14 Wieczerza
Cała stabilizacja i zbieranie od nowa sił czy informacja potrwała dobry miesiąc. W tym czasie wiele się wydarzyło. Dowiedziała się, że sam Koizumi nie należy do Portowej Mafii a jedynie ludzie zatrudnieni przez niego. Jego kawiarnia została wynaleziona przez ludzi Moriego i ustanowiona jako ich miejsce do pozyskiwania informacji ze zwykłych klientów. Często odwiedzali ją Dazai z Odasaku upewniając się, w imieniu Ougaia, że Mary dobrze sobie radzi. Głowa mafii odwiedził ją samodzielnie raz. Pod wieczór, kiedy kawiarnia była opustoszała i pozbawiona większości ludzi. Napili się w spokoju herbaty omawiając jej sprawy finansowe i dokumentalne.
Największym sukcesem okazało się też odzyskanie kontaktu z Agathą. Uzyskała nowy telefon z kontaktem do swojej pracodawczyni. Czuła ulgę z tego powodu. Sama możliwość słuchania jej głosu mówiącego, że cieszy się, że jest cała i zdrowa. Chciała również dać Mary dostęp do jej leków, jednak ta zapewniła, że ma już dostęp do nich dzięki swojemu staremu opiekunowi. To w końcu dzięki Moriemu mogła tworzyć swoje tabletki i zastrzyki a tym samym kontynuować swoje marne życie.
Christie... Nie była zadowolona. Momentalnie zaczęła przypominać Shelley o jej obowiązkach i zasadzie jaką złamała. Angielka próbowała się jakoś usprawiedliwić, ale nie widząc z tej sytuacji żadnego wyjścia przyznała swojej kierowniczce rację i przeprosiła z ogromną skruchą. Potem oczywiście rozmowa skończyła się ostatnim upomnieniem Agathy.
Ostatecznie Mary z zaangażowaniem wypełniała swoją pracę w kawiarni i szukaniu od nowa informacji o Dostojewskim. Tej nocy siedziała do dość późna opłacając wszystkie rachunki kawiarni oraz zamawiając produkty, które powoli kończyły się. Właściciel tego uroczego miejsca spał po drugiej stronie biurka Mary. Zawsze kiedy to robił nad jego głową skakały i latały podobne istoty z jej snów.
Tak, miała ich więcej. Dzięki dobrej woli artysty lepiej spała i nie miała koszmarów. Zamiast tego zawsze śniła o tym samym festiwalu duchów i zjaw przepełnionych radością.
Westchnęła odklejając się od klawiatury, aby się wyprostować oraz rozmasować obolały kark. Zażyła swoje tabletki i zastrzyk popijając te pierwsze kawą. Przed pójściem spać postanowiła udać się na spacer po wypełnieniu swoich obowiązków.
Z tego co wiedziała ta okolica Yokohamy była spokojna i wyludniona z gangsterów. Zamknęła wszystkie strony internetowe kończąc swoją pracę na dzisiaj. Ostrożnie wyłączyła laptopa i podniosła się z krzesła zbierając z wieszaka swój płaszcz. Zachowywała się cicho, aby nie przebudzić Koizumiego który i tak długo sypiał jak na zwykłego człowieka. Upewniła się, że po obudzeniu się zobaczy jej wiadomość na karteczce, że wyszła na spacer.
Na dworze zmierzyła się z zimnym, nocnym powietrzem, które doprawdy nie zniechęcało ją do odsunięcia się od swoich planów. Spojrzała rozmyślonym wzroki na księżyc zakryty za kłębkiem chmury. Westchnęła przymykając oko na krótki moment. W kieszeni wyczuła wibracje swojej komórki. Początkowo zignorowała to ruszając w dalszą podróż na miasto.
Tam jak zawsze obserwowała ludzi przechodzących gdzieś po drugiej stronie ulicy, patrzyła na szyby barów, gdzie klienci wylewali swoje problemy w procenty. To wszystko nazywało się zwykłym życiem. Takie nudne a jednak odległe i pożądane. W jej najskrytszych marzeniach pragnęła takiego zwykłego życia. Zwykła praca, zwykły dom, zwykła rodzina... To byłoby w stanie wywołać uśmiech na jej niewzruszonej twarzy. Problemy zwykłych ludzi były takie przyjemne.
Idąc tak przez park miała czas na wiele obserwacji i ogromne zamyślenie. Co jakiś czas, niestety, przerywał jej w tym dźwięk telefonu. Wreszcie przystanęła pod jedną z latarni i wyjęła z kieszeni urządzenie sprawdzając kto aż tak pragnie z nią porozmawiać. Tak na prawdę znała odpowiedź. Zawsze znała, ponieważ Agatha nigdy nie piszę do niej wiadomości. Zostaje tylko jedna osoba...
