6 Naiwna Niewinność
Deszcz szkła. Mała dziewczynka stała w miejscu z mocno zamkniętymi oczami. Głowę miała spuszczoną i przekręconą lekko w bok. Pomimo zaciśniętych powiek po jej policzkach zarumienionych od płaczu ciekły łzy. Nie mogła się ruszyć z miejsca, bo dookoła niej rozsypany był szklisty tor przeszkód. Pozostałości po dużej, nocnej popitce stojącego kilka kroków od niej mężczyzny nazywanego siebie jej ojcem. Atmosfera była napięta. W swojej dłoni pijak trzymał pas od spodni. Mierzył dziecko bezlitosnym spojrzeniem bez cienia współczucia i litości. Widział w niej jądro swojej udręki. Nienawidził tej małej smarkuli.
- Powiedz to. Powiedz, że on nie istnieje a oszczędzisz sobie tego cyrku - wychrypiał nieprzyjemnie. Jego głos podrażniał delikatne uszy dziewczynki. Zacisnęła mocniej palce na swojej koszuli. Nigdy. Nigdy nie powie, że on nie istnieje. Poza tym... Nigdy nie miała wyboru. Nie ważne co robiła zawsze kończyło się tym cyrkiem. - Ty beznadziejna niemowo! - wycedził przez zęby nie doczekując się odpowiedzi. Nie obawiał się stawiania kroków po szkle. W przeciwieństwie do swojej córki miał buty na stopach. Zamachnął się. Dziewczynka rzuciła się mimo szklistych odłamków pod nogami do ucieczki.
Nie zdążyła. Pas trafił jej plecy a nieznośne szkło wbiło się do jej stopy niemal w tym samym momencie. Straciła równowagę upadając rękami i kolanami na podłogę usłaną odłamkami butelek po alkoholu. Zająkała niemrawo nie ważąc się krzyknąć w agonii. Widziała jak z jej kończyn sączy się czerwona ciecz. Do oczu napłynęło jej jeszcze więcej łez. Po chwili kolejny cios od pasa. I kolejny. Kolejny. I jeszcze jeden.
A ona zdołała podnieść głowę. Ujrzała go. Stał pomiędzy korytarzem a kuchnią w której rozgrywał się cały cyrk. Pomimo swojej ciemnej postury i zakapturzonej twarzy wiedziała, że patrzy na nią przenikliwie.
"On istnieje, tatusiu."
Obudziła się zgodnie z pierwszymi promykami słońca. Zasnęła po ciężkim opatrywaniu jej przedramienia przez Odasaku. Odruchowo powróciły do niej wspomnienia z ostatnich minut, kiedy była jeszcze przytomna. Jej ciało zostało obnażone z bandaży. Mężczyzna, którego nie znała zbyt dobrze widział jej skórę pod bandażami. Ostrożnie podniosła się z łóżka i z wewnętrznym zażenowaniem do samej siebie zbadała swoje otoczenie. Pokój był skromny, ale przytulny, w większości wykonany z drewna. Przeczesała zdrową ręką swoje ciemne włosy z frustracją. W tym samym momencie usłyszała otwieranie drzwi. Zerknęła na nie z pełną gotowością do ucieczki.
Zdziwiła się, kiedy do jej tymczasowego pokoju zajrzały nieśmiało pięć par dziecięcych oczu. Jedyna z całego towarzystwa dziewczynka przepchała się przez chłopców z tacą wypełnioną jedzeniem.
- Dzień dobry. Odasaku jest tymczasowo zajęty, ale zrobiliśmy ci śniadanie - zaczęła nieufnie z uroczymi rumieńcami stresu.
- Dziękuję, ale nie było to konieczne. Muszę już i--
- Odasaku nie pozwolił ci wychodzić. Kazał nam pilnować pani - dziewczynka nie dała dokończyć Mary. Kobieta patrzyła na nią ze zmęczeniem. Zerknęła na swoje przedramię zabandażowane na nowo. Spod ani jednego bandaża nie widać było jej niedoskonałości. Nie musiała się martwić, że dzieci zauważą jej okropne ciało.
