9 Wierny Lype

Zbliżała się godzina wyjazdu do restauracji a tym samym spotkania z potencjalnym informatorem. Mary miała już na sobie swoją niebieską sukienkę oraz buty na niewielkim obcasie koloru zbliżonemu do jej ubioru. Do tego delikatna biżuteria srebrna. Włosy ułożyła tak, aby grzywka zasłaniała jej lewą stronę twarzy, gdzie pod opatrunkiem skrywała swoje oko. Nie użyła dużego makijażu, podkreśliła jedynie swoje oko, brwi oraz usta. Chwyciła swoją drobną portmonetkę i ostatni raz przejrzała się w lustrze. Nie wyglądała najgorzej w porównaniu do swojej normalnej postawy. Ograniczyła swoje bandaże do minimum a te które były niezbędne ukryte były pod sukienką i grzywką. Westchnęła i wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz. 

Idąc tak w stronę windy przypominała sobie swój dzisiejszy plan działania. Skoro obiekt ich dzisiejszej misji ją zna prędzej czy później rozpozna ją i będą musieli działać. Dlatego kiedy tylko nadarzy się odpowiednia sytuacja zagonią go w kozi róg i zdobędą pożądane informacje. Znała mocne i słabe strony Rosjanina i zamierza je wykorzystać. Ostatni raz przejechała po materiale sukni. Napotykając rozcięcie kończące się powyżej kolana wyczuła znajome, zimne ostrze. Ostrożności nigdy za wiele zwłaszcza, że pomimo faktu, że jest obdarzona musi bronić się jakby wcale taką nie była. 

W windzie wyjęła z portmonetki telefon chcąc napisać wiadomość do swojego dzisiejszego partnera przez większość nocy czyli Dazaia. Napisała krótkie "wyszłam już" i westchnęła. Lekko zmęczona i nie wyspana oparła się o ścianę windy. Czekanie na jego odpowiedź zaczęło ją nudzić, więc schowała urządzenie na swoje miejsce. W tym samym momencie drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Napotkała na zewnątrz ciemnowłosego zmierzającego do klatki schodowej. Na jej widok zatrzymał się pozwalając sobie na chwilowe zaginięcie w odcieniu jej oka. 

        - ... Wyglądam aż tak źle? - spytała wychodząc wreszcie z windy. Lekkie obcasy zastukały spokojnie o podłogę. 

        - Wyglądasz okropnie... Pięknie - odblokował się z zamyślenia i posłał jej szeroki uśmiech. Uniósł swoją dłoń czekając aż Mary ją przyjmie. Posłusznie przyjęła ją i pozwoliła się prowadzić pod rękę do samej taksówki, która podwiozła ich do samego celu.

Po drodze nie rozmawiali za długo. Była to bardziej przykrywka pod normalną parę udającą się na zabawę, nic więcej.  

Pod restauracją kręciło się dużo ludzi, którzy zmierzali do środka. Oczywiście Mary i Osamu nie mieli problemów z wejściem za okazaniem specjalnych przepustek jakie zdobył szatyn. Kelner zaprowadził ich do stolika, gdzie mogli wreszcie na spokojnie rozejrzeć się za swoim celem. Dazai odsunął jej krzesło i dopiero wtedy usiadł tuż obok niej. Na ustach miał delikatny, firmowy uśmiech wyćwiczony przez lata w swoim zawodzie mafiosy. 

          - Jesteś jak Mona Lisa - zaśmiał się niespodziewanie po chwili obserwowania jej niezmiennej twarzy. Wreszcie przestała badać swoje otoczenie i rzuciła zdziwione spojrzenie na swojego towarzysza. - Mogę cię nazywać Mona Lisa?

         - Dlaczego miałbyś mnie tak nazywać? - spytała brnąc w narzucony temat. Było to zbyt intrygujące, aby zostawić to bez wyjaśnień. 

         - Masz w sobie tą unikatową enigmę co kobieta na obrazie Da Vinciego. Może i jesteś jak inni, ale coś w tobie jest, że nie można przejść obok ciebie bez zastanowienia - odparł opierając łokieć o stolik. Na dłoni umieścił swoją szczękę nie spuszczając z niej oka. 

