i nie pogłaszcze go znów po jego ciemnych włosach to się zabije.
- Muszę wiedzieć gdzie jest Hattie! Muszę ją odnaleźć i pomóc jej! - krzyknął i szarpnął Figisa za koszulę na piersi - Zrozum! Jest częścią mnie, mojej drużyny!
- TO JEST TWOJA DRUŻYNA KUTASIE! - wrzasnął słabym głosem Figis.- Rozejrzył się wreszcie, od początku próbuje cię obudzić zjebie. Rozejrzyj się! Albo cię zabije!
Trzask.
Dłoń kumpla znów spotkała się z twarzą kasztanowowłosego.
Wściekła twarz zniknęła z pola widzenia, a wraz z hukiem uderzenia napłynęły pozostałe dźwięki.
Te które do tej pory wygłuszało rozgalopowone adrenaliną serce.
Krzyki które do tej pory rozbrzmiewały we wspomnieniach były krzykami mężczyzn, którzy raptem dziesięć minut wcześniej zostali zaatakowani. Poturbowani.
Ranni.
Koledzy zakładali sobie nawzajem opaski uciskowe, odwracali głowy, zanosili w kołyskach z rąk w miejsca do których nie sięgały płomienie.
Wraki aut paliły się na boku, poprzewracane, zgniecione jak puszki.
Nad głowami żołnierzy jeden z helikopterów przeciął niebo. Drugi stał na polu młucąc powietrze łopatami śmigłem. Grupa sanitariuszy pakowała do środka nosze z rannym.
Żółć podeszła Willowi do gardła jak żrący kwas na myśl, że nie zauważył tego pobojowiska wcześniej.
Opadły mu ręce, z których ciurkiem skapywała krew w czarną, orną ziemię.
Nie piach. Nie złote piaski pustyni, rozdmuchane gorącym powietrzem.
Nie wspomnienia tylko realną, czarną ziemię na której poraz kolejny umierali ludzie za których był odpowiedzialny.
- Przyślijcie więcej środków medycznych i transportów, mamy za dużo rannych. I jakąś ekipę nurków. Tak, mamy to gówno... Ale jakim kosztem!
Figis wydzierał się przez radiostacje, jednocześnie wzywając pomoc i pomagając innem dwóm mężczyznom bandażować rozwalone kończyny.
William zwymiotował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top