- ... Curry? - drgnęła delikatnie przenosząc oko na tacę z jedzeniem. Uradowana, ale dalej czujna piątka małych odkrywców weszła do środka zamykając za sobą drzwi. Ciemnowłosa dziewczynka ustąpiła chłopcu z czapką, który wyjął z szafki nocnej podkładkę na jedzenie. Dzieci przygotowały całe stanowisko i stały przy łóżku wpatrzone w jedzącą powoli Mary. Wiedziała, że czekają na jej opinię. - Jest przepyszne - odparła krótko. Ten drobny komentarz spowodował istną euforię u dzieciaków powodując tym samym, że ciężka atmosfera upadła i wszyscy pozwolili sobie na rozluźnienie.
Powoli dzieci zaczęły zbliżać się do kobiety zalewając ją przy okazji pytaniami. Powoli, krok po kroku, siadały coraz bliżej jej łóżka zaczynając z podłogi, poprzez krzesła aż wreszcie znaleźli swoje miejsca tuż przy ciemnowłosej na posłaniu. Pytały jak wygląda Anglia i czy na prawdę jest tak deszczowa jak powiadają, jakie ma wrażenia po przybyciu do Japonii i czy jest blisko z Odasaku. W zamian za odpowiadanie na ich pytania poznała ich imiona. Kyouske, Katsumi, Yu, Shinji i Sakura, wszyscy to sieroty uratowane przez Ode. Dopiero teraz rozumiała skąd ta dziwna aura wokół mężczyzny. Był członkiem mafii, mordercą na zlecenia ale mimo to jego prawdziwą naturą było nie mordowanie a pomaganie.
- Znasz przyjaciela Odasaku Dazaia? - spytał jeden z chłopców o imieniu Katsumi. Nagle Sakura nadymała policzka i ukazała podirytowaną twarz.
- Musisz na niego uważać, jest strasznym kobieciarzem! - wydukała krzyżując ręce na klatce piersiowej. Ta konwersacja, mimo, że mało istotna przypomniała Mary o jednej sytuacji. Osamu może być przekonany, że jest na misji w kasynie. Musi do niego zadzwonić w tej sprawie. Dlatego też zaczęła się wiercić w poszukiwaniu swojego telefonu.
- Gdzie mój telefon? - spytała w tym samym momencie zauważając komórkę na szafce nocnej. Sięgnęła po nią i zaczęła szukać numeru do swojego wspólnika.
- Coś się stało? - spytała dziewczynka przysuwając się jeszcze bardziej do Mary, aby zobaczyć co robi na swoim urządzeniu.
- Nic takiego. Muszę do kogoś zadzwonić - odparła beznamiętnie przykładając urządzenie do ucha, kiedy wybrała numer Dazaia. Dzieci czekały na jej reakcję w ciszy. Pierwszy sygnał. Drugi sygnał.
- Pani Shelley? To na prawdę pani?! - donośny głos Osamu niemal nie uszkodził jej uszu. Oddaliła od siebie telefon zerkając na zdziwione miny dzieci. Wpatrywały się w nią intensywnie przez co czuła ogromny dyskomfort. Odwróciła głowę w bok na okno.
- Tak, przepraszam, ale wczoraj nie byłam--
- Tak, wiem. Odasaku mi o wszystkim opowiedział. Posłuchaj, odezwę się do ciebie za jakieś dziesięć albo piętnaście minut, dobrze? - słyszała, że ciemnowłosy był w pośpiechu. W końcu była to godzina jego pracy w mafii a Mary jedynie zawracała mu głowę swoimi przeprosinami. Mogła się także domyślić, że Osamu o wszystkim dowie się od swojego przyjaciela. Mentalnie przeklnęła samą siebie za swoją lekkomyślność.
- Rozumiem. Jeszcze raz przepraszam i do usłyszenia - odparła słysząc w odpowiedzi jedynie dźwięk urywanego sygnału. Odłożyła na półkę komórkę zerkając na dzieci siedzące wokół niej.
- Jesteście razem z Dazaiem? - spytał Kyouske przekrzywiając lekko głowę na bok z pytającym spojrzeniem. Mary zamrugała kilka razy wbijając w niego intensywnie wzrok.
- A wyglądam jakbym była z kimś w związku? - w odpowiedzi również przekrzywiła głowę na bok. Gest i odpowiedź zaskoczyły chłopca przez co zamilkł na moment szukając odpowiedzi.
