20 Słodkie Kłamstwa

Mary była w drodze na lotnisko. Pożegnała się ostatni raz z Yakumo i wsiadła do auta Odasaku, który pomógł jej spakować do bagażnika walizkę i torbę. Odpowiadała na jego pytania, ale dość skąpo i melancholijnie. Bowiem myślami była dalej na molo, gdzie Osamu pożegnał się z nią przed wyjazdem. Z westchnieniem i śladowym rumieńcem patrzyła na przemijające budynki za szybą. Chciała zatrzymać tamtą chwilę jak najdłużej w pamięci...

      - Pocałuj mnie, Mary. Pocałuj samotnego Lype - jego miękkie i swobodne słowa rozpływały się w jej uszach jak słodka przyjemność. Patrzyła na niego intensywnie zanim zrozumiała sens jego prośby. Nie widziała w jego oku ani grama żartu. Był kompletnie szczery i pewny siebie. Zakleszczyła bardziej palce na płaszczu otrzymanym przez człowieka stojącego przed nią. Włożyła ręce do rękawów podarunku.

      - Och, Dazai - westchnęła wyraźnie zakłopotana. Ciemnowłosy spokojnie, z uśmiechem na ustach, czekał na spełnienie swojej woli. Widząc jak kobieta robi jeszcze pół kroku do niego nieco pochylił się, aby ułatwić jej zadanie. Przymknął delikatnie oko czekając na aksamitny smak jej usta na swoich wargach.

Ale cóż to? Zamiast tego poczuł jak łapie jego dłoń i wciska coś do niej. Dopiero teraz otworzył oko i spojrzał w dół. Rzeczą, jaką mu dała był list. Nie na tym najbardziej skupił swoją uwagę. Mary objęła jego dłoń swoimi i wykorzystując jego osłupienie musnęła wargami paliczki jego palców. Było to jak doświadczenie dotyku istoty duchowej. Jakby to nie człowiek a duch dotknął jego palców. Zdziwiło go to jeszcze bardziej, kiedy po jego kręgosłupie przeszły poruszające ciarki i dreszcz.

      - Przeczytaj list jutro jak nie będzie mnie już tutaj. Pod żadnym pozorem nie czytaj go wcześniej - jej słowa były chyba jedynie przez niego słyszane. Nie zakłócał ich dla niego nawet mocny wiatr. Cała ta scena nie przypominała ani jednej sceny z jego życia w tym ponurym, okrutnym i nieprzyjaznym świecie. - Odpowiedz mi.

     - ... Dobrze. Nie otworzę go wcześniej.

Mary westchnęła skrępowana. W liście napisała całą prawdę. Wszystkie swoje myśli, podejrzenia i odczucia. Ten jeden, ostatni raz postanowiła być kompletnie szczera, momentami do bólu z Dazaiem. Podobnie jak on, tamtego wieczoru, nie ukryła niczego. Ani jednego szczegółu.

Odasaku kątem oka zauważył jej zamyślenie starając się patrzeć w skupieniu na drogę. Domyślał się o co jej chodziło.

      - Spokojnie, Dazai nie otworzył listu wcześniej - upewnił ją wyciągając ją ze swoich myśli. Spojrzała na niego zdziwiona. Nie spodziewała się, że Oda wie o liście, ale z drugiej strony było to do przewidzenia. W końcu obaj mężczyźnie byli przyjaciółmi. Nie skomentowała początkowo jego słów wracając do podziwiania widoku na szybom. - Chociaż bardzo gryzła go ciekawość to zdołał ją pohamować - dodał opierając łokieć o podłokietnik przy drzwiach, kiedy zmuszony był zatrzymać się w korku przy lotnisku.

     -To dobrze. Nie zniosłabym uczucia, że przeczytałby to kiedy jestem na tej samej ziemi co on - przyznała cicho, dość nieśmiało i niepewnie. Rudowłosy prychnął pod nosem wreszcie krzyżując z nią spojrzenia.

        - Wyznałaś mu w tym liście miłość czy co? Wyglądasz jakby cię to zżerało od środka, wiesz? - zwrócił jej delikatnie uwagę, na którą drgnęła lekko.

