15. Deus Ex Machina


O matko, o matulu! ;-;"
Mam szczerą nadzieję, że ta historia nie wyjdzie na naciągany ochłap.
Primusie! *modli się* spraw by ta historia nie brzmiała na naciąganą... ;-;"





- Dopiero co spałeś na klapie samochodowej, a teraz znajduje cię na podłodze? - zapytała i przyjrzała się zaspanemu przyjacielowi...

- Yhm... Tak - mruknął, nie otwierając oczu.

- Jesteś nienormalny - westchnęła i wstała z łóżka.

Starając się nie podeptać zwłok ruszyła na paluszkach do okna w pokoju.
Musiała przysłonić oczy ręką bo słońce stało już wysoko i wpadało swoim żółtym i rażącym blaskiem do środka.

- Will... Jest już późno, która godzin... Ah!

Odwróciła się, ale nie zauważyła, że mężczyzna jeszcze bardziej rozciągnął się jak kot w czasie snu przez co potknęła się o jego ręce i wpadła na stojący za łóżkiem stolik...

- A! Broń! - pisnęła, gdy tylko jej palce dotknęły chłodnego metalu pistoletu i odskoczyła gwałtownie. Inny cosiek upadł z hukiem na podłogę.

- Gdzie!? - Will zerwał się natychmiast do siadu i odwrócił do niej.

W pokoju zapadła cisza i dziewczyna była pewna, że facet musi w tej chwili ogarnąć gdzie jest i co się stało. Kasztanowowłosy zmrużył oczy patrząc na brudnozłotą kasetkie leżącą na ziemi...

- To broń - westchnął - A to magazynek... Jedno bez drugiego nie strzela... Więc nie. Piszcz. Tak. Następnym razem.

Poczym mruknął głośno, wdrapał się na puste łóżko i zajmując zmiętoloną pościel połóżył się w pozycji męczennika, twarzą do poduszki.
Odetchnęła z ulgą.

- Ej, Will, która godzina?

Zbliżyła się ostrożnie. Podniosła magazynek jakby miał zaraz wybuchnąć i odłożyła na stolik obok pistoletów po czym usiadła na łóżku obok przyjaciela, obciągając szarą koszulke Willa bardziej na uda.
Facet w tym czasie po omacku wyciągnął rękę, mruczał długo aż dłonią wymacał coś pod poduszką.
Wyciągnął brązowy zegarek na nadgarstek, a spod "jaśka" wypadła jeszcze fotografia i łukiem opadła na podłogę obrazkiem do góry.

- Ojej - szepnęła biorąc zdjęcie do ręki. Kilku dorosłych mężczyzn patrzyło na nią z błyskiem w oczach i śmiejąc się szeroko - Normalnie scena jak z filmu...

- To byli chłopcy z mojego oddziału - Odwróciła się do Willa, wyczuwając zmianę w jego głosie. Kasztanowowłosy podniósł się do siadu i objął nogi ramionami, nawet nie patrząc na nią ani na fotografie - Spali w tym pokoju zanim wyjechaliśmy do Katary.

- Och - nie mogła wydusić z siebie nic więcej.

Spojrzała na spód górnego łóżka, które mieli nad głowami oraz na drugie łóżko piętrowe naprzeciwko.
Zgniłozielona narzuta była idealnie nakryta, co do linijki, ale w pokoju nie pachniało tak intensywnie proszkiem do prania jak rzeczy Willa.
Zaczęła rozumieć, że nikt pewnie nie ruszał pościeli od miesięcy i podejrzewała, że na górnych łóżkach mogła zebrać się gruba warstwa kurzu. Drugi stolik był pusty, dostrzegła nawet mały malunek graffiti.
To było jak mauzoleum.
Teraz już wiedziała dlaczego mężczyzna wolał przespać się na podłodze kiedy zajęła jego miejsce. On cierpiał.
Tak jak ona, po wypadku rodziców... Nienawidziła ich pokoju, do którego kiedyś tak chętnie wpadała rano, nienawidziła kuchni, po której mama chodziła z ciastem na muffinki na rękach. Nienawidziła wracać do tamtego domu tak bardzo, że decyzja - Denver - była najlepszą jaką dziadkowie podjęli.

