18 Ostatnia Gra Róż
Następny dzień przyniósł Mary dość dużo spokoju a przynajmniej w drugiej części. Przy śniadaniu Yakumo rozmawiał z nią o tym jak bardzo będzie tu smutno bez niej na poddaszu oraz że rozmówił się z Dazaiem, który pragnie się z nią spotkać wieczorem. Potem czekała ją praca za biurkiem. Był to jej ostatni dzień, który chciała wykorzystać w pełni, więc nie ociągała się. W trakcie swojej pracy papierkowej dzwonił do niej Ougai chcąc upewnić się czy słowa Osamu o jej wyjeździe są prawdziwe. Dość długo z nią rozmawiał o tym, że bardzo żałuje takiego obrotu wydarzeń. Zapewnił również, że może kiedyś w wolnym czasie odwiedzi ją, albo to ona wróci do Yokohamy. Życzył jej również udanego startu na nowo w Londynie. Dowiedziała się o nowym problemie Mafii przez który szef jest zbyt zajęty aby odwiedzić ją osobiście. Mimic. Stara organizacja biorąca udział w wojnie obdarzonych. W wojnie, w której brał udział Mori. Grzecznie podniosła na duchu doktora mówiąc, że już raz Mimic zostało zmuszone do poddania się.
Po skończeniu rozmowy i pracy odebrała swoją zapłatę za pracę w kawiarni jako sekretarka. Następnie ubrała wygodne buty i udała się na obiad z Odasaku na który ją zaprosił. Zgodnie z planem po posiłku mieli udać się do dzieciaków z którymi miała się pożegnać. Na myśl o nich ogarniała ją agonia i smutek. Z jednej strony chciała już znaleźć się w domu, ale dzieci do których zdołała się przywiązać wcale jej tego nie ułatwiały.
Będąc już na spotkaniu z Odą jadła zamówione na jego rachunek jedzenie w ciszy. Co jakiś czas nawiązywali rozmowę, dość normalną na ich standardy. Obaj nie chcieli się stresować jeszcze bardziej. Delektując się tak wyśmienitym jedzeniem nie potrafiła sobie odmówić pozytywnych komentarzy na temat miejsca w którym właśnie spędzali czas.
- Dzieci wiedzą, że mam wyjeżdżać? - spytała kiedy jej porcja zniknęła z talerza zostawiając jedynie pojedyńcze ziarenka ryżu. Pożegnanie z dziećmi będzie trudnym wyzwaniem.
- Tak, wspominałem im o tym. Nie były zadowolone - odpowiedział po przeżuciu ostatniej porcji odkładając sztućce na boki talerza. Mary westchnęła ciężko. Była zagubiona przed spotkaniem z nimi, co zauważył rudowłosy.
- Namówiłeś je żeby były dla mnie takie miłe? - spytała cicho nie odrywając oka z jego twarzy. Był wyraźnie zaskoczony takim pytaniem.
- Nie, to ich własny wybór, Shelley. Może oceniły cię patrząc na serce, nie na bandaże? - zasugerował odważnie. Kobieta wycofała się z tematu. Jej samotne serce. Może faktycznie piątka dzieci oceniła jej serce najpierw. Sami to odczuwali, nieważne jak dobrym człowiekiem był dla nich Odasaku. W końcu to sieroty. Czasami, nawet pod skrzydłami anielskiego opiekuna dalej mają przytłaczające myśli o swoich prawdziwych rodzicach. Czują samotność patrząc na wesołe rodziny. Prawdziwe rodziny. Pod tym względem mogła się utożsamiać z sierotami. Widok dzieci z kochającymi je rodzicami jest dla niej zapalnikiem samotności.
- ... Chodźmy do nich, Oda - zaproponowała odwracając od niego spojrzenie na przechodząc obok nich kelnerkę zbierającą zamówienia stolik dalej. Rudawy mężczyzna poprosił ją o rachunek po czym obaj zaczęli szykować się do wyjścia. Zapłacili za jedzenie i wyszli, zgodnie ze swoimi planami do domu dzieciaków.
- O której masz jutro samolot? - spytał podczas drogi. Szli pieszo, aby nacieszyć się widokami Yokohamy jak najbardziej. Mary nie była pewna czy tu wróci, prędzej wyślą ją w kraje Europy niż ponownie do Japonii.