[10 nowych wiadomości od Dazai Osamu]
Mruknęła coś pod nosem odczytując cierpliwie każdą, kolejną nowinkę od mafiosy. Chciał po prostu jej uwagi. Oznajmiał, że właśnie dostał dodatkową pracę i musi zostać po nadgodzinach w siedzibie. Marudził jakby była jego ostoją bądź nawet matką, albo opiekunką. Nie wiedziała do końca jak reagować na jego słowa. Cóż pozostawało jej jedynie odpowiadać omijająco na jego zaczepki, aby uciszyć go przynajmniej na moment. Tylko na moment, ponieważ już po tej chwili Dazai kontynuował rozmowę kolejnymi małymi problemami z jakimi musiał się mierzyć.
Postanowiła zakończyć tą zabawę jednym stwierdzeniem. "Jestem zmęczona, odezwę się rano". Po tym schowała telefon wzdychając i rozglądając się dookoła. Nieoczekiwanie dla niej... Poczuła kapnięcie na nosie. Spojrzała na niebo. Nie było widać księżyca czy chociażby gwiazd. Nagle całe niebo okryło się chmurami ciemniejszymi niż nocne niebo. Gdzie nie gdzie widziała błyski po których następował grzmot. Wiedziała co to oznacza. Wielkie kłopoty. Deszcz zaczynał padać coraz mocniej. W jej oku pojawił się znajomy błysk wyczuwający niebezpieczeństwo. Do jej mieszkania było już za daleko, aby uciekać. Musiała gdzieś przeczekać ulewę.
Energicznie rozejrzała się ponownie po swoim otoczeniu. Przy ulicy zauważyła przystanek autobusowy. Stała tam jedynie jedna osoba. Nie miała wyjścia, zaczęła biec w tamtym kierunku. Lekki deszczyk przeistoczył się w bardziej siarczysty i intensywny. Zdenerwowana i zdesperowana jeszcze bardziej przyspieszyła aż wreszcie zdyszana wskoczyła pod suchy dach przystanku.
Spojrzała przelotnie na osobę stojącą obok. Zdecydowanie był to mężczyzna dość wysoki i zgrabny. Stał do niej tyłem, wpatrzony w rozkład jazdy autobusów. Westchnęła uspokajając oddech. Przeanalizowała tą nieznaną osobę. Człowiek ten miał na sobie wysokie buty oraz czarny płaszcz zakrywający jego sylwetkę jak koc. Przy szyi miał futrzany kołnierz. Ciemne, długie do ramion włosy były lekko przemoczone.
- Co za niespodzianka cię tutaj spotkać - usyszała głos nieznajomego. Gdzieś już słyszała ten spokojny i nostalgiczny ton... Spoważniała, kiedy ta osoba odwróciła się do niej przodem. Zastygła w miejscu. Była to osoba bardziej jej znana niż sobie to wyobrażała. Na ustach miał mroczny uśmiech a w oczach niezrozumiały błysk, jaki potrafił mieć jedynie cwany drapieżniki. Swoją charakterystyczną czapkę trzymał w dłoni, jakby przewidując, że gdyby miał ją wcześniej na głowie kobieta nie podbiegła by do niego. W jego pułapkę.
- Dostojewski - mimo wszystko oddaliła się od niego o krok. Na wypadek gdyby chciał użyć na niej swojej zdolności. Problem polegał na tym, że była kompletnie bezbronna. Nie miała przy sobie broni, "Frankensteina" nie mogła używać. Walka wręcz nie wchodziła w rachubę, ponieważ najmniejsze dotknięcie Rosjanina oznaczało śmierć. Mogła z nim porozmawiać?
- Shelley - odpowiedział spokojnie. - Miło mi cię znowu spotkać - dodał na co jej dłonie nerwowo zadygotały. Była w potrzasku. Znikąd pomocy i ucieczki. Została jej jedynie rozmowa i uniknięcie śmierci. Potrzebowała jedynie informacji. Gdyby gładko to rozegrała może udałoby jej się zakończyć misję od razu po tym spotkaniu... Jednak nie wierzyła w to. Fiodor był przebiegły i inteligentny.
- Miło? - powtórzyła unosząc jedną brew do góry. - ... Mi też miło cię widzieć. Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach - odparła analizując całą sytuację. Musiała zagrać na zwłokę nie spuszczając oka ze zbrodniarza przed sobą.
