17 Prawda o Potworze

Shelley stała oparta o stolik na którym znajdował się pusty talerz po kawałkach arbuza. Komórka była odłożona na bok. Całe towarzystwo chwilowo milczało rozmyślając nad sytuacją Mary. Nie miała jak ukryć tematu rozmowy skoro Odasaku i Koizumi słyszeli ją wyraźnie.

         - Mam wyśmienite wyczucie czasu, hm? - mruknął samobójca uśmiechając się sam do siebie. Shelley rzuciła mu przelotne spojrzenie. Wyprostował się krzyżując ręce na piersi. - To tylko i wyłącznie twoja wina, że zostałaś odsunięta od misji. Mam o wiele więcej do powiedzenia, ale czy mogę być z tobą bardzo szczery? - spytał napotykając się z jej spojrzeniem. Angielka była w stanie zobaczyć w jego oku jedynie swoje blade odbicie, nic więcej. Żadnych emocji czy blasku. Mimo wesołej twarzy i charakteru jego oko zawsze wydawało się kompletnym przeciwieństwem. Było ponure i pokazywali jedynie odbicie świata. Okrutnego i zimnego świata.

         - Dazai, oszczędź sobie - westchnął rudowłosy przeczuwając jak skończy się to spotkanie. Nie raz widział jak jego przyjaciel jak dzikie zwierzę rani kobiety, które owinął sobie wokół palca. Wizja niszczenia Mary wydawała mu się beznadziejna. Beznadziejna, ponieważ nie dało jej się bardziej zranić.

         - Od samego początku wiedziałem, że twoja misja może być ciekawa i przesądzona dla ciebie - nie czekając na odpowiedź Shelley egzekutor kontynuował pod bacznym okiem mężczyzn obok siebie. - Jakim prawem twoja szefowa wysłała na tak poważną misję osobę kierującą się sercem a nie umysłem? Nie mam bladego pojęcia. Jesteś słaba, Mona Liso. Potrafisz jedynie ubierać swoją zagadkową maskę i kontynuować swój byt, aby dożyć swojej ponurej i samotnej śmierci bez miłości, bliskości, przyjaciół i uczuć.

        - Dazai, proszę - wtrącił się Oda szturchając ciemnowłosego w ramię. Ten jednak nie miał zamiaru przestawać. Chciał zobaczyć złamaną Mary.

         - Więc dlaczego zgodziłeś się ze mną współpracować? - spytała, twarz niezmiennie zimna jak zawsze.

         - Mori wiedział o twoim przybyciu. Rozkazał mi zdobyć twoje zaufanie i dowiedzieć się jakie są twoje zamiary.

         - Powiedziałam je już na samym wstępie, więc dlaczego kontynuowałeś współpracę i nie zrobiłeś tego wcześniej?

         - Z jakiegoś powodu Mori bardzo sobie ciebie ceni. Kazał mi cię mieć na oku, ale skoro nie dość, że zostałaś odsunięta od swojej misji to jeszcze opuszczasz Japonię. Dopiero teraz mogę ujawnić swoje prawdziwe uczucia - wzruszył ramionami. Jego but szturchnął jej nogę zaczynając ją głaskać. Na ustach dalej miał uśmiech, jakby jego słowa wcale nie miały jej zranić.

        - ... Rozumiem - odpowiedziała krótko przerywając kontakt wzrokowy. - Cieszy mnie fakt, że postanowiłeś zrzucić z siebie maskę. Noszenie jej jest uciążliwe - zdecydowanie nie takiej reakcji oczekiwał Osamu po swoim małym występie. Pochylił się opierając łokieć o skrzyżowane kolana. Położył brodę na dłoni przypatrując się jej bladej, porcelanowej twarzy.

        - Jest jeszcze jeden powód dla którego trwałem w naszym "sojuszu"--

        - Wystarczy, głupcze - wtrącił się Koizumi uciszając na moment samobójcę oraz z sukcesem zyskując uwagę Mary. Trzepnął ciemnowłosego w głowę z otwartej dłoni po czym posłał mu swój "niewinny" uśmiech. - Masz wyolbrzymiony tupet do przynoszenia bliskim osobą pięknego bólu. Szkoda, że takie piękno jest tylko przeze mnie akceptowane - skierował spojrzenie na Angielkę. - Szkoda, że musisz wyjeżdżać. Z tobą w tym mieszkaniu było weselej i zdecydowanie ciekawiej - posłał jej smutny tym razem uśmiech wstając z parapetu. Podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu ściskając je delikatnie.

