Imagin Bucky

Wstawię jeszcze tutaj, bo wiem, że jesteście leniwi. Macie to przeczytać!

Bucky tu jest. Taki jakby imagin, ale nie do końca.
K.
~~~

Dziwnie było przemierzać las w samotności. Zawsze miałem kogoś obok, mogłem na kimś polegać. Rozejrzałem się na boki próbując zrozumieć sytuację, w której się znalazłem. Byłem ścigany, teraz wręcz otoczony. Moja drużyna wybita, a ja sam poddany eksperymentom. Gdzie była reszta, kiedy nas złapali? Prawie bym zapomniał - zawsze działaliśmy tylko we czwórkę. Zostałem sam i choćbym chciał się oszukiwać, to nie miałem w jaki sposób. Zabili ich na moich oczach, a ja nie mogłem im pomóc.

Rozbiłem szklaną klatkę i wydostałem się. Ślizgałem się po podłodze i wpadałem na ściany, musiałem się wydostać z tego piekła. Wolałem o pomoc, ale jedyne co mi odpowiadało to strzały i krzyki. Dlaczego oni nigdy nie zrozumieją, że pewnych rzeczy nie zmienią? Zawsze będzie ktoś, kto będzie stał wyżej od nich. Biegnąc korytarzami raz po raz oglądałem się za siebie, nikt nie mógł mnie dogonić więc strzelali. Byłem dla nich za szybki, zbyt sprawny. Ulepszony gatunek, nowa rasa czyż nie? Sami tego chcieliście, nie miałem wyjścia i musiałem poddać się waszym chorym zabiegom. Wszystko w imię nauki, oczywiście, żeby tylko lepsze. Szybsze. Bardziej zabójcze.

Moje mięśnie pracowały, a mózg nakazywał ucieczkę. Sam nie mogłem walczyć. Prawie zderzyłem się z drzewem, unikając pędzących w moją stronę kul.

Byłem szybki, chciałem zabijać. Teraz jednak musiałem się skupić na ucieczce.

godzinę wcześniej

- A mówiłem, do cholery, zostawcie jak jest! To nie kurwa, no nie dało rady. Trzeba było spierdolić! - właściciel dochodowej firmy, Animex, Robert Morlen uderzył dłonią w stół - On nie miał prawa uciec!

- Robercie, tylko spokojnie - wysoka blondynka położyła mu dłoń na ramieniu. Biała garsonka podkreślała czerwień ust. - Na pewno wszystko dobrze się skończy.

Jej głos zazwyczaj działał na mężczyznę kojąco, ale nie tym razem. Jak można to było tak spieprzyć?

- Panie Morlen, robimy co w naszej mocy żeby go złapać. - niski człowieczek o czarnych, przylizanych włosach nerwowo skubał krawędź stołu.

- To w takim razie - szef podniósł głos jeszcze bardziej - Macie za mało mocy! Może, jak was kopne w te wasze lekkomyślne dupska, to...

- Proszę Pana! Sam pan chciał żeby on był lepszy. Miał być wyjątkowy, teraz nie ma już odwrotu. Jest jaki jest, stworzyliśmy bestię tak inteligentną, że zdołała zbiec.

- Tyle razy mówiłem, że eksperymenty na żywych organizmach to ogromny błąd. - do gabinetu wszedł Kapitan Ameryka i rzucił na blat stos papierów - Przeczytałem wszystko i wiecie do jakiego wniosku doszedłem?

Wszyscy w skupieniu wpatrywali się w blondyna.

- Że są totalnie pokurwieni? - Barnes jak duch wyłonił się zza pleców Roberta.

- Bucky, przestań. Nie będziemy ich oceniać. Po prostu zauważyłem wasz podstawowy błąd: myśleliście, że się wam nie uda.

- Cóż za niedorzeczność! Panie Rogers, proszę natychmiast opuścić to pomieszczenie i zmobilizować resztę współpracowników, inaczej...- smukła blondynka przybrała groźny wyraz twarzy.

- Zabijcie go.

Obecni w pokoju spojrzeli po sobie w milczeniu. Steve zamknął oczy i przetarł twarz dłonią.

- Mówię poważnie, jeśli go złapiecie to już na nic się wam nie przyda - brunet z metalowym ramieniem leniwie oparł się o stół.

- Sam jesteś takim potworem jak on więc doskonale się rozumiecie - rzucił na powitanie Tony Stark.

- Stark - postawny blondyn odezwał się ostrzej niż miał w zamiarze. - Choć raz mógłbyś stwarzać pozory zgody. Zwłaszcza teraz, kiedy on jest na wolności. Z twojej winy.

