4. Puk, puk - to miłość

Miłość to trudne słowo. Napawane lękiem. Jedna połowa społeczeństwa boi się o niej mówić, a druga z przyjemnością porusza ten temat. A ja? Nie miałam czasu na związki, nie potrzebowałam żadnej opoki wsparcia, nie chciałam odczuwać przynależności do kogoś. Dziś miłość jest tak niepojętym stwierdzeniem. Można kochać nawet powóz! Nawet cudo technologii albo człowieka tej samej płci. Kiedyś... kiedyś temat uczuć i jego pojęcie było bardziej tabu, czym przyprawiało niejednego człowieka o gęsią skórkę. Dziś... dziś miłość jest jak epidemia, która rozprzestrzenia się w każdym z nas.

— Miłość to ciężki temat, Lucyferze... — mówię, wzdychając, pomijając swoją małą rozprawkę, którą ułożyłam sobie przed chwilą w głowie. Powinna mu wystarczyć skrócona wersja moich myśli. Nie chcę opowiadać mu bzdur, gdyż każdy ma inne pojęcie miłości, a moje na pewno różni się  od innych. Wolałabym o tym nie mówić, jednak podjął się tematu, więc nie zrezygnuję. 

— Nie dla mnie. U mnie nie ma ciężkich tematów. Chyba że tata.

— Nie kochasz żony? — pytam wreszcie, wyduszając te potworne słowa. Przecież małżeństwo to przypieczętowanie miłości, a oni to zrobili;  przypieczętowali miłość. Dlaczego... dlaczego są tak skomplikowaną rodziną? Dlaczego aż tak bardzo ich tajemniczość ciągnie mnie na nieznane wody, z których potem ciężko wypłynąć? Nie powinnam rozmawiać ze swoim pracodawcą, ale on jest taki sympatyczny, że nie potrafiłabym mu odmówić. Poza tym interesuje się sztuką, a ja uwielbiam o niej opowiadać. Nawet godzinami! 

— Ciężkie pytanie, Aurorito. Musiałbym wyjaśniać bardzo wiele spraw, a na to nie jestem gotowy ani ja, ani ty — odpowiada z nostalgią w głosie. Chyba sama nie chcę wiedzieć, o co im chodzi i dlaczego są razem, skoro się nie kochają. Tak można żyć? Rozumiem, że teraz, w tym wieku, chyba wszystko jest możliwe. Także związki bez zobowiązań, polegające wyłącznie na seksualnych podbojach. Niczym więcej. To przykre, jak ten świat schodzi na psy. Chociaż w moim pojęciu nawet pieski potrafią obdarzać się wzajemnym uczuciem. 

— Miłość to zmieszany budyń z wodą. Z jednej strony taka rzadka, płynna ciecz, którą każdy zna i uwielbia, a z drugiej ciężki roztwór, który równie ciężko zjeść, gdy zastygnie, bo może zrobić się twardy. Nikt nie wie, co budyń jest w stanie zrobić ze sobą... — mówię, udając się do własnego świata abstrakcji... Od zawsze lubiłam rozmyślać nad wieloma sprawami. Dogłębnie wszystko analizowałam, a dzięki temu moja włoska matura ustna przebiegła niemal idealnie. Mogłam pochwalić się swoją wiedzą, dobrze ją wykorzystać, czemu zawdzięczam dobre wyniki na papierku, który potem pokazywałam na studiach przy rekrutacji. Dostałam się na swój kierunek niemal od razu, bez zbędnych, dodatkowych rozmów. 

— Kochałaś kiedyś ponad wszystko? Tak że połączyłaś budyń i wodę? Choć, czyż budyń nie robi się właśnie z wodą?

— Budyń powstaje z mlekiem, ale na pewno wodę też ma w sobie, jednak proszę sobie wyobrazić, że gotowy budyń połączymy z wodą. Wychodzi papka. Papką może być miłość.

— Czułaś kiedyś taką papkę w sobie?

