8 Powód do Życia
Cztery dni potem wszystko było naszykowane na ich misję. Incydent podobny do ostatniego pomiędzy Mary a Dazaiem już się nie zdarzył. Młody mężczyzna bardziej pilnował swojego interesu w spodniach przed tą nieobliczalną Angielką. Z drugiej strony był zaskoczony, że wytrzymała jego małą grę tak długo. Większość kobiet miękła już przy ustach. Był to jeden z powodów dla których zaczął się bardziej interesować jej osobą. Stąd częste telefony bez większej potrzeby, wiadomości nie wnoszące nic pożytecznego do życia Mary czy po prostu częstsze spotkania sam na sam. Na szczęście w całym tym zamieszaniu udało im się ustalić plan działania.
Dzisiejszego dnia Shelley wraz z Odą zmierzali odwiedzić dzieciaki. Cała piątka sierot bardzo pytała o nią, więc pośród roboty papierkowej i raportów do Zakonu musiała znaleźć chwilę na odwiedziny. Szczerze nie wiedziała co widzą w niej te dzieci. Jest dziwna, nosi bandaże i jest małomówna a nawet oziębła w stosunku do nowo poznanych ludzi.
Szli drogą mało używaną przez kierowców. Był to podobno skrót do domu, w którym one mieszkały. Odasaku bacznie szedł obok Mary, która robiła to, co było w jej zwyczaju. Szła po skraju chodnika chcąc utrzymać równowagę. Odasaku wydawał się pilnować ją przed ewentualnym upadkiem na jezdnie.
- Czy twoje rany oddziałują na twoje zdrowie? - spytał po chwili ciszy. Mary wiedziała, że trapiło go to od momentu w którym zmienił jej bandaże i widział jej ciało. Nie dziwiła się jego ciekawością.
- Jeśli pogłębiom się na tyle, aby zasięgnąć do serca czy mózgu to umrę, więc tak. Oddziałują na moje zdrowie - odpowiedziała przenosząc wzrok na zachodzące słońce. Znajdowali się na moście, gdzie mogli zobaczyć tą scenę.
- Jest jakiś sposób, aby to zatrzymać? - spytał podziwiając jej oblicze. Ciemne włosy z granatowymi końcówkami powiewały spokojnie na wietrze. Dopóki nie zauważyło się bandaży wyglądała na piękną i urokliwą młodą kobietę.
- Nie. Mogę jedynie to spowalniać - westchnęła ze swobodą. Przyzwyczaiła się do myśli, że każdy następny zachód słońca może być jej ostatnim. Nie obawiała się ani trochę śmierci.
- Lekami?
- I ograniczać używanie mocy. To ona głównie powoduje te rany - odparła zerkając na swój nadgarstek owinięty bandażami. Nie było nad czym myśleć. Zakon wie o jej kondycji dlatego nie zdziwią się jeśli pewnego dnia padnie martwa. W końcu ktoś umiera każdego dnia. Odasaku wydobył z kieszeni papierosa i podpalił jego końcówkę zapalniczką. Zaciągnął się szkodliwym dymem i wypuścił go tworząc chmurę.
- Mogę ci jakoś pomóc? Jakieś leki czy zastrzyki? - spytał po chwili ciszy dziwiąc tym samym Mary. Przeniosła na niego spojrzenie. Czemu mu zależało? Nie znają się dobrze czy też darzą się wielkimi uczuciami.
- Obawiam się, że możesz jedynie się przyglądać. Leki jakie używam robię samodzielnie - zatrzymała się podchodząc do barierki mostu. Oda drgnął w jej stronę otwierając szerzej oczy ze zdumienia. Na prawdę jest taka inteligentna i wszechstronna? Potrafi walczyć, planować, bronić się i robić leki? Nie słysząc od niego żadnej reakcji zerknęła na niego kątem oka. - To nic takiego. Po prostu interesuję się medycyną, chemią i alchemią - dodała opierając się wygodnie na moście podziwiając zachód. Kochała podziwiać przyrodę, to było jedyne środowisko, które nie oceniało ją po okładce. W ogóle nie oceniało i to było piękne.
- Jesteś nietypowa. Skąd w tobie zatem tyle smutku? - westchnął ciężko. Chciał jej pomóc. Jakoś od pierwszego spojrzenia w jej oko poczuł obowiązek pomocy. Może przez jej depresyjny wyraz oka i zamglony błysk w tej samotnej tęczówce? Była kobietą samotności i może właśnie to zmusiło go do takich, niemal ojcowskich, uczuć.