- Jak możesz nazywać mnie potworem, skoro sam nie jesteś lepszy? - Bucky zignorował słowa przyjaciela.

Robert stał pomiędzy nimi ze zwieszoną głową. Dlaczego on zlecił to wszystko Avengersom?

- A gdyby tak wysłać Hulka? - kobieta posłała pytające spojrzenie zebranym.

- Będzie więcej szkód niż pożytku - odezwał się Clint, który właśnie zmęczony wszedł do pokoju i usiadł na fotelu w rogu.

- Wiesz, Barnes? Ja nie zamordowałem nikomu rodziców. Z zimną krwią, a także wielu innych osób.

Brunet niemal rzucił się w jego kierunku.

- Nie? - wrzasnął - Jego rodziców zabiłeś! Także dwóch braci, wszystkich pokroiłeś na jego oczach. Siedział, otumaniony w szklanej klatce i nie mógł nic z tym zrobić. Jesteś skurwielem Tony.

- Daj spokój - wynalazca jedynie machnął ręką - To tylko...

- Tylko co? - głos zabrał Robert - Barnes ma rację, Stark. To co zrobiłeś musiało jakoś odbić się na jego psychice.

Nagle ponad stołem wyświetlił się ogromny ekran. Z początku tylko lśnił na niebiesko, ale po chwili ukazał się na nim radar.

Czerwona kropczeka poruszała się zadziwiająco szybko.

- Mamy go.

***********

Biegłem aż całkiem opadłem z sił. Już nie słyszałem ryku motocykli terenowych ani strzałów. Była tylko krew dudniąca mi w głowie. Całe ciało pulsowało bólem i zmęczeniem.

Na moje jedyne szczęście, stałem najwyżej. Wśród wszystkich istot w tym lesie miałem największą przewagę. Uganda była zadziwiająco piękna, chociaż do tej pory znałem ją głównie z opowiadań. Nie wiedzieli, że kiedy oni mówią to ja słucham. Nie tkwię bezmyślnie tylko zbieram informacje. Dzięki temu udało mi się zbiec. Zabiłem tylko kilka osób, potrzebowałem tego po takim czasie w zamknięciu.

Krew pokrywała moje ciało, nie przejmowałem się tym. Wciąż musiałem im uciec lub sprawić, że przestaną mnie ścigać. Oni jednak mieli swój paskudny sprzęt, a ja tylko własne ciało do obrony.

Zatrzymałem się.

Utkwiłem spojrzenie w gęstwinie i ruszyłem na polowanie. Przecież muszę coś jeść.

Tony's pov

Głupcy nie rozumieją postępu techniki. Obawiają się skutków rozwoju genetyki, a jak bez tego mamy się rozwijać? Czas przestać żyć przeszłością, jako pierwszy zacznę iść naprzód. Pokażę im drogę, a gdy już raz na nią wejdą, to pozostaną na niej do końca.

*****

Czas zacząć szukać wody. Podążać wzdłuż strumienia. Połączyć się z naturą, mimo mojej genetycznej odmienności. Już nigdzie nie pasuje, zmienili mnie. Przeprogrsmowali na maszynę do zabijania i choć instynkt właśnie to mi podpowiada, wiem że to już nie tylko moje życzenie. Teraz czas zabijać dla sportu, nie dla przetrwania. Przymykam oczy i wznoszę głowę ku niebu, mój nos nie czuje zapachu niebezpieczeństwa. Chociaż raz chciałbym się poczuć na tym świecie bezpiecznie.

Nazwali mnie Killy. Całkiem zabawnie, podobnie do killer, prawda? Ciężko mi utrzymać się na odrętwiałych ze zmęczenia nogach. Zapadam się w grząski grunt, potrzebuję ratunku.

Nagle ponownie wychwytuje odgłosy pogoni. Zmuszam się do biegu, mimo tego że to bezcelowe. Wczepili mi nadajnik, wiem o tym. Dla nich jestem niczym więcej jak tylko zwierzęciem.

Żywą maszyną do zabijania.

Rogers pov

Bucky strasznie przeżywa to co się dzieje. Nie przyzna się do tego, oczywiście że nie, ale ja wiem swoje. Widzę, jak boli go cierpienie niewinnego stworzenia. Całe swoje życie musiał znosić wojnę, walkę i nienawiść. Chciał oszczędzić temu zwierzęciu tego wszystkiego. On głosował za tym żeby nie budzić do życia martwych zabójców. Zasłaniał się moralnością i zwyczajnym "nie opłaca się", ale ja wiedziałem. To było po prostu zbyt widoczne, mogłoby się nawet wydawać, że Barnes kocha go.

