10 Śmiertelność a Nieśmiertelność

Na balkonie byli sami. Trójka ludzi. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Kelner, agentka i mafioso. Pierwszy z nich zbliżył się do kobiety podając jej napój. Według jego wiadomości słabo się poczuła. Jednak kiedy zbliżył się tak blisko do niej zesztywniał ze zdziwienia i szoku. Była to jednak osoba, której szczerze nienawidził i lekko obawiał się.

         - Nie jesteś lojalnym psem, Aleksandr Radiszczew - zauważyła agentka przyjmując szklankę z wodą. Upiła łyk i oblała nią następnie mężczyznę. Ten zaskoczony odstąpił od niej o kilka kroków. Zdołała odczepić się od barierki. Rosjanin został pochwycony przez mafiose z tyłu. Osamu umieścił na jego szyi nóż z restauracji. Ręce zablokował za jego plecami. Mary wbiła zabójczy wzrok w swoją nową ofiarę.

         - Co ty tutaj robisz?! - wyjąkał zdezorientowany Radiszczew.

        - Wykonuję swoje zadanie. Powinieneś wiedzieć o co chodzi - odpowiedziała chłodno. Pochwyciła jego kołnierz zmuszając do niemal rozdarcia jego koszuli. Chciała mieć lepszy widok na jego dziwne blizny. Chciała o to także zapytać, ale powstrzymała się stawiając zadanie ponad swoje osobiste interesy.

         - Dlaczego nasłali akurat ciebie? Jak mnie znalazłaś?! - wyglądał na spanikowanego. Zaczął się szarpać.

         - A dlaczego nie? I dlaczego miałabym nie znaleźć zdrajcy Zakonu? - spytał beznamiętnie. Dazai jeszcze bardziej zbliżył ostrze do skóry Rosjanina. - Gdzie on jest? Co planuje?

        - Dlaczego miałbym ci to mówić? - prychnął pod nosem szybko tego żałując. Nóż wtopił się w jego skórę. Czuł jak krew zaczyna spływać po jego szyi w dół. Nie była to śmiertelna rana, jednak dawała ona znak że dwójką napastników jest gotowa zakończyć jego żywot. - Nie zabijesz nas... - wydukał cicho. Mary podniosła jego podbródek, aby mieć kontakt z jego tęczówkami. Były przepełniona mrokiem i chęcią mordu. - Nie dotykaj go! - warknął z nienawiścią.

        - "Nas"? "Go"? - powtórzył szatyn zerkając wymownie na Shelley. Chciał odpowiedzi na tą dziwną anomalie ale z wyrazu twarzy kobiety stwierdził, że nawet ona nie jest w stanie tego wyjaśnić.

        - Gdzie jest Dostojewski? - ponowiła swoje pytanie. - Odpowiedz a już nigdy nie pojawię się w twoim życiu - dodała uderzając w słaby punkt osobnika. Wiedziała jak bardzo ją nienawidził a jednocześnie bał się jej oblicza. Jako jeden z nielicznych widział co ma pod bandażami.

         - Zostaw go! - krzyknął podnosząc dookoła siebie wiatr. Wiedzieli co to oznacza. Spod przemoczonych włosów widziała jego szaleńczą desperację. Chciał jej śmierci.

        - Dazai! Puść go! - warknęła odpychając szatyna do tyłu. Nóż skaleczył ponownie Aleksandra, jednak nie to było gorsze. Bowiem jego moc polegała na panowaniu nad elektrycznością. W obłąkanym strachu przed Mary zapomniał o tym, że był przemoczony. Zawył z dołu kiedy strugi piorónów przeszyły jego ciało. Upadł na kolana. Dyszał szybko. Potrafił złagodzić uderzenie, jednak szok jaki wywołało uderzenie na jakiś czas obezwładniło go.

       - Co ty do cholery mówisz? Gdzie twój brat? - mruknęła niezadowolona z obrotu sytuacji. Były członek Zakonu Wierzy Zegarowej zaśmiał się początkowo cicho i stopniowo coraz głośniej. Podniósł na nią wzrok.

        - Jest tutaj. Patrzysz na niego - wstał na równe nogi nie spuszczając z Shelley oczu. Coś w jego spokojnym obliczu gwałtownie przyjęło kompletnie inny odcień. Wydawał się psychopatyczny i nie panujący nad swoją osobą. Nie znała go z takiej strony.