- Nie warto o to pytać. Nie zasługujesz na tak okropną odpowiedź - odpowiedział zniżając spojrzenie na wodę. Woda. Jej największy wróg. Każdy rodzaj wody mógł pogorszyć jej rany. Nagle coś przyszło jej na myśl. - Gdzie Dazai? Mieliśmy go spotkać po drodze - przypomniała sobie o samobójcy. O dziwo jeszcze nie dostała od niego głupiej wiadomości czy telefonu. Aż musiała sprawdzić swoją komórkę. Faktycznie żadnego nowego powiadomienia.
- Powinien już być--
- Oda! - złapała go gwałtownie za przedramię i przyciągnęła do siebie. Zamurowało go. W rzece dryfowało ciało. Połączenie faktów zajęło mu odrobinę więcej czasu niż Mary. - Dazai--
- Wiem. Nie zbliżaj się do wody, załatwię to - odpowiedział przechodząc na drugą stronę mostu. Pozbył się z siebie swojej jasnej marynarki i pistoletów podając to wszystko obecnej obok Angielce. Stanął za barierką oceniając czy skok z takiej wysokości mu zaszkodzi. Odpowiedź była oczywista. Nawet jeśli to wolał wyciągnąć przyjaciela z wody ze złamaną kością niż patrzeć jak odchodzi. Widząc jak Sakunosuke skaczę w dół Shelley nie traciła czasu i zbiegła z mostu na chodnik przy rzece. Śledziła całą akcję ratunkową z brzegu. Widząc jak momentami Dazai wyślizguje się z rąk swojego przyjaciela zapominała o swojej słabości co do wody. Kilka razy prawie wbiegła do niej zamaczając jedynie buta. W porę opamiętywała się.
Po kilku minutach szarpania się z wodą wreszcie rudowłosy mężczyzna dotarł do spokojniejszej partii zbiornika blisko brzegu, gdzie czekała na niego Mary. Wyciągnął w jej stronę dłoń, aby się złapać i nie odpłynąć dalej z prądem, jednak zawahał się. Był cały przemoczony, jeśli zmoczy bandaże kobiety to zrobi jej krzywdę... Wtedy też Angielka wpadła na inny pomysł. Złapał jego dłoń w jego marynarkę i używając całej swojej siły wyciągnęła dwójkę z wody.
Usiadła obok nich na trawie z Odą zaraz obok. Oddychał szybko i kaszlał co jakiś czas. Musiał napić się trochę wody. Mary znalazła się szybo przy dalej niereagującym Osamu. Poklepała jego policzka starając wybudzić go z utraty przytomności. Przystąpiła równie błyskawicznie do pierwszej pomocy.
- Już, oddychaj... Dazai, słyszysz mnie? - ponownie poklepała jego policzka. Na całe szczęście ciemnowłosy zakasłał pozbywając się wody z ust. Odchyliła jego głowę w bok, aby nie udusił się nią. Zakaszlał wściekle przewracając się całym ciężarem na bok a następnie podniósł się na czworaka. Dwójka jeszcze bardziej szczelnie go obtoczyła, kiedy próbował złapać oddech.
Do tej pory Mary nie zdawała sobie sprawy jak bardzo poważny był Dazai, kiedy wspominał jej o swoich zapędach samobójczych. Uważała to za lekkie bagatelizowanie sprawy, jednak teraz kiedy jest świadkiem drugiej próby odebrania sobie życia przez tego człowieka musi głębiej pomyśleć nad jego słowami.
- ... Znowu to samo... - były to pierwsze słowa jakie z siebie wydobył zwracając na siebie uwagę dwójki towarzyszy, którzy wyciągnęli go z rzeki. Słysząc jego głos Shelley odwróciła spojrzenie na Ode. Oznaczało to, że takie sceny były częste. W odpowiedzi na jej wzrok rudowłosy jedynie westchnął klepiąc Osamu po plecach.
- Chodźmy do domu. Tam się rozgrzejesz - odpowiedział Odasaku do swojego przyjaciela. Mary przyglądała im się z wyraźnym szokiem. Jak mogą być tacy spokojni? Jak Dazai może być podirytowany faktem, że jego własny przyjaciel ryzykował swoje życie, żeby go uratować? Dlaczego Oda nawet nie upomniał go ani nie przejął się próbą samobójstwa? To było dla niej tak nowe i świeże jak rana, którą nabyła zbyt szybko.
