Imagin Bucky

Imagin dla bardzo wybrednej i wszędzie widzącej błędy czytelniczki. Aż się boję pisać ten imagin - zabraknie miliona przecinków, kropek, myślników.....Proszę, nie zabij mnie to.

*b(RAK) weny mode on*

Specjalnie dla CamilleGoldenmayer

- Jak dawno upadłeś? - spytałam siedząc z podkulonymi pod brodę nogami, na kanapie w moim mieszkaniu.

- Stosunkowo nie dawno. Jakieś dwa tysiące lat temu. - westchnął mężczyzna.

- Oh, jasne: nie dawno - parsknęłam. - Chyba mamy trochę inne poczucie czasu.

- Racja. Nie martw się, zniknę z Twojego życia zanim się obejrzysz. Potrzebuję tylko trzech dni w tym mieszkaniu. - spojrzał na mnie pytająco.

Zlustrowałam go spojrzeniem. Wysoki, postawny, umięśniony brunet, którego niebieskie oczy zaglądały w duszę. Obok niego leżał ogromny, ostry, obusieczny miecz ze stali. Cały pokój zajmowały skrzydła, które mieniły się wszystkimi kolorami zachodu słońca. Mimo, że siedziałam na drugim końcu pomieszczenia, ich końcówki muskały moją twarz.

- Możesz zostać. Pod jednym warunkiem. Twoje skrzydła muszą zrobić się mniejsze i dorzucasz się do czynszu.

Uśmiechnął się do mnie i prawie zemdlałam. Był zbyt cudowny, by mógł być prawdziwy. Chwilę później ogromny zachód słońca zniknął, a miecz zmienił się w stalową spinkę. Anioł wpiął ją sobie z tyłu włosów, tuż przy szyi. Wpatrywałam się w niego i nie mogłam uwierzyć, że dwie godziny temu potrąciłam go na ulicy. Wybiegł mi przed maskę, cudem nic mu się nie stało, ale zaproponowałam podwózkę do szpitala. Skończyliśmy w moim mieszkaniu gapiąc się na siebie nieufnie.

- Camille.

- Bucky.

- Na serio? - uniosłam brwi - Tak stary, upadły anioł nazywa się Bucky?

- Naprawdę nazywam się inaczej, ale musiałem zmienić imię. Ludzie nie byli w stanie wymówić mojego pełnego, niebiańskiego imienia. - skierował na mnie swoje hipnotyzujące spojrzenie.

- Jaaasne, dobra. Robimy tak, Ty śpisz tutaj, na kanapie. Dam Ci jakiś koc, tam - wskazałam dłonią drzwi łazienki - możesz wziąć pryscznic. Nie mam niestety żadnych ubrań dla Ciebie. Trzy dni powinieneś jakoś dać radę.

Kiwnął głową i wstał, odruchowo cofnęłam się na ścianę. Nawet jeśli to zauważył to zignorował. Poszedł od razu do łazienki. Kiedy usłyszałam trzask drzwi, chwyciłam za komórkę. Wybrałam numer najlepszej przyjaciółki.

- Ariel - szepnęłam gorączkowo, kiedy odebrała - W moim domu jest anioł.

Kiedy już wysłuchałam długiej tyrady, o mojej niepoczytalności i zdolności do wyolbrzymiania, odpowiedziałam jej o wszystkim. Na chwilę w słuchawce zapanowała cisza. Ariel westchnęła.

- Załóżmy, że Ci wierzę - odetchnęłam z ulgą - jesteś osobą z okropnie wybujałą wyobraźnią, ale raczej takiej historii byś nie wymyśliła. Jedno musisz wiedzieć - za trzy dni jest noc spadających gwiazd. Mój brat, wiesz, ten idiota z Meksyku wierzy w różne bajki.

- Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie! - powiedziałam.

- Albo równie porąbaną jak Ty - jej śmiech podziałał kojąco - No więc on wierzy, że kiedy gwiazdy spadają, istnieje możliwość CHRIS W TEJ CHWILI ODŁÓŻ ZABAWKĘ SIOSTRY! Przepraszam, te dzieciaki mnie kiedyś wykończą. Istnieje możliwość dostania się do nieba.

- W jaki sposób? - zaparło mi dech w piersiach.

- Kimberly, nie bij brata. Wystarczy wypowiedzieć jakieś zaklęcie, a jedna z gwiazd ląduje na Ziemi i zabiera Cię ze sobą na górę, ale wiesz, to tylko bajeczki mojego brata. Nie przejmuj się Cam, ten facet niedługo zniknie. - usłyszałam dziwny trzask, płacz dziecka, a później Ariel przeprosiła i rozłączyła się.

