5 W Przededniu

Kiedy tylko Dazai odzyskał siły witalne udał się do siedziby Portowej Mafii. Wyglądał jakby mimo nieudanej próby samobójczej był w siódmym niebie. Dziwny i szeroki uśmiech nie opuszczał jego twarzy nawet na sekundę. Stojąc już w środku olbrzymiego budynku rozejrzał się w poszukiwaniu jednej osoby. Widząc w oddali znajomą rudawą czuprynę przyspieszył kroku. 

        - Odasaku! - doskoczył do przyjaciela machając mu przed twarzą dłonią na powitanie. Wyższy osobnik stanął w miejscu analizując towarzysza od stóp do głowy.

        - Spóźniłeś się. Szef nie jest zadowolony - przywitał go znudzonym głosem. Ciemnowłosy westchnął klepiąc Odę po ramieniu.

       - Mniejsza o niego, odwiedziła mnie pani Shelley! - Sakunsuke uniósł brwi ku górze z zaskoczenia. Od poznania Mary Dazai często o niej mówi i opowiada o wszystkich spotkaniach w jej pokoju nie pomijając żadnego szczegółu. Nowością było usłyszeć, że to kobieta odwiedziła samobójcę w jego skromnym domu. 

        - A to nowość. Miała jakiś powód? 

       - Zadzwoniłem do niej kiedy moje samobójstwo okazało się kompletną porażką - Oda niemal nie obdarzył przyjaciela gromiącym spojrzeniem. Na tyle, ile Dazai potrafił uwodzić kobiety potrafił również kompletnie rujnować swoją dobrą opinie wśród płci pięknej. 

       - Dazai--

       - Nawet nie wiesz jak szybko zareagowała! Pewnie gdyby nie ona to miałbym marne szanse na wyjście z kłopotów... Swoją drogą przed wyjściem dziwnie się zachowywała. Cały czas zakrywała swój nadgarstek - w jednej chwili cała energia członka mafii zmalała i zastąpiło ją powaga oraz zamyślenie. Odasaku miał ochotę ponarzekać na naganne zachowanie Osamu, jednak zrezygnował. Wie, że Dazai szanuje jego zdanie, ale nic nie jest w stanie wybić go ze swoich myśli. 

       - Ach tak? Może coś jej się stało w czasie gdy była u ciebie w domu? Albo w pośpiechu do ciebie zraniła się - zasugerował ruszając przodem z ciemnowłosym obok. 

      - Hmm... - młody mężczyzna mamrotał coś pod nosem tracąc na chwilę kontakt ze światem dookoła. Intrygowała go sprawa bandaży kobiety. Coś pod jej zabandażowanym nadgarstkiem zmuszało ją do ukrywania tego przed jego oczami. Czyżby aż tak źle się czuła z bliznami? Czy to były na pewno zwykłe blizny? Co innego mogą skrywać te białe, materiałowe pasy? Swoją drogą przypomniał sobie o telefonie jaki miał wykonać do kobiety po tym jak się lepiej poczuje. - Och! Zapomniałem! - zatrzymał się wyjmując z kieszeni komórkę.

         - Hm? Coś się stało? - Odasaku  przystanął przy przyjacielu chcąc zerknąć do kogo chce zadzwonić. Widząc numer pani agentki przerzucił niebieskie oczy na twarz ciemnowłosego. Kiedy ostatnio był taki promienny i zdesperowany? Oczywiście, Dazai potrafił być dziecinnie szczęśliwy, jednak czy zawsze było to szczere szczęście? Odasaku nie mógł nigdy zapomnieć jak dobrym aktorem jest jego towarzysz. Osamu może świetnie udawać radosnego, aby wbić ci nóż w serce. Teraz, kiedy widział jego twarz na widok numeru brytyjskiej agentki mógł stwierdzić, że nowo poznana osoba daje samobójcy dość dużo szczerej radości.

        - Ty gnojku! Dazai! - już kiedy Dazai miał połączyć się z Mary rozbrzmiał znajomy krzyk za jego plecami. Uśmiechnął się zirytowany odwracając lekko głowę. - Zostawiłeś mnie samego ze zleceniem! Myślisz, że będę robił za ciebie część zadań?! - wściekły rudzielec zmierzał w jego kierunku wymierzając w Dazaia sierpowego. Na szczęście Osamu w porę uchylił się przed ciosem rezygnując niechętnie z telefonu do Shelley. W końcu nikt prócz Ody nie wie o niej.