         - Yakumo - mruknął zirytowany Dazai masując tył swojej głowy. Rzucił właścicielowi kawiarni oskarżycielski, ostry wzrok. - Właśnie miałem ją obrzucić pozytywnym komentarzem! - wyjąkał desperacko.

         - Nie musisz się na nie wysilać - wydukała nie zwracając uwagi na dłoń Koizumiego na swoim ramieniu. - Były one niezmiernie miłe przez ostatni miesiąc, ale już nie są one konieczne - dodała beznamiętnie, jakby jego słowa wcale nią nie ruszyły.

        - I zdecydowanie nie zasługuje na komplementowanie takiej kobiety jak ty - rzucił Oda patrząc na swojego towarzysza z nutą poważnej irytacji. Jak Dazai śmiał tak dobić biedną Shelley? Nie widział jak cierpiała z powodu odsunięcia jej od misji? Nawet on nie odważyłby się tak zranić jakiejkolwiek kobiety.

         - Dla ciebie byłam tylko potworem i koniec końców to jedyne czym jestem - odparła cicho pod nosem nie mając odwagi spojrzeć gdzie indziej niż w czekoladowy odcień oka Osamu. W tym pustym odbiciu własnego ciała znalazła dziwny azyl z którym zdołała się utożsamić mimo własnej woli.

         - Nie prawda, Shelley - sprzeciwił się Sakunosuke wyciągając w jej stronę rękę, którą zgrabnie i szybko odtrąciła. Uciekła wreszcie z azylu w oczach Dazaia podnosząc wzrok na księżyc. Westchnęła ciężko.

         - Pójdę na spacer. Tym razem nie powinien mnie zaskoczyć żaden Rosjanin, prawda? - spytała z ironią w głosie po czym jakby nigdy nic odeszła od trójki mężczyzn kierując się najpierw do wieszaka z płaszczem a potem do wyjścia z mieszkania. Kiedy jej już nie było w pokoju rudowłosy osobnik bezinteresownie rzucił się za jej śladami zostawiając Koizumiego i Osamu samych.

        - Pamiętasz czasy kiedy byłeś żywy? - spytał długowłosy z rozmarzonym uśmiechem, kiedy został sam z mafiosą. Odwrócił się do niego chowając dłonie w kieszenie swoich czarnych spodni. Samobójca wyprostował się i westchnął.

        - Naiwne pytanie. Bardziej spytałbym się czy kiedykolwiek czułem się żywy - odpowiedział poprawiając Yakumo. Nie mógł przyznać, że pytanie go zaskoczyło. Bowiem ta osoba była jedną z nielicznych, których na prawdę nie rozumiał.

         - Jakiż to komplement wybrałeś dla Mary? - spytał kończąc poprzedni temat. Szatyn uśmiechnął się pod nosem.

        - Że uwielbiam przypatrywać się jej niezwykłym reakcjom.

Na zewnątrz powitał ją orzeźwiający, nocny wiatr. Rozwiał jej włosy na wszystkie strony, zmuszając ją do ułożenia ich w ład. Jej melancholie przerwał odgłos szybkich kroków za jej plecami. Już po kilku następnych sekundach drzwi kawiarni otworzyły się i pojawił się w nich Oda. Patrzyła na niego przez chwilę bez emocji, jakby dalej znajdowała się w pokoju przy Dazaiu. Uświadamiając sobie, że są sami jej oblicze nieco złagodniało.

        - Nie musiałeś za mną iść - odparła cicho, jak zawsze. Jej głos był delikatny, ale wyzbyty z uczuć wyższych. Odasaku zamknął za sobą drzwi wzdychając.

         - Wiesz... Za ile wylatujesz? - spytał robiąc krok bliżej niej. Zrównał z nią kroki kiedy odchodziła ścieżką do mostku, który łączył ze sobą teren kawiarni ze ścieżką prowadzącą do drogi głównej.

        - Zapewne za dzień bądź dwa. Pani Christie powiedziała, że pierwszym najbliższym lotem wracam do Londynu - odparła chowając dłonie do kieszeni swojego ciemnego płaszcza. Odasaku milczał przez chwilę.