Wciągnęłam powietrze i oparłam się o ścianę. Nie miałam nawet chwili na rozmyślania, bo spod prysznica wyszedł, owinięty tylko ręcznikiem w pasie, Bucky. Odwróciłam wzrok i zabrałam się za robienie kolacji.

- Chcesz coś do jedzenia? - spytałam nadal odwrócona plecami.

- Anioły nie muszą jeść, nawet te upadłe. - głos rozległ tuż za mną.

Odwróciłam się nagle i stanęłam z nim twarzą w twarz. Chyba nie ma pojęcia, co to jest przestrzeń osobista. Spojrzałam mu w oczy i dałam do zrozumienia, że będzie znacznie lepiej jeśli się odsunie. Jednak on zamiast uszanować moją prośbę przysunął się bliżej mnie.

Już miałam kazać mu spadać, kiedy okno w moim mieszkaniu zostało rozbite na setki kawałków. Wpadł do niego ubrany w garnitur mężczyzna z czarnymi skrzydłami. Widać było, że jest okropnie wściekły. Bucky odepchnął mnie od siebie i tylko dzięki temu, nie oberwałam w głowę nocną lampką, rzuconą w naszym kierunku.

- Leż na ziemi i nie ruszaj się. - krzyknął do mnie i ruszył na przeciwnika.

Od razu wychyliłam się zza ściany, aby ujrzeć, jak moje mieszkanie jest pustoszone przez dwóch mężczyzn.

Bucky z całej siły cisnął drugim aniołem o ścianę. Jego blond głowa uderzyła o szafę. Natychmiast podniósł się i zaczął miotaćw mojego gościa krzesełkami od stołu.

- Naprawdę myślałeś, że uda Ci się uciec? Przed nami? - agresywny intruz wypluł krew na podłogę.

- Nie uciekam, chcę wreszcie wrócić do domu. - odkrzyknął mu z mocą brunet.

- Dopiero teraz? Dobrze wiesz, że twój upadek, nie był zamierzony. To była pomyłka. Mogłeś wrócić kiedy tylko chciałeś, ale Ty wolałeś zostać tutaj - rozejrzał się z niesmakiem - W tym bagnie.

- Nie żyjemy w żadnym bagnie! - zerwałam się i pokazałam napastnikowi. - Ziemia to pięknie miejsce.

- Czyli teraz mieszkasz z nią? Kolejna kobieta do twojej kolekcji? - blondyn spojrzał na mnie kpiąco. - Wiesz, że twój aniołek traktuje Cię tylko jak kolejną rozrywkę?

- Bucky, o czym on mówi? Specjalnie wpadłeś mi pod koła?

Mężczyzna rzucił nienawistne spojrzenie w kierunku swojego znajomego, ale kiedy jego oczy trafiły na moje, wyrażały jedynie smutek.

- Chciałem się gdzieś zatrzymać. Twoja aura wydała mi się odpowiednia i tak, można to nazwać wykorzystaniem. - odważnie uniósł głowę.

Zrobiło mi się niedobrze. Miałam ochotę uciec z własnego mieszkania. Było całe w strzępach. Jednak jak bardzo, trzeba przegrać życie, żeby zostać oszukaną przez anioła? To już krytyczny przypadek.

- Oh, nie wierzę! - włamywacz udawał, że mdleje - Przyznałeś się? Ty? Nieprawdopodobne!

Złość, niedowierzanie - jak mogłam dać się wciągnąć w jakieś gierki? Trzeba było zostawić go na tej jezdni.

Usłyszałam łopot skrzydeł i naszego gościa już nie było. Staliśmy z Bucky'm sami w zdezelowanym mieszkaniu. Nawet nie chciałam słuchać jego tłumaczeń. Miałam jednak zbyt miękkie serce, zauważyłam, że z jego pleców cieknie krew. Złapał moje świdrujące spojrzenie, ale odwrócił wzrok. Pstryknął palcami i wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Szyba znów była cała, jakby nic się nie stało. Tkwiliśmy w milczeniu, a atmosfera była tak napięta, że spokojnie mógłby pokroić ją tym swoim mieczem, o ile najpierw nie wsadziła bym mu go w dupę.

- Camille, przepraszam. - miękki głos powoli sączyłsię do mojego naiwnego serca - Nie chciałem żeby tak wyszło. Mogę zniknąć już teraz, jeśli chcesz. Pewnie tak jest więc...

- Siad.

Spojrzał na mnie zdezorientowany, kiedy wyszłam z pokoju, a chwilę później wróciłam z apteczką.