        - Co? - było to jedyne na co było ją stać w tej dziwnej sytuacji. Jego słowa nie miały najmniejszego sensu jakby były jedynie nic nie znaczącym kodem. Jednak kod zawsze coś znaczy. Bez żadnego wyjątku...

Blizny na szyi, nadgarstkach a nawet na kostkach, które lekko wychylały się spod czarnych nogawek spodni. Musiały w jakimś wyniku powstać. Nie wyglądają jak wynik operacji po nieszczęśliwym wypadku. Powstały w inny, osobliwy sposób.

        - Mów co masz na myśli, szaleńcze - spytała dalej nie rozumiejąc toku myślenia Rosjanina.

        - Dłonie, stopy, przedramiona... Serce i głowa z mózgiem... Wszystko to... Wszystko to, to on! Mój ukochany brat! Mój brat bliźniak, który po śmierci stał się moją duszą, sercem i umysłem! - Mary wytrzeszczyła oko z szoku. Ten zdrajca Zakonu zamienił swoje części ciała z ciałem swojego brata bliźniaka? Nawet Dazai wydawał się równie przerażony tym faktem. Czy to w ogóle da się jakoś obronić? Czy to w ogóle jest grzech warty wybaczenia?

         - ... Jak zginął? - z jakiegoś powodu zaczęło ją to intrygować i szczerze obrzydzać. Nawet osobę, nie, potwora, jak ona taki czyn powodował torsje. Aleksandr spochmurniał a cała energia wypłynęła z jego ciała. Stało się ono nienaturalnie wiotkie i sprawiało wrażenie zużytej powłoki.

         - ... Mój brat... Czuł litość do ciebie. Z jakiegoś powodu chciał się do ciebie zbliżyć - zaczął smętnym, pełnym tajemniczego smutku głosem. Spojrzał na swoje dłonie. Kiedyś były one połączone z pierwotnym ciałem jego bliźniaka. - Wyglądał jak opętany. Tak bardzo chciał pomóc potworowi... Rzuciłaś na niego urok! Użyłaś swoich potwornych mikstur, aby go otumić i wykorzystać. Przejżałem cię! To tylko i wyłącznie twoja wina, że zginął! - momentalnie zmienił swoje oblicze na agresywnego drapieżnika wyjętego z dzikiej dżungli. Nie znał litości i dobroci.

         - Nie mogąc znieść widoku umotanego brata postanowiłeś go zabić i oddać mu swoje poglądy i ciało? - rzucił niespodziewanie Osamu stojący kilka kroków za Rosjaninem. Ten odwrócił się do niego bardzo gwałtownie. Ściągnął brwi do góry błagalnie.

          - O nie. Nie nie - zaprzeczył szybko i żwawo. - Mówiłem mu, że nie jest warta jego pomocy. Że nie ma dla niej ratunku. Że nawet nie wie co to wdzięczność... Ale on nie słuchał! Nigdy nie słuchał! - zacisnął nerwowo pięści. Dazai wbijał w niego uważnie wzrok. Dłonie schował do kieszeni spodni. Stał tak beznamiętnie słuchając opowieści istnego szaleńca. - To jego dobroć go zabiła! To mikstura tego demona go zabiła! Zanim zdołałem się obejrzeć leżał martwy i poćwiartowany... - posmutniał obejmując dłońmi swoje ręce i ocierając je. - Było mu zimno. Słyszałem jak mówił to do mnie. Chciałem dać mu swoje ciepło... Ale nie wiedziałem jak... Wtedy... Wtedy - na jego usta wypłynął spokojny uśmiech. Uniesione ramiona opadły. W jego ciało wstąpił błogi relaks. - Pojawił się on...

        - Dostojewski - Dazai rzucił ostrzegawcze spojrzenie Mary, która już miała się odezwać. Mogą to z niego wyciągnąć w inny, prostszy sposób. Jej milczeniem i grą Osamu. Radiszczew pokiwał energicznie głową z dziecinnym, szerokim uśmiechem.