- Dlaczego? - spytała siadając na trawie wpatrzona w ciemnowłosego. Otarł usta ze śliny i wody podnosząc na nią swoje spojrzenie kasztanowej tęczówki. - Co jest przyczyną twojego cierpienia? Jaka jest przyczyna twojej chęci zakończenia wszystkiego? - pytała z dziwnym wyrazem twarzy. Głęboko zastanawiała ją ta sprawa. Musiał być przecież jakiś powód jego ponurych myśli i czynów. Dazai podniósł się z rąk kucając tuż przed nią. Posłał jej tajemniczy, ale łagodny uśmiech.
- Życie. Po prostu taki jestem i takim zostanę - wzruszył ramionami klepiąc z rozbawieniem jej głowę. Po chwili westchnął widząc brak reakcji ze strony agentki. - Szkoda, że mi się nie udało tym razem - mruknął z ustęsknieniem w głosie. Podniósł się powoli na równe nogi. Trząsł się lekko z zimna dlatego też Mary pochwyciła szybko marynarkę Ody i okryła nim ramiona Dazaia.
- Głupi Dazai...
Kiedy wreszcie doszli do domu dzieci hucznie powitały swoich przybyszy. Odasaku został powalony na ziemię a Mary została obtoczona i przytulona przez całą piątkę. Osamu w tym czasie zadbał o swoje mokre ubrania. Sakunosuke pożyczył mu swoje ubrania po wydostaniu się spod dzieciaków.
Angielka na moment została z nimi sama, ale od razu zaopiekowali się jej samopoczuciem. Od razu chłopiec, któremu specjalnie wpadła w oko, ponownie tak jak za pierwszym razem chwycił jej dłoń i czuwał przy niej.
- Pani Shelley? - spytał nagle Shinji zaciskając jej dłoń mocniej. Spojrzała na niego pytająco. Pomachał jej ręką, aby się zniżyła do niego. Zrobiła tak jak prosił. Chłopiec zbliżył się do jej ucha i zakrywając usta dłonią wyszeptał swoje pytanie. - Czy twoje rany bardzo cię bolą? - pytanie było krótkie i sensowne, jednak bardzo zdziwiło i zszokowało kobietę. Spojrzała na ciemnowłosego nie mówiąc ani słowa. W tym czasie dzieci były zajęte rozkładaniem planszy do gry, więc nie skupiały zbytniej uwagi na swojego przyjaciela i Mary.
- Skąd to wiesz? - spytała równie cichym głosem co Shinji.
- Nie mów Odasaku, proszę - odezwał się z lekką paniką w oczach. - Widziałem jak zmieniał twoje bandaże... Przepraszam to nie było celowo - szybko się wytłumaczył nie chcąc mieć kłopotów. Westchnęła pod nosem odrywając od niego wzrok. To musiała być dla niego trauma, jeśli na prawdę zobaczył ten plugawy widok. Sama mina nieugiętego Ody świadczyła o zgryzocie jej ciała.
- To ja powinnam przeprosić za to, że w ogóle doszło do tego incydentu. Nie powinieneś tego widzieć - odpowiedziała ze skruchą i złością na samą siebie. Nie ważne jak źle się wtedy czuła była świadoma, że w pobliżu znajdują się dzieci, które mogłyby to tragicznie znieść.
- Mam wrażenie, że gdyby nie to, że zobaczyłem je to nie zrozumiałbym pani dokładniej - przyznał śmiało bawiąc się materiałem jej rękawa koszuli. Na prawdę lubił jej bliskość. - Moim zdaniem jest pani cicha i małomówna, aby bronić się przed większym zranieniem, prawda? Te rany bolą, ale te w głowie pewnie bardziej - dodał po czym ponownie na niego spojrzała. Nigdy nie pomyślała o swoim zachowaniu w taki sposób, ale może ten chłopiec miał rację? Nie lubiła żadnej formy przemocy na niej. Męczyły ją zatarki z młodzieżą, której zwyczajnie bez powodu nie śmiała zranić tak jak oni ją. Nie miała także prawa karać osób, które szeptały za jej plecami na jej temat. Była kompletnie bezbronna. A jednak ta piątka dzieci zbliżyła się do niej a zwłaszcza skromny i uroczy Shinji.