       - Ja i wyznawanie mu miłości... Gdybym ja jeszcze wiedziała cokolwiek o miłości - mruknęła zakrywając usta dłonią opartą o podłokietnik tym samym przerywając ponownie kontakt wzrokowy z kierowcą.

     - Może zamiast szukać desperacko miłości poszukasz szczęścia? Szczęście rodzi miłość - zaproponował z niewiarygodnym spokojem. Wreszcie ruszył z miejsca szukając wolnego miejsca na parkingu pod ogromnym lotniskiem. Kobieta zamyśliła się jeszcze głębiej. Jeśli Oda zgładzi jej dotychczasowe zasady nie będzie w stanie się podnieść po takim ciosie.

        - To dlaczego niektórzy ludzie nieszcześliwi znajdują najpierw miłość od szczęścia? - spytała cicho obserwując jak mężczyzna zaczyna krążyć po parkingu. Dość sprawnie znalazł wolne miejsce. - Albo dlaczego ludzie szczęśliwi nie mogą nigdzie znaleźć swojej miłości? To nie zależy od tego, Oda.

        - ... Może i racja. Świat jest zbyt skomplikowany na takie pytania - westchnął wyłączając pojazd i wychodząc z niego na zewnątrz. W jego ślady poszła Angielka. Wzięła ze sobą swój bagaż podręczny i jedną torbę podczas kiedy jej towarzysz zadbał o resztę.

          - Myślisz... Myślisz, że jeśli zadzwonię do doktora Moriego po odprawie to będę mu przeszkadzać? - spytała opuszczając głowę w dół. Odasaku zmierzył ją spokojnym wzrokiem.

         - Dla ciebie znajdzie chwilę. W końcu z jego rozkazu się poznaliśmy - odpowiedział na co podniosła na niego spojrzenie widocznie zdziwiona. Widząc jej wyraz twarzy nie czekał jej kazać na wyjaśnienia. - Dotarły do niego plotki z podziemia o ewentualnym śledztwie Zakonu w Jokohamie. Zaczął wtedy szukać szczegółowych informacji i wtedy znalazł ciebie. Agentkę, która będzie prowadzić owe śledztwo. Nakazał Dazaiowi cię znaleźć i przekonać do współpracy. Podobno przewidział, że będziesz szukać pomocy w tutejszych organizacjach a najlepiej znaną jest właśnie Portowa Mafia. Tak przynajmniej powtórzył mi Dazai tamtego dnia kiedy na ciebie wpadliśmy.

         - Więc nic nie było przypadkiem wtedy - wyszeptała sama do siebie rozumiejąc wreszcie ten dziwny zbieg okoliczności.

         - Tak. Dziwne, prawda? - skomentował przepuszczając w wejściu do lotniska swoją towarzyszkę. Jak zawsze rozglądała się bacznie wokół siebie nie chcąc przegapić ani jednego szczegółu ze swojego otoczenia. Lotnisko było duże i nowoczesne. Takie, jakie pamięta z pierwszego dnia kiedy tutaj przyleciała.

         - Mówiłeś, że rozmawiałeś z Dazaiem... - mruknęła niepewnie, jakby lekko zawstydzona przez wspomnienia z ostatniego ich spotkania.

         - Tak. Był dość nerwowy kiedy pokazał mi list, ale nie otworzył go - odpowiedział trzymając się blisko Mary.

        - Opowiadał ci coś z naszego spotkania?

        - Tylko ogólne rzeczy. Nic konkretnego, najwyraźniej chciał zostawić to tylko dla waszej dwójki.

        - Rozumiem - przyznała cicho z ulgą. Zapadłaby się pod ziemię gdyby ktoś jeszcze wiedział o pocałunku. Razem z Odasaku załatwiła wszystkie formalności związane z lotem powrotnym aż wreszcie nadeszła chwila zadzwonienia do doktora.

W siedzibie Portowej Mafii Mori miał niewyobrażalnie dużo zajęcia przy dokumentach. Praca dosłownie zalewała go ze wszystkich możliwych stron. Westchnął zmęczony i dalej zagubiony w myślach. Ostatnia rozmowa z panią Christie bardzo go zaniepokoiła i wprowadziła w zamęt jego spokojne oblicze w czysty chaos.