         - Oo, tęskniłeś? Nie myślałem, że tak bardzo się do mnie przywiązałeś, Chuuya! - te słowa tylko zdenerwowały niższego mężczyznę i przyłożył się do kolejnego ciosu.

         - Nie myśl o mnie jak o stęsknionym przyjacielu, gnojku. Nie będę robił twojej roboty! - warknął zwracając na siebie uwagę przechodzących obok agentów. Ciemnowłosy westchnął ciężko unosząc ręce w niewinnym geście.

         - Och już, już. Nie moja wina, że nie jesteś wystarczająco odpowiedni na wszystkie samotne zlecenia - kiedy rudzielec miał tym razem rzucić się z pazurami na Dazaia na korytarzu rozbrzmiały czyjeś kroki.

         - Dazai - trójka mężczyzn, w tym Odasaku, spojrzeli w bok. Obok nich stał szef Portowej Mafii mierząc surowym wzrokiem swojego podwładnego spóźnialskiego. - Chciałbym z tobą porozmawiać. Na osobności - dodał dając do zrozumienia jak ważną sprawą była rozmowa. Podczas kiedy Oda posyłał przyjacielowi smutne spojrzenie Chuuya wydawał się wstąpić do raju. Uwielbiał momenty w których to on był górą a nie jego partner. W tym czasie głowa mafii i Osamu udawali się do biura w ciszy. Niekomfortowej i grobowej ciszy.

Dopiero w dużym biurze Ougaia jeden z nich przemówił. Nie było to bardzo wyszukane zdanie, bo nie o to teraz chodziło. Liczyło się sprostowanie interesów.

         - Skąd to spóźnienie? - Mori wlepiał w zabandażowanego młodzieńca pełen skupienia wzrok.

          - Shelley. Odwiedziła mnie - przyznał beznamiętnie członek Mafii. Teraz była kolej na Moriego, aby westchnąć.

          - Jaki miała powód? - Dazai mimowolnie uśmiechnął się na to pytanie. Prychnął cicho pod nosem udając, że złapała go krótka chrypka.

         - Zadzwoniłem do niej kiedy moja próba samobójcza się nie udawała. Przybyła w nieopisanym tempie - nie wiedział do końca skąd w nim tyle rozbawienia. Normalnie byłby zniesmaczony nieudanym samobójstwem a jednak szybka i bezinteresowna reakcja panny Shelley zmieniła pomyślnie jego nawyk.

         - Zauważyłeś coś niepokojącego w jej zachowaniu? - spytał wyraźnie zainteresowany tematem Ougai.

         - ... Nic wartego uwagi, obawiam się - postanowił nie wspominać o nadgarstku kobiety. - Skąd wiedziałeś o niej? - spytał bez zastanowienia się. W końcu jakimś cudem jego szef przewidział przybycie Mary do Jokohamy i wydawał się bardzo dobrze ją znać. Na usta głowy Portowej Mafii wypłynął niespodziewany mroczny uśmiech.

         - Po prostu ją znam. Mam nadzieję, że dostarczysz mi o niej więcej informacji używając swoich bardziej skutecznych sztuczek - krwistooki podszedł do okna biura spoglądając na portowe miasto z góry. - Zastanawiam się dlaczego nie użyłeś ich przy pierwszej okazji.

         - Sam powiedziałeś, że panna Shelley jest specyficznym przypadkiem. Postanowiłem użyć specyficznej kolejności do wyciągania z niej informacji - odparł Osamu z niewiarygodnym spokojem na twarzy.

         - O co poprosiła tym razem? Mapy kanałów? - ciemnowłosy pracodawca oddalił się na moment od okna zbliżając się do biurka. Spod kupki dokumentów wyciągnął poskładaną mapę podziemia. Posłał szatynowi jeden ze swoich niesławnych uśmiechów podczas kiedy podawał mu świstek.

         - Dokładnie tego szukała. Jest inteligentna i sama do tego doszła - skomentował Osamu przejmując mapę i chowając ją za marynarkę.