- Myślałem, że taniec ci się podobał - skomentował z cichym prychnięciem pod nosem. Jego magnetyczna osobowość nie pozwalała jej przejść obok niego obojętnie. Samym swoim spojrzeniem potrafił owładnąć czyjąś wolną wolę. Nie dziwiła się, że Zakon Wierzy Zegarowej zainteresował się nim już teraz. Jednak czemu? Czemu w tej śmiertelnej pułapce wydawało jej się, że to właśnie on grał na zwłokę?
- Nie specjalnie miałam okazję tańczyć z wieloma osobami, ale z tobą tańczyło mi się dość przyjemnie - przyznała, zgodnie z prawdą. Taniec sam w sobie był przyjemny. Jednak prawda jaką zataił przed nią Rosjanin była bolesnym ciosem w plecy. Powrotem do rzeczywistości w jakiej żyła.
- Dobrze to słyszeć - odpowiedział odwracając się do niej bokiem. Stał teraz przodem do ulicy która przesiąkała mocną ulewą. - Jakiś konkretny cel twojego spaceru? - spytał znienacka. Cały czas bacznie go obserwowała próbując odczytać jego zamysły.
- Nie. Zwykły spacer bez celu - odpowiedziała sprawdzając rozkład z daleka. Nie chciała podchodzić bliżej niebezpiecznego towarzysza, który podobnie jak ona używał przystanku jako ochronę przed zmoknięciem.
- Nie próżnowałaś w tym miesiącu. Dalej szukasz wiadomości o mnie - powoli jej tętno zaczynało przyspieszać z każdym kolejnym słowem Rosjanina. Wiedział o wszystkim. Skąd? Dlaczego?
- Takie jest moje zadanie. Ile ty o mnie wiesz? - spytała zwracając samotne oko na niego. Fiodor nie wydawał się wzruszony jej pytaniem. Zamiast tego wzruszył ramionami jakby chcąc otrzepać z nich kurz.
- Sporo, pani agentko - odpowiedział beznamiętnie. - Członkini Zakonu Wierzy Zegarowej, poddana Christie, wysłana aby wydobyć informację o mnie i o moich planach. - dalej nie przerywał. - Mary Shelley, dwadzieścia lat, urodzona w angielskim miasteczku. Matka zmarła przy porodzie, ojciec zamordowany. Obdarzona, nazwa mocy "Frankenstein" - w trakcie opowiadania faktów o Angielce, które były najczystrzą prawdą, jego uśmiech spływał z twarzy a zastąpiła go powaga. Nie podobało jej się to. Nic jej się tutaj nie podobało.
- Interesowałeś się mną przed moim śledztwem? - spytała podejrzliwie. Nie miała najmniejszego powodu, aby nawet rozważać zaufanie Fiodorowi. Był zbyt groźny.
- Nie. Zacząłem dopiero po naszym pierwszym spotkaniu - odparł spokojnie, zwracając na nią spojrzenie z deszczowej ulicy. Przeszły ją wtedy okropne ciarki. Jakby mierzyła się wzrokiem z dzikim, ale przebiegłym drapieżnikiem.
Fiodor czuł się prawie tak samo. W jego oczach Mary była słabsza od niego, ale dalej wytwarzała wokół siebie czujną i cwaną aurę osobnika jego pokroju. Była mądra. To było pewne. Gdyby nie była nie rozmawiałaby z nim w taki sposób. Wywyższała by się oraz nastraszała go. Chodziła uważnie i przemyślanie a każdy jej krok uprzedzony był analizą, starannie wyszukany z wysokiej półki. Podobało mu się to. Czyniło ją to o szczebel wyżej na jego liście zainteresowań.
- Wiesz po co tutaj przybywam. Nie dasz mi tego łatwo, prawda? - na nieszczęście Mary ulewa nie ustawała. Wręcz przeciwnie, nabierała na sile. Dopóki burza nie przejdzie będzie musiała walczyć o życie tutaj, pod dachem skromnego przystanka.
- Mógłbym ci to dać. Jednak jestem pewny, że wiesz z czym by się to równało - uśmiech wrócił na jego oblicze. Mógł ją zabić. Mógł już wiele razy. Chciał się z nią jeszcze pobawić. A przede wszystkim, wciągnąć ją do swojej partii szachów. Shelley milczała nie znajdując odpowiedniego wyjścia z sytuacji. Widział w jej spojrzeniu, że uporczywie go szukała.
- Czy to prawda, że... - zawahała się momentalnie. Czy takie zagranie było mądre z jej strony? W razie ataku, będzie zmuszona się bronić. To było pewne, nawet jeśli oznaczałoby to użycie swojej mocy. - Że nie do końca potrafisz panować nad swoją zdolnością? - dokończyła. Raz się żyje. Ku zaskoczeniu samej siebie nie przerwała kontaktu wzrokowego z Rosjaninem.