Po raz pierwszy poczuł prawdziwą miłość, nie do człowieka, a do istoty, która powinna być martwa. Oczywiście, nie przyjmował żadnych racjonalnych argumentów. Musiał pilnować Killy'ego, wiedzieć czy jest bezpieczny. Przesiadywał przy klatce i mimo tego, że zwierzę się szarpało dotrzymywał mu towarzystwa.

Zapewne widział w nim siebie.

******

Znów mnie śledzą, nie dadzą mi spokoju. Tylko tym razem mnie zabiją. Nie wiem za co, nie wiem kim lub czym jestem, nigdy nie widziałem swojego odbicia. Szukam siebie w instynkcie, który podarowała mi natura, a oni nie zdołali jeszcze odebrać. Zapewne się mnie boją. Widzą we mnie potwora, może słusznie.

Nagle potykam się i upadam pyskiem w ziemię. Coś twardego wbija mi się w bok. Podrywam się i warczę, już zamierzam ugryźć, ale się powstrzymuje. To ten mężczyzna, mój towarzysz niedoli.

Dzięki inteligencji, którą mi podarowali widzę, że on cierpi tak samo jak ja. Jednak to nic nie oznacza, ponownie szczerze zęby. Macham nerwowo ogonem.

Nie podnosi na mnie broni. Nie ma jej, nie chce mnie zabić.

Patrzy mi prosto w oczy, a ja odwarcam głowę bokiem żeby lepiej go widzieć.

- Uciekaj! Zatrzymam ich ile tylko będę mógł! - ma ciemne włosy, podobnie jak futro na grzbiecie niedźwiedzia. - No leć!

Zaczyna machać na mnie ręką, odskakuje. Jesteśmy tego samego wzrostu, a w jego oczach widzę panikę.
Odgania mnie, chce sam zatrzymać pościg. Ostatni raz spoglądam w jego stronę i zaczynam biec.

Odgłosy polowania milkną. Słyszę tylko krzyki i rozpoznaję głos mojego oprawcy.

- Usuń się z drogi Barnes! - wrzeszczy, głos ma zniekształcony.

Odwarcam się i nasłuchuje. Nie dam mu skrzywdzić mojego wybawcy.

Wracam.

Pazurami ryję ziemię i wydaję z siebie bojowy warkot. Wyzywam metalowego człowieka naukowca na pojedynek.

Barnes zasłania mnie własnym ciałem. Jestem zaskoczony, że się za mną wstawił. Ludzie ciągle mnie zaskakują. Ma ładne imię - Bucky. Ten duży blondyn tak na niego mówi. Jego oczy są niebieskie jak mój brzuch.

- Zostawcie go! Przecież nie zrobił nic, czego byście nie chcieli. Po to go wyhodowaliście. - Bucky stara się osłonić mnie przed resztą ludzi.

Niebieskooki po chwili wahania również do niego dołącza.

- Nie wiesz co robisz, Steve.

Steve.
Też ładnie.

Chciałbym się przedstawić, ale jedyne co wychodzi z mojego gardła to cichy pomruk.

Powoli przysuwam nos do włosów Barnesa.

- Uważaj! Odgryzie Ci głowę!

Bucky odwraca się i dzięki temu moja skóra dotyka jego policzka.

Stoimy wpatrując się w siebie.

On wyciąga rękę i zbliża ją do mojego pyska. Nie ruszam się.

- Barnes do kurwy! - znów ktoś krzyczy, czy oni nie potrafią cicho mówić? - To jest pierdolony velociraptor, a nie puszysty kotek.

Velociraptor? Unoszę głowę i nagle jestem od nich wyższy, staje wysoko na tylnych nogach. Dostrzegam ogromne pazury.

Jestem dinozaurem.

Powinienem był wyginąć.

Chcę podziękować Bucky'emu za pomoc, ale kiedy tylko wyciągam łeb w jego stronę, słychać wystrzał.

Rozdzierający krzyk.

Upadam w ciemność.














Tony's pov

Musiałem zabić dzieło swego życia. Zniszczyć marzenia. Kosztem życia mordercy moich rodziców. Wskrzesiłem prastarego zabójcę i sam stałem się jego katem. Ból w sercu, ach tak, wciąż mam serce. Barnes kazał pochować Killy'ego pod jego ulubionym drzewem. To znaczy pod tym, pod którym się urodził. Na wolności. Teraz Bucky siedzi tam całymi dniami. Nawet Rogers nic może z tym zrobić.

Bucky pov

Nie zasłużył na śmierć. On nie, ja na pewno. Nie miał się w ogóle narodzić. Dlaczego ci głupcy mnie nie słuchali? Bo wciąż mają mnie za potwora.

- Przepraszam - szepczę.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top