Imagin Pietro

Specjalnie na zamówienie hunter_of_artemis18 . O ludzie, ale ja mam pisania :D Szykujcie się!

- Alex! Alex nie chowaj się! - głos młodego mężczyzny rozległ się po całym domu.

Zadrżałam ukryta w szafie, w moim pokoju. Zakryłam sobie usta dłonią. Nie mogłam nawet zbyt głośno oddychać, nie mogłam pozwolić aby mnie znalazł. Nie teraz, kiedy byłam tak blisko celu.

- Nie uciekaj przede mną, kochanie. Alexandro, proszę Cię. Kiedyś przecież musisz wyjść. Kradzież to nigdy nie jest dobra opcja, mogłaś pożyczyć pieniądze ode mnie. Czy do tego musiało dojść, że szukam Cię w czyimś domu? - Osobnik wchodził po schodach. Byłam w sypialni jakiejś nastolatki, zamknęłam drzwi i podstawiłam krzesło. Miałam nadzieję, że go to powstrzyma.

- Alex! - był coraz bliżej, a ja nic nie mogłam z tym zrobić. -  To ja, Pietro. Przecież mnie znasz, wiesz że nigdy bym...nigdy bym Cię nie skrzywdził.

Jaaaasne, a jak mnie zostawiłeś ostatnio, to niby nie czułam się skrzywdzona? Tak, byliśmy parą, tak - zostawił mnie. Uciekł tym swoim tempem kierowcy rajdowego, kiedy tylko Avengers go wezwali. Zmył się i nie dał znaku życia, kretyn. Zostawił mnie bez pieniędzy. Odezwał się dopiero później, ale wściekła, nie odpowiadałam na jego wiadomości. Podał nawet swój numer, gdybym "chciała zadzwonić w razie potrzeby".

-Williams, żarty się skończyły, wyłaź! - Pietro stał centralnie przede mną. Znaczy, przed szafą, w której byłam schowana. Starałam się nie poruszyć ani o milimetr.

- Wiesz, że mi na tobie zależy.

Ha, akurat. Przewróciłam oczami.

- Nie chciałem Cię zostawiać, musiałem Cię chronić. Wiesz jacy są ci ludzie, mogliby zrobić ci krzywdę.

Mocniej przycisnęłam do piersi plecak, ze skradzioną biżuterią. Nie będę znowu przez niego płakać.

- Alex, słonko wyjdź proszę. Dogadajmy się. Sam prosiłem, żeby wysłali mnie po Ciebie, miał tu być Clint. Jednak jestem tu ja, wykorzystaj to.

Jego głos coraz bardziej się oddalał. Musiał pójść do pokoju obok.

- Przepraszam?

Czyżby załamał mu się głos? Nie, to niemożliwe. Przetarłam zmęczone oczy.

- Bez Ciebie moje dni są szare i nijakie. Znaczy z tobą też, w sensie szare, bo masz taki kolor włosów, wiesz o czym mówię. To taka moja szarość.

Przymknęłam powieki i lekko się uśmiechnęłam. Idiota.

- Alex, nie każ mi przetrząsać całego domu. Nie chcę używać siły. Wyjdź po dobroci.

Prychnęłam w środku mojej szafy. Chwilę później usłyszałam kroki, myślałam, że mnie znalazł, ale minął pokój i zaczął schodzić na dół.
Usłyszałam trzask odsuwanych mebli.

- Nie ukrywaj się, no chodź do mnie proszę. Jeśli mi się nie pokażesz, to przyślą tu kogoś mniej miłego. Nie chcesz tego, ja też nie. Skorzystaj i wyjdź teraz.

Poprawiłam swoją pozycję - nigdzie nie idę.

- Pamiętasz  jak kiedyś poszliśmy razem do kina? Oblałaś mnie Colą, potem kupiłaś mi drugą.

Pamiętam to, nasza pierwsza randka. Pierwszy pocałunek w zaciemnionym pomieszczeniu.

- Alex, szuka Cię mnóstwo ludzi. Pozwól mi się odnaleźć, proszę Cię. - jego głos wyrażał coraz większy niepokój - Byłoby całkiem śmiesznie, gdyby Cię tu nie było. Wtedy gadałbym tylko ze sobą.

Stłumiłam śmiech.

- Alex Williams, pokaż się w tej chwili!

Nastąpiła długa chwila ciszy, a kiedy znowu się odezwał wiedziałam, że siedzi na łóżku w sypialni. W tej samej sypialni, gdzie ukrywałam się w szafie. Świetna kryjówka - mogłam uciec oknem. Chociaż i tak by mnie złapał.

- Alex....

Cisza.

- Alex błagam Cię....

Cisza. Zmrużyłam oczy.

Jego głos drży. Widzę oczami wyobraźni, jak nerwowym gestem przeczesuje swoje włosy. Znam każdy jego gest na pamięć. Każdą rysę twarzy - ale minął rok, a ja jestem cholernie wściekła.

Cisza.

- Alex, wiem, że tu jesteś.

Cisza.

- Kochanie ja....przepraszam. Nie chciałem, wiem, że to Cię boli, że Cię zraniłem, ale proszę daj mi....

Cisza. Cisza. Cisza.

- Kurwa!

Trzask łamanego mebla i huk, kiedy przedmiot zderza się ze ścianą.

Cisza.

- Alex, kocham Cię.

Wstrzymuje oddech i korzystając z tego, że chodzi po pokoju, ostrożnie odkładam plecak. Szafa jest na tyle duża, że mogę wstać.

- Kocham Cię i nie chce Cię stracić. Nie mogę znowu do tego dopuścić, wróć do mnie proszę. Właściwie to błagam.

Delikatnie uchylam drzwi szafy. Chłopak stoi do mnie tyłem, trzyma w ręku kawałek krzesła. W ułamku sekundy odwraca się i ciska nim prosto we mnie. Szybko chowam się w z powrotem. Mój oddech przyspieszył.

- Czego jeszcze ode mnie wymagasz?! - jego spokojny ton, zamienia się w rozpaczliwe błagania.

- Kocham Cię Alex, nawet nie wiesz jak bardzo...

- Ja Ciebie też, Pietro. - mówię i wychodzę z ukrycia.

On odwraca się do mnie przodem i podbiega z prędkością światła. Przyciąga mnie do siebie i trzyma, jakbym miała rozpłynąć się w powietrzu.

W pierwszym, automatycznym odruchu obejmuję go ramionami i głaszczę po plecach. To znak, że przyjęłam przeprosiny i jestem skłonna wrócić z nim do domu.
Powoli odsuwa się ode mnie, ale tylko trochę. Jego ręce spoczywają na moich biodrach.

Pytający wzrok.

- Tak, wybaczam Ci.

Uśmiech ulgi, ciche westchnienie.

- Ale....

Spojrzenie - pomieszanie ciekawości i niepewności.

- Ale obiecaj, że już nigdy nie zrobisz mi takiej akcji, rozumiesz? - wyciągam dłoń, a on przytula do niej swój policzek.

- Obiecuję, Alex. Masz moje słowo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top