Bogowie rodzą się za strachu
To już drugi tydzień, jak jego nie ma. Nie mam nikomu za złe, że zniknął. Musiał coś zrobić ze sobą inaczej wciąż zagrażałby społeczeństwu. Jego pracodawców złapano. Pozostało mi tylko siedzieć w domu i czekać, aż będę mogła go odwiedzić. Odszedł dla reszty świata, ale nie dla mnie. Może to źle? Może powinnam traktować go jak wroga, po tym jak mnie oszukał? Z drugiej strony, to przecież nie jego wina. To jest chyba właśnie miłość, usprawiedliwianie wszystkiego. Chociaż teraz jestem pewna, że go nie kocham. Nigdy nie kochałam, to była tylko fascynacja nieznanym. Zakazny owoc, piękny, ale trujący. Za późno się o wszystkim dowiedziałam. Na wybaczenie i przeprosiny za późno, na powrót także. Dzisiaj tam pójdę i mu powiem. Powiem, że to koniec.
***
Nie dałam rady. Patrzył na mnie, był taki rozżalony. Nie mogłam go zostawić, przecież obiecałam, że z nim zostanę, prawda? Chyba to jednak była zbyt wymagająca obietnica. Mogłam się powstrzymać, ale wtedy mógłby walczyć. I co? Nie moja sprawa co by się stało. Wciąż coś do niego czuję. Coś, czego nie potrafię opisać. Może to miłość? Coś na granicy, na pewno niebezpieczne dla nas obojga. Lekarz powiedział, że już z nim lepiej, że go wypuszczą. Już niedługo wróci do mnie. Na spacerze znów spotkałam tego bruneta.
Loki.
Podejrzanie sympatyczny, zawsze pojawiał się wtedy, gdy najmniej się go spodziewałam. Niesamowite, jak jednostka potrafi zmienić twoje życie. Przerażające.
Jeszcze dziś wrócę do Kevina. Tym razem nie będę się bawić w aluzje i owijać w bawełnę.
Powiem, że go kocham i nic tego nie zmieni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top