        - ... Przykro mi z powodu twojej misji - oznajmił cichym głosem.

       - Tak jak Dazai powiedział to moja wina. Po powrocie odpracuje mój błąd - odpowiedziała skromnie.

        - Przepraszam za Dazaia. Czasami nie zna swojej granicy...

        - Powiedział prawdę. Nie musisz przepraszać za kogoś - przystanęła na moment na mostku zerkając w dół. W rzeczce odbijał się blask księżyca i ona sama. Woda stała niemal nieruchomo odbijając wszystko jak lustro.

         - Skusiłabyś się na spacer w wybranym przeze mnie kierunku? - spytał zatrzymując się przy niej przy barierce. Zerknęła na niego przelotnie. Kultura nie pozwalała jej odmówić, chociaż najchętniej udałaby się do parku sam na sam, aby uporządkować zrujnowane emocje i myśli.

         - Skoro proponujesz - kiwnęła na zgodę odklejając się od barierki i czekając kiedy Oda obierze kierunek wędrówki. Tak też zrobił. Podążył przed siebie w ciszy u boku ciemnowłosej.

Droga mijała dość szybko, choć spacer był zdecydowanie dłuższy niż zazwyczaj. Dwójka rozmawiała ze sobą na różne tematy, aby nie przejmować się smętnym wydarzeniem. Odasaku z sukcesem odciągnął ją od smutków dzisiejszego wieczoru. Do tej pory zostawił niespodziankę ich spaceru na sam koniec, aby wzbudzić ciekawość Mary, również z sukcesem. Była ciekawa ich spacerem szukając podpowiedzi gdzie idą w swoim otoczeniu. Szli wzdłuż rzeczki, więc prawdopodobnie kierują się gdzieś na wybrzeże. Po chwili zauważyła pierwszy sklepy rybaków a potem porty. Oddalili się jednak od tych osad ludzkich kierując się na małą, skromną plażę gdzie nie znajdowała się ani jedna, żywa dusza. Morze spokojnie kołysało się w przód i tył na piasku.

        - Och... Zapomniałem o twoich bandażach - spojrzał na jej kostki. Spod spódnicy wystawał biały materiał. - Piasek--

        - Nie, to całkiem bezpieczne, jeśli uważam - pochyliła się zdejmując ze stóp swoje espadryle. Przyglądając się jej ruchom zauważył okropnie wyglądające blizny na spodzie jej stóp. Otworzył usta, aby o to spytać, ale zawahał się. Byłaby w stanie opowiedzieć mu o przyczynie tych znamion? Mogli znać się ponad miesiąc, ale nie zmienia to faktu, że Mary ufa mu na tyle--

         - Jesteś ciekawy tych blizn - wyrwał go z zamyślenia głos kobiety. Podniósł na nią swoje niebieskie oczy speszony. Przyłapała go na nie kulturalnym gapieniu się na jej stopy.

         - Wybacz. Nie musisz mi o tym opowiadać - jego grzeczność i szczera natura dżentelmena powodowała u niej chęć zaufania mu.

         - To długa historia. Może zdążę ci o tym opowiedzieć do końca naszego spaceru -  zaskoczyła tym swojego towarzysza. Nie spodziewał się z jej strony takiej akceptacji jego niemego pytania. Pozbył się swoich butów zabierając je ze sobą w podróż po plaży. Ruszyli przed siebie. Shelley stawiała ostrożnie kroki, aby piach nie dostał się wyżej do jej kostek.

         - Na pewno czujesz się dobrze? Nie pomyślałem o twoim problemie - spytał zanim zaczęła swoją historię, na co jedynie kiwnęła głową.

         - A więc zacznijmy od przyczyny przyczyny moich blizn - westchnęła zaczynając nieco abstrakcyjnie. Oda zamienił się w słuch. - Moja matka od dziecka była słaba i często podupadała na zdrowiu. Kiedy zaszła w ciążę lekarze martwili się o jej stan i o płód. Jak łatwo się domyślasz sam poród był koszmarem. Słyszałam, że trwał niemal całą noc zanim lekarze odebrali dziecko stwierdzając przy okazji... Zgon mojej matki - zrobiła przerwę, gdy wreszcie pod jej nogami pojawił się wilgotny piasek. Był on o wiele bezpieczniejszy niż sypki i suchy obok po którym szedł rudowłosy.