         - Nie jestem jak inni - zaprzeczyła zaciskając palce na nadgarstku. Przez to jaka jest i co przeżyła nie jest w stanie myśleć o sobie jak o człowieku. Nikt nie zmieni jej poglądu, nawet ktoś tak uparty jak Osamu.

         - Byłaś dzieckiem, nastolatką i jesteś kobietą. Co czyni cię tak innego od innych, hm? Nie znam twojej przeszłości i nie zamierzam o nią pytać i oczekiwać twojej odpowiedzi. Nie ważne jak bardzo delikatny ten temat może być dla ciebie jesteś człowiekiem. Jesteś tym podłym, zakłamanym i fałszywym bytem co Odasaku czy reszta ludzi z twojego otoczenie - tłumaczył to cicho, aby nikt prócz Mary nie słyszał tych słów. Na twarzy miał nieodgadnięty uśmiech. Angielka początkowo milczała zaskoczona jego słowami, jednak otrzepała się z szoku i pokiwała z absurdem głową.

          - Na prawdę nie wiem kto tutaj powinien być nazywany Mona Lisą - wydukała pod nosem drapiąc swój nadgarstek w swoim dziwnym, nerwowym tiku. Zaśmiał się skromnie.

          - Jestem mężczyzną, więc nie możesz mnie nazywać żeńskimi imionami - wzruszył krótko ramionami.

          - W takim razie Lype - odpowiedziała niemal od razu jakby nie musiała się nad tym zastanawiać. Uśmiech na jego twarzy zmalał a po chwili nawet całkiem zniknął. 

        - Lype? Kto to Lype? - spytał zaskoczony. Po chwili przybył do nich kelner pytając się co podać. Temat został zakończony bez odpowiedzi dla Dazaia. Na ten moment musiał się jedynie tym zadowolić. 

Spędzili na zabawie już dobre półtorej godziny a po ich celu nie było śladu. Zdążyli napić się szampana a nawet otrzymać poczęstunek. Powoli niecierpliwili się i rozmyślali co jest nie tak. Mary miała obawy. Dużo obaw. Znała tego człowieka i wiedziała, że w skrajnych sytuacjach potrafi być nieobliczalny. Dlatego też postanowili przeszukać dyskretnie całą sale rozdzielając się.

         - Kiedy tylko zauważysz go gdzieś dzwoń do mnie - powiedział Dazai przed rozstaniem przyciągając ją w talii do siebie i zbliżając się do jej policzka tak, aby wyglądało to jakby całował ją na pożegnanie. W rzeczywistości jego usta nawet nie musnęły jej skóry.

         - Rozumiem. To samo tyczy się ciebie - po tych słowach odszedł kiwając na zgodę głową. Shelley upiła jeszcze swojego szampana z kieliszka czekając odrobinę, aby ich rozstanie nie wyglądało podejrzanie. Zamiast tego rozglądała się dokładnie, ale dyskretnie.

Dopiero po kilku chwilach wstała zgrabnie od stolika i udała się w przeciwną stronę sali niż Dazai. Obserwowała ludzi, którzy rozmawiali, śmiali się i bawili. Wyglądało to dla niej jak zabawa tuż przed końcem świata. Nie co dzień widuje się ludzi tak żywych i radosnych jak tutaj. Niektórzy tańczyli, niektórzy jedli. Było tutaj tak wesoło i błacho... Przytłaczająca atmosfera dla niej. Tak, chciała odnaleźć wreszcie szczęście, jednak w chwilach takich jak te po prostu bała się tego uczucia. Zaprzeczała samej sobie przez co sama nie wiedziała wreszcie czego chce.

Ale ci ludzie byli tacy roześmiani... Co by się stało gdyby ona też była taka? Czy jest jej dane taką być? Choć na krótką  chwilę, moment, sekundę... Móc śmiać się do bólu brzucha i łez. Choć raz krzyczeć z radości. Choć raz poczuć miłość odwzajemnioną. Choć raz czuć się potrzebną inaczej niż biznesowo, formalnie.

... Marzenia ściętej głowy.