- ... Nie wykluczone, że tak jest. Mimo wszystko nie powinieneś oglądać widoku moich ran. Przepraszam z głębi serca za to - uniosła jedną rękę, jakby chcąc pogłaskać malca po głowie. Zawahała się podobnie jak przy pożegnaniu z Sakurą. Miała wrażenie, że jej dotyk zrazi chłopca i ucieknie od niej, lecz ten niespodziewanie posłał jej szeroki uśmiech i przybliżył się do jej dłoni tuląc do niej swój policzek jak kot.
- Gdyby nie to nigdy by do tego nie doszło - odparł ze szczerą radością w oczach. Och, jak jej serce przyspieszyło na ten widok! Sprawiła na czyjejś twarzy powód do radości prosto z serca. Momentalnie zrobiło jej się gorąco i poczuła nagłą potrzebę przytulenia do siebie ciemnowłosego chłopca, jednak strach przed jego reakcją na ten gest skutecznie ją odpychała dlatego musiała nacieszyć się pieszczotaniem jego policzka kciukiem. Przygryzła wargę nie chcąc się uśmiechnąć na ten widok. Widok na który tak na prawdę nie zasługiwała w swoim życiu.
- Pograjmy w szachy!
- Ale Kyouske, ty nie umiesz grać w szachy!
- Zamknij się, Sakura! - obok nich zawrzała kłótnia. Mimowolnie odwróciła niebieskie oko z Shinji'ego na jego przyjaciół. Stali nad planszą i pionkami do gry przekrzykując się w co zagrać.
- Umie pani grać w szachy? - spytał Shinji zwracając na siebie uwagę wszystkich w pokoju. Zwrócili spojrzenia na ciemnowłosą wsłuchując się w jej odpowiedź.
- Tak, potrafię - na te słowa całe, młode towarzystwo ożywiło się ponownie.
- Nauczy nas pani grać?! - zawołali chórem rzucając Shelley błagalne, szczenięce oczka. Zamrugała kilkakrotnie ze zdziwienia, ale ostatecznie zgodziła się na ich prośbę i już po chwili opowiadała zasady całej piątce ustawiając pionki w odpowiednim schemacie.
Tymczasem Oda i Dazai siedzieli na piętrze niżej przygotowując dla zmarzniętego szatyna herbatę. Egzekutor westchnął przeciągając się za wyspą kuchenną.
- Hej, Odasaku? - zawołał swojego przyjaciela, aby zwrócić na siebie uwagę.
- Hm?
- Dlaczego to zrobiłeś? Do tej pory nie zatrzymywałeś mnie od śmierci - spytał z uśmiechem na twarzy. Był on tajemniczy i nieodgadnięty dla jego towarzysza. Oda na moment milczał ubierając zdanie w odpowiednie słowa.
- Bo wiedziałem, że Mary chciała to zrobić a nie mogła - odparł szczerze rudowłosy. Oczywiście sam nie chciał patrzeć na odejście swojego kompana, ponieważ szanował w miarę jego życzenie i rozumiał jego odrazę do świata, ale to spojrzanie agentki na moście... Zrobił coś, co zapewne zrobiłaby gdyby nie on.
- A czemu ona tego nie zrobiła? Nie weszła do wody, bo bała się? - spytał ciekawsko i z nutką ironii. Taka silna i pewna siebie kobieta boi się wody?
- Gdyby to zrobiła zapewne by poświęciła swoje życie dla ciebie. Wskakując do takiej wody naraziłaby swoje... Ciało na niebezpieczeństwo.
- Więc jednak coś skrywa pod bandażami... Co to jest?
- Dazai, przestań.
- Zachowujecie się tak tajemniczo jeśli chodzi o jej bandaże. Też chcę wiedzieć co ona skrywają - wyjęczał wiedząc, że temat jest na tyle dla niego intrygujący aby nieco poirytować Ode.
- Jeśli będzie chciała ci o tym opowiedzieć, to wtedy ci opowie. Na mnie nie licz - podał przyjacielowi herbatę na blat. Osamu rzucił mu zranione spojrzenie pełne podejrzeń i niepewności. Temat coraz bardziej wnikał w jego zainteresowania i plany. Odkryje co takiego ukrywa pani agentka za wszelką cenę.
- Idziemy do niej? Została z dziećmi, prawda? - spytał biorąc do dłoni herbatę mając zamiar odejść zza blatu. Oda jedynie kiwnął na zgodę i ruszył u boku przyjaciela na piętro do pokoju całej piątki.