         - W to nie wątpię. Shelley zawsze była inna i bardziej wyczulona na świat niż jej rówieśnicy - zgodził się Mori skłaniając się do cichego i kontrolowanego śmiechu. Na samo wspomnienie przeszłości jego kąciki ust wędrowały do góry. Jednak czemu w jego oczach zabłysł promyk dziwnej, oddalonej agonii? Westchnął ponownie zerkając na okno. Na niebie pojawiły się czarne chmury. Rozbrzmiał pierwszy grzmot uprzedzony błyskiem. - Nie będzie zadowolona z tej pogody.

Angielka stanęła w wyjściu z galerii handlowej spoglądając nieufnie na niebo. Wiedziała, że lada moment runie siarczysta ulewa z błyskawicami i grzmotami. Nie miała ze sobą żadnej parasolki. Westchnęła rozglądając się za taksówką. Parking dla nich znajdował się na drugim końcu placu. Niosąc ze sobą dwie torby z zakupami na misję ruszyła w stronę parkingu mijając ludzi.

Nagle ktoś mocno otarł się z nią ramieniem. Odskoczyła w bok, aby złapać utraconą równowagę. Powiodło jej się, ale kiedy chciała rozmasować ramię i spojrzeć na ów przechodnia coś ją zaskoczyło. Na jej ramieniu pojawiło się czerwone koło a mężczyzna z którym się zderzyła zatrzymał się i patrzył na nią z uśmiechem. Miał on długie, czarne włosy upięte w luźnego kucyka czerwoną wstążką. Oczy nieznajomego lśniły żywym odcieniem czerwieni doprowadzając obserwatora do oczopląsu. Biała koszula, kamizelka i ciemne rękawiczki na dłoniach. Mężczyzna poprawił okulary na nosie. Zapalił papierosa kiedy uśmiechał się złowrogo.

         - Dzień dobry, pani agentko - jego ochrypły i nieznośny ton głosu zmroził krew w żyłach Shelley. Zrozumiała, że została zdemaskowana. Ukrywała swój chwilowy strach pod maską spokoju. Chciała odwrócić się do mężczyzny i wyciągnąć swoją broń, jednak nagle koło z jej ramienia powiększyło się pochłaniając ją od stóp do szyi. Dookoła niej znikąd pojawiły się czerwone figurki ludzi z włóczniami.

        - Kim jesteś? - spytała szukając w międzyczasie sposobu na uratowanie się z opresji.

         - Ach, wybacz za moje maniery - ciemnowłosy wszedł do okręgu z figur kłaniając się przed obliczem Mary. - Jestem Iwan Turgieniew. Według moich wiadomości mam doczynienia z Mary Shelley, zgadza się? - spytał robiąc kolejny krok bliżej obywatelki Anglii. Zmierzyła go czujnym wzrokiem jak uwięziony drapieżnik w klatce. 

         - Skąd mnie znasz? - zastąpiła odpowiedź swoim pytaniem. Rosjanin zaśmiał się i na jedno skinięcie jego palca figury skierowały włócznie na uwięzioną Mary. Zastygła w miejscu przestając nawet na moment oddychać. Gdzieś z daleka rozbrzmiał kolejny grzmot. Burza nadchodziła ogromnymi krokami co oznaczało ograniczony czas działania agentki. 

        - Mój szef wie, że jesteś na jego tropie. Dlatego też dostałem nowe zlecenie - zrobił jeszcze jeden krok do kobiety. Domyślała się, że był to jeden z ludzi Dostojewskiego. Nie przewidziała jednak takiego ataku z jego strony. W jednej chwili jedna z czerwonych figur drgnęła z zaczęła nacierać na Angielkę. Momentalnie poczuła okropny ból w przedramieniu. Włócznia przebiła jej ubranie, skórę i mięśnie cudem unikając kontaktu z kością. Chciała krzyczeć z tej okropnej agonii, jednak coś jej skutecznie nie pozwalało. Długowłosy zakrył jej usta swoją dość szeroką dłonią. - Ćśśś, bo zwabisz niepotrzebnych gapiów - Iwan rozejrzał się przelotnie po cichym zaułku w jakim złapał agentkę. Nie kręcili się tutaj ludzie i nie widzieli ich zza drzew i krzewów ozdobnych. Do oka napływały jej słone łzy, które zmusiła do ukrywania się. Jednocześnie... To była jej chwila na uwolnienie się. 

