12 Herbata z Melisą

        - Jest to jedyne co mogę ci zaoferować na dzisiaj i najbliższy czas - westchnął Mori stojąc ramię w ramię przy Mary. Stali przed małą i skromną kawiarnią nad którą mieściła się powierzchnia mieszkalna.

        - Jest to aż za dużo, doktorze Mori - odpowiedziała nie odklejając wzroku od góry budynku. Całe poddasze należy teraz do niej. Aby tam się dostać trzeba najpierw przejść przez kawiarnie w której pracują szpiedzy mafii. Żaden podejrzany człowiek nie dostanie się na górę. Jest to zawsze jakieś zabezpieczenie. - Co się stało z właścicielem? - spytała zwracając na krótko wzrok ma mężczyznę obok.

         - Myślę, że znasz tą okropną odpowiedź - skrzyżował z nią spojrzenia. Biorąc pod uwagę to, gdzie pracował ten człowiek odpowiedź sama cisnęła się na język. Zapewne został zabity w jednej z potyczek. Shelley ukłoniła się zgodnie z kulturą tutejszego kraju.

         - Dziękuję za pomoc - odparła po chwili prostując się. Zauważyła na twarzy swojego dawnego opiekuna delikatny cień uśmiechu.

         - To nic takiego, kochana. Jutro wyślę tutaj kogoś po ciebie i zadbasz o utracone rzeczy niezbędne do funkcjonowania, dobrze? - zaproponował. Zgadza się. Mary utraciła w wybuchu wszystko. Ubrania, urządzenia domowe, kosmetyki do ciała. Wszystko przypadło również jej leki, bez których niestety długo nie wytrzyma. Miała kilka tabletek w portmonetce i jeden zastrzyk, ale to starczy na zaledwie  dzień.

        - A czy... Przepraszam, ale czy byłaby możliwość dostania pewnych chemikaliów i naczyń laboratoryjnych? - spytała niepewnie. Nie wiedziała jak zareaguje mężczyzna na jej osobliwe pytanie. Jednak powinien to mimo wszystko zrozumieć, ponieważ wspominała mu o swoich lekach po drodze do hotelu.

         - Hm? Ach! Twoje leki również przepadły - olśniło go w miarę szybko. - Bez obaw, mogę je dla ciebie zdobyć - dodał uprzejmie.

          - Obawiam się, że jest to niemożliwe. Sama je robię.

        - Tak, pamiętam. Jednak mógłbym je zrobić dla ciebie - z jakiegoś powodu bardzo chciał pomóc jej w najmniejszych rzeczach. Zastanawiało to przez chwilę Angielkę, ale nie skomentowała jego zachowania. Może była to najprostsza grzeczność?

         - Wolałabym sama je zrobić. Ja najlepiej wiem ile czego trzeba dodać - odmówiła grzecznie. Ougai zdał sobie wtedy sprawę jak nieprofesjonalnie musiała zabrzmieć jego chęć pomocy w tak osobistej sprawie. Był lekarzem i wiedział, że lek musi być dopasowany indywidualnie do każdej osoby.

         - Racja. W takim razie postaram się wszystko załatwić jak najszybciej dla ciebie. Jakich składników dokładnie potrzebujesz? - spytał ruszając do przodu w stronę wejścia do kawiarni. W tym czasie Shelley posłusznie podała wszystkie chemikalia jakie potrzebne jej są do stworzenia swoich leków. Nie było ich mało, jednak większość z nich łatwo dostępna.  - Mam te składniki oprócz dwóch z nich. Do jutra powinny one trafić w moje ręce a następnie w twoje - odpowiedział ustępując jej w drzwiach do środka.

Sama kawiarnia była mała, ale dość przytula. Co prawda ściany były wykonane z ciemnych cegieł a podłoga była siwa, stoliki z kasztanowego odcieniu drewna, ale całego uroku dodawały małe wazoniki z zielonymi roślinami oraz słoiki z lampkami w środku. Przyjemne, jasne światło tworzyło przytulną aurę. Właściciel otrzymał bardzo efektowny wynik swojej pracy. Na piętro wyżej prowadziły drzwi znajdujące się zaraz przy barze.

        - Będę czekać. Dziękuję za wszystko - odpowiedziała zachwycona tym miejscem. Wyobrażała sobie poranki gdzie może schodzić tutaj na świeżą herbatę bądź kawę w zależności jak by się akurat czuła. Mimo wszystko było to niewykonalne. Musi oszczędzać pieniądze. Miała ze sobą tylko te jakie wzięła ze sobą do restauracji. Będzie musiała zarobić większą sumę, aby w jakiś sposób przeżyć. Te proste i przyziemne sprawy były w stanie pokrzyżować jej plany co do misji i powrotu do stolicy Anglii.

