Imagin Bucky
Dla kateblye12
Już jutro muszę iść do szkoły
:( Na jeden dzień, ale jednak...
Jaki dzisiaj piękny dzień. Słońce cudnie świeci, na niebie ani jednej chmury, ptaszki ćwierkają. Gdzie w taki piękny dzień, siedzę ja? W bazie, w białym pomieszczeniu i czekam na swojego pacjenta. Pracuję dla Hydry, nikt mnie do tego nie zmuszał. Avengersi już dawno przestali nas szukać, mieliśmy szansę na powstanie. Jednak wciąż nie mieliśmy pełnej kontroli nad naszym największym projektem. Częściowo został naprawiony i w tym leżał cały problem. Nie chcieliśmy żeby był naprawiony. Potrzebowaliśmy bezmózgiej maszyny do zabijania. Moim zadaniem było odebranie mu wspomnień i zaszczepienie fałszywych. Widziałam wszystkie jego dokumentacje i osiągnięcia. Brakowało mi tylko jego papierów za czasów, gdy był żołnierzem. Mogłam ich poszukać zanim dałam się tutaj zaciągnąć.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się i ukazały dwóch postawnych mężczyzn, prowadzących Jamesa Barnesa. Przystojny, wysoki brunet z włosami do ramion i zielonymi oczami przepełnionymi nienawiścią. W mojej pracy liczyło się umiejętne oddzielenie umysłu od serca. Na jego widok pojawiła się mała rysa na murze.
Wprowadzili go do środka i usadzili na przeciw mnie. Ręce i nogi przypięli skórzanymi pasami. Nawet się nie szarpał. Siedział bezwładnie, wnikając wzrok w ziemię. Przygładziłam moje czarno - białe włosy i przysunęłam się bliżej pacjenta. Nagle podniósł głowę.
- Jesteś Cruellą?
-Nie - moja twarz nic nie wyrażała - Nazywam się Bryn i mam pozbawić Cię resztek człowieczeństwa.
Spojrzał mi prosto w oczy. Coś skrobnęło w mój wewnętrzny mur.
- Nawet Ty, nie potrafisz tego zrobić. Zamiast tego to ja naprawię Ciebie. - cień uśmiechu przemknął po jego twarzy.
- Nie sądzę. - odchrząknęłam i podeszłam jeszcze bliżej.
- Zawsze nasyłają na mnie zimne suki.
Celnie wymierzony policzek i zaczerwieniona twarz.
- Mama nie uczyła Cię, jak powinno zwracać się do kobiet? - starałam się mówić jak najspokojniej. Nigdy nie zostałam tak szybko wprowadzona z równowagi przez pacjenta.
- Kobiety owszem, gorzej z takimi potworami. - jego oczy ciskały błyskawice.
Bez ostrzeżenia złapałam go za głowę. Mój mur, napotkał znacznie grubszy w jego umyśle. Misternie tkany przez lata obronny mechanizm. Musiałam dotrzeć do tego, co było w środku. Szukałam jakiejś dziury, rysy, zadrapania, brakującej cegiełki. Im dalej szłam tym zimniej się robiło. Wreszcie dotarłam do bramy. Coś z całej siły uderzyło we mnie i rzuciło mnie z dala od warowni. Moja magia utraciła na chwilę stabilność. Mocniej zacisnęłam powieki. W umyśle pacjenta nie było miejsca na chwilę słabości. Przede mną pojawił się ogromny, czarny pies. To pewnie jego złość, wściekłość na otaczający świat. Jeśli go oswoję, będę mogła przejść dalej. Powoli wyciągnęłam rękę w kierunku zwierzęcia. Zawarczał ostrzegająco i kłapną zębami. Najeżył sierść i rzucił się na mnie. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Odskoczyłam i kucnęłam na ziemi, chciałam pokazać, że jestem niegroźna. Pies schował żeby i zaczął węszyć. Musiałam stać się trochę bardziej kreatywna. Poprosiłam moją moc o pomoc, a w mojej ręce pojawił się cieniutki plasterek szynki. Prychnęłam. To ma mi pomóc? Potwór skupił całą uwagę na mięsie. Oderwałam kawałek i rzuciłam pod swoje stopy. Spojrzał na mnie, a następnie powoli ruszył w stronę jedzenia. Delikatnie podniósł je i zjadł. Ponownie kucnęłam i wyciągnęłam w jego kierunku rękę z resztą. Warknął, ale