- Jesteś piękna i młoda na pewno musisz kogoś mieć... A przynajmniej adoratorów - wydukał zawstydzony chłopiec. Jego odważna i śmiała postawa szybko wyparowała kiedy miał doczynienia z chwaleniem kobiety.
- Dziękuję, ale wątpię, aby ktoś był mną zainteresowany - odpowiedziała z wyraźnym ukłóciem widocznym w oku, które na moment spoczęły na bandażach. To między innymi przez nie nie budzi wielkiej sympatii wśród ludzi nie tylko płci przeciwnej. Kobiety, dzieci, starsi... Kto by chciał mieć doczynienia z jakąś chodzącą mumią pozbawioną człowieczeństwa? Jej zmianę aury zauważyły dzieci. Spojrzały po sobie z winą wypisaną na twarzach. Przesadzili ze swoją ciekawością. Dlatego też zaczęli szukać sposobu, aby pocieszyć Mary.
- Przynieść dokładki? - spytała Sakura z uśmiechem wyciągając Angielkę z wiru ciemnych myśli o samej sobie. Z dziewczynki przeniosła wzrok na pustą miskę po curry i opróżniony kubek po herbacie.
- Nie trzeba. Dziękuję, było przepyszne - odpowiedziała mając zamiar zaniesienia naczyń i tacy do kuchni, ale wyprzedziła ją ciemnowłosa dziewczynka znikająca za drzwiami.
- Zagramy w pytanie czy wyzwanie! - zaproponował Yu.
Tak zleciał jej najbliższy czas. Dzieci zajmowały się nią i utrzymywały ją w jednym miejscu, aby nawet nie myślała o opuszczaniu domu. Wiedziała, że prędzej czy później musi tego dokonać. Kiedy już postanowiła wyjść przynajmniej ze swojego tymczasowego pokoju napotkała w przejściu przeszkodę. Podniosła wzrok na osobnika blokującego wyjście.
- Gdzie się pani wybiera? - spytał nie kto inny jak Dazai. Dzieci wyskoczyły zza jej pleców widząc za przybyszem Ode.
- Dazai... Myślałam, że byłeś na misji - wydukała zaskoczona. Dzieciaki wyprzedziły ją wpadając prosto w Odasaku. Jedyny, który został najbliżej Mary był nieśmiały chłopiec z książeczką w dłoniach. Przez cały czas kiedy grali przysuwał się do niej ciekawsko, aż wreszcie zakleszczył swoją dłoń z jej tak niezauważalnie i delikatnie, że nawet tego nie zauważyła dopóki nie chciała wstać z łóżka. Shinji odrobinę zaspany przetarł oczy patrząc na Ode.
- Byłem na misji, jednak akurat ją kończyłem, kiedy zadzwoniłaś! - odpowiedział zerkając na dzieciaka przy niej. Również spojrzała na ciemnowłosego malca.
Był taki niewinny. Przypominał jej niewinny kwiat. Ten młody kwiat jest piękny i poruszający serca miliona, dopóki nie osiągnie pewnego limitu. Limit ten dosięga się poprzez jeden moment w życiu kwiatka. Kiedy na jego płatki spadnie czyjaś krew a w korzenie wda się więcej tej cieczy z ziemi. Okropność tego świata zakazi kwiat pozwalając mu dojść do swojego limitu. Wtedy pojawiają się na jego łodydze kolce a liście i płatki stają się toksyczne. Niewinny kwiat musi walczyć z całym światem zobaczywszy raz jego okropność i szkaradność. Wreszcie jak każdy, żywy organizm zacznie ginąć i więdnąć. Taka kolej losu. Pozbawionego emocji, empatii i miłości losu.
Ona swój okres młodości miała krótki, ledwo odczuwalny i widoczny. Dlatego może też tak reagowała na dzieci? Chciała je chronić i zbliżyć się do nich mimo tego, że zawsze była przez nie odpychana z powodu dziwnego wyglądu. A nie daj Boże jak jakimś cudem udało się jakiemuś dziecku zobaczyć co kryła pod bandażami. Zawsze uciekały z płaczem. Potrzebowała miłości. Szukała miłości. Pragnęła jej jak powietrza. Żałosne, prawda? Taki... Potwór i dziwadło jak ona chce miłości od istoty ludzkiej.