         - Rintaro, telefon! - zawołała blondyneczka jakby zirytowana dzwonkiem mężczyzny, który był tak zamyślony, że nawet nie usłyszał go. Drgnął zerkając na wspomniane urządzenie. Widząc kto do niego dzwoni błyskawicznie odebrał połączenie zostawiając pracę na bok. Jego nagła reakcja jego samego zaskoczyła.

         - Mary?

        - Dzień dobry, doktorze Mori - przywitał się z nim cichy i spokojny głos. Poczuł jakby czegoś mu brakowało w płucach. Ach, no tak. Zapomniał o oddychaniu.

        - Mary... Coś się stało? Coś z lotem? - spytał nawet nie zauważając, kiedy podeszła do niego Elise, aby podsłuchać ich rozmowę.

         - Nie, wszystko w porządku - poczuł niewygodne uczucie. W głębi serca chciał, aby lot był odwołany i aby mógł dostać więcej czasu na spędzenie z nią wolnej chwili. - Chciałam się pożegnać. Jeśli nie jest pan zajęty - dodała po chwili.

         - To żaden problem, Mary - uśmiechnął się głęboko poruszony jej słowami. - Żałuję, że tak krótko spędziliśmy ze sobą czasu. Mam też nadzieję, że lot będzie spokojny - upadł na podparcie krzesła starając się brzmieć spokojnie. Mimo to wewnątrz miał ochotę zatrzymać ją od wyjazdu. Tak bardzo się zmieniła od ostatniego ich spotkania, była taka dorosła i enigmatyczna.

        - Dziękuję, doktorze. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie nam dane się jeszcze spotkać - odparła na co mafioza niewyobrażalnie się uradował. Nie mógł powstrzymać uśmiechu na swojej twarzy.

        - Powiedz mi - zaczął nagle wahając się czy kontynuować temat. - Powiedz mi czy gdybyś miała możliwość zostania tutaj, została byś? - spytał stwierdzając, że nie ma nic do stracenia. Nie podupadnie na dumie zadając tak naiwne pytanie.

         - Nie wiem, doktorze. Tyle lat pod skrzydłami Zakonu... Wątpię, abym była w stanie to wszystko porzucić - odpowiedziała dokładnie tak, jak myślał. Głupie pytanie, pomyślał. - Ale jeśli będzie okazja, aby zobaczyć Jokohame jeszcze raz na pewno wrócę tutaj - odparła po chwili zastanowienia.

        - Tak... Na pewno - wydukał pod nosem. - Będę czekał na twój powrót, Mary - odparł czując, że telefon od kobiety uspokoił jego galopujące myśli przynajmniej na teraz. Pomimo niezatrzymania jej przed wyjazdem, ominięcia tematu o testamencie jej matki czy też rozmowy z Christie. Czuł spokój i dumę z niej.

         - Mój samolot będzie odlatywał. Muszę kończyć, doktorze - odpowiedziała. Słyszał w tle odbijające się o podłogę kółka walizki. Była w drodze. Pożegnał ją uśmiechem, którego nie była w stanie zobaczyć.

         - Mam nadzieję, że zadzwonisz do mnie kiedy będziesz na miejscu, albo przynajmniej dasz jakiś znak.

         - Tak zrobię. Do usłyszenia.

         - Do usłyszenia...

Mary szła już do specjalnego tunelu którym przejdzie do samolotu. Przystanęła nagle zerkając na Odasaku.

         - Dziękuję za wszystko - powiedziała krzyżując z nim spojrzenia. Mężczyzna zamrugał kilka razy po czym westchnął.

        - To ja powinienem podziękować - odpowiedział przyciągając ją delikatnie, ale stanowczo do siebie po czym objął ją swoimi silnymi ramionami zakleszczając w uścisku. Kiedy tak ją przytulał przypomniała sobie słowa Dazaia. Powiedział, że ma nadzieję, że Odasaku wyściska ją w jego imieniu. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Był to delikatny, ale pewny uścisk. Rudawy mężczyzna trzymał ją mocno w ramionach, ale z uwagą jakby była z cienkiego szkła. Ku jego wielkiej przyjemności kobieta oddała gest, z nieco większą ostrożnością, która stopniowo znikała aż wreszcie pozwoliła sobie rozpłynąć się przy jego ciele. Nie mógł powstrzymać uśmiechu jaki podstępem wkradł się na jego usta. Pogłaskał czule jej plecy przymykając na moment oczy.