— Do mężczyzny? Nie. Do rodziców? Tak — odpowiadam zgodnie z prawdą. Nie będę udawała, że miałam facetów — bo nie miałam. Czy byli chętni? Tak, zapewne gdzieś się ukrywali, ale potem zrezygnowali uciekali do zakonów, by więcej na mnie nie patrzeć, gdyż lubiłam ich poniżać. Oczywiście za pomocą słów, bo co innego? To była moja jedyna broń przeciwko temu gatunkowi. Nie potrzebowałam związków, więc się w nie nie pakowałam. Potem narzekałam na samotność, jak zresztą większość kobiet, a czasami także mężczyzn. 

— Miłość jest przereklamowana. Na tym świecie już nikogo nie kocha. Rodzice mówią, że dbają o swoje dzieci z miłości, że robią wszystko z miłości, ale to nie prawda. Wszyscy są oszustami... — mamrocze Lucyfer. Och? Teraz to mnie zaskoczył. Musiał zostać porządnie skrzywdzony, jeśli chodzi o to, niby magiczne i piękne, uczucie. 

— Poczułeś kiedyś papkę w sobie? — pytam, choć brzmi to przekomicznie, więc nie potrafię powstrzymać głupiego uśmieszku. Kątem oka zauważam, że mężczyzna również uśmiecha się szeroko.

— Tak. Do ojca, ale porządnie się na tym przejechałem.

— Nie miałeś więcej kobiet niż Carda? — pytam. Wierny jednej damie? To aż niemożliwe na tym świecie. 

— Uznajmy, że nie. Współczesny świat to faceci śliniący się na widok ładnej kobiety. Zapomnieli, że inaczej zdobywa się takie stworzenie. Że potrzeba szacunku, adorowania, wielbienia, rozmów i poznawania siebie za pomocą pięknych słów, a nie ruchów ciał, choć i za tym jestem... — mówi chytrze, obserwując moją reakcję. Ach, no tak. Bo ja przecież nie miałam mężczyzny. Oczywiście według niego. Według mojej analizy poprzednich lat przeżyłam swój pierwszy raz. Nie jestem taka "czysta", jak jemu się wydaje, jednak nie będę o tym wspominać. Moje przeżycia seksualne to wyłącznie moja sprawa. 

— Nie znam chyba współczesnych mężczyzn — wyznaję.

— Jak to?

— Moi rodzice to również staroświeccy ludzie, okazuje się, że mojego brata prawie w ogóle nie znam, a pan jest... cóż, chyba wiadomo.

— Jaki pan? Przecież dyskutowaliśmy o tym, Auroro.

— Tak, przepraszam. To pewnie przez tę późną porę — mówię, dając mu po trochu do zrozumienia, że ja w porównaniu do niego jestem śpiąca. Wybudził mnie w środku nocy, a ja sama jak głupia zaproponowałam tę herbatę. Zapewne rano będę miała poważny problem ze wstawaniem. 

— Och, no tak. Musisz iść spać. Odprowadzę cię, a jutro jedziemy na miasto. Musimy coś ci pokazać. — Uśmiecha się radośnie, wstaje, podając mi dłoń, przy czym pomaga mi wstać z wyjątkowo miękkiego fotela, w którym mogłaby zasnąć.

Ruszamy korytarzami, aż docieramy do właściwych drzwi. Nocne marki wreszcie rozstają się w grobowej ciszy.

— Dziękuję za... rozmowną noc — odzywa się szeptem, wpatrując w moje oczy, a ja znów zauważam iskierki i błysk. Może się stresuje, kiedy za coś dziękuje? To miałoby większy sens. 

— Ja również dziękuję. To był zaszczyt — odpowiadam, uśmiecham się i wchodzę do środka. —Dobranoc — dodaję i kiedy widzę wreszcie jego uśmiech, zamykam drzwi, niemal rzucając się na łóżko.