- Co się stało - zapytała po dłuższej chwili - Co się z nimi stało?

- Nie wrócili do domu - westchnął - Naprawdę cię to interesuje?

- Wiem co czujesz. I podejrzewam, że "poznanie Autobotów na pustyni" ma z tym dużo wspólnego - spojrzał na nią dziwnie - Sam tak powiedziałeś, wtedy w warsztacie.

Kasztanowowłosy westchnął ciężko i zmienił pozycje, oparł się plecami o ścianę i wyciągnął nogi. Po chwili Hattie zrobiła tak samo i siedzieli teraz ramię w ramię, stykając się udami. Dostała gęsiej skórki więc nakryła ich kocem aż po pas, zwalając to na chłód w pokoju.
William zaczął opowieść.

- Wyruszyliśmy do Katary. Ja jako lider i grupa moich chłopaków... Mieliśmy stacjonować w tamtejszej bazie w ramach... Misji pokojowej - mówił wyraźnie, ale cicho. Przez chwilę widziała cień uśmiechu, pewnie na wspomnienie wspólnych przygód z przyjaciółmi - Idealne zadanie dla świeżaków, takich jak większość z nas.

- Minęło kilka dni w pyle i palącym słońcu, a Conor wciąż narzekał na piach w butach i... No wiesz, wszędzie - twarz rozjaśnił uśmiech - Wtedy doszedł do nas rozkaz, mieliśmy sprawdzić dlaczego w najbliższej wiosce doszło do walk...
To nie była mała wioska z kozami... To była duża wieś z dobrymi ludźmi od których wcześniej dostaliśmy mięso i mleko... Wiesz, wtedy na terytoriach dochodziło do pewnego rodzaju walk między klanami, a Rząd Stanów nas tam wysłał, ludzie byli wdzięczni...

- Chodzi o to, że kiedy już dotarliśmy na miejsce... Wioski nie było. Ludzie byli martwi, wszyscy... Rozwaleni i poszlachtowani, budynki zniszczone, a piasek płonął w pożarach. A nas było tylko siedmiu, ha! Siedmiu. Nagle coś nam przeleciało nad głową, coś wybuchło... Zanim zdążyliśmy krzyknąć, wiesz jak na filmach, "obca cywilizacjo, przybywamy w pokoju!" oni już zaczęli do nas strzelać. To było... Piekło. Były Autoboty i Decepticony, Conora zestrzelono na miejscu. Próbowaliśmy się kryć, a oni strzelali do nas i do siebie... Nic nie rozumieliśmy. Nic, a nic - czuła jak drży - Była jakaś ogromna świątynia blisko wioski, na wpół zawalona... Jakieś roboty zaczęły z niej wybiegać... Potem był ogromny huk i jeden z nich upadł na wznak z dziurą w piersi, a z jego ręki poturlała się kulka. Kiedy patrzyłem jak jego oczy tracą ten niebieski blask to poczułem, że nas też to czeka. Że ci kosmici nas zabiją.
Ale Autoboty walczyły dzielnie, celem obu grup było zdobycie kuli... W pewnym momencie rozdzieliliśny się, a mnie osłonił, nie zgadniesz...? Ironhide...! Krzyknął "O kurwa, ludzie!" jakby dopiero teraz zauważyli nas i zniszczoną wieś. Powiedział "uciekajcie stąd" ale nie było dokąd uciekać ani gdzie się skryć.

- Walczyli długo, my próbowaliśmy przetrwać. Raz kula była w rękach wroga, raz w rękach przyjaciela... Wtedy jeszcze tego nie widzieliśmy. W końcu chłopcy się bali i ja też, nie wiedzieliśmy czy strzelać i do kogo. Nareszcie zdecydowałem. Trzeba było wynieść kule z wioski, a wtedy... to logiczne, prawda? Wszystkie roboty pójdą za nią... Powiedziałem do chłopakom i w końcu trafiła nam się okazja. Pięciu facetów przejęło kilkunastogramową kule i zaczęło z nią uciekać... Tak, najpierw Conor, a potem Ads. Decepticony ruszyły na nas, chcieli nas zamordować byle dostać kule. Oni pewnie nawet nie rozumieli naszego języka, tak wtedy myślałem. Nie wiem co wtedy robiłem, Hatt... Ja nawet nie myślałem. Ale chciałem pozbyć się tych kosmitów za wszelką cenę i rozkozałem strzelać do wszystkich... Autoboty się wycofały, ale... Totalne wariactwo, zaatakował nas nietoperz i wilk! I koparka...