Tam, zgodnie z tym co podejrzewali, była Mary. Siedziała na ziemi w towarzystwie maluchów. Pomiędzy nimi leżała szachownica z poukładanymi pionkami. W całym pomieszczeniu rozbrzmiewał jej aksamitny i delikatny głos, kiedy cierpliwie wyjaśniała zasady gry w praktyce.
- Wasz ruch - odpowiedziała po chwili po przestawieniu swojego pionka na planszy. Cała piątka sierot zbiła się w jedną kulkę po przeciwnej stronie i szeptali do siebie propozycję kolejnego kroku. Co jakiś czas poprawiali się w zapamiętanych zasadach, choć nie zawsze mówili prawdę. Shelley milczała wpatrując się w dzieci i słuchając ich mamrotania. Wyglądała spokojnie jak na swój wiecznie poważny i chłodny wyraz twarzy. Miła odmiana.
- Acha! - podniósł głos Kyouske chwytając gońca i zbijając nim pionek Angielki. Jego towarzysze patrzyli z podziwem na spostrzegawczy ruch przyjaciela. Nie na długo, na ich nieszczęście. Mary pochwyciła swoją królową i sprawnie zbiła wystawionego gońca i dwa inne pionki dzieci, w tym samego króla. Zastosowała prostą taktykę. Poświęciła jednego pionka do osłabienia przeciwnika, w tym przypadku kompletnego zdetronizowania sił dzieci.
- Szach mat - odezwała się czekając na reakcję maluchów. Kyouske, który wpadł w sidła Mary bez konsultacji z resztą zerwał się naburmuszony.
- Ale królowa nie rusza się po planszy jak chce! To oszustwo - skrzyżował ręce na piersi wściekły. Nie chciał przyznać się do swojego błędu, kiedy inni zaczęli posyłać mu wrogie spojrzenia. W końcu to on zepsuł ich szanse na wygraną. Ostatecznie dzieci zaczęły się przekrzykiwać nawzajem wypominając swoje błędy. Shelley już miała się tym zająć, kiedy rozbawiony tą sceną Dazai wszedł do pomieszczenia.
- To nie męskie pionki są w tej grze najsilniejsze - prychnął pod nosem przykucając przy planszy obok ciemnowłosej wlepiającej w niego swoje zainteresowane spojrzenie. Odasaku w tym czasie oglądał rozwój akcji z boku oparty o drzwi. Cała piątka zaprzestała krzyków zapatrzona w przybysza. Jedna z nich, Sakura po obraźliwych tekstach Kyouske powoli tonęła we własnych łzach.
- Nie prawda! Najsilniejszy jest król! - bronił się chłopiec. Osamu w tym czasie westchnął, uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Spojrzał na płaczącą dziewczynkę.
- Król jest nazywany głową państwa, ale czym jest głowa bez szyi? Głowa bez szyi to ścięta głowa - skomentował obalając tezę młodzieńca zaciskającego ze złości zęby.
- Król ma duże pole manewru, ale to królowa na planszy może poruszać się w dowolnym kierunku - dodała Shelley zmuszając się do spojrzenia na Kyouske. W końcu cały czasy wlepiała oko w Osamu, co mogło być niegrzeczne.
- A więc niech mała królowa przestanie płakać - Dazai pochwycił małą dłoń Sakury masując ją troskliwie. Mała dama dalej łkała wycierając łzy rękawem, ale po jej błysku w oku widać było, że komentarz mafiosy podniósł ją na duchu i dumie.
- Zagrajmy od nowa! Ale z Dazaiem i Odasaku po naszej stronie! - zaproponował Yuu chcąc złagodzić atmosferę.
- Hmph. Niech Sakura idzie do Shelley, zobaczymy jak pójdzie dziewczynom przeciwko chłopakom - naburmuszył się Kyouske nie dając za wygraną.
- Och, jesteś tego pewien? Kobiety potrafią być na prawdę przebiegłe i sprytne, nawet bardziej niż szóstka mężczyzn na raz - Osamu uniósł jedną brew patrząc na chłopca z udawanym szokiem. Wyraźnie dobrze się bawił w całym tym zamieszaniu i odwracał wszystko na swoją korzyść.
- Nie przekonam się dopóki nie zobaczę tego! - uparł się chłopiec.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top