15 Serenada Ciszy

Jej delikatna, dziecięca główka uderzała o coś twardego i nieprzyjemnego od dłuższego czasu. Bolało. Jej oczy zachodziły krwią spływającą po czole. Momentami obawiała się, że zaschnie na tyle, że już nigdy nie będzie mogła podnieść powiek, aby zobaczyć ten ohydny świat. Do jej uszu dochodziły krzyki mężczyzny. Nos drażniony był nieprzyjemnym zapachem alkoholu zmieszanego z brudem. Policzka miała rumiane od płaczu a raczej powstrzymywania go w gardle.

- Ty paskudo! Mała gnido! - przezwiska leciały w jej stronę jak potężny wodospad. Mężczyzna nie okazywał żadnej skruchy i bił ją jeszcze mocniej kiedy miała nadzieję, że opadnie wreszcie z sił. - Zabiłaś ją! Zabiłaś ty mały potworze! - dziewczynka łkała cicho zaczynając tracić przytomność przez utratę krwi. Tuż przed tym usłyszała ciche szepty. Gdzieś przy jej ramieniu, obok ucha. Drobne szepty pewnej istoty. Miała przyjemny i spokojny głos, jaki był dla tego dziecka nieznany i obcy.

- Nie... Nie jestem...

Mary odzyskiwała świadomość stopniowo. Rana jaką otrzymała po spotkaniu z Fiodorem była głęboka i ciężka, trudna do wyleczenia biorąc pod uwagę stan jej odporności i zdrowia. Gdy mogła wreszcie spokojnie wybadać swoje otoczenie zauważyła, że nie znajduję się w swoim mieszkaniu na poddaszu kawiarni Koizumiego. Była to nieznana przestrzeń. Sekunda po sekundzie zaczęła się coraz bardziej poruszać. Pokusiła się nawet o wstanie z jednoosobowego łóżka, jednak powstrzymał ją ostry ból.

        - Leż, Shelley - usłyszała znajomy, spokojny głos mężczyzny po swojej lewej. Przy niej siedział Oda na krzesełku obok łóżka. Zauważyła też wenflony i inne przyrządy szpitalne. Zasłonięta była specjalnymi zasłonami, które dawały jej dyskrecję i swoją przestrzeń. Czy trafiła do szpitala?

         - Oda... Gdzie jestem? - spytała słabym, ledwo słyszalnym głosem. Mafiosa musiał dwa razy pomyśleć czy był to szept zjawy czy kobiety. Jednak jej ruch warg zdradzał prawdziwą odpowiedź.

          - W szpitalu Portowej Mafii. Yakumo znalazł cię na przystanku z raną, nieprzytomną - wyjaśnił trzymając ją za ramię gdyby miała w planach ruszanie się. Z jej stanem było to na razie niemożliwe. Jednocześnie jej pamięć zaczynała restartować wydarzenia z ostatniej nocy. Przystanek, spotkanie z Rosjaninem i... Na samo wspomnienie przeszły ją okropne ciarki. Wiedziała, że ten mężczyzna jest groźny, ale nie że aż tak. Może się czuć wyraźnie zagrożona, ale cóż innego jej zostaje? Dług, który musi spłacić Christie jest ważniejszy niż jej obawy przed jednym człowiekiem.

         - Czy... Dazai wie? - sama zdziwiła się, że pyta o jej współpracownika i jak mówiła zdziwiona mina Ody nawet on był tym zaskoczony. Mimo to zachował swoją pokerową twarz i kiwnął na zgodę głową.

        - Tak. Akurat był wtedy w siedzibie kiedy Yakumo cię tutaj przyniósł - wyprostował się nieco na krześle. Wyraźnie musiał długo na nim siedzieć zajęty pilnowaniem stanu Angielki. Mary westchnęła ciężko. Chciała już stąd iść. Nie lubiła nowych otoczeń, gdzie każdy mógł swobodnie wejść do pokoju gdzie ona jest. Dlatego też szpitale, kawiarnie czy knajpki nie były jej ulubionym miejscem do spędzania czasu.

        - Proszę. Mógłbyś mnie zabrać do kawiarni Yakumo? - spytała z nutą niepewności w głosie.

       - To niewykonalne. W twoim stanie... I z twoją odpornością - odpowiedział niemalże od razu po usłyszeniu jej pytania. - Powinnaś na razie odpoczywać i leczyć tą ranę - dodał chcąc ją przekonać do swojego zdania. Wiedział bowiem, że jest to kobieta uparta.