- Rozumiem... Jeszcze raz przepraszam za--
- Ach, ależ nie masz za co! - przerwał jej swoim melodyjnym głosem po czym objął jej ramię i wprowadził z powrotem do pokoju siadając z nią na łóżku. - Musisz narazie dużo odpoczywać, pani Shelley! Twoja rana musi się szybko zagoić jeśli chcemy kontynuować nasz plan - dodał Dazai czochrając jej ciemne włosy. Po chwili dołączył do nich Oda siadając na krześle, ponieważ miejsce przy drugim boku Mary było zajęte przez chłopca.
- Jak twoja ręka? - spytał rudawy mężczyzna. Jasne oko powędrowało na niego a potem na mówione miejsce.
- Jest dobrze. Dziękuję za pomoc - skinęła wdzięczna głową na co Odasaku machnął ręką mówiąc, że to nic takiego. Mimo to jego wzrok wyrażał pewnego rodzaju podziw i zgryzotę. Jakby współczuł jej ale jednocześnie starał się zrozumieć wielkość tej kobiety w jego oczach. Nie lubiła tego wzroku, jednocześnie nie wyobrażałam sobie jak inaczej mógł teraz na nią patrzeć skoro widział co kryją jej bandaże.
- Odasaku - Dazai zwrócił na siebie uwagę przyjaciela. Spojrzał na niego znacząco jakby przekazując telepatycznie jakąś wiadomość. Tak też się stało. Po chwili Oda wymyślił pierwszą, lepszą wymówkę, aby dzieci opuściły pomieszczenie. Łącznie z Shinjim, który siedział jeszcze przy Mary i patrzył się na nią błagalnie. Chciałby zostać przy niej z jakiegoś nieznanego nikomu powodu, jednak ostatecznie został pogoniony do wyjścia.
Wtedy też została tylko trójka w pokoju. Na początku panowała między nimi grobowa cisza. Jakby chcieli zebrać myśli i upewnić się, że dzieci nie podsłuchują ich przy drzwiach.
- Zazdroszczę ci, Odasaku - rozmowę rozpoczął po chwili Osamu. Na ustach miał lekki, malencholijny uśmiech przykuwający uwagę dwójki słuchaczy. - Bandaże pani Shelley na ramieniu wyglądają na świeżo zmienione a biorąc pod uwagę jej stan nie mogła zmienić ich sama. Widziałeś zatem co ukrywają, prawda? - dodał z błyskiem w oku. Odasaku wbijał w niego dość zdziwiony wzrok.
To, co one ukrywają jest... Nie do opisania. Oda nigdy nie podejrzewał, że zobaczy coś takiego okropnego i wcinającego się w pamięć. Może już nigdy nie wymarze tego widoku z przed oczu? Nie wiedział, ale jest to bardzo prawdopodobne.
- Nie masz mu czego zazdrościć - wtrąciła się Mary odpowiadając za rudowłosego. Ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie na kolanach unikała kontaktu wzrokowego ze wszystkimi w pomieszczeniu. - Zapewne Odasaku żałuję tego, że w ogóle ruszył moje bandaże - dodała z goryczą w głosie. Nie widziała innego wyjścia. Widziała w jego oczach wszystko. Wszyscy ludzie tak na nią patrzyli.
- Jedynie pobudzasz moją wyobraźnię i ciekawość, pani Shelley - westchnął Dazai pochylając się, aby zobaczyć jej twarz zakrytą pod włosami. Odgarnął je delikatnie, żeby mieć lepszy widok. Jej twarz była za to niewzruszona, pozbawiona jakichkolwiek emocji. Jawiła się na niej jedynie zgryzota. - Przez to trudniej mi wypuścić cię z mojej głowy - dodał ze spokojem posyłając jej uśmiech. Dopiero po kilku chwilach spojrzała na osobnika obok. Trzymał jej włosy w palcach oparty brodą o drugą rękę.
- Dazai - starszy od nich uczestnik rozmowy patrzył wymownie na przyjaciela. Chciał go zatrzymać. Jednak ten nie miał zamiaru przerywać dobrej zabawy.