         - On jedyny rozumiał... Jedyny rozumiał, że jest mu zimno... Jedyny zaproponował ogrzanie go w jeden skuteczny sposób - zaśmiał się radośnie. Shelley zgodnie z uwagą Dazaia nie odezwała się słowem. Zamiast tego sięgła po pistolet, aby mogła go szybko użyć kiedy plan mafiosy się nie powiedzie. W końcu Rosjanin był odwrócony do niej plecami. - Zadbał o koszty zjednoczenia naszych ciał. Pozwolił mi... Pozwolił mi zasięgnąć nieśmiertelności razem z bratem! - w tym momencie wyglądał jak dziecko prezentujące rodzicom bardzo prostą dla niego rzecz.

        - Słyszysz jego głos? W tym momencie? - spytał szatyn. Mary obserwowała go z nie małym podziwem. Dobrze grał na zwłokę i perfekcyjnie zmierzał do swojego celu. To pytanie zaskoczyło nieco zdrajcę Zakonu. Wzdrygnął się i zamyślił nerwowo.

         - ... Jest nieśmiały... Jest po prostu nieśmiały! Dlatego... Dlatego...

         - Wydaję mi się, że usłyszałem jego głos przed chwilą - dodał towarzysz Mary.

         - ... Niemożliwe!

         - Wydawało mi się... Że pyta czemu nie powiesz mi niczego o Dostojewskim - rzucił powoli Dazai. Aleksandr spiął się. Wyraźnie szukał racjonalnego według siebie wyjaśnienia tej sytuacji. Dlaczego nie słyszał tych słów a nieznany mu człowiek je usłyszał? Może są po prostu podobni? Rozumieją się? Przeżyli to samo?

         - ... Dostojewski zabronił podawania jakichkolwiek informacji. To grozi surową karą - wydukał pod nosem.

        - Och... Twój brat mówi, że on na pewno by się nie obraził - Dazai wzruszył ramionami. Radiszczew zmieszał się. Nagle jednak przypomniał sobie o czymś.

        - To monstrum tu jest! - warknął znikąd odwracając się do Mary. Wyciągnęła ze schowka swoją broń celując prosto w czoło Rosjanina. Zatrzymali się. - Zgiń! Po prostu zgiń! Za zabicie mojego brata!

         - To nie ja go zabiłam. Ty to zrobiłeś, ale zaprzeczasz to nawet samemu sobie - odpowiedziała spokojnie. Zdenerwowało go to jeszcze bardziej. Po jego palcach zaczęły przeskakiwać promienie. Zbierał siły na kolejny atak swoją mocą.

          - Nie! Nie, nie, nie, nie!! - zaprzeczał tym samym jego błyskawice stawały się agresywniejsze i silniejsze. Naciskała na spust gotowa zastrzelić mężczyznę, jednak wahała się. Byli już blisko odkrycia położenia celu jej podróży. Tak blisko... Nie mogła się ruszyć. Każdy jej ruch był śledzony przez Aleksandra. Uchwyciła kontem oka zgrabne ruchy Dazaia. Zbliżył się niepostrzeżenie do poddanego Fiodora.

         - Hej, bracie. Gdzie jest teraz nasz szef? - spytał cichym, ledwo słyszalnym szeptem tuż obok ucha kelnera tutejszej restauracji. Radiszczew zastygł w miejscu. Zaprzestał używania swojej mocy i kompletnie stracił zainteresowanie Mary. Patrzył gdzieś w głąb niewidzialną dla reszty. Usta wykrzywił w uśmiech.

         - Oj głuptasie. On jest z nami, już zapomniałeś? - spytał delikatnym i przyjemnym dla ucha głosem. Dazai wraz z Mary spojrzeli na siebie znacząco. Nie potrafili także ukryć swojego szoku wypisanego na twarzach.

         - Wybacz Radiszczew. Przeżyję i będę patrzyła jak gnijesz dalej wierząc w swoją nieśmiertelność - wydukała uderzając tyłem noża nos napastnika. Odchylił się zszokowany chcąc powstrzymać krwotok. Dazai pociągnął go za fraki i uderzył z całej siły w kolumnę. Usadowił pracownika lokalu na ziemi. W półmroku trudno zauważyć ślady krwi na jego ciele. Co innego tyczy się metalicznego zapachu.

          - Skoro jest tutaj to wiedział o naszym przybyciu - zakwintował Osamu rzucając poważne spojrzenie na swoją towarzyszkę. Wyglądała na zamyśloną, wyraźnie coś ją trapiło. - Mona Lisa? - spojrzała na niego początkowo zdziwiona, ale po kilku sekundach zrozumiała. Dazai uśmiechnął się. - Zareagowałaś - zauważył na co kobieta wywróciła oczami.