- O jedenastej - odpowiedziała zerkając na most po drugiej stronie ulicy. Kręciło się na nim wielu przechodni a po jezdni jeździły samochody. W głowie przeleciał jej widok z mostu na pewnego samobójcę. Pamiętała dobrze strach, kiedy zobaczyła dryfującego na powierzchni wody Dazaia. Kolejna mimowolna pamiątka do wzięcia ze sobą do Londynu.
- Postaram się znaleźć chwilę, aby cię odwieźć na lotnisko - wydukał monotonnie patrząc zamyślony przed siebie. Kombinował jakich argumentów użyć przed Morim, aby dał mu przerwę w pracy. Powinien raczej zrozumieć, w końcu to dla Mary, jego dawnej podopiecznej. Tymczasem kobieta otworzyła usta, aby zaprotestować, ale wstrzymała się. Przeniosła wzrok na niego. Ciepło i dobroć Ody, kolejna pamiątka z Yokohamy, którą na pewno zabierze ze sobą.
- ... Dziękuję.
U dzieci czas mijał niewyobrażalnie szybko dla Mary. Zanim się obejrzała jej zabawy z nimi, czytanie wybranej książki i szachy przeniosły ją do momentu, gdzie musiała rzucić im swoje ostatecznie pożegnanie. Wtedy cała piątka maluchów wydawała się jeszcze bardziej przygnębiona niż chwilę temu. Stojąc tak przy wyjściu obok Odasaku patrzyła na ich małe, smutne postury. Shinji trzymał jej dłoń, Sakura drugą. Kyosuke stał ze skrzyżowanymi rękami, obrażony i przygnębiony walcząc ze łzami w oczach. Katsumi chował sfrustrowany dłonie za plecami ze spuszczoną głową. Yu zaś desperacko trzymał się jej płaszcza nie chcąc, aby jeszcze odchodziła.
- Może... Może zostaniesz jeszcze chwilę żeby pograć ze mną w grę? - spytał ostatni z nich podnosząc w drugiej dłoni swoją konsole.
- Nie mogę zostać. Przepraszam, jestem już umówiona z Dazaiem na spotkanie - czuła się źle z faktem, że opuszcza takie cudne dzieci.
- Możemy iść z tobą? - zaproponowała dziewczynka zaciskając jej palce mocniej na dłoni Angielki. Przeniosła na nią spojrzenie pełne agonii. Nabrała powietrza, aby odpowiedzieć, jednak wyprzedził ją Sakunosuke.
- Dazai i Shelley będą musieli sobie poważnie porozmawiać, Sakuro i na pewno przyda im się chwila bez nikogo innego - kobieta domyślała się co może być tematem spotkania z samobójcą. Ostatnia noc. Na wspomnienie jego słów westchnęła ciężko. Były one masywne, bolesne ale prawdziwe jak kolce róży. Nie chcąc już patrzeć na te smutne twarze dzieci przykucnęła przy nich.
- Powiedzcie mi. Macie jakieś marzenia? - spytała patrząc na każdą przepełnioną bólem twarz. - Hm? - z lekką obawą, która zawsze jej towarzyszyła w takich momentach, pogłaskała po głowach Kyosuke i Katsumi'ego. Wreszcie odważyli się na nią spojrzeć.
- Chcę... Chcę być taki jak Odasaku! - wyznał pierwszy z nich zaciskając mocno oczy i przecierając je rękawem, aby nikt nie zobaczył jego mokrych powiek.
- Chcę grać zawodowo w rugby - przyznał się drugi.
- Chcę być projektantem gier - zaalarmował Yu cicho.
- Chcę... Pisać książki - odpowiedział nieśmiało Shinji chowając twarz w jej ramię.
- Chcę zostać kwiaciarką - wyznała ostatnia Sakura. Słysząc te piękne słowa z ust tak młodych ludzi sama popadła w małe rozczulenie. Przyjemne ciepło otoczyło jej ciało.
- Więc idźcie po to do przodu. Spełniajcie swoje marzenia jak najlepiej potraficie i... Bądźcie po prostu szczęśliwi - odpowiedziała patrząc na każdego z osobna niespotykanie łagodnym spojrzeniem. - To nie jest kulturalne żegnać kogoś ze łzami w oczach i smutkiem. Trzeba się uśmiechnąć i pamiętać czas spędzony z gościem - dodała szukając drogi do pocieszenia grupki niewiniątek.