        - Nigdy wcześniej tego nie zauważyłam, ale... Ale jesteś bardzo ciepły - wyszeptała mając nadzieję, że nikt inny tego nie słyszy. Myliła się, Odasaku usłyszał ten dziecinnie przemiły komentarz.

         - Jestem przestępcą, Shelley. Uważaj na słowa - ostrzegł ją żartobliwie. Po tych kilku długich chwilach odkleił się od niej jeszcze raz przyglądając się jej postaci. - Czy to czasami nie płaszcz jaki chciał ci kupić Dazai w sklepie? - spytał zdziwiony. Odruchowo, mimo że wiedziała co ma na sobie spojrzała na płaszcz.

         - Tak... Dał mi go wczoraj - przyznała kiwnięciem głowy. Mężczyzna ponownie posłał jej uśmiech. Pogłaskał jej ciemne włosy uważając na bandaże skryte pod nimi.

         - Bezpiecznego lotu - pożegnał się z nią. Była to chwila która trwała dla nich jak wieczność. Tak na prawdę w jednej chwili zostali oddzieleni od siebie obowiązkami i przeznaczeniem. Kiedy się już oddaliła na tyle, że nie widziała już za sobą Sakunosuke westchnęła witając się z ogromną pustką i tęsknotą w sercu. Oglądała się kilka razy za siebie chcąc rzucić jeszcze okiem na mężczyznę, ale nie było to możliwe.

Ach, jak bardzo chciała teraz zmienić tor wydarzeń. Jak bardzo chciała tutaj zostać na dłużej a może nawet zgodzić się na warunki Moriego. Może miałaby okazję powiedzieć do nowo poznanych ludzi słowa, jakie za późno zrodziły się w jej głowie?

Kiedy chciała ponownie odwrócić się za siebie jej cały widok zastanawiała wysoka postać. Po mundurze poznała, że był to pracownik lotniska. Momentalnie zmusiła się do trzeźwego myślenia i spojrzała na jego twarz.

         - Przepraszam panią bardzo. Leci może pani lotem do Londynu? - spytał uprzejmie mężczyzna z firmowym uśmiechem. Małomówna Mary kiwnęła jedynie głową w odpowiedzi. - Niestety samolot jaki miał być skierowany na ten tor został odsunięty od lotu z powodu awarii - początkowo zdziwiła się i zaniepokoiła, ale gdzieś w głębi pojawiła się iskierka nadziei że zostanie w Japonii dłużej. - Zamiast tego samolotu został podstawiony inny, zastępczy przy innym torze.

        - Nie mogli państwo tego ogłosić w głośnikach? - spytała podejrzliwie.

       - Niestety mamy zamieszanie wewnętrzne i nie jest to możliwe. Dlatego też szukamy pasażerów kursu do Londynu i sprowadzamy na inny pas - wyjaśnił pracownik lotniska z przepraszającym spojrzeniem. Spojrzała na niego szukając oznaki jakiegokolwiek kłamstwa. - Proszę iść ze mną, inaczej spóźni się pani na swój samolot - oznajmił pokazując gestem dłoni kierunek przed sobą.

         - Ale... Jeszcze przed chwilą głośniki działały dobrze - odparła mróżąc oko. Nie ufała temu mężczyźnie. Coś było tutaj nie na miejscu. Mimo to podążyła za nim mając w pogotowiu podręczny scyzoryk. Broni łatwo nie mogła przemycić, ale to jeszcze uszło. Jakimś cudem za pokazaniem jej odznaki Zakonu Wieży Zegarowej zdołała przenieść jedynie to w formie samoobrony.