         - Chyba... Chyba spotkałam go - odpowiedziała cicho. Starała łączyć szybko fakty, jednak wynik jej dedukcji wydawał się zbyt szokujący, aby go przyjąć do wiadomości. Jednak tak. Michaił bez okularów i rozpuszczonymi włosami wygląda jak Fiodor z jej zdjęć. Zgadza się długość włosów i postura. W dodatku postać Michaiła już od samego początku budziła wiele kontrowersji.

         - W takim razie nie mamy czasu na zwłoki - zbliżył się do ciała Aleksandra i przeszukał go w poszukiwaniu broni. Okazało się, że podwładny Fiodora nie miał ze sobą żadnej broni. Liczył jedynie na swoją moc, która została zablokowana w momencie w którym Mary oblała go wodą. Zamiast tego Dazai znalazł coś innego. - Musimy uciekać! - impuls elektryczny rozpoczął odliczanie bomby zamocowanej na ciele Rosjanina. Angielka chciała wejść do środka i ewakować ludzi, lecz została zatrzymana. - Musimy już uciekać. Zostało piętnaście sekund, Shelley nie zdążysz tego zrobić! - pochwycił jej nadgarstek ciągnąć na skraj balkonu. Ocenił dystans w dół. Nie był śmiertelny w dodatku obok znajdował się zamknięty kontener. Spojrzał na Mary i przeskoczył za barierkę. Mafiosa zeskoczył pierwszy po czym dla ubezpieczenia złapał kobietę. Z kontenera zeszli na ziemię i błyskawicznie oddalili się od restauracji bocznymi uliczkami, gdzie nikt ich nie mógł zobaczyć.

Po chwili faktycznie usłyszeli wybuch. Mary odwróciła się przez ramię. W górę uniósł się dym a po chwili ogień. Nie było już słychać żadnych okrzyków, byli zbyt daleko na to. Nie przestawali biec. Dazai nie przestawał trzymać jej nadgarstka.

Nie wie ile dokładnie biegła, ale zdołali znaleźć się całkiem blisko siedziby mafii co zaskoczyło ją. Zdyszana oparła się o budynek obok z zamiarem umiarkowania oddechu.

        - Celowo nas wyprowadziłeś pod siedzibę Portowej Mafii? - spytała powoli. Dazai puścił wreszcie jej rękę i wyprostowa się dalej dość szybko oddychając. Spojrzał na nią wzruszając ramionami.

       - Kto wie? Wszystko możliwe - odparł z lekkim uśmiechem. Angielka zmarszczyła brwi. Nie było tutaj bezpiecznie. W rzeczywistości nie była teraz w ogóle bezpieczna nie ważne gdzie się znajdowała. Fiodor był o krok przed nią. Przewidział ich wizytę w restauracji i próbował się do niej zbliżyć w przebraniu niewinnego mężczyzny o imieniu Michaił. Była zła na siebie. - Potrzebujesz lepszej ochrony od tego momentu, prawda? - dodał melodyjnie. Zmarszczyła brwi. Osamu coś planował. Nie, on już coś wykombinował. 

       - Daj spokój, proszę. To nie czas na wygłupy - westchnęła zerkając na swoje obcasy. Dziwiła się, że podczas biegu nie złamała kostki bądź nie zgubiła obuwia. Co prawda nogi bolały ją niemiłosiernie, ale nie da tego po sobie pokazać.

       - Podaliście fałszywe imiona i nazwiska, uciekliście od bomby i pozbyliście się celu dzisiejszego wieczoru. Dazai przyprowadził cię w umówione miejsce i o niczym nie podejrzewałaś. Misja zaliczona nieskazitelnie - gdzieś tuż przy Osamu rozbrzmiał dawno niesłyszany przez Mary. Z trudem go rozpoznała, ale gdzieś w kącie jej pamięci znalazła właściciela głosu. Zaskoczona ujrzała wysoką postać w cieniu uliczki. Postać ta miała czarne do ramion włosy. Co prawda wtedy wyglądał młodziej, ale wszędzie rozpozna go po białym kitlu charakterystycznym dla doktora.

       - ... Doktor Mori?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top