Nagle wokół niej i Turgieniewa zebrał się wiatr okalający kobietę. Obdarzony wiedział co to może oznaczać dzięki czemu oddalił się od niej z zaskoczeniem i strachem. Wiatr zniknął. Nic się nie pojawiało, ani nic nie atakowało. Ta cała sytuacja wyglądała jak aktywacja mocy, jednak skoro nic nie nadchodziło to--

        - Nie dawałeś mi innego wyboru. Gdyby nie zależało mi na moim zleceniu może poddałabym się, jednak... To zlecenie jest od pani Agathy - ciemnowłosa wreszcie otworzyła zmrużone oko wlepiając je na napastnika, a raczej na coś za jego plecami. Podwładny Fiodora odwrócił się za siebie z czystym przerażeniem w oczach. Jego amok osiągnął zenitu, kiedy zobaczył przed sobą czarną, ogromną postać w czymś przypominającym płaszcz. Zamiast ludzkiej twarzy stworzenie miało ciemną czaszkę barana z długimi rogami. Nagle jego uszy zostały zaatakowane przez wysoki pisk wydobywający się z paszczy postaci. Przypominało to histeryczny chichot w którym kryły się obraźliwe słowa i zdania skierowane do Rosjanina w jego narodowym języku.  

          - Co to jest?! - krzyknął tracąc kontrolę nad swoją mocą. Figury zniknęły tak samo jak pułapka Mary. Pochwyciła swoje ranne przedramię nie ruszając się z miejsca. Jej wróg doskoczył do niej z zamiarem nabicia jej na swój podręczny sztylet, jednak ciemna postać złapała jego szyję kościstymi łapami i uniosła ponad ziemię. Zaciskała swoimi pazurskami tętnice ofiary. Zanim jednak nastąpił koniec tego nieszczęśnika postać z ciemną czaszką zwierzęcia zbliżyła ją do jego ucha szeptając kolejne przekleństwa i obrazy. - Nie! Zostaw mnie, zostaw! Błagam! Powiem wszystko, co chcesz! Tylko weź to ode mnie! - błagał jak ohydny kundel ze slumsów. 

          - Może gdybyś dał mi inny wybór i czas na wyjaśnienia skończyłbyś inaczej - dodała nie zważając na jego dalsze błagania. W jednej chwili pazury ciemnej postaci rozdarły gardło Iwana odsłaniając mięso, tchawicę, żyły i tętnice. Ciało topiącego się we krwi mężczyzny upadło z głuchym trzaskiem na kostkę. Krew tryskała wodospadem w powietrze aby po chwili zetknąć się albo z ziemią, albo z liśćmi krzewu albo ubraniem nieszczęśnika. Plama czerwonej cieczy rosła. Mordercza bestia stała jeszcze przez chwilę zaciskając w pazurach oderwane płaty mięsa z szyi Rosjanina. Puste oczodoły wlepiała w Mary, aby potem rozpłynąć się w powietrzu i wlecieć pod postacią mgiełki do truchła rozszarpanego mężczyzny. 

Mary w tym czasie starała się nie poddać bólu. Nie tylko temu, który towarzyszył jej w przedramieniu. Ból wydobywający się z jej wnętrza tworzył rozległe cierpienie na jej ciele. Może faktycznie mogła uniknąć jakimś sposobem użycia drugiego etapu swojej mocy. Mruknęła coś pod nosem robiąc kilka kroków do tyłu, aby rozrastająca się kałuża krwi nie dosięgła jej butów. Nie może wejść do taksówki ubrudzona posoką. 

         - Och! - w momencie w którym zrobiła krok do tyłu poczuła stojącą za nią przeszkodę. Przerażona wizją nakrycia na tym morderstwie odwróciła się, aby zobaczyć na co wpadła. Na jej nieszczęście była to osoba. Mężczyzna dobrze jej znany z niespotykanym wcześniej wyrazem twarzy. Szok, zgryzota, obrzydzenie, horror. Ale z drugiej strony biło od niego jakieś chłodne uczucie. Śmierć tego człowieka była faktem dokonany i nic już z tym nie mógł zrobić. Dlatego też zwrócił niebieskie oczy na Shelley. Ujrzał w jej oku tą zawsze obecną pustkę i obojętność w tym momencie zmieszane ze zdziwieniem. Nie mogła się go tutaj spodziewać.