Zapadła cisza. Cała piątka dążyła do przetrawienia jej słów i zareagowania, ale z ich perspektywy było to dość trudne. A to ktoś zająkał z płaczu pod nosem a drugi wciągnął powietrze do płuc zamiast płakać na głos. Jeszcze inni ocierali nerwowo łzy nie chcąc ich pokazać. Ostateczna reakcja była jednak najpiękniejszym darem jaki kiedykolwiek dostała od kogokolwiek. Dzieci spojrzały na nią z wdzięcznymi uśmiechami, mocno ją objęły przekazując jej ciału przyjemne ciepło i szczęście.
- Ostrożnie - drgnął w ich stronę Odasaku odruchowo wyczulony na zdrowie Mary. Jednak to zatrzymała go jednym gestem. Odwzajemniła niemrawo gest dzieci obejmując je i przyciskając do siebie, jak zawsze bardzo delikatnie. Była zszokowana i odrobinę spłoszona w nowym odczuciu bliskości z grupom ludzi tak dobitnie, ale podobało jej się to nowe przeżycie.
- Odwiedź nas jeszcze kiedyś - wyjąkał Shinji w jej ubranie. Już otworzyła usta, aby powiedzieć mu surową prawdę, ale niespodziewanie uprzedził ją rudowłosy.
- Odwiedzi was jeszcze. Na razie ma dużo pracy i musi do niej wrócić - Mary rzuciła mu zdziwione spojrzenie. Mówił nie prawdę. Skąd może wiedzieć, że ona tutaj wróci? Ona sama w to wątpiła. Pokiwał delikatnie na boki głową z poważnym obliczem. Niechętnie, nie tak jak ją uczono, przystała na to kłamstwo. W końcu dzieci płakały jeszcze przed chwilą przed obawami, że już jej nie zobaczą.
- ... Tak, to prawda. Na razie muszę nadrobić zaległości w pracy - dodała pocierając plecy Shinji'ego na pocieszenie. Przywarł jeszcze bardziej do jej ciała nie zamierzając jej puścić, kiedy reszta właśnie to robiła. - Shinji. Wrócę. Obiecuję - zapewniła go cichym głosem wyszeptanym do ucha chłopca. Zacisnął palce na jej koszuli i wreszcie spojrzał na nią.
- Będę czekał. Dlatego pospiesz się i wróć szybko - odparł odważnie poddając się pokusie ostatniego przytulasa po czym nie mając innego wyjścia zostawił ją w spokoju.
- Wrócę - zapewniła go... I bardziej siebie. Chciała wierzyć w to słodkie kłamstewko. Postara się może uczynić je najprawdziwszą prawdą?
Potem ruszyła w dalszą podróż. Według informacji jakie miała Dazai miał znajdować się na pamiętnym moście, na którym widziała go w rzece. Doprawdy nie miał innego miejsca na takie spotkanie. Jednak to właśnie czyniło go trudnym do zapomnienia. Ta dziwaczna i pesymistyczna odmienność od innych. Ta chęć odebrania sobie życia. Był inny, wyjątkowy.
Kiedy przybyła na miejsce ich ostatniego spotkania on już tam czekał. Na samym środku mostu spoglądając zza barierki w dół na wodę odbijającej niebo ze słońcem chylącym się ku zaśnięciu. Wyglądał na zamyślonego, ale przy tym jego enigma była pociągająca i wręcz nie z tego świata. Był człowiekiem o różnych talentach, nieprzeciętnej inteligencji, zaufanym przyjacielem u boku a mimo to dążył do tak smutnych czynów jak samobójstwo.
Był trochę jak duch. Czuła jego obecność obok siebie, widziała go, ale mimo to nie mogła go dosięgnąć.
Wreszcie podeszła na tyle blisko, że był w stanie usłyszeć jej kroki. Odwrócił się w jej stronę. Jego poważna mina od razu zniknęła a zastąpił ją łagodny uśmiech i aksamitne spojrzenie.
- Pani Shelley - powitał ją spokojnym głosem, jaki kobieta zawsze pamiętała. Zrobiła jeszcze kilka wolnych i płynnych kroków po czym jej obcasiki zatrzymały się w jednym miejscu.
- Lype - pochyliła głowę na bok witając go starym przezwiskiem jakie wymyśliła dla niego na balu. Ten na jej słowa roześmiał się pod nosem.
- Przypominam ci greckie uosobienie udręki z mitologii? - spytał sam robiąc do niej jeden krok bliżej.