         - Najmocniej przepraszamy za zamieszanie - powiedział i kontynuowali przepychanie się przez ludzi. Mary dalej była czujna, jednak kiedy zobaczyła, że na sąsiednim wejściu na inny tor wchodzą inni ludzie jej obawy nieco zmalały. Samolot nie wyglądał podejrzanie tak samo jak pasażerowie. Pracownik lotniska z którym tutaj przyszła zatrzymał się i wskazał wejście do tunelu. Uśmiechał się przy tym lekko. - Tutaj pani wejdzie do swojego samolotu. Dziękujemy i jeszcze raz przepraszamy za zamieszanie - wydukał i kiedy upewnił się, że Shelley zajęła miejsce w kolejce ludzi zniknął w tłumie zapewne szukać innych zbłądzonych.

W cierpliwości czekała aż wreszcie zajmie wyznaczone miejsce. Samolot był duży i wszechstronny. Odnajdując wreszcie miejsce siedzące po numerku zapisanym na bilecie odetchnęła z ulgą. Spodziewała się, że ktoś obok niej usiądzie. Miejsce dla jej losowego towarzysza było już zajęte. Miał na twarzy kapelusz a głowę odchyloną do tyłu, więc zidentyfikowanie go narazie było niemożliwe. Usiadła przy małym okienku starając się po cichu rozgościć.

Przejżała jeszcze ostatni raz swoją komórkę zanim włączyła w niej tryb samolotowy. Liczyła na jeszcze jakieś pożegnanie z czyjejś strony. I nie myliła się. Dostała trzy wiadomości. Jedną od Odasaku, dwie od Dazaia. Nieco spięła się na widok numeru Osamu. Najpierw odczytała to, co napisał jej pierwszy z wymienionych towarzyszy.

Oda napisał jej, aby nigdy nie zamykała się na szczęście i była odważniejsza w przytulaniu się. Prychnęła pod nosem. Najwyraźniej tak ostrożnie i delikatnie go przytuliła, że mężczyzna musiał nawet tego nie poczuć. Odpisała mu posłusznie, że nie zamierza przestawać próbować. Następnie niepewnie i z lekkimi obawami wcisnęła palcem na powiadomienie od Dazaia. Nie sprawdził wcześniej listu, prawda? Nie mógł złamać danej jej obietnicy...

Tak też się nie stało. Osamu napisał, że jest bardzo szczęśliwy, bo mogli się wczoraj pożegnać. Życzył jej spokojnej drogi do Londynu, oraz zapewnił, że list został przez niego jeszcze nie otwarty. Nawet teraz, kiedy nie było już odwrotu i ucieczki z samolotu nazywał ją Mona Lisą. Wierny do końca Lype nazywa ją jej przezwiskiem jakie sam jej nadał. Odpisała dwóm mężczyzną po czym ostatecznie wyłączyła komórkę przymykając oko. Odchyliła głowę do tyłu na oparcie. Westchnęła głęboko. Już za kilkanaście godzin będzie w Londynie. Musi myśleć pozytywnie. Zapewne za ten czas usłyszy też, że oddział Christie złapał nieuchwytnego Fiodora po czym jej życie przyjmie normalny i codzienny obrót.

         - Pierwszy raz widzę panią tak spokojną w moim otoczeniu - niemal nie podskoczyła i pisknęła na odgłos tego spokojnego oraz pięknego głosu. Otworzyła szeroko oko i rozejrzała się. Pasażer obok niej był teraz wpatrzony w nią i... Mogła go rozpoznać. - Och, nie musi się pani tak spinać na mój widok. Nic pani nie zrobię... A przynajmniej nie tutaj - na jego usta wypłynął mroczny uśmiech przez który poczuła na całym swoim ciele ciarki. To on. Dostojewski.

         - Ale... Jak to? - wydukała. Jej dłonie zaczynały dygotać. Jest w pułapce. Nawet gdyby chciała unieszkodliwić Fiodora tu i teraz dla ludzi wokół są zwykłymi obywatelami. Niepotrzebnie zrobi zamieszanie. Rosjanin ściągnął kapelusz z głowy opierając ją o siedzenie. Zauważył, że na środek pokładu wychodzi stewardesa, aby objaśnić jak działają pasy. Mary również ją wypatrzyła. Niestety, teraz już nie miała drogi ucieczki. Wejścia na samolot zostały szczelnie zamknięte. Została sama. Spędzi kilkanaście godzin sam na sam ze swoim wrogiem tuż obok. Nie zauważyła tego jeszcze, ale opierając łokcie o podłokietnik stykali się o swoje ręce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top