- Wyskoczyła tak nagle jak z podziemi, a z powietrza zaczął ostrzał Blackout. Zdążyliśmy zgarnąć kule na bagażnik ocalałego auta, jednego z dwóch. Dwoma wózkami zaczęliśmy uciekać ile fabryka dała... Decepticony nam nie pozwoliły. Blackout wylądował przed nami, rozciął drugi samochód wirnikiem jak piłą, na pół. A nas wywrócił Tancor. Zaczęło strzelać, wybuchać. Myślałem, że chłopcy jeszcze żyją, chyba tylko próbowali... Ja złamałem kilka kości i ledwie wyczołgałem się z wraku, ale nadal mieliśmy tą dziwną kule. Pomogłem chłopakom, ale wtedy wszystko zaczęło błyszczeć od wiązek lasera i innej gorszej broni, zrobiło się jasno i głośno. Byłem pewny, że to już nas załatwi. Siła odrzutu ciskała nami jak pacynkami. Tankor ranił nas i straszył, zaczęliśmy do niego strzelać kiedy próbował zabrać kule. I wtedy pojawił się w powietrzu Blackout, znowu. Jego specjalność to działo jonowe i silna fala uderzeniowa. Fajnie wygląda z bezpiecznej odległości, serio... Taka kolorowa, że ach! Ale być ofiarą i dostać w łeb... Czułem się jakby wbiły mnie w ziemię fale tsunami! Przy okazji niszczyły wszystko w promieniu kilkunastu metrów. Leżałem ogłuszony, reszta Botów była zajęta innymi Conami... Tylko jeden. Sunstreaker ruszył na Blackout'a i Tankera, rozumiesz? Taki mały bot na dwóch potwornych gigantów. Wskoczył na jednego i przebił ostrzem w plecy, bez większych szkód. Blackout go ściągnął, cisnął o ziemię.
A ja krzyknąłem do chłopaków żeby się ruszyli. I wtedy Tancor ruszył na nas. Sunny się wyrwał zranił go w nogę. Blackout otworzył pierś by strzelić falą uderzeniową, działo ma w piersi... Sunstreaker musiał wiedzieć, że to słaby punkt bo skoczył do jego piersi i wbił ostrze obok działa, ale pocisk... Przeszył go na wylot. Ciało bota rozsypało się, wszędzie latały wielkie metalowe części. A siła uderzenia była tak duża, że straciłem przytomność. Ironhide"a ogłuszyło, a Nobla, którego wyciągnąłem z wozu... Dosłownie zmiażdzyło. Jak muchę.
Sideswipe pobiegł do zwłok Sunnego i wyłączył się z walki. Chwilę potem obok nas upadł granat... W wozie został tylko jeden z nas, Skywalker - bo na imię miał Luke i zawsze wierzył, że ma moc, chciał zmieniać świat. Widziałem w jego oczach to samo co w oczach tamtego robota. Siła wybuchu była tak silna, że mnie i Peta będącego prawie bez jednej nogi, ocalałego z drugiego wozu odrzuciło metry do tyłu. Leżeliśmy ogłuszeni na piachu, Pete wrzeszczał.

- Ironhide zaatakował Blackout'a, którego już wtedy szczerze nienawidziłem. Nikt mu nie pomógł, wywrócił w pojedynkę samolot na plecy... A ten upadł na płonący samochód miażdżąc go do połowy.
Uwierzysz co stało się chwilę potem? Wrak zadziałał jak dźwignia, gdy robot walnął cielskiem kula wyleciała w powietrze i zakreśliła piękny łuk. Zanim upadła w piach jakeś pół kilometra dalej ogromny wilk wyskoczył i złapał ją w pysk. Aport, cholerny kundlu! Pomyślałem, obyś się udławił! Spadł na cztery łapy, zawarczał i uciekł na pustynię. Tak poprostu, jakby go sam diabeł gonił. A zaraz zanim zwiali pozostali. Ironhide, Sideswipe i reszta opuścili ręce i nawet nie próbowali ich gonić bo chwilę później otworzył się wielki zielonu... Wir! I wszyscy w nim zniknęli.