- Powiedziałam żeby usiadł. Pójdziesz sobie, gdzie tylko zechcesz, ale najpierw wyjmę Ci z pleców te odłamki szkła. Moje dobre serce, nie pozwala mi Cię wypuścić w takim stanie.

Uśmiechnął się.

- Choćbyś był najgorszym dupkiem na świecie.

Uśmiech zniknął tak nagle, jak się pojawił.

Kazałam mu usiąść na krzesełku i stanęłam za nim. Ku mojemu zaskoczeniu na jego plecach nie było najmniejszego zadrapania.

- Co to ma znaczyć?

- Musiałbym pokazać skrzydła.

- Przecież już raz to zrobiłeś, no dawaj. Chcę żebyś jak najszybciej stąd wyszedł.

Mogłam się ugryźć w język. W moment, jego postawa się zmieniła. Już miał wstać, kiedy położyłam mu dłonie na muskularnych ramionach i lekko nacisnęłam.

- Przepraszam - mruknęłam.

Odwrócił się do mnie na tyle, na ile mógł.

- Problem w tym, że miejsce, do którego chcesz mieć dostęp jest jedynym słabym punktem anioła. Jeśli Ci je pokażę będziesz mogła mnie zabić jednym ruchem. Myślisz, że ufam Ci na tyle, żeby pokazać Ci to miejsce?

Odetchnęłam głęboko. Odpowiedź brzmi: nie, nie ufa mi do tego stopnia.

- Jeśli tego nie wyjmę, to wda się zakażenie.

- Nie, anioły leczą się same.

- Ale szkło utknie wewnątrz twojej skóry i będzie wbijać się w ten twój punkt.

Bucky siedział nieruchomo, po czym zwiesił głowę, a na jego łopatkach pojawiła się krew. Powoli ukazywała się moim oczom cała rana. W miejscu, gdzie wyrastały ogromne skrzydła, była najbardziej paskudna.

Pogłaskałam go po ramieniu, zjechałam dłonią nieco niżej i zabrałam się do pracy. Pęsetą wydłubałam ze skóry wszystkie elementy okna. Jednak w tkance został jeszcze jeden, największy odłamek.

- Będę musiała praktycznie wbić Ci się pod skórę. Może zaboleć.

Dał mi znak żebym kontynuowała. Próbując opanować drżenie dłoni, powolnymi ruchami brnęłam w głąb rany. Wreszcie natrafiłam na fragment i delikatnie wyciągnęłam go na zewnątrz. Bucky zaciskał ręce na oparciach krzesła. Zostały na nich ślady dłoni, jakby wypalone. Rana zasklepiła się natychmiast, a anioł odetchnął z ulgą. Nie mogłam się powstrzymać i przejechałam palcami po skrzydle.

- Podobają Ci się? - usłyszałam cichy szept.

- Są przepiękne - odpowiedź padła równie cicho.

Ośmielona jego pytaniem, zanurzyłam obie dłonie w piórach. Przeczesałam je palcami i zauważyłam, że Bucky znów zaciska dłonie na oparciu. Przerwałam czynność.

- Bardzo boli? - spytałam zatroskana.

- Właśnie wcale nie boli - wycedził przez zęby, gdy ponownie dotknęłam zachodu słońca - Jest cholernie przyjemne.

Uśmiechnęłam się do siebie. Jego skrzydłabyły opuszczone wzdłuż tułowia. Przejechałam palcami po obu stronach, po samym brzegu. Do moich uszu dotarło ciche mruknięcie. Nagle brunet odwrócił się i złapał mnie za rękę. Nie wiem, jak to się stało, ale znaleźliśmy się na mojej kanapie. Na wpół siedziałam, a we mnie wtulony leżał Bucky. Miał zamknięte oczy, a ramiona ciasno oplecione wokół mojej talii. Leżał na prawym boku więc jedno ze skrzydeł przykrywało go całkowicie. Zaczęłam lewą ręką masować niesamowitego koloru pióra. Mężczyzna przeciągnął się i uśmiechnął.

- Jeśli chcesz, możesz zostać na więcej niż trzy dni. Dam Ci drugą szansę.

Otworzył jedno oko na chwilę i mocniej przycisnął się do mojego ciała.

- Ale nadal śpisz na kanapie.

Odpowiedziało mi ciche prychnięcie.


~~~~~~~~~
Słabe, jak flak. Przepraszam, ale zaraz umrę. Już jutro muszę wrócić do szkoły, napisać zaległe sprawdziany, bo dość długo mnie nie było. Znów zobaczę tę bandę idiotów. Nie chcę tego bardzo. Czy ktoś jeszcze ma taki depresyjny humor jak ja?
K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top