Imagin Bucky
Godzina trzecia rano. W całym bloku panuje cisza i spokój. Ty, w swoim mieszkaniu, właśnie przewracasz się na drugi bok kiedy rozlega się krzyk. Przerażający krzyk. Niski głos przeszywa nocną ciszę, a zaraz po nim słychać głośny trzask. Zrywasz się z łóżka jak oparzona. Robisz wielkie oczy i siadasz na krawędzi łóżka. Starając się uspokoić oddech zapalasz nocną lampkę. Spoglądasz w sufit i wzdychasz. Znowu to samo - noc w noc. Nigdy się nie wyspałaś przez ostatni rok. Powód? Właśnie tyle czasu twoim sąsiadem mieszkającym na tobą jest Barnes. Facet każdej nocy krzyczy. Nikt z bloku się tym nie przejmuje, bo i dlaczego? Obcy człowiek - nie ich sprawa. Jednak ty jesteś inna. Wiesz, że ten mężczyzna cierpi i starasz się mu pomagać. Jego przyjaciel często go odwiedza, ale ostatnio rzadziej go widujesz. Szybko doprowadzasz się do porządku i wychodzisz na klatkę schodową. Ciężkim krokiem idziesz po schodach. Po drodze wzdychasz kilka razy. Wmawiasz sobie, że robisz to z dobrego serca, bo dobra z Ciebie kobieta. Nie chcesz się przyznać sama przed sobą, że do sąsiada czujesz coś więcej i oczekujesz więcej spotkań niż te, które sama aranżujesz. Głównie udajesz, że skończył Ci się cukier. Docierasz do drzwi, mocniej owijasz się szlafrokiem i pukasz. Mija zaledwie chwila kiedy w drzwiach pojawia się Barnes. Robicie to już tak długo, że bez słów wpuszcza Cię do mieszkania, a Ty automatycznie idziesz do kuchni. Słyszysz jak mężczyzna siada na krześle pod ścianą, zaraz przy lodówce. W mieszkaniu panuje mrok. Jedynie delikatne światło latarni wpada przez okno i tylko dzięki temu widzisz jak cały się trzęsie. Odwracasz się do niego plecami i robisz gorącą czekoladę. To właśnie wasza tradycja. On nigdy nie przyzna, że jest samotny, że potrzebuje kogoś kto po każdym jego koszmarze pojawi się obok. Nie mówi tego na głos. Nie musi. Ty i tak rozumiesz. Podajesz mu kubek i przyciągasz sobie krzesełko. Siadasz obok niego, odchylasz głowę to tyłu, tak żeby oparła się o chłodną ścianę i słuchasz nocy. Gdzieś w oddali szczeka pies. James wypił już połowę napoju. Nie patrzy na Ciebie. Wzdychasz cicho i powoli wstajesz.
- Chodź. - tylko tyle musisz powiedzieć żeby wstał, odstawił kubek i poszedł za tobą.
Nie pytasz, co mu się śniło. Nigdy tego nie robisz. Wiesz, że to za bardzo boli. W mieszkaniu niżej i tak nikt na Ciebie nie czeka więc spokojnie patrzysz jak twój towarzysz kładzie się do łóżka. Rozlega się wycie syreny strażackiej. Postać na łóżku minimalnie podskoczyła. Twoje serce mięknie coraz bardziej. Wreszcie na Ciebie spojrzał. Jego potargane włosy leżą na poduszcze. Widzisz tylko zarys jego ciała. Nie lubi światła. Woli ukrywać się w mroku.
- Dzisiaj znów czyścili mi pamięć. - odzywa się tak nagle, że zaskoczona siadasz na brzegu jego łóżka. - Próbowali mnie złamać. Wyszło im.
Odnajdujesz wśród pościeli jego prawą rękę i ściskasz. Delikatnie dajesz mu znać, że jesteś tu razem z nim.
- Bucky, już wszystko dobrze. Nic Ci nie grozi. Masz Steve'a, masz mnie. - mówisz i lewą ręką gładzisz jego włosy.
Mężczyzna porusza się i siada na łóżku. Jeszcze nigdy przez ten rok nie byliście tak blisko siebie. Przez cały ten rok po prostu przychodziłaś, robiłaś czekoladę i czekałaś aż zaśnie. Tym razem było inaczej. Nagle przez okno wpada trochę światła ze świateł przejeżdżającego auta i dostrzegasz jego oczy. I prośbę, malutkie, cichutkie "zostań, proszę". Wolną ręką gładzisz go po policzku, a on przytula się do twojej dłoni. Łóżko cicho protestuje kiedy przyciąga Cię do siebie i razem kładziecie się na łóżku. Przykrywa Was kołdrą, a Ty przypominasz sobie, że nie zamknęłaś mieszkania. Tylko kogo to teraz obchodzi? Wiesz, że właśnie nastąpił przełom w waszej znajomości. Leżycie razem, ciasno przytuleni do siebie. Bucky bardzo subtelnie trąca nosem twoją szyję, a Ty, rozluźniasz się i pozwalasz jego rękom opleść twoje ciało. Czujesz, jak jego mięśnie odpuszczają. Powoli zamykasz oczy i otwierasz je dopiero rano.
Wciąż ciepło jego ciała grzeje twoje. Uśmiechasz się i nawet nie próbujesz wstać. Leżysz i czekasz aż się obudzi. Odwracasz się do niego przodem i odgraniasz mu włosy z twarzy. Barnes otwiera oczy i uśmiecha się. Od tej pory przesypiasz każdą noc. On zresztą też. I tak przez cały rok, a potem następny i jeszcze następny i jeszcze....oczywiście aż do momentu kiedy dziecko zaczyna zrywać Was w nocy.
- Spytaj tego człowieka pod nami czy przypadkiem nie chce dziecka. - mruczy Bucky i przewraca się na drugą stronę.
Po drodze do pokoju dziecka mijasz pokój gościnny, w którym na kanapie śpi Steve. Kręcisz głową. Wchodzisz do swojego maleństwa i bierzesz je na ręce. Idziesz do kuchni, a dziecko milknie. Po drodze prawie zabijasz się o tarczę leżącą na ziemi. Wzdychasz i zaglądasz do zlewu.
Dwa puste kubki po gorącej czekoladzie czekają na umycie.
Miało być jutro, a jednak dzisiaj. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top