po chwili chwycił kawałek i zmienił się w potulnego towarzysza. Poklepałam go po łbie. Statystycznie w umyśle każdego takiego pacjenta znajdują się trzy etapy. W różnej kolejności i pierwszy raz widzę, żeby przedstawiały je zwierzęta. Ruszyłam dalej, a pies truchtał przy mojej nodze. Dotarliśmy do bramy, która bez problemu ustąpiła pod naciskiem mojej dłoni. Pierwszy etap już za mną. Czas na drugi, mam nadzieję, że będzie mniej agresywny. Moim oczom ukazał się ogromny labirynt. Na początku widziałam go jakby z góry, a później znów z normalnej perspektywy. Pies szturchnął mnie nosem. Puścił się biegiem w jedną z dróg, musiałam biec jak szalona żeby go dogonić. Nagle zastygł bez ruchu, oparłam się o kawałek muru żeby złapać oddech. W pewnym momencie pies zamienił się w czarny dym i zniknął. Co teraz? Cholera by to, skąd mogłam wiedzieć, że ten człowiek będzie tak złożony? Muszę dostać się do centrum tego wszystkiego i po kawałku powymieniać wspomnienia na nieco inne. Wprowadzić modyfikację. Zza zakrętu wyłonił się smok. Z jego nozdrzy wydobywały się szare chmury. Czyli co, teraz nienawiść? Jak mam walczyć ze smokiem? To musiało być dyplomacyjne wyjście, zero ataku, coś co pozwoli mi przejść. Stworzyłam w rękach kulę białego światła, złożoną z moich najlepszych wspomnień. Puściłam w stronę stwora, ale musiałam uskoczyć przed strumieniem ognia z jego paszczy. W takim razie musiałam nieco ochłodzić jego poczynania. Stworzyłam kolejną kulę. Tym razem włożyłam do niej wszystkie zimne wspomnienia. Dotyk zimnej dłoni na policzku, śnieg za kołnierzem, zimna herbata w upalne dni. Magia poleciała w kierunku mojego przeciwnika. Otworzył paszczę i wchłoną ją. Po chwili zmalał i ujrzałam na podłodze jaszczurkę. Uśmiechnęłam się wbrew sobie. Coś zakłuło mnie w sercu.
Z mojego muru posypał się tynk.
Jaszczurka ruszyła, a ja za nią. Doprowadziła mnie do końca labiryntu. Stało się z nią to samo co z psem. Pojawiły się czerwone drzwi, chwyciłam za klamkę. Otworzyły się od razu i wciągnęły mnie w wir uczyć i emocji.
Najpierw kolory: czerwień, czerń, brąz, żółć, błękit i oślepiająca biel. Poczułam w ustach metaliczny posmak. Coś oblało mnie krwią, czerwona ciecz pokryła całe moje ciało. Chwilę później pojawiła się smoła, zaczęłam się dusić oplątana brązowymi włosami. Ohydna żółć chlapnęła na mnie z boków. Wydałam jęk obrzydzenia. Błękit nad moją głową, krzyk i odgłos jadącego pociągu. Ciąg słów po rosyjsku, zimny metal, brak ramienia, ból, żal. Uczucie straty, przystojny, niebieskooki blondyn. Promienny uśmiech. Cierpienie
Jestem niewinny!
Trzask łamanych kości.
Zostawcie mnie!
Sierżant James Barnes, przyjęty na służbę w....
Krzyk
BUCKY! Trzymaj się!
Biel wdarła się w moje oczy. Wypaliła mnie.
Spróbowałam ponownie otworzyć powieki.
Leżałam na soczystej, zielonej trawie. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam. W głowie cały czas przewijały mi się wspomnienia pacjenta.
Niedaleko mnie znajdowało się drzewo.
On był taki jak ja. Też cierpiał, bał się kochać. Może moglibyśmy uciec razem z tego piekła?
Pod drzewem siedział mały chłopiec.
Nikt nie zasługuje na taką ilość bólu. Jego przyjaciel powinien nas przyjąć. Co ja robię? Pracuję dla prawdziwych potworów!
Powoli podeszłam do niego.
Pacjent miał rację. Jestem zimną suką, potworem.
Chłopiec podniósł na mnie wzrok.
Cichy szept wydobył się z moich ust -
- Bucky?
Chłopiec uśmiechnął się, a mój mur został rozbity w drobny mak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top