19 Samotne Istoty
Agatha czuwała przy odjeździe jednostki, którą wysłała na misję do Petersburga, gdzie odnaleziono sygnał z ostatniego połączenia z Fiodorem. Była pewna swoich kroków i nie cofnie się przed niczym. To sprawa najwyższej wagi powierzona jej samej. Patrząc jak jej ludzie wyjeżdżają na najbliższy lot do Rosji nabrała ochoty na zadzwonienie do Mary. Przynajmniej spytać jak się ma i że nie ma się czym przejmować. Christie chowała do niej odrobinę urazy za zepsucie misji, ale nie potrafiła się na nią gniewać. Znając jej ogromne oddanie Zakonowi wiedziała, że kobieta nie zrobiła tego specjalnie. W dodatku starała się "spłacić dług".
"Długiem" było uratowanie Shelley, kiedy Mori i jego oddział wojskowy oddali sierotę do wojsk angielskich po czym odeszli. Dziecko trafiło pod opiekę Zakonu a tym samym młodej Christie. Obie uczyły się życia, choć jasnowłosa była starsza od przybysza.
Teraz siedziała przed swoim biurkiem zmęczona i przygnębiona. Prawie w ogóle nie spała od kilku dni. Czuła, że jest już blisko swojego limitu a mimo to dalej czuwa z komórką obok klawiatury laptopa. Czekała na jakiś znak życia od swojej podwładnej wracającej jutro do Londynu. Zaniepokojona spojrzała na zegar na ekranie włączonego laptopa. Dwudziesta trzecia trzydzieści trzy. Westchnęła ciężko. Nie ważne jak bardzo oziębła była dla Mary troszczyła się o nią i zawsze martwiła. Coś w niej było, co nie pozwalało jej traktować ją tak samo jak robią to inni.
Nagle, według nadziei Angielki, jej telefon zawibrował. Drgnęła sprawdzając czy to na prawdę Mary. Jakie było jej zażenowanie swoimi myślami kiedy zobaczyła numer szefa Portowej Mafii. Upewniona w fakcie, że nikt nie jest w stanie jej usłyszeć odebrała połączenie dając na głośnomówiący. Nie znalazła w sobie siły, aby podnosić i trzymać urządzenie przy uchu.
- Co skłania cię do dzwonienia o tej porze, panie Ougai? - spytała odpychająco beznadziejnie.
- Ciebie też miło słyszeć, pani Christie - odpowiedział ze spokojem.
- Proszę przejdźmy do rzeczy. Co takiego skłoniło cię do kontaktu? - spytała zmęczonym tonem. Zdecydowanie nie podoba jej się rozmowa z tym człowiekiem, więc wszystko robiła na siłę.
- Pozwól mi dotrzymać słowa danego Wallstonecraft - odparł nieco zimniej niż wcześniej wkładając w swoje słowa dużo wyższości i pewności siebie. Agatha została zdziwiona tymi słowami. - Chcę, aby z tego powodu Mary opuściła Zakon i dołączyła do Portowej Mafii - ciągnął dalej słysząc jedynie ciszę po drugiej stronie połączenia.
- Odpada. Czemu tak nagle? Przybyła do Jokohamy i nagle sobie o niej przypomniałeś? - spytała oburzona nagłą zmianą zamiarów Japończyka.
- Dobrze wiesz, że zostawienie jej w oddziale Zakonu było tylko przejściowe. Była wtedy wojna, pani Christie. Wiedziałem kim jest i kto był jej matką. Według jej ostatniej woli--
- Minęło tyle lat... Mary zmieniła się przez ten czas - zapewniła go niegrzecznie Agatha przerywając mu swoją wypowiedź. - Nie interesują mnie twoje sprawy osobiste, panie Ougai. Shelley jest członkiem Zakonu Wieży Zegarowej i nie da się jej tak po prostu bezczelnie wykupić jak towar od nas. A teraz przepraszam, mam inne ważne sprawy do załatwienia, które nie znoszą zwłoki.
- Pani Christie--
- Żegnam, oraz proszę mnie już nie niepokoić - wyłączyła telefon kończąc połączenie. W tym samym momencie spojrzała na leżącą nieopodal akta w sprawie Fiodora Dostojewskiego. Podczas rozmowy z nią powiedział, że Mary wpadła w jego sieć. Nie mogła powiedzieć, że nie zaniepokoiło ją to. Teraz zdała sobie sprawę, że jeśli jej opieka nad nią narazi ją na niebezpieczeństwo będzie miała dodatkowo na głowie Moriego i jego lamenty na temat testamentu matki Shelley. Jakby miała jeszcze mało problemów.
Jednak wspominając jego słowa miała wrażenie, że to nie wszystko, co Rosjanin przygotował dla nich. Byłoby to za proste. Otwarta na komputerze program śledzący z lokalizacją numery Dostojewskiego. Czerwona kropka nie drgnęła ani na milimetr na ekranie i znajdowała się w tym samym miejscu od kiedy go namierzyli. Numer znajdował się w opuszczonym, starym bloku, jak zdążyli ustalić ze zdjęć satelitarnych. Przypuszczała, że była to jego kryjówka, albo pułapka. Dlatego zleciła najwyższą ostrożność podczas badania budynku.