W tym samym momencie za zasłoną było słychać kroki, przynajmniej dwóch osób. Odasaku i Shelley zamilkli wyczekując rozwoju sytuacji. Rudawy mężczyzna wychylił się za płachtę po czym wstał. Po jego pozycji i zachowaniu stwierdziła, że osoby były szanowanymi ludźmi.

         - Szefie - wydukał pod nosem kłaniając się odrobinę. Zrozumiała, że wyrażał się o Morim. Mimowolnie spięła się. Nie chciała, aby jej żywa inspiracja widziała ją w takim stanie. Choć sądząc po profesji Ougaia i precyzyjnym opatrzeniu jej ran mężczyzna już widział jej najgorszy stan.

         - Słyszałem rozmowę. Mary się obudziła? - kolejne kroki. Znajomy, bardzo bliski głos. To na prawdę doktor, który uratował jej życie. Kiedy zasłona poruszyła się gwałtownie odsłoniła mężczyznę, który pytał o jej wybudzenie oraz nieco niższego od Moriego Dazaia. Ten drugi uśmiechnął się szeroko do Mary na powitanie.

        - Próbowałaś popełnić samobójstwo udając się na spacer o tak późnej godzinie po takich wydarzeniach, Mona Liso? - spytał roześmiany. Ougai wraz z Odą spojrzeli zdziwieni słowami egzekutora. Bardziej jednak wzbudziło ich zainteresowanie przezwisko jakie użył do Angielki. Mona Lisa.

        - Nie. Ja... Nie spodziewałam się ulewy i jego - westchnęła speszona swoją głupotą i naiwnością. Nie powinna wierzyć pogodynce w swojej komórce.

       - A więc kto cię zaatakował? Koizumi nie znalazł żadnych śladów napastnika - spytał przysiadając na łóżku przy niej. Mori rzucił swojemu podwładnemu oskarżycielskie spojrzenie, jakby skradł właśnie jego własne słowa. Szybko jednak poskromił swoje emocje i skierował całą uwagę na Mary. Kobieta ku zaskoczeniu nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego patrzyła wymownie na mafiose, jakby jego pytanie było czymś oczywistym.

        - ... Dostojewski - odpowiedziała ostatecznie przerywając kontakt wzrokowy z Osamu. Pozwoliła sobie na analizę w umyśle całego spotkania i wyciągnięcia wniosków.

Fiodor musiał ukartować całe spotkanie. Była tego pewna już od samego początku, ale jak wiedział, że znajdzie się o tej godzinie na dworze i akurat tam? Zadając sobie to pytanie szukała innych pułapek jakie zdołałby zasadzić na nią, jednak podsłuch przy jej sukni z balu odpadał. Nie miała jej wtedy w biurze a w szafie na poddaszu kawiarni. Poza tym nie wiedziałby gdzie idzie skoro planuje trasę swojego spaceru w umyśle a nie na głos.

Może faktycznie był to przypadek? Ale wtedy jak wyjaśni uzbrojenie Rosjanina? Był to po prostu odruch zbrodniarza, który musi zawsze mieć się na baczności?

Poza tym pamiętała to dziwne uczucie przedłużania ich konfrontacji. Pierwotnie to ona chciała do tego dążyć, ale jej odczucia stawały się coraz dziwniejsze z upływem czasu. Wydawało jej się, że to właśnie Dostojewski był tym, który grał na zwłokę. Jaki miał w tym powód? Sam chciał wydobyć z niej informacje a tak przynajmniej próbowała to wyjaśnić, lecz w pewnym momencie zbyt mocno zagrała na jego nerwach.

Nie mogła także zapomnieć o jego ostatnich słowach. "Twoja odpowiedź, mademoiselle". Francuski wyraz, określenie panienki, mogło zostać użyte przypadkowo. Oznaczało to, albo wszechstronne wykształcenie Fiodora, albo wykonanie szczegółowego śledztwa w sprawie Shelley. Bowiem jej talentem było posługiwanie się języka urzędowego Francji. Wtedy prawda byłaby jeszcze mroczniejsza. Rosjanin musi robić wgląd informacji swoich wrogów szukając ich słabych punktów. Poza tym sam odpowiedział na jej pytanie. Zainteresował się nią kiedy to już była w Japonii.

Z całego spotkania widziała jedynie jeden pozytyw. Jedną, niewyjaśnioną sprawę z Fiodorem wyjaśniła. Potrafił panować nad swoją mocą, jak większość obdarzonych. Skromna ilość zdobytych informacji, ale lepsza niż nic. Musi poinformować o tym Agathe.