         - Proponowałbym zebranie sił zanim reaktywujesz swoją misję. Ustabilizuj swoją sytuację i znajdź oparcie w sprawie - polecił niemal z ojcowską łagodnością i zapałem pomocy. Przeleciała po jego twarzy dyskretnym wzrokiem. Ani grama śladu jakiegokolwiek sarkazmu i kpiny. Ten człowiek na prawdę stara się jej pomóc swoimi sprawdzonymi radami.

         - Tak też zrobię - zapewniła kiwając lekko głową w odpowiedzi. Nagle z zaplecza wydobył się dość potężny huk po którym słyszalny był męski jęk. Mary odruchowo odwróciła się za siebie, aby zlokalizować odgłos. Nie napotkała jednak żadnego osobnika w swoim pobliżu.

        - Czyżby to... Yakumo? - odezwał się Mori ciekawsko, ale z wyuczoną twardością okazywaną swoim poddanym. Słysząc ten ton momentalnie przypomniała się Shelley pani Christie. Ona też potrafiła wyemitować taki groźny i władczy ton głosu. Ku zaskoczeniu Mary zza krótkiego korytarza obok schodów na piętro wyłonił się wysoki mężczyzna. Miał on zaspany wyraz twarzy, długie zmierzwione włosy o kolorze ciemnego turkusu sięgające do barek. Na sobie miał koszulę, kamizelkę i czarne spodnie. Typowy strój kelnera. Pod prawym okiem miał małego, charakterystycznego pieprzyka. Jego ciemne tęczówki w kolorze nocnego morza wpatrzone były najpierw z Moriego a następnie na Mary.

         - Ach... Ougai. Nie spodziewałem się ciebie tutaj - odpowiedział Yakumo z zaspanymi oczami. 

        - Tak samo jak ja ciebie - westchnął ciemnowłosy szef Portowej Mafii. Na ten komentarz mężczyzna prychnął z uśmiechem i przeciągnął się ziewając przeciągle.

        - Och, na prawdę? - uniósł jedną brew przechodząc za blat, gdzie włączył palnik stawiając na nim czajnik z wodą. - Myślałem, że każdy przywykł do moich małych drzemek w pracy - dodał rozbawiony wyjmując trzy filiżanki na herbaty.

         - Nie tym razem, Yakumo. Przyszedłem tylko odprowadzić Mary do jej nowego mieszkania na piętrze - Mori wskazał na ciemnowłosą. 

         - A to szkoda. Dawno nie piłem z tobą herbaty - westchnął  zmęczonym głosem. Nie mając chwilowo zajęcia przy robieniu herbaty odwrócił się przodem do Mary i Ougaia. - Kto to ta piękność w sukni? - spytał z uśmiechem. Był to niewinny i przyjazny uśmiech. Pod pewnymi aspektami przypominał jej się sam Dazai i jego uśmiech jakim obdarzał ją przy każdym powitaniu.

        - Bardzo dobra osoba. Mary Shelley, jest zza granicy i na pewien okres zamieszka na piętrze - odpowiedział posłusznie Rintarou zerkając zachęcająco na Angielkę. Jakby chciał jej powiedzieć, że ten oto człowiek przed nią nie jest groźny i jest po jej stronie.

        - Miło mi - już chciała wyciągnąć dłoń przed siebie, ale przypomniała sobie, że nie taka kultura tutaj obowiązuje. Skarciła się za to i ukłoniła się zamiast podania dłoni.

        - Yakumo Koizumi, właściciel tej pięknej kawiarni - przedstawił się skinięciem głowy. Wyprostowała się badając nieznajomego wzrokiem. Był młody jak na właściciela takiego miejsca a przynajmniej na takiego wyglądał. Miał na oko dwadzieścia pięć lat.

         - Yakumo oprowadzi cię po tym miejscu i piętrze, dobrze? Muszę wracać do swoich obowiązków - wtrącił się kulturalnie Ougai kładąc dłoń na ramieniu Angielki. Skrzyżowała z nim spokojnie wzrok i kiwnęła na zgodę głową. - Yakumo. Mary - ostatecznie pożegnał się wychodząc powolnym krokiem z budynku w którym po jego wyjściu zapanowała cisza. Shelley widząc że właściciel tego miejsca zaparzył dla siebie i niej herbatę nie potrafiła odmówić sobie tej przyjemności. Po tak ciężkim dniu należała jej się ciepła przyjemność. Usiadła przy ladzie czekając, aż filiżanka zostanie jej podana.