         - Tym dzieckiem jesteś ty, prawda?

         - Tak - pokiwała przy okazji głową. - Lekarze oddali mnie pod opiekę mojego ojca. Ten z wiadomych przyczyn nienawidził mnie i nigdy za specjalnie nie przywiązywał uwagi do mojego wychowania - wzruszyła ramionami opowiadając o tym jak o wczorajszym obiedzie.

         - Znienawidził?

        - Zabiłam jego żonę i jednocześnie własną matkę. Już w jej brzuchu byłam morderczynią, tak zawsze mi mówił - odpowiedziała schodząc na bok kiedy większa fala zbliżała się do jej nóg. - Miał do tego całkowitą rację. Upijał się a potem... - zaniemówiła wciągając powietrze do płuc. Przed jej okiem pojawił się dobrze znany widok. - Szklane odłamki butelek lądowały na podłodze. Wołał mnie do siebie po czym uciekałam od niego zbyt przerażona jego krzykami. Nie było innej drogi ucieczki jak po szkle - nie odważyła się ani razu spojrzeć na Odasaku. Zamiast tego patrzyła pod nogi obserwując każdą falę.

Rudowłosy czuł jak jego gardło schnie a żołądek przewraca się do góry nogami. Dłonie w jego kieszeniach zacisnęły się ze złości jaka pojawiła się po pierwszym uderzeniu szoku. Mary była wtedy dzieckiem. Zapewne młodszym od sierot jakimi się opiekuje.

         - Zdarzało mu się też robić inne rzeczy - kontynuowała poprawiając włosy za ucho. - Kiedy opadałam z sił uderzał moją głową o ścianę. Kopał. Bił pasem, czasami butelkami. Można to było nazwać piekłem - dodała skromnie.

        - Shelley--

       - Zanim zaczniesz czuć współczucie posłuchaj mnie do końca - zwróciła mu uwagę przystając na moment. Ciszę z jego strony potraktowała jako zgodę po czym zaczęła ponownie iść brzegiem. -  Dziesięć lat. Dziesięć lat żyłam pod skrzydłami mojego ojca. Miałam dziesięć lat, kiedy pierwszy raz użyłam swojej mocy, akurat na moim nim. Chciałam wtedy uciec z domu. Zaczął mnie gonić aż do lasu, gdzie zabiłam i niego. Jego zmasakrowane ciało wisiało na drzewie, którego gałąź oberwała się z powodu wichury dzień wcześniej - przed jej okiem znowu zawitała ta scena. - Potem uciekłam. Daleko od jego ciała. Nigdy nie wróciłam do mojego domu. Po użyciu mojej mocy pojawiły się u mnie pierwsze ślady - podniosła lekko rękę wskazując wzrokiem na bandaże. Wtedy pierwszy raz miała styczność z własnym, gnijącym ciałem.

         - ... Gdzie się udałaś? - zamiast komentować jej ponurą historię postanowił skorzystać z jej rady i posłuchać całości coraz bardziej oddalając się od wejścia na plażę.

        - Znalazł mnie doktor Mori - odpowiedziała spokojnie. Jej do tej pory wyzbyta z uczuć twarz uspokoiła się znacznie. - Zabrał mnie do siebie i zajął się moimi ranami. Jednak nie zostałam z jego oddziałem długo. Wojna zmusiła ich do zmienienia swojego obozu a ludzie... Nie reagowali na mój widok przyjemnie - przyznała szczerze. - Dlatego doktor porozumiał się ze stacjonującym niedaleko oddziałem z Zakonu. Tam była pani Christie. Wzięła mnie pod swoją opiekę i od tamtej pory jestem jej własnością - wydawał się to być jej ogromny koniec opowieści z życia kobiety nazwanej potworem. Oda opuścił wzrok na swoje stopy kroczące po piasku. Czuł wielką agonie w sobie. Nie był sobie w stanie jak bardzo musiała cierpieć Mary od początku swojego życia i jak zdołała przeżyć.

        - Nie próbowałaś tego wszystkiego skończyć? - spytał cicho nie mając w sobie odwagi, aby spojrzeć na jej osobę mówiąc te słowa.