- Potem adrenalina minęła. Ktoś po nas wrócił. Nie mogłem się ruszyć, ale miałam nadzieję... Gdy obejrzałem się na Peta, miał już szklany wzrok. Wykrwawił się, biedak. A ja miałem zmiażdżone żebra i kości obu ramion. Miesiące w szpitalu, spędzone w gipsie. Zdany na wredne pielęgniarki... Nie mogłem tego przeżyć, tego co się stało. A kiedy wypuszczono mnie do domu, okazało się, że wcale do niego nie wracam. Zostałem łącznikiem między jednym światem, a drugim bo pod szpitalem stał czarny pick up i czekał właśnie na mnie. Optimusa, resztę i ich historie, w którą się wplątałem poznałem później.

Henrietta całą opowieść siedziała cicho. Próbowała sobie to wszystko wyobrazić i przyswoić. Zrozumieć.
Było jej ciężko, a na żołądku nie dobrze. Nie lubiła filmów wojennych, a science fiction oglądała rzadko. Teraz łącząc w głowie wojnę i do tego wojnę robotów... O Boże, powtarzała w myślach. O Boże.
Zdawała sobie sprawę, że w jej głowie nawet w połowie nie jest to tak realne. Will przeżył piekło wojny, w dodatku wojny kosmicznych robotów. Czy może być gorszy crossover?

- Wiem, jak to brzmi, ale to jest prawda. Dlatego nie chce o tym opowiadać - Will odezwał się w końcu po bardzo długiej chwili ciszy - O tym co się stało w Katarze wiedzą tylko kosmici, Thomas i sam prezydent. I... Teraz jeszcze ty.

- Nieee... Nie powiem, że rozumiem przez co przeszedłeś. To musiało być tysiąc razy gorsze niż uciekanie przed wilkiem po ulicach miasta. Ale rozumiem co straciłeś...

- Och, nie... - podkręcił głową - Przepraszam Hatt, nie powinniem ci o tym mówić.

- Dobrze zrobiłeś! Chyba lepiej jest się komuś wygadać?

- Yhm... Hatt. Straciłem przyjaciół. I... Oddział. Wiesz, że byłem pułkownikem? Zdegradowano mnie, bo straciłem cały oddział.

- To nie była twoja wina.

- Nie - szepnął - Ale podjąłem złą decyzję. Nie powinniśmy brać tej... Kuli? Eh, potem okazało się, że to część silnika Arki. Jedna z wielu, a robot, który zginął pierwszy bronił odłamka od Starożytności.

- Sideswipe i Mirage nie przeżyli śmierci Sunnego? - powiedziała cicho.

- Powoli sobie z tym radzą. Ja też. Sideswipe stracił rodzonego brata i przyjaciela, ja i Mirage podobnie. Wymienialiśmi się historiami, wspieraliśmy się. Jakoś... Zżyliśmy się.

- Przykro mi - spojrzała w końcu w jego czekoladowe oczy i złapała za dłoń - Wiem co czujesz.

Znów zapadła cisza. Ale miła, kojąca. Dziewczyna przytuliła się do niego, a on oparł głowę o jej głowę. Czuła, że teraz William będzie spać spokojniej. W końcu trafił na kogoś komu mógł o tym powiedzieć. O tym co przeżył i co stracił. Przy czymś takim wypadek samochodowy wydawał się... Drobną wolą Boga, wiecie może tak miało być?
Chciała mu o tym powiedzieć. Żeby nie czuł, że jej słowa to tylko puste słowa.
Już otwierała usta, ale...

Tą najlepszą chwilę ciszy przerwało im pukanie do drzwi.
Czas na resztę odpowiedzi, pomyślała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top