🏹/5. Wasza pierwsza randka
[T/I]-twoje imię
-Gotowa?
-Urodziłam się gotowa. Skończysz błagając o litość.-odpowiedziałaś pewnie.
-Założę się, że przegrasz.
-Stoi, o co?
-O drugą randkę. Penny, przetniesz?
Dziewczyna rozbawiona waszą wymianą zdań przecięła wasz zakład. Podała wam wieszaki ze strojami, pistolety i torby z kulkami. Clint naprawdę się postarał, zabierając cię na paintball.
Założyłaś czerwoną kamizelkę. I chwilę potem byłaś gotowa.
-Zaczynamy?
-Jasne, Penny, zaprowadzisz nas?
Sympatyczna pracownica zabrała was do wielkiego drewnianego budynku. Bele siana ustawione były tak, by tworzyć labirynt. Przez szpary w deskach wdzierały się pojedyncze złote promyki zachodzącego letniego słońca.
Penelope wyszła i zamknęła drzwi. Po chwili rozległ się głos syreny. Gra rozpoczęta.
Szybko kucnęłaś za jedną z bel. Nie słyszałaś Clinta, więc miałaś utrudnione zadanie. Pierwszy kwadrans nic się nie działo. Oboje uciekaliście. Do czasu.
Bo nagle coś huknęło.
Wzdrygnęłaś się i bardziej skuliłaś. To Clint. Dzieciak w ciele dorosłego. Pewnie robił sobie żarty.
Tyle, że hałas się powtórzył.
I tym razem towarzyszył mu krzyk Clinta.
I tym razem już musiałaś wyjść ze swojej kryjówki. Na tym polegał twój błąd. Pierwszym, co zdążył zarejestrować twój mógł okazała się być granatowa plama na nogawce kombinezonu. Barton wybuchł śmiechem. Tobie do śmiechu wcale na było.
-Jesteś idiotą, Barton. Wielkim idiotą. Martwiłam się.
-Nie musiałaś, ale niezmiernie mi to schlebia.- Podszedł, cmoknął cię w policzek i pobiegł za bele.
Ty także się skryłaś.
---
Gdyby nie Penny na grze spędzilibyście zdecydowanie więcej czasu.
Fakt, pierwsze kulki w grze były celowanie bardzo precyzyjnie, ale potem już tylko biegaliście, goniąc się nawzajem, jak dzieci.
Dużo śmiechu i farby. Zdecydowanie tego potrzebowałaś.
Clint doskonale potrafił ukoić twoje nerwy zaledwie jednym uśmiechem. Czułaś się dobrze w jego towarzystwie.
Obserwowałaś Penny i Bartona, który opowiadał dziewczynie o łucznictwie. Waszej wspólnej pasji...
-[T/I], hej, słyszysz?
-Ja... Odleciałam, wybacz.
-Zdążyłem zauważyć. Mam prośbę; zostawiłem telefon w budynku, pomożesz mi go znaleźć?
-Jasne, chodźmy.
Dziesięć minut później szukaliście już zguby, a raczej tylko ty. Bo Clint rozłożył się, jakby robił aniołka na śniegu i ani drgnął.
-Tu chodzi o twój telefon, a ty nic nie robisz.
-Wspieram cię duchowo, to ważne!
-Nie wiem kogo chcesz oszukać, że ma to jakiekolwiek znaczenie.
Stałaś tyłem do niego i szukałaś telefonu. A chwilę później byłaś już obejmowana przez parę silnych, męskim ramion. Clint swoją głowę oparł na twoim ramieniu.
-Telefon nie jest ważny, chciałem pobyć z tobą jeszcze chwilę.
Uśmiechnęłaś się i odwróciłaś, tak, że stałaś z nim twarzą w twarz.
-Wystarczyło powiedzieć.
- To nie to samo. Wolę czyny od słów.
Po tych słowach Barton delikatnie cię pocałował. Nie było motyli ani w brzuchu ani gdziekolwiek indziej. Byliście tylko wy.
I było naprawdę dobrze.
A potem do Bartona zadzwonił telefon.
A on po prostu wyjął go z kieszeni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top