- Twoje oczy nazywane przez wszystkich pospolicie oknami duszy - złączyła dłonie za plecami drapiąc swój nadgarstek. Dopiero teraz zauważyła w jego dłoni jakiś materiał w kolorze zgniłej zieleni. Umieściła na nim na dłużej swój wzrok zastanawiając się co to może być. Ciemnowłosy zauważył na czym spoczęło jej spojrzenie.
- W ramach przeprosin chcę ci dać mały prezent. Abyś przy okazji nie zapomniała o mnie w deszczowym Londynie - puścił jej zalotnie oczko ukazując wreszcie rzecz jaką ukrywał. Był to zielony płaszczyk z szerokimi rękawami i czarnymi guzikami. Naciągnął na jej ramiona materiał starając się, aby były one szczelnie zakryte. Angielka stała w miejscu obserwując jego każdy krok i ruch dłoni przy jej ramionach, obojczykach oraz szyi. Uwolnił spod płaszcza jej długie włosy dając im wolność i swobodę.
- Za co przepraszasz? - spytała spoglądając w jego kasztanowe oko. Zatrzymał swoje dłonie tuż przy jej szyi. Opuścił je na ramiona kobiety pocierając je przyjemnie.
- Przepraszam za formę z jaką zwróciłem się o tobie ostatniej nocy. Nie zasługujesz na takie brudne słowa i komentarze - odpowiedział przyglądając się jej reakcji. Zawsze był ich ciekawy.
- Powiedziałeś prawdę w każdym wypowiedzianym słowie. Nie musisz za to przepraszam z tego powodu jaki i z tego, że nie możesz cofnąć czegoś, co jest już dokonane - odpowiedziała przenosząc dłonie bliżej swojej klatki piersiowej gdzie złapała zielony płaszcz naciągając go jak osłonę na siebie. Nie było jej zimno, po prostu bliskość dziecka jest inna niż osoby wiekiem zbliżonej do ciebie.
- Nie powinienem mówić, że kobieta jest słaba. Kobieta jest piękna, mądra, bystra i kochająca - odparł w międzyczasie próbując sobie wyobrazić twarz Mary bez bandaży. Oczy miałaby duże, o niebieskim kolorze. Twarz symetryczną, bladom o delikatnych rysach, niemal dziecięcych. Nosek zadarty. Policzka zimne, ale kiedy jej uszy usłyszą komplement przybierają kolor malin. Brwi naturalnie ciemne, nie za grube, raczej cienkie dające więcej podkreślenia dużym oczom.
- Dobrze. Za to wybacze. Za resztę nie ma co przepraszać - odparła głosem tak cichym jak wiaterek przybywający na uliczki miasta. Ten głos, niemal szeptający, był jej cechą charakterystyczną. Nie był on piskliwy, czego uszy Dazaia nienawidziły. Jej głos był jak melodia pianina. Spokojnego, melancholijnego pianina grającego gdzieś o północy na szczycie wzgórza pod samotnym drzewem.
- Będzie mi cię brakować, Mona Liso - odpowiedział odgarniając z jej twarzy zabłąkane kosmyki włosów. Odwróciła od niego wzrok speszona.
- Jest wiele innych, ciekawszych kobiet w Jokohamie - odpowiedziała niechętnie.
- To prawda. Ale żadna z nich nie nosi bandaży i nie jest agentką Zakonu Wieży Zegarowej z Anglii - zaśmiał się pod nosem. Jego wzrok znacząco złagodniał. Twarz nie napinała się już specjalnie w łagodne rysy, już nie musiał udawać. Może była to jego wyobraźnia, ale kącik ust Mary chyba drgnął w górę. Początkowo przemilczała jego komentarz, ale wreszcie nabrała ponownie odwagi, aby na niego spojrzeć. Musiała nacieszyć się jego okiem dopóki miała czas.
- Dziękuję za prezent, Dazai - rzuciła ze spokojem.
- To żaden problem - uśmiechnął się serdecznie i kładąc dłoń na jej plecach wskazał ewentualny kierunek ich spaceru. Molo. Wdzięcznie kiwnęła głową za zaproszenie i ruszyła z egzekutorem ramię w ramię przed siebie. - Na koniec naszego spaceru miałbym do ciebie prośbę - dodał dalej obejmując jej plecy ręką. Podniosła na niego wzrok lekko.
- Rozumiem. Chętnie jej wysłucham, jeśli nie jest to propozycja wspólnego samobójstwa - na jej komentarz na koniec nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Zapewniam, że tym razem to nie to.