         - Shelley... - zaczął niepewnie kiedy kobieta odeszła od niego o krok. Odwróciła się do niego przodem opuszczając wzrok na swoje bandaże. - Lepiej chodźmy stąd zanim ktoś to zobaczy - dodał wreszcie z westchnięciem. - I trzeba ci to opatrzyć.

         - Poradzę sobie - mruknęła niezadowolona pod nosem. Nagle jednak jej upatry charakter uległ kompletnej zmianie. W jednej sekundzie poczuła zimną krople na czole. Podniosła głowę na niebo. Było jeszcze bardziej ciemne niż wcześniej. W dodatku zaczęło padać. Wiedziała co to oznacza. Ulewa nadeszła. Chwyciła na oślep rękaw Odasaku. - Zabierz mnie stąd. Zabierz mnie z deszczu - wydukała przenosząc desperackie spojrzenie na mężczyznę. Nie tracąc ani minuty dłużej na pytania zdjął z ramion swój płaszcz, okrył go Mary i wyrwał z jej dłoni torby z zakupami. Zaczęli biec w stronę zaparkowanego nieopodal samochodu. Ulewa się wzmagała. Nie! Mary nie może dać przemoknąć swoim bandażom!

Na szczęście do tego nie doszło i bezpiecznie weszła do środka auta pozbywając się w ramion i głowy przemoczonego płaszcza Ody. Zakryła swoją ranę na przedramieniu patrząc co robi jej towarzysz. Wyjął coś z bagażnika i dopiero wszedł do środka za kierownicę. Otworzył apteczke szukając w niej czegoś na złagodzenie rany i bólu Mary.

         - Potem. W domu - zatrzymała go starając się ułożyć wygodnie na siedzeniu pomimo wielkiego dyskomfortu swoim bólem. Sakunosuke nie miał innego wyboru. Wiedział, że kobieta taka jak ona potrafi być uparta, dlatego też posłuchał jej i zawiózł ją... Do swojego domu. Był o wiele bliżej od jej i szybciej znajdzie ukojenie, a tak przynajmniej przekonywał ją Odasaku. Wiedział też, że nie ma na tyle siły, aby się z nim kłócić a tym bardziej czasu na to. Jechali w ciszy. Pytania postanowili odłożyć na potem, kiedy jej rana będzie zabezpieczona. 

        - Jesteś pewna, że nie chcesz z tym jechać do szpitala? - spytał rudawy mężczyzna. W odpowiedzi jedynie pokiwała energicznie głową. Dopiero kiedy został zmuszony spojrzeć na nią zauważył jak drastycznie zmienił się jej stan. Wyglądała jakby przechodziła okropne zakażenie. Oblewały ją zimne poty i było jej zimno. Nie dobrze. Na szczęście Oda właśnie zaparkował auto pod domem. Wyszedł pierwszy i błyskawicznie zajął się agentką zanosząc ją na rękach do wnętrza domu. Uprzednio okrył ją za jej poleceniem płaszczem. Za jakimś tajemniczym powodem nie chciała zmoknąć. Nie mogła. Kiedy tylko znaleźli się w środku obtoczyły ich dzieci a co za tym idzie chaos. Jednak Oda miał dar przekonywania i dzięki temu dzieciaki zaczęły współpracować i przygotowały miejsce dla Mary. 

           - Oda... Wiesz co robić z zakażeniami, prawda? - spytała dalej trzymając jego płaszcz przy sobie. Jakby zależało od tego jej własne życie. Jakby wypuszczenie spod palców tego mokrego materiału równało się z przegraną.

          - Tak. Wytrzymaj jeszcze trochę. Zajmę się tym - dzieci zostały wygonione z pokoju mimo ich wielkiej ciekawości. Mężczyzna przygotował wszystkie środki potrzebne do zadbania o jej paskudną ranę. Nożyczkami odciął materiał jej ubrań, aby uzyskać lepszy widok na ranę. Kolejną przeszkodę stanowiły bandaże. Podarte od ciosu, ale dalej trzymały się na swoim miejscu. Przed pozbyciem się nich spojrzał na twarz Mary. Patrzyła w drugą stronę zła na siebie, zdezorientowana i przerażona. Gdyby bardziej uważała nie musiałaby ukazywać tego, co skrywają jej bandaże akurat jemu. Jednak jej los został przesądzony. Oda rozciął bandaże i niemal od razu jego twarz ukazała się w nowym odcieniu. Czysty szok i strach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top