         - Shelley, racja? - odezwał się Koizumi bacznie jej się przyglądając. Spojrzała na niego nie przewidując rozpoczęcia rozmowy z jego strony. Kiwnęła bezdźwięcznie głową. Oparł łokieć o ladę ze wzrokiem utkwionym tak intensywnie w niej, że miała ochotę uciec czując się jak wystawa w muzeum. - Jesteś piękną kobietą, wiesz o tym? - spytał z wyraźną fascynacją w oczach. Tak, teraz rozumiała skąd to porównanie do Dazaia. Ten człowiek jest niczym jego kopia w innej skórze. Ma to samo poczucie piękna co samobójca.

Nie odważyła się skomentować słów właściciela kawiarni. Bezszelestnie podniosła filiżankę do ust i upiła łyk herbaty próbując się nią na tyle delektować, aby kompletnie zignorować wzrok Koizumiego na sobie. Nieoczekiwanie dla niej osobnik ten wydał z siebie głośne "o!" dzięki czemu zastygła w bezruchu przenosząc na niego wzrok z naparu w naczyniu w palcach. Zobaczyła, że wyjmuję z kieszeni spodni notes i ołówek schowany gdzieś pod blatem.

         - Proszę nie ruszaj się! To potrwa tylko chwilę - poprosił na co zdezorientowana Mary nie ruszyła się. Na moment nawet wstrzymała oddech.

Dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że Japończyk szkicuje właśnie ją z filiżanką herbaty przy ustach. Nie była pewna, czy może się odezwać ponieważ nie chciała zepsuć jego rysunku. Rzucając jej chwilowe zerknięcia zaśmiał się delikatnie.

         - Możesz oddychać, Shelley. Tak samo jak mówić - oznajmił wyłapując jej zdziwienie i pewnego rodzaju osłupienie. Dopiero teraz odblokowała przepływ powietrza w swoich płucach oraz znalazła odwagę do odezwania się.

         - Czemu to robisz? - spytała przypominając sobie o mruganiu. Mężczyzna podniósł wzrok z notesu na nią. Tym razem to on był zdziwiony.

        - Nie mówiłem ci? Przed chwilą powiedziałem, że jesteś piękną kobietą, prawda? Więc dlaczego miałbym nie uwiecznić twojego piękna? - rzucił szybko, jakby była to oczywista rzecz. Dla niego mogła to być rzecz naturalna, ale nie dla wiecznie odrzucanej i krytykowanej Shelley.

        - Nie mów takich rzeczy - powędrowała wzrokiem gdzieś w dal kończąc tym samym swoją dyskusję na ten temat.

         - Jesteś strasznie nieśmiałą kobietą, Shelley. I pewnie też nie doceniasz siebie, co? - spytał dalej szkicując jej postać.

         - Skąd te przypuszczenia?

        - Widzę to w twoim oku. Masz ten charakterystyczny, zamglony błysk - widziała jak jego oczy bacznie pływają po notesie obserwując tworzenie każdej nowej kreski i planują rozmieszczenie kolejnej. Wyglądał na prawdziwego artystę w swoim żywiole. - Kiedy ta mgła rozproszy się twoje okno na duszę rozpromieni się i będzie prawdziwą ostoją dla każdej żywej istoty - dodał z ogromną pasją oraz pochłonięciem w swoje własne słowa. Na jego ustach dalej spoczywał ten sam, tajemniczy, ale ciepły uśmiech. Ponownie zerknął na nią, aby wiedzieć co dalej malować. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Rysownik obadał twarz Angielki, która z wielkim zagubieniem i szokiem wpatrywała się w niego jak w szokujące dzieło sztuki. Zaśmiał się zawstydzony po czym podrapał się po karku. - Powiedziałem pewnie coś dziwnego. Musisz być zmęczona tym zapewne ciężkim dniem - ciągnął dalej zamykając swój notes. Odłożył ołówek na swoje miejsce upijając kolejny łyk herbaty zanim podniósł się z blatu. - Chodź, zaprowadze cię do twojego nowego mieszkania - zaproponował.

Już po chwili Mary szła po schodach za swoim kierownikiem budynku. Pozwolił jej zatrzymać ze sobą filiżankę z niedokończoną herbatą, oraz zapoznał ją z mechaniką kawiarni. Jej mieszkanie składało się z dwóch pomieszczeń. Jednego, dużego pokoju z materacem, poduszkami oraz lodówką, blatem kuchennym czy też piecem. Z boku był stolik z dwoma krzesłami. Oprócz tego była tutaj wygodna i duża pufa zastępująca kanapę, dywany, mały magazynek czy też półki na książki. Drugie pomieszczenie to toaleta z prysznicem, zlewem, i wszystkim co należy do jej klasycznego wyposażenia.