Co jakiś czas czuła na sobie wzrok ludzi. Kiedy tylko podnosiła wzrok na kogoś wydawało jej się, że osoba odwraca od niej wzrok i zaczyna coś szeptać na jej temat towarzystwu. Plotkują na jej temat. W końcu nie była w stanie ukryć wszystkich swoich bandaży dokładnie, ponieważ było to niemożliwe. Zapewne budziła szok i niechęć. Dlatego nikt do niej nie podchodził i nie pytał co się stało, albo chociażby zaprosił do tańca. Dazai nie ważne jak by się starał sam nie chciał iść tańczyć. Nie przyznał tego w prost, ale zapewne sam nie jest wybornym tancerzem.

Nagle, kompletnie znikąd zauważyła znajome, kasztanowe włosy upięte w kitkę. Potem strój kelnera, brązowe tęczówki i pogodną twarz z uśmiechem. Pod kołnierzem wystawały te znajome i osobliwe blizny. To on. Radiszczew. Pochwyciła swoją portmonetkę w której chowała telefon, aby przywołać do siebie swojego partnera, jednak w tej samej chwili poczuła szarpnięcie do tyłu. Nie za brutalne, lecz zdołało ją to zaskoczyć. Odwróciła się za siebie, aby zobaczyć kto ją szarpie. Jej oko rozszerzyło się na widok znajomej twarzy.

         - M... Michaił? - wydukała pod nosem. Znajomy Rosjanin stał z jej plecami przy swojej piersi. Miał na sobie garnitur podobny do tych jakie mieli członkowie zespołu muzycznego, którzy umilali czas gościom utworami Mozarta czy Vivialdiego.

         - Co za niespodzianka cię tutaj spotkać - powiedział z uśmiechem lekkim i zwiewnym jak zawsze. Dzisiaj wyglądał o wiele inaczej niż ostatnio go widziała. Miał włosy rozpuszczone i zamiast okularów musiał założyć soczewki. Tak przynajmniej próbowała sobie to wyjaśnić.

         - Co tutaj robisz? - spytała unosząc jedną brew do góry. Zauważyła, że zbliżali się na środek sali a orkiestra zmienia repertuar. Zaczynają się tańce.

        - Gram na wiolonczeli - odpowiedział. To wyjaśniał jego strój identyczny do zespołu. - Ale w tym utworze nie jestem im potrzebny. Skorzystałem z tego wypatrzywszy ciebie. Nie potrafiłbym odmówić sobie takiej przyjemności i zaprosić cię do tańca - dodał odpowiadając na jej następne pytanie jakie chciała zadać. Wreszcie zatrzymali się a jej nowy partner wyciągnął przed siebie rękę czekając na reakcję Angielki. Rozejrzała się. Zaskoczona stwierdziła, że Dazai też został zaciągnięty do tańca i stał z nieznaną partnerką na przeciwko dużego okręgu jaki zrobili zebrani goście ustawieni w parach. Ostatecznie przyjęła zaproszenie Michaiła.

        - Często grasz w tym lokalu? - spytała ustawiając się do tańca. Wymienili z Rosjaninem ukłony po czym złączyli dłonie przybierając poze do walca. Kilka ppdstawowych kroków i pochylenie po zewnętrznej koła.

         - Od czasu do czasu. Zależy kiedy grupa tutaj przybywa - odpowiedział. Kolejne kroki i pochylenie po wewnętrznej. Obrót i zakleszczenie partnerki w ramionach. Wymienienie spojrzeń.

         - Nie wspominałeś nigdy, że jesteś muzykiem - odparła analizując jego nienagannie bladą twarz. Coś w nim było takiego magnetycznego ale jednocześnie niebezpiecznego. Dodatkowo miała wrażenie, że w takiej wersji przypominał jej kogoś.

         - Dużo rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz - zaśmiał się niewinnie po czym zgodnie z tańcem przekazał ją partnerowi obok. Ich krótka rozmowa zakończyła się w tym miejscu, choć jej ciekawski wzrok dalej spoczywał na nim. Sekwecja ruchów powtarzała się. Mimo, że wiedziała, że jej zadaniem jest teraz złapanie byłego członka Zakonu myślami i wyobraźnią dalej trwała przy enigmatycznym Michaile. To dziwne uczucie żywej ekscytacji w jego ramionach...