        - Mary? Słuchasz nas? - z zamyślenia wyrwał ją głos Moriego towarzyszący zabandażowanej dłoni machanej tuż przed jej nosem. Spojrzała zagubiona i na starszego mężczyznę i na Dazaia.

        - Przepraszam - bąknęła pod nosem cicho. Ougai westchnął kiedy odwróciła od niego spojrzenie. Zrobił do niej kilka powolnych kroków i chwycił jej nadgarstek. Delikatnie podniósł go wyżej i odwrócił wewnętrzną stroną ku górze.

         - Twój tik nerwowy nie zniknął z upływem czasu - mruknął bardziej do siebie komentując stan jej widocznie podrapanej skóry. Lada moment a rozdarłaby ją paznokciem.

          - Kiedyś było gorzej - odparła bezinteresownie. Jej stare przyzwyczajenia nie były teraz ważne, zamiast tego ponownie zaczęła rozmyślać nad konfrontacją z Fiodorem. - Muszę zadzwonić - dodała zerkając na szafkę nocną. Znajdował się na niej jej telefon. Wyślizgnęła nadgarstek z dłoni Moriego, aby dosięgnąć komórki.

         - Powinnaś odpocząć najpierw - zalecił szef Portowej Mafii, ale dziewczyna wcale się tym nie przejęła. Zamiast tego wybrała numer do Agathy i napisała jej wszystko w wiadomości. Kobieta kazała jej dzwonić tylko wtedy gdy jest sama lub w ostateczności kiedy jest to sytuacja kryzysowa.

          - Opowiedz nam o swoim spotkaniu z Dostojewskim, Mona Liso - Osamu skierował na nią ciekawski wzrok czym odpowiedziała tym samym. Kiedy skończyła pisać wiadomość odłożyła komórkę na kołdrę. Przeleciała wzrokiem po wszystkich obecnych i zatrzymała się na samobójcy. - Hm? Wolisz abyśmy byli sami? - spytał z uśmieszkiem.

          - Wolę, abyście wyszli. Z całej waszej trójki najbardziej ufam jednej osobie - zerknęła kątem oka na Ougaia. To zdecydowanie swojemu wybawicielowi sprzed lat najbardziej ufała. Dazai westchnął ciężko wyraźnie zawiedziony odpowiedzią agentki.

         - A to szkoda - niechętnie wstał z łóżka wyprostowując swoje kości i plecy jak kocur po udanych łowach. - Odasaku, chodźmy do Ango! - samobójca poklepał swojego przyjaciela po ramieniu z szerokim, radosnym uśmiechem.

        - Miałeś pracę z Chuuyą - wciął się Mori przerzucając wzrok na swojego podwładnego. Dazai jedynie machnął na to ręką wyciągając siłą rudawego mężczyznę na zewnątrz. Był to moment kiedy szef mafii i Angielka zostali sami i mogli w spokoju zrelacjonować spotkanie z Rosjaninem.

Mary nie ociągała się. Ufała temu mężczyźnie tak mocno jak Christie, więc opowiadała wszystko z najmniejszymi szczegółami bez wahania się. Momentami imponowała mu jej ufność, ale jednocześnie czuł się wyróżniony i upewniony w przekonaniu że mimo upływu czasu dalej zajmuje ważne miejsce w jej sercu. Przez to nie wiedział czy się uśmiechać czy zrobić jej kazanie na temat ufności ludziom. Słuchał w skupieniu i w ciszy. Jego zaletą była wrodzona rola inteligentnego słuchacza.

Fiodor przeglądał właśnie coś na swoim komputerze. Był bardzo wciągnięty w to, co robił dlatego nie zauważył wejścia do pomieszczenia pewnego gościa. Zorientował się o tym dopiero kiedy owa osoba sama zdradziła swoją obecność poprzez zapukanie w drzwi. Rosjanin drgnął niezauważalnie i podniósł wzrok z ekranu urządzenia na wizytora. Ku jego zdziwieniu była to osoba, którą dawno nie widział w jego tymczasowej siedzibie a zarazem domu. Jakimś dziwnym trafem na jego ustach zawitał uśmiech, ten sam niesławny uśmiech jak zawsze.

         - Masz zamiar wrócić do moich szeregów? - spytał Dostojewski ponownie wracając wzrokiem do komputera. Przejechał na sam dół stronki internetowej gdzie znalazł to, czego szukał.