A teraz serduszko puka w rytmie cha-cha. Mój pracodawca to naprawdę świetny człowiek i chyba jako jedyny jest tak rozmowny i zainteresowany moją osobą. Reszta domowników... broni się jakimś niewidzialnym murem, bym nie mogła ich poznać. Spoglądam zaciekawiona na zegarek i prawie krztuszę się własną śliną. Już po czwartej! Tak szybko, jak rzuciłam się na łóżko, tak zamykam oczy i odpływam w spokojnym śnie.

— Aurorito! — Ktoś bardzo głośno krzyczy pod drzwiami, więc otwieram oczy i rozglądam się po pokoju. Jestem w rezydencji państwa Marsheles i ledwo żyję przez te nocne eskapady. Takie pogawędki o trzeciej nad ranem wolę przekładać na popołudnie...
 Wychodzę z łóżka, zakładam klapki i otwieram drzwi, by sprawdzić, kto się tak dobija.

— Och! Boże! — wołam, gdy na korytarzu widzę panią Cardę i jej zszokowaną minę na mój skąpy strój. A nie, zapomniałam, Bóg mi nie pomoże! Cóż, mój drobny błąd. 

— Nie zwołuj pana Boga na daremne, Aurorito... — upomina mnie kobieta, a że jestem plecami do niej, mogę zrobić sobie tak kwaśną minę, jak tylko mi się podoba. Że będzie mi tu dekalog wprowadzać w życie? Pragnę jej zaznaczyć o moim ateizmie, jednak na razie się wstrzymuję. Poranek nie jest dobrym momentem na takie zwierzenia. Innym razem na pewno przyznam się do tego przyznam. 

— Przepraszam — dukam i szybko nakładam na siebie szlafrok.

— Za dziesięć minut zapraszamy na śniadanie. Przełożyliśmy także naszą wyprawę po mieście. Za parę dni  pojedziemy pokazać ci nasz rodzinny biznes. Tak dla urozmaicenia twojego pobytu w Lloret. Chcemy również, żebyś lepiej nas poznała — oświadcza Carda i wychodzi z pokoju, trzaskając drzwiami.

Coś czuję, że mogą być niezłe kłopoty z polubieniem tej kobiety. Wydaje się wrednym babskiem. Przewracam oczami i szybko szykuję się, znajdując moją wyjątkową, czerwoną sukienkę do kolan i czarne szpilki. To chyba jedyny elegancki strój, jaki przywiozłam ze sobą. Cud, że i tak coś mam...

Związuję włosy w koka i pukam do Candidy, chcąc zabrać ją ze sobą.

— Już! Momencik! — woła przez drzwi, a po chwili wychodzi, zwalając mnie z nóg swoim wyglądem. Jest... taka śliczna jak na piętnastolatkę. Długie ciemne włosy opadają na ramiona, czarna, obcisła suknia podkreśla jej formujące się kształty, a uśmiech nie schodzi z bladej twarzyczki, pokrytej delikatnym makijażem.

— Dzień dobry — mówi radośnie, bierze mnie pod ramię i razem ruszamy korytarzem, by wspólnie zejść na śniadanie.

— Jak się spało, Candido? — pytam grzecznie.

— Bardzo dobrze, a tobie? Nie uciekłaś od nas, więc chyba nie tak źle, co?

— Podoba mi się tutaj. No i polubiłam cię od samego początku. Nie chcę uciekać. — Nie wspominam o tym, co robiłam o trzeciej nad ranem, ponieważ mogłaby źle to odebrać. Nie chcę, by myślała, że przyjechałam tu podrywać jej przystojnego ojca, który, na dodatek, jest żonaty! To byłoby wbrew moim zasadom. Praca i zarobki są najważniejszymi priorytetami. Dopiero, gdy będę miała coś zaoszczędzone, pomyślę o randkowaniu, niekoniecznie z panem Marsheles. Na pewno jest tu wiele miłych, interesujących Hiszpanów. 