Nie, Mary. Musisz skupić się na swoim zadaniu. Nie na swoich chorych wyobrażeniach. Pokręciła z absurdem głową szukając wzrokiem Dazaia podczas kiedy ponownie zmieniała partnera. Dzieliło ją od niego jeszcze kilku mężczyzn. 

Kolejna zmiana partnera i kolejna a potem następną i tak kilka razy z kolei, aż wreszcie na swojej drodze napotkała Osamu.

         - Zauważyłem, że dołączyłaś do tańca z tamtym facetem - odparł na wstępie.

          - Znajomy. Uratował mnie kiedyś - odparła i szybko poczuła ból na stopie. Rzuciła na nią okiem. Dazai nadepnął jej na palce. Rzuciła mu oskarżycielskie spojrzenie.

         - Och, uratował cię? Mam ochotę więcej o tym usłyszeć - zaświergotał ignorując jej niemą uwagę. Dlatego też postanowiła zgrabnie poprowadzić partnera w tańcu nie robiąc mu przy tym ułamku na dumie.

         - Znalazłam Radiszczewa - odpowiedziała krótko. Pochylili się po zewnętrznej, kilka kroków do przodu i po wewnętrznej.

         - Zauważyłem. Byłbym wdzięczny gdyby moja partnerka całkiem normalnie poczuła się słabo i straciła równowagę abyśmy mogli uciec z tego koła - wyszeptał do niej obaj zlokalizowali Rosjanina tuż obok nich. Mogą wykorzystać sytuację na swoją korzyść. Dazai obrócił Mary, która wpadła w jego ramiona z takim impetem i niemrawo z przymkniętym okiem. Dobrze grała. Była urodzoną aktorką dlatego dość szybko Osamu zareagował odciągając ją na bok. Podniósł ją i skierował się do kelnera. Nie innego niż przechodzącego obok Aleksandra.

         - Przepraszam, czy mógłby nam pan przynieść wodę na balkon? Moja partnerka poczuła się bardzo słabo - niektórzy ze stojących nieopodal wydawali się zaszokowani zaistniałą sytuacją, jednak... Nie zbyt chcieli ingerować. Dlatego stali w swoich miejscach ograniczając się jedynie do plotkowania.

        - Już! - Radiszczew momentalnie pospieszył do zaplecza po szklankę wody. Zapewne nie rozpoznał w całym zamieszaniu Mary. Osamu wyniósł partnerkę na dwór na balkon gdzie mogła gaktycznie wreszcie odetchnąć z ulgą.

         - Balkon? Będzie się tutaj kręcić dużo ludzi - wysyczała kiedy wreszcie wypuścił ją z rąk pozwalając się jej oprzeć plecami o barierkę.

         - Nie, jeśli zamkniemy balkon - uśmiechnął się dalej trwając u jej boku. - Graj graj. Dobrze ci szło - zaświergotał z rozbawieniem. Wsunął palce pod jej grzywkę, aby sprawdzić temperaturę jej czoła. Była rozgrzana, ale przez taniec i adrenalinę.

        - Jesteś beznadziejnym tancerzem - wyleciało jej z ust. Nawet nie zastanowiła się nad tym co mówi, po prostu czytała na głos swoje myśli.

        - Oho! Taka uwaga od damy? Chyba musisz mnie pouczyć w takim razie - przeczesał jej grzywkę wplatając w nią palce. Przejechał opuszkiem po jej bandażach na oku, jednak nie powiedział nic więcej. Po prostu stał przy niej obserwując wyraz jej niezmiennej twarzy.

         - ... Ale jesteś wiernym partnerem - dodała unikając spotkania z jego wzrokiem. Zaskoczyła go tymi słowami. - Jeszcze mnie nie zostawiłeś samą z moim zadaniem i nie kłóciłeś się kiedy cię o to poprosiłam - wytłumaczyła prostując swoje myśli. Dazai miał coś odpowiedzieć. Już otwierał usta, kiedy...