- W takim razie z chęcią cię wysłucham - pokiwała głową na zgodę obserwując swoje otoczenie, aby nie myśleć o jego dłoni na swoich plecach. Zjeżdżała ona coraz niżej, powoli, aby nie spłoszyć Shelley. Wreszcie jego palce spoczęły na jej talii. Westchnęła ciężko zerkając na mewy szybujące na coraz mocniejszym wietrze znad morza. Co jakiś czas skrzeczały na siebie jakby zaczynały kłótnie.
- Przykro mi, że nie mogę jutro cię odprowadzić na lotnisku. Mamy wielkie zamieszanie w mafii z Mimic - również, podobnie jak ona, westchnął z ciężarem na sumieniu. Bardzo chciał znaleźć się wtedy przy Angielce.
- Rozumiem. Doktor Mori wie co robi - odpowiedziała pewna swoich słów. - Chociaż w głębi serca to wielka szkoda, że dzisiaj wypada nasze pożegnanie a nie dopiero jutro - zgodziła się nieco cichszym tonem głosu.
- Szkoda, szkoda. Bardzo szkoda - wydukał pod nosem ze smętnym uśmiechem na twarzy. - Mam nadzieję, że Odasaku wyściska cię jutro ode mnie - dodał rzucając na nią rozbrykany wzrok z iskrą żalu i smutku. Przywiązał się do niej. Do bawienia się z jej uczuciami, sprawiania na jej twarzy wypieków, jej toku myślenia, inteligencji i piękna wewnętrznego. Nie ważne jak bardzo chciała temu zaprzeczać była piękna. Piękniejsza od innych kobiet jakie poznał. Była naturalna, szczera i po prostu nie ukrywała siebie.
- Ja mam nadzieję, że wspomnienia o mnie nie będą dla ciebie powodem do smutku - podniosła na niego bystre spojrzenie niebieskiego oka. - Twoje oko ma dzisiaj inny wygląd. Zawsze było odbiciem świata a teraz jest odbiciem twojego smutku - wyjaśniła ze spokojem.
- Jesteś dobrym obserwatorem, Mona Liso - zgodził się nie widząc sensu w ukrywaniu swoich emocji tym razem. - Jestem smutny. Miałbym być szczęśliwy, kiedy mnie opuszczasz?
- Mówisz tak samo jak dzieci. Nie należy się smucić, trzeba się cieszyć spędzonym razem czasem - odpowiedziała czując, że jeśli nie złapie mocniej płaszcza od Dazaia ucieknie on z wiatrem. Przytuliła się nim bardziej powoli irytując się szalejącymi włosami.
- Pewnie masz rację - mruknął chowając drugą dłoń w kieszeni. - Będziesz tęsknić? - spytał unosząc twarz w stronę nieba.
- ... Będę tęsknić - odpowiedziała w przeciwieństwie do niego opuszczając wzrok na swoje buciki kroczące po molo.
- Bardzo?
- ... Bardzo - byli w połowie swojej drogi. Przez następną połowę milczeli. Mary zdawała się przyzwyczaić do jego ręki na swojej talii.
Odezwali się do siebie dopiero na samym końcu mola, gdzie wiatr rozwiewał ich włosy w każdą możliwą stronę. Po chwili podziwiania widoku na otwarte morze westchnęli w tym samym momencie. Co prawda Mary obawiała się fal, które uderzały w budowle i wdzierały się na ścieżkę, ale zdołała mieć na tyle szczęścia, że fale były dzisiaj spokojniejsze.
- Pamiętasz o mojej prośbie, prawda? - spytał stojąc na przeciwko niej ze szczerym uśmiechem. Odkleiła się od muru i również stanęła przodem do niego.
- Pamiętam. Co to za prośba? - krzyżowali swoje spojrzenia badawczo.
- Zanim wyjedziesz zrób dla mnie jedną rzecz jako pożegnanie - zaczął spokojnym i dość płynnym głosem. Czekał na jej reakcję. Zrobił krok bliżej kobiety spodziewając się jednej rzeczy. Zostania w miejscu. Tak jak myślał stała nieruchomo analizując jego twarz. Ucieszyła go ta reakcja. Dlatego też pochylił się tuż przy jej uchu, aby wyszeptać swoją prośbę. - Pocałuj mnie, Mary. Pocałuj samotnego Lype.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top