         - Myślałam o tym. Ale każdym razem od czynów odwodził mnie... Odwodziła mnie moja moc - poprawiła się z grymasem na twarzy. Ten temat był jeszcze bardziej delikatny dla niej.

         - Jak to? Nie rozumiem - mruknął pod nosem. Starał się zrozumieć, ale było to poza jego zasięgiem.

         - Jeszcze przez użyciem jej widziałam w różnych sytuacjach czarną postać. Słyszałam co do mnie mówi, kiedy ojciec spał upity wymykałam się do jaskini ze źródełkiem gdzie bawiłam się z postacią o imieniu Azrael. Był miły, jednak niezauważalnie wlewał do mojego serca nienawiść do ojca, ponieważ nie mógł zobaczyć Azraela. Dopiero podczas mojego pierwszego morderstwa zobaczyłam jak Azrael zmienia formę w nieszczęścia ojca. Zrozumiałam wtedy, że wcale nie był przyjacielem, a moimi nieszczęściami. Wtedy też przestał być dla mnie miły. Ubliżał, błagał mnie o samobójstwo i wyzywał. Przypominał o rodzicach, innych ofiarach, karach ojca... - z każdym kolejnym zdaniem o Azraelu jej głos stawał się cichszy. W jej głowie zaczynało szumieć od dziwnych szeptów a nawet piskliwych krzyków. Zaczynała się spinać i denerwować. Przymknęła oko modląc się w duchu, aby nie poddać się tej próbie.

         - Więc Azrael niszczy twoje ciało jako zemstę za posiadanie go jako swoją moc?

          - Nie niszczy mojego ciała. Niszczy swoje ciało. Nie zapominaj, że jest częścią mnie, moimi nieszczęściami, kompleksami, myślami i depresją - poprawiła go grzecznie po czym nastała cisza. Dalej szli przed siebie, ale zatrzymali się kiedy Mary zażyczyła zobaczyć jak daleko są od wejścia na plażę. Przeszli już niemal kilka dobrych kilometrów.

         - Mam nadzieję, że życie u Christie było lepsze - wreszcie przeniósł na nią spojrzenie

        - Było lepsze. Pani Christie nauczyła mnie wielu ciekawych i pożytecznych rzeczy. Astronomia, poezja, walka, strzelanie... Medycynę zawdzięczam Moriemu. Zainteresował mnie tym kiedy się mną zajmował - odparła szybko. - Wracamy? - zaproponowała krzyżując z nim spojrzenia. Miał obolały wzrok pełen obecnego współczucia i bólu jaki pragnął wyssać z jej ciała do swojego. Chciał jej ulżyć, pomóc. - Nie patrz tak na mnie. Nie zmienisz faktów dokonanych - wzruszyła ramionami zaczynając wracać w stronę wejścia na plażę.

Dopiero teraz zrozumiał o niej tak wiele rzeczy jakich wcześniej nie rozumiał i nie odważył się o nie spytać. Pomimo ciężkiego startu i całego dotychczasowego życia Mary zachowała nadzieję i pragnienie miłości. Jej "słabe serce" nie wynika z naiwności. Dla niej miłość jest czymś tak potężnym i pożądanym jak dom dla bezdomnego. Wszyscy dookoła ją mają, więc na pewno ktoś się z nią powinien gdzieś na tym świecie podzielić, albo przynajmniej pokazać ten cud stworzenia.

         - Och Shelley - westchnął głęboko przymykając oczy. - Nie jesteś żadnym potworem. To czysty cud, że żyjesz. Kontynuuj życie i nie zmieniaj się - wydukał sam do siebie, co mimo wszystko usłyszała młoda kobieta.

         - Prawda jest taka, że każdy potwór jakiego spotkałeś i kiedykolwiek spotkasz był kiedyś tak delikatny i lekki jak jedwab. Ktoś wykradł ten jedwabną duszę tworząc to - odparła spokojnym i cichym tonem. Nie starała się obwiniać nikogo za swój stan, jednak wiedziała, że zdążyły się w jej życiu rzeczy, które zdecydowanie ukształtowały ją.

        - Więc na następny raz kiedy spotkam potwora mam się nie bać tego co widzę, ale co go stworzyło - dokończył Odasaku przenosząc na moment wzrok na morze. Fale odbijały widoczny na niebie księżyc. Okolica wyglądała magicznie.

         - ... Nie zaprzeczalnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top