Znajdując się tak blisko Shelley założył zabłąkane kosmyki kobiecych włosów za jej ucho z niespotykaną delikatnością. Wszystko działo się dla Mary jak w spowolnionym tempie. Wlepiała wzrok w mafioze zahipnotyzowana jego czekoladowym odcieniem tęczówki i sposobem z jakim na nią patrzy. Unieruchomił ją swoim jednym spojrzeniem. Miał wolne miejsce do działania. Zaraz obok ucha znajdował się koniec bandaża. Wystarczyło go szybko uwolnić i ujawnić jej mały sekret.
- Dazai - powiedział nieco głośniej. Brak reakcji ze strony oby dwóch osób.
Osamu już trzymał w palcach końcówkę. Wystarczył jedynie mały ruch. Shelley zaczęła błądzić wzrokiem po twarzy mężczyzny. Znaczyło to jedno. Zapatrzenie w jego spojrzenie przestało ją dotyczyć. Przeanalizowała sytuację i mimowolnie spięła się. Ten człowiek zaraz...!
- Dazai! - Oda wreszcie kopnął towarzysza w nogę zostawiając na nogawce spodni swój odcisk buta. W tym samym momencie Mary przytrzymała bandaż uderzając dłoń Dazaia. Odsunęła się od niego z wrogim spojrzeniem i błyskiem w oku. Ciemnowłosy jednak zasyczał na nieoczekiwany ból w nodze i rzucił Odzie oskarżycielski wzrok.
- Odasaku, to bolało! - zająkał jak dziecko masując swoją nogę przy okazji usuwając z nogawki ślad buta.
- I miało boleć. Nie przesadzaj - rzucił i zwrócił się do Mary. - Przepraszam za niego - w odpowiedzi kobieta szybko pokiwała głową. W końcu do niczego nie doszło, jednak dyskomfort i niewygodna w tym miejscu zaczęły jej doskwierać. Poza tym miała leki do wzięcia.
- Muszę wracać do hotelu. Zostawiłam tam leki, bez których nie mogę funkcjonować - wydusiła wstając z łóżka. Patrzyła desperacko na rudego mężczyznę. Prosiła o jeszcze jedną przysługę tego dnia. Potem, nie będzie mu w stanie spojrzeć w oczy.
- Rozumiem. Dasz radę iść? Nie jest ci słabo? - spytał kompletnie ignorując ostry wzrok Dazaia. Zgarnął się z krzesła odstawiając je na swoje miejsce przy biurku. Osamu poszedł w jego ślady i postanowił pochwycić zakupy Shelley. Zauważył ubrania, jakie zakupiła dla siebie do kasyna. Była to ciemna sukienka w odcieniu granatowym.
- Nie, czuję się dobrze - odpowiedziała dochodząc z Odasaku do wyjścia. Na dzisiaj już o niczym tutaj nie pomówią. Wychodząc z pokoju Oda grzecznie ustąpił jej w przejściu z czego skorzystała. Dało się słyszeć szybkie kroki po schodach gromadki dzieci. Zatrzymali na swojej drodze Mary zerkając na każdego po kolei.
- Idziesz już? - spytał pierwszy Katsumi. Kobieta pokiwała na zgodę głową, na co cała piątka spojrzała po sobie porozumiewawczo.
- Odwiedź nas jeszcze kiedyś! - z grupki wystąpiła Sakura ubezpieczając w swoich dłoniach pluszową zabawkę.
- Tak! Dokończymy naszą zabawę! - dołączył się Yu. Serce Angielki zabiło szybciej słysząc ich słowa. Chcieli, aby do nich wróciła. Nie została wyrzucona na próg i znokautowana psychicznie. Została zaakceptowana. Jakimś dziwnym odruchem wyciągnęła dłoń do przodu i położyła ją ostrożnie na głowie dziewczynki. Jakby obawiała się, że jeden fałszywy ruch spowoduje ucieczkę dziecka.
- Odwiedzisz nas jeszcze? - niespodziewanie dla Mary Shinji, który cały czas trzymał się jej blisko objął ją w biodrach rzucając jej ciekawski, lecz błagalne spojrzenie. Zdezorientowana spojrzała i na niego. Skąd w nich tyle odwagi? Tyle miłości i czułości? Są kompletnie ślepe i nie widzą jej bandaży? Tak, na to jedno było kompletnie ślepe. Bo nie oceniały jej po wyglądzie i aurze a o wnętrzu, w którym kryła się niewinna i bojaźliwa istota zwana człowiekiem.
- Tak. Odwiedzę was.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top