— Nasza poprzednia niania dała nogę tej samej nocy, co się wprowadziła — oświadcza Candida, a ja otwieram szeroko oczy, zapominając o rozmarzaniu się na temat przystojnych mężczyznach na plaży w Lloret. 

— Dlaczego?

— Ach, no wiesz, stwierdziła, że mój ojciec jest jakimś wampirem, czy nie wiadomo kim, i zwiała. — Śmieje się dziewczyna, a ja z braku laku postępuje tak samo. W końcu teoria wampira jest dosyć zabawnym stwierdzeniem. Choć dla ludzi, którzy wierzą w stwory nadprzyrodzone, to możliwe, by uwierzyć w wampiry, wilkołaki i duchy.

— Candido, mogę zadać ci osobiste pytanie?

— Jasne, pytaj śmiało.

— Twój tata i mama są razem, prawda? — pytam, czując na policzkach rumieniec. Chciałam spytać o to, czy chodzi do szkoły i uczy się, ale w ostateczności przypomniałam sobie nocną pogawędkę z jej ojcem i nie mogłam się powstrzymać. To, co mi powiedział, dało mi do myślenia, że to małżeństwo jest dość specyficzne. Wyglądają na... obojętnych względem siebie. 

— Oni to w ogóle dzikie stworzenia. Niby są razem, ale zachowują się jak nadziane gbury, które straciły resztki swojej osobowości i miłości do drugiego człowieka... — mówi dziewczyna i wzrusza ramionami. Schodzimy po schodach, podczas gdy ja trawię jej słowa.

Stracili resztki swojej osobowości? Ale kiedy?

— Nie kochają się?

— Wedle mojej opinii nie, ale społeczeństwo uwielbia ich za wzajemną miłość. Tylko gdzie ona jest? Ci ludzie, którzy tak uważają to ślepce. Chcą wierzyć w coś nierealnego. To tak jakby wierzyć, że święty Mikołaj istnieje... — mamrocze, przy czym witamy się z Gabrielem, przechodzącym koło nas.

— Przykro mi to słyszeć...

— Niech ci nie będzie przykro. Oni nigdy nie byli ze sobą w miłości. To raczej zobowiązanie. Zostali zmuszeni udawać szczęśliwe małżeństwo, a w rzeczywistości ojciec ma swój teren domu, matka swój i tak sobie żyją.

— A ty nie odczuwasz jakiejś samotności?

— Odczuwam, ale po to jesteś ty. — Uśmiecha się radośnie, posyłając mi tak wesołe spojrzenie, że nietrudno się nie uśmiechnąć.

— Dzień dobry, paniom — mówią jednocześnie te dwie kobiety pilnujące wejścia do jadalni.

— Cześć, murki — odpowiada im Candida i razem wchodzimy do pomieszczenia, gdzie już wszyscy siedzą. Gdy tylko przekraczamy próg, każdy zwraca na nas uwagę i przygląda się uważnie. Staram się to ignorować, a zamiast tego zaczepiam brunetkę, przybliżając twarz do jej ucha. 

— Dlaczego powiedziałaś na nie „murki"? — pytam cicho, ledwo poruszając wargami.

— Bo tak stoją zawsze jak jakiś mur.

— To chyba bardziej kamienna twarz. Wtedy będzie do nich pasować „kamienie" — mówię, na co Candida zaczyna się śmiać głośno i bez żadnego wstydu.

— Dzień dobry wszystkim — oświadcza dziewczyna i zasiadamy na swoich miejscach przy długim stole.

Lucyfer po swojej stronie wraz z elitą, a Carda po swojej. Zauważam, że mężczyzna co chwile posyła mi czujne spojrzenie, przez co rumienię się za każdym razem, gdy na niego spojrzę. To na pewno przez tę naszą rozmowną, długą noc. Nie powinnam go zapraszać na herbatkę, a teraz muszę grzecznie znosić ten intrygujący, badawczy wzrok. 

 Działanie facetów jest przerażające...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top