Otaczała ich cisza. Jedynie szum deszczu spotykającego się z ulicą i dachem zagłuszał odgłos bicia jej serca. Czuła poddenerwowanie. Niemal była pewna, że przeżyła stan pozawałowy kiedy Dostojewski odwrócił się do niej przodem. Dalej nic nie mówił. Stał tak, z uśmiechem, wzrokiem krzyżującym się z jej.
Te oczy. Te piękne, zagadkowe i magnetyczne oczy. Przez sekundę spytała samą siebie w myślach jak to możliwe, że zwykły człowiek może mieć tak urokliwe oczy i spojrzenie. Sam błysk jego tęczówek wprawiał ją w zachwyt i skrajne zainteresowanie. Czy to normalne? Te oczy... Czy one były na pewno człowieka?
Zanim się zorientowała co się wokół niej dzieję, Rosjanin znajdował się o dwa kroki bliżej Angielki. Patrzyła na niego dalej zanurzona w jego ciemnych, hebanowych oczach.
Ocknęła się w momencie, kiedy poczuła coś na barku. Przy jej twarzy znajdowały się czyjeś włosy i miękkie, przyjemne w dotyku futerko, które łaskotało jej poloczek. Czyjeś kosmyki włosów bawiły się na jej czole zachaczając okazjonalnie o bandaże. Futro i włosy do ramion należały do Fiodora. Nie widziała co spoczywało na jej barku, ale po uczuciu zrozumiała, że była to czyjaś ręka. Widziała jak ramię Fiodora oplata jej ciało. To musiała być jego dłoń. Czuła od niego charakterystyczny zapach deszczówki jaka zdołała go trochę przemoczyć oraz delikatne, męskie perfumy nie będące zbyt ostre dla jej nosa.
Było coś jeszcze. Dziwne, mniej przyjemne uczucie w boku. Była jednak tak zajęta analizowaniem sytuacji i zesztywniała ze strachu, że nawet nie zerknęła na swoją dolną partię ciała, aby zobaczyć co jej tak przeszkadza.
- Twoja odpowiedź, mademoiselle [fr. panienka] - wydobył się obok jej ucha aksamitny i cichy głos. Jakimś dziwnym trafem ów głos był w stanie rozmrozić jej trzeźwy rozum oraz uparte serce. Na chwilę zatraciła się w echu tego głosu w swojej głowie. Czar prysł ponownie.
Znowu poczuła jeszcze bardziej nieprzyjemne uczucie w boku. Nie dała się więcej omamić czarami Rosjanina. Oprzytomniała w samą porę, kiedy Fiodor odszedł od niej zabierając z jej barka dłoń a tym samym łaskotające futro i swój zapach. Razem z tym... Zabrał też scyzoryk obtoczony krwią. Złapała się za bolący bok. To miejsce obficie krwawiło.
Zachwiała się na nogach wydających się zrobione z waty. Jej ciało długo będzie trawić taką ranę. Oddaliła się od Rosjanina przywierając do ściany przystanku. Wiedziała. Wiedziała, że pytanie o to może być ryzykowne, a mimo to spytała o tak głupią rzecz. Poddała się sercu, z resztą jak zawsze. Teraz czeka ją ciężką zapłata za ten krok. Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć jej cel podróży zaczął od niej odchodzić w ulewe. Osunęła się na chodnik nie mając kompletnie siły na stanie. Szybko po tym straciła przytomność. Ponownie dała się zaatakować.
Koizumi szedł szybko przez park rozglądając się. W dłoni trzymał ciemny parasol, który skutecznie bronił go przed deszczem. Kiedy tylko obudził się z drzemki zauważył list Mary oraz narastające chmury burzowe na zewnątrz za oknem kawiarni. Upewnił się, że kobiety nie ma w budynku i zmartwiony udał się w poszukiwania jej. Od Ody dowiedział się jak źle Angielka znosi kontakt z ulewą.
Jego zmęczone i jeszcze zaspane oczy leniwie przenosiły się z jednej strony na drugą. Westchnął ciężko. Same kłopoty z Mary. Była dobrą sekretarką i lokatorką poddasza kawiarni, ale kiedy przychodziło do rzeczy przyziemnych, dziewczyna czasami robiła trochę kłopotów. Przez ten miesiąc zdołał to w niej wyczuć.
Nagle jego oczy zastygły na dziwnej figurze na przystanku. Nie był pewien kto to był, ale kiedy lepiej się przyznał poznał tą osobę po czarnych włosach z granatowymi końcówkami. Kobieta leżała na suchym chodniku pod dachem. Opuścił park dość energicznym krokiem. W momencie, kiedy mógł zobaczyć ją z bliska jego oczy rozszerzyły się zszokowane.
- Mary...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top