         - Nie tym razem, przyjacielu. Nie tym razem - w pomieszczeniu rozbrzmiał dość spokojny i leniwy głos. Dobrze znany Rosjaninowi. - Przyszedłem w innej sprawie - nowicjusz podszedł bliżej ośmielając się usiąść na przeciwko Fiodora oraz bezceremonialnie kliknąć przycisk zamknięta komputera. Ciemnowłosy jedynie rzucił mu ostrzegające spojrzenie pełne irytacji choć na twarzy nie pojawiła się ani jedna zmarszczka złości.

         - To rzadkość widzieć cię w takich okolicznościach - przyznał niechętnie Rosjanin odchodząc z zainteresowanie od swojego urządzenia. Zamiast tego zamienił się w słuch.

         - Jakie masz motywy? Względem Shelley oczywiście - spytał gość z pozornie niewinnym uśmiechem. Każdy jednak, kto znał go tak dobrze jak Fiodor wiedział, że ten "niewinny uśmiech" to oznaka zguby dla każdego wroga tego osobnika. Zamiast szybkiej odpowiedzi na pytanie Dostojewski ociągał się z nią ubierając zdanie w odpowiednie słowa. Również uśmiechnął się do swojego rozmówcy.

         - Co czujesz przechodząc obok umierającego na ulicy psa? - spytał znikąd Rosjanin. Oczekiwał iskierki zaskoczenia ze strony swojego towarzysza, ale nie doczekał się jej. Najwyraźniej nie był już taką zagadką dla niego.

         - Oczywiste, że skakać z radości nie będę, jednak jest to piękna scena - także słowa gościa Fiodora nie wzbudziły w nim zaskoczenia. Znali się na takie zagrania za dobrze.

         - Człowiek odczuwa ból, skruchę i żal. Desperacko dąży do współczucia zwierzęciu - odpowiedział po czym westchnął. - A wiesz co czuje Bóg oraz jego słudzy? - na to pytanie nie doczekał się żadnej riposty ze strony przybysza. Jakby ten cierpliwie czekał na wyjaśnienie ze strony Rosjanina. - To właśnie Bóg się cieszy nad powolną śmiercią psa. W końcu wkrótce dołączy do jego orszaku dusz.

         - Świetnie, ale dalej nie widzę w tym odpowiedzi na moje wcześniejsze pytanie - upomniał się mężczyzna.

         - A powiedz mi co czują ludzie, Bóg i święci, kiedy widzą psa po wypadku jakiego nie powinien przeżyć, najwyżej powoli umierać, a wstaję i idzie dalej? Poturbowany, połamany, ale dalej żyjący - zapytał wymijająco.

         - Zaskoczenie - tym razem odpowiedział normalnie i w miarę szybko. Fiodor pogratulował mu skinięciem głowy.

         - Cała trójka czuje zaskoczenie, ale nie dzielą tych samych uczuć po szoku - mówił szef podziemnej organizacji. - Ludzie czują ulgę i chęć pomocy w przetrwaniu psa. Bóg i święci zaś czują co innego. Ich plan się nie powiódł, zostali oszukani przez los. Czują gorycz porażki, irytację. Nawet prawa natury nie zdołały zabić tej biednej duszyczki - wyjaśnił ze spokojem. Gość Fiodora wbijał z niego swój dość leniwy, ale jakże bystry wzrok.

        - Piękne - skomentował przybysz z szerszym uśmiechem. - Złość Boga, rozpacz natury i samotność psa opuszczonego nawet przez Stworzyciela - dodał prychając pod nosem. - I ironiczny śmiech losu kiedy pokonał przeznaczenie.

          - Shelley jest psem, który przeżył. Bóg nie może jej zostawić w spokoju jakby nigdy nie zgrzeszyła i nie obraziła jego majestatu. Taka jest zasada życia.

        - Dla niektórych w tym pomieszczeniu grzechem jest samo istnienie - zaśmiał się gość. Fiodor to odwzajemnił.

         - Nie dla "niektórych". Dla wszystkich w tym pomieszczeniu, Lafcadio. Chyba, że wolisz, abym nazywał cię Koizumi? - właściciel kawiarni zmierzył Rosjanina nienawistnym i groźnym wzrokiem ze spokojem i rozbawieniem na twarzy.

         - To imię brzmi okropnie w twoim wydaniu - skomentował otwarcie. Następnie postukał z stół palcem nie opuszczając z oczu swojego rozmówcy. - Więc chcesz zabić Mary za zgrzeszenie i egzystencję?

         - Jak już wcześniej wspominałem pojawiło się też zaskoczenie, a co za tym idzie wrodzona i samoistna ciekawość...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top