         - Woda dla panienki! - na balkon zawitał kelner. Rosjanin był zdyszany. Musiał zapewne bardzo się spieszyć. W półmroku jeszcze nie dał rady rozpoznać Shelley. Podszedł bliżej wymijając się z Dazaiem, który pod nieuwagę Radiszczewa zamknął za nim drzwi na balkon. Zasłonił szklane drzwi zasłonami i uśmiechnął się tajemniczo. Przedstawienie czas zacząć.

Tymczasem w siedzibie Zakonu Wierzy Zegarowej zaczynał się kolejny dzień pracy dla Agathy. Szefowa jednego z oddziałów siedziała przy swoim biurku wypełniając papiery odnoszące się do spraw bieznesowych organizacji. Nieoczekiwanie dla niej jej telefon, umieszczony na biurku, zawibrował melodyjnie. Pochwyciła urządzenie sprawdzając kto zakłóca jej pracę. Niespodziewanie okazał się to jej nieznany numer choć rozpoznał kierunkowy z Japonii. Odłożyła pióro na bok odbierając tajemnicze połączenie.

        - Halo?

        - Dzień dobry, Agatho Christie - nie musiała długo rozmyślać kto pragnął z nią porozmawiać. Rozpoznała głos tego mężczyzny od razu.

         - Dzień dobry, Ougai Mori - uśmiechnęła się lekko. Jednak w tym uśmiechu nie było żadnego ciepła i przyjemności. Była dziwna tajemniczość i chłód.

         - Domyślasz się w jakiej sprawie dzwonię, prawda? - Rintarou brzmiał na spokojnego i zrównoważonego, kiedy rozmawiał z kobietą w jej narodowym języku.

         - Zgadza się. Jednak proszę, abyś powód swojego kontaktu zostawił nietknięty - bez zbędnych słów wiedzieli o co, a raczej o kogo chodzi.

        - Wiedziałaś z czym łączy się jej wizyta w Yokohamie. Moja sieć jest zbyt gęsta, aby Mary w nią nie wpadła - zaśmiał się pod nosem. Kąciki ust Angielki odrobinę opadły.

        - Zostaw ją w spokoju - odparła nieco mniej entuzjastycznie.

         - Słyszałaś ostatnią wolę jej matki jeśli się nie mylę, więc dlaczego miałabyś mieć jakąkolwiek prawo do zmiany tego dokonanego faktu? - na to pytanie odpowiedź nie przyszła Christie szybko. Zmarszczyła brwi zaczynając głęboko myśleć. Może wysłanie Mary do Japonii było błędem? Miała na tyle innych ludzi do tej misji.

        - Nie zmienisz przeszłości. Gdyby Mary przyszło teraz się z tym mierzyć nie przeżyłaby tego emocjonalnie - broniła swojego zdania. - Ona cię nie zna. Nigdy cię nie spotkała, więc pomyśl co by zaszło w jej głowie gdyby--

        - Och, jesteś pewna, że mnie nie zna? Myślisz, że sama z siebie zaczęła interesować się medycyną w tak wczesnym wieku? - przerwał jej w niekulturalny sposób. Agatha poczuła się zagonioba w kozi róg. Nie miała drogi ucieczki. Wiedziała, że temat Shelley jest jej jedyną słabością, którą człowiek taki jak Ougai może wykorzystać.

         - Zostaw ją - powtórzyła drapieżnie. Nagle całe jej zainteresiwanie dokumentami gdzieś zniknęło. Istniała jedynie Mary.

         - Za późno, Christie - po tych słowach usłyszała jedynie dźwięk urwanego połączenia. Zacisnęła zęby ze złości i frustracji. Otworzyła inny numer komórkowy. Do Shelley. Czekała, aż dziewczyna odbierze. Pierwszy sygnał. Drugi, trzeci. Już powinna odebrać. Czwarty, piąty... Odebrała!

         - Mary--! - zanim zdołała odpowiedzieć resztę do jej ucha doleciał mechaniczny śmiech. Spojrzała na ekran. Pojawiły się zakłócenia obrazu, który ostatecznie przyjął barwę fioletową a na środku pojawiła się przerażająca mysz z czarnymi oczami. - Już za późno...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top