Coś w jej układance nie pasowało. Analizowała ją w kółko od nowa, jednak żadna konkretna odpowiedź nie przychodziła jej do głowy. Zmęczona i wyczerpana czuła jak jej oczy zaczynają się kleić i szczypać. Musi wytrzymać jeszcze trochę... Przynajmniej odrobinkę...
Obudził ją nieznośny alarm w telefonie nastawiony na szóstą rano. Drgnęła sięgając po telefon i wyłączając upiornie znienawidzoną melodię. Rozejrzała się lekko zdezorientowana. Musiała usnąć przy biurku po rozmowie z Ougaiem. Rozciągnęła obolałe mięśnie czując charakterystyczne łupanie w karku i ramionach. Obiecała sobie, że już nigdy nie zaśnie w takiej pozycji, bo konsekwencje ją przerosną. Zerknęła na telefon. Pięć nieodebranych połączeń od Moriego. Prychnęła pod nosem. Ale z niej ignorantka, na pewno sobie pomyślał.
Wstała zza biurka mając zamiar iść się trochę odświeżyć a następnie spytać swój oddział w Rosji jak przebiega misja. Według planu powinni być już w pobliżu miejsca docelowego.
Nagle na jej telefon przyszło powiadomienie. Z westchnieniem podeszła z powrotem do biurka chwytając prawie rozładowaną komórkę w dłoń. Odblokowała ją i zobaczyła znajomą wiadomość od swoich agentów. Niestety jej treść była krótka i zwięzła. Nie polepszyła ona jej za grosz humoru.
"To pułapka."
Tylko tyle, napisane zapewne w pośpiechu, aby w ogóle dostała jakiś sygnał od swojej grupy. Zacisnęła urządzenie w palcach. Przeklnęła w myślach dzień w którym przyjęła propozycję sprawy Dostojewskiego myśląc, że jest ona prosta.
- Czemu? - warknęła marszcząc brwi. Jej ludzie zapewne zginęli, albo są w trakcie i nic nie może już z tym poradzić. Jeśli jednak wyjdą z tej szalonej opresji... To będzie prawdziwy cud. Znikąd odezwała się jej poczta mailowa. Otworzyła ją a tam zobaczyła plik video od nieznanego nadawcy. Czy tego chce czy nie będzie musiała potem poszukać skąd została wysłana ta wiadomość. Niepewnie otworzyła film po zeskanowaniu go w poszukiwaniu wirusów. Był całkowicie bezpieczny.
Na przesłanej "niespodziance" (Tak został nazwany plik) widziała swoich agentów przywiązanych do stołków w opuszczonym pokoju. Mieli zaklejone usta taśmą, więc z ich ust uciekały jedynie niezrozumiałe odgłosy. Po jakości nagrania wiedziała, że zostało to wykonane z komórki. Nagle rozbrzmiał śmiech, dość perlisty i hałaśliwy. Potem na ekranie pojawił się inny telefon. Osoba filmująca zadbała o zasłonięcie swoich dłoni rękawiczkami. Wystukała w klawiaturze wiadomość jaką dostała Agatha przed chwilą. Następnie... Najwyraźniej napastnik był obdarzony bo po chwili kończyny agentów zaczynały samoistnie się odrywać jakby zostały pochwycone w teleport.
Tutaj filmik się urywa. Tak samo jak nerwy Christie do tej sprawy. Jak jeden człowiek potrafi narobić tak wiele zamieszania i samemu się w tym nie pogubić?
Yakumo niechętnie udał się tego poranka na poddasze. Jeszcze przed chwilą pożegnał się z Mary po jej wyjeździe z Odasaku na lotnisko. W dłoni niósł tacę a na niej dwie filiżanki herbaty. Tego dnia wszyscy mieli wolne w jego kawiarni, był dzisiaj festiwal Kaikosai. Mężczyzna uwielbiał takie wydarzenia dlatego chętnie dzielił się szczęściem do takich rzeczy z innymi i pozwalał im odpocząć od pracy. Ten szczególny moment wykorzystał jego gość.
Kiedy wszedł na górę napotkał małą przeszkodę. Niemal nie wpadł na Fiodora, którego gościł. Ten przyglądał się małemu mieszkanku na poddaszu. Mężczyźni wymienili się spojrzeniami i lekkimi, formalnymi uśmiechami.
- Nigdy nie mogłeś usiedzieć w miejscu? - spytał żartobliwie właściciel kawiarenki.
- Powiedzmy - wzruszył ramionami podążając obok Koizumiego do stoliczka na którym położył tacę z napojami. - Nigdy nie mogłem zostać na dłużej w jednym miejscu. Ktoś zawsze musiał kroczyć za mną - dodał biorąc swoją filiżankę z naparem. Nacieszył się świeżym zapachem zielonej herbaty zrobionej przez Koizumiego.
- Ukojenie znajdziesz jedynie w śnie, co? Pamiętasz jak kiedyś byłem twoim, niemalże terapeutą od snu? - spytał łagodnie właściciel tego miejsca.