Poddasze nie było mieszkaniem złym. Było miejscem  małym, ale przytulnym i prostym. Poza tym Mary nie miała prawa marudzić. Zdana była tylko i wyłącznie na łaskę właściciela oraz Moriego.

         - Podoba ci się? Stary nabywca tego miejsca interesował się gwiazdami. Jeśli się nie mylę w schowku powinien być teleskop - na te słowa Koizumiego ożywiła się zerkając na niego z charakterystycznym błyskiem. Łagodny artysta z uśmiechem podszedł do schowka o którym wspomniał i otworzył go specjalnym kluczykiem. - Widzę, że też jesteś tym zainteresowana - rzucił przez ramię ustępując jej przejścia, aby sama zobaczyła nabytek.

         - Pani Chr-- Znaczy pewna osoba zaraziła mnie tym zainteresowaniem - skarciła się w myślach za taki język. Na szczęście mężczyzna zdawał się albo nie dosłyszeć pierwszych słów albo po prostu przemilczał temat dając jej spokój z wyjaśnieniami. Polecił jej także udanie się rano na śniadanie do zaplecza z racji tego, że wszystko tutaj jest puste i nie ma jedzenia. Ostatecznie oddał jej klucze do nowego mieszkania i pożegnał się z Mary dając jej wreszcie możliwość odpoczynku.

Kiedy była już sama na poddaszu odetchnęła z ulgą. Wreszcie mogła położyć się i odpocząć. Jednak czy była skłonna do pójścia spać po tylu wydarzeniach? Poza tym Michaił okazał się Fiodorem, jej celem podróży do Japonii. Rozmawiała z nim, pomógł jej, tańczył z nią i... Wykorzystał jej nieuwagę. Zerknęła na pustą portmonetkę. Nie było w niej telefonu. Dla swojego bezpieczeństwa wyrzuciła go do rzeki. Obawa złapania wirusa, który zdradzał jej nową kryjówke była zbyt niebezpieczna, aby zatrzymać to urządzenie ze sobą. Gdyby nie to zapewne nie miała by chwili oddechu przed natarczywym Dazaiem, który wydzwaniałby do niej dopóki sam nie poszedłby spać.

Poszła do łazienki gdzie pozbyła się wreszcie sukienki i mogła zarzyć ostrożnie ze względu na swoje ciało prysznica. Na szczęście znalazła tutaj bandaże w szafce, więc mogła zmienić swoje stare, zużyte.

Po odświeżeniu się upewniła się, że poddasze jest zamknięte i wskoczyła pod koc na materacu w samej bieliźnie. Przez otwarte okno słyszała głośny koncert cykad i świerszczy, które pragnęły, aby swoją muzyką utulić Angielkę do snu. W tak nowym i pustym miejscu nie było to łatwe, jednak tym razem nie walczyła ze swoim zmęczeniem. Zamiast tego zamknęła oko i wsłuchała się w dźwięki owadów. Powoli i spokojnie odpływała do krainy Morfeusza.

Tymczasem na dole, pod jej nowym mieszkaniem działy się małe i urocze cuda jakie ludzkie oczy nie mają zazwyczaj szansy spotkać.

         - Kwaidan - usta Koizumiego poruszyły się wydając z siebie cichy szept. Leżał na schodach oparty o ścianę z przymkniętymi oczami. Nagle dookoła niego pojawiły się małe kolorowe, mgliste iskierki, które z czasem przyjmowały najróżniejsze kształty. Jeden z nich okazał się być jenotem w słomianym kapeluszu, inny lisem a zaś trzeci pawiem z pięknym ogonem. Jeszcze inny przyjął postać wieloryba o nieco zmniejszonych rozmiarach. Wyglądało to jak wielka parada nocnych duchów zaklętych w ciała zwierząt. Skakały w powietrzu latały i wydawały piękne odgłosy.

Właściciel kawiarni przyglądał im się z filiżanką w dłoni. Upił z niej jeden mniejszy łyk delektując się smakiem w ustach. Kiedy ciepły napój wędrował w dół jego przełyku podniósł spojrzenie na swoje wierne duchy.

         - Wiecie do kogo macie iść - posłał im wdzięczny uśmiech po czym jak na zawołanie przeniknęły przez sufit do poddasza. - Dam ci schronienie i bezpieczeństwo, ale też spokojne sny i czas na rozkwitnięcie, Shelley - dodał ciszej opierając głowę o ścianę i przymykając oczy. Tymczasem mała rybka dalej krążyła przy nim jak stróż.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top