- Niestety sen nie pomoże w odpoczynku. Nie tym razem. Moje plany przybierają na sile - skomentował. Przypominało to schadzkę dwóch starych kocurów po polowaniu.
- Sen nie pomaga tylko wtedy kiedy to dusza jest zmęczona. Sugerujesz, że twoja właśnie taka jest? - spytał nostalgicznie zapatrując się w teleskop wystawiony ze schowka. Pamiętał jak przedostatniej nocy siedział w tym pokoju sam z Dazaiem i rozmawiali. W pewnym momencie przyniósł ze schowka teleskop i zaczęli oglądać gwiazdy. Jako pierwszy pokazał egzekutorowi gwiazdy z tak bliska a tak daleka. Był taki podekscytowany i natchniony. Wyglądały one jak płyty DVD bądź pączki z dziurką w środku. Osamu przyznał, że nie wyobrażał sobie, że gwiazda tak wygląda.
- Ha, błagam cię - wydukał z ironią w głosie. - Moja dusza nigdy nie będzie zmęczona moim planem. - Bardziej interesuje mnie inna rzecz. Wiedziałeś, że tutaj jestem przez ten cały czas. Dlaczego nie wydałeś mnie Mary? - spytał wreszcie upijając bez obaw herbatę. Nie martwił się o jej zatrucie. To nie jest coś co Koizumi uwielbia robić.
- A czy zwykły śmiertelnik jest w stanie zmienić plany Boga? Przyznaj, że nawet gdybym to zrobił miałbyś plan awaryjny - pochylił głowę bardziej na ramię nie spuszczając oczu z towarzysza. Fiodor jedynie zaśmiał się na tą uwagę. Najwyraźniej jego stary przyjaciel ma do niego jeszcze gram dawnego respektu.
- Prawda - odpowiedział krótko. - Miałem plan awaryjny. Dobrze mnie znasz - do picia aromatycznego naparu dołączył się Yakumo. Przełykając herbatę uśmiechnął się do Rosjanina.
- Jestem ciekaw jak się potoczy dalej twój plan - westchnął głęboko kiedy Fiodor zaczął spoglądać na zegarek.
- Będę musiał iść. Żeby nie spóźnić się na samolot - odparł już nieco mniej weselej po czym upił jeszcze kilka drobnych łyków.
- A to szkoda - mruknął jego przyjaciel ze smutnym uśmiechem. - Dzisiaj festiwal i nie będziecie świętować z Mary. A to przecież takie piękne święto - dodał wyraźnie przygnębiony tym faktem.
- Jesteś duszą towarzystwa. Na pewno ominięcie festiwalu jest dla ciebie niedorzeczne, ale ja czy ona nigdy byśmy się nie wybrali na takowy. Pod tym względem jesteśmy podobni - odpowiedział Rosjanin niespiesznie a następnie wstał zza stolika zerkając jeszcze przelotnie na teleskop.
- Ach, Mary i teraz również ty. Zostaję tutaj tak bardzo samotny. Bez ani jednego przyjaciela - lamentował Koizumi smętnie.
- Nie jest to moja ostatnia wizyta w Jokohamie, Lafcadio. Jestem pewien, że jeszcze tutaj wrócę, w końcu teraz tylko zbierałem informację, aby wrócić - zapewnił swojego towarzysza z lekkim uśmiechem.
- Śniłeś mi się dzisiaj - przyznał otwarcie zwracając na siebie uwagę Rosjanina. - Siedziałeś pod dębem. Byłeś nadzwyczajnie spokojny - prychnął pod nosem krzyżując z nim spojrzenia. - Wiesz co to oznacza? Oznacza to, że jesteś pod czyjąś opieką. A spokój... Hmm... Możliwe spokój po wypełnieniu misji - wzruszył ramionami pijąc swoją herbatę.
- Jestem pod boską opieką, Lafcadio. Zapomniałeś już? - zaśmiał się zakładając na nos okulary. Związał przy tym swoje włosy w kitke zostawiając kilka kosmyków przy twarzy. Nie miał na sobie swojego typowego stroju. Miał na sobie zwykłą koszulę i ciemne spodnie. Uszankę zmienił na kapelusz. Swój strój miał zapakowany w torbie leżącej obok niego. Sięgnął po nią i dopijając herbatę ominął Koizumiego zmierzając go wyjścia.
- Bezpiecznego lotu, Fiodor - pożegnał go przez ramię. Rosjanin przystanął i zerknął na spokojnego właściciela kawiarni.
- Mam nadzieję, że biznes będzie dalej kwitł - po czym opuścił poddasze i kawiarnie swojego przyjaciela. Tak też Koizumi został kompletnie sam w tym miejscu przy filiżankach herbaty. Upił kolejny łyk swojej porcji i westchnął. Na ustach dalej spoczywał mu jak zawsze rozmarzony i nieobecny uśmiech. Po chwili wstał, podniósł wzrok w górę. Na szczycie dachu znajdował się rząd belek. Zapatrzył się na jedną z nich przypominając sobie jak to Dazai rozmyślał czy byłaby odpowiednia na powieszenie się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top