❄️/16. Wasza kłótnia

[T/I]-twoje imię

-Przesadziłeś, James-mruknęłaś przeszukując torbę w poszukiwaniu kluczy do mieszkania.
 -Za bardzo przeżywasz. Zwróciłaś uwagę jak na ciebie patrzył?-mężczyzna oparł się o ścianę i śledził wzrokiem każdy twój ruch.
 -Bucky, ten chłopak był w mieście pierwszy dzień. Pytał, gdzie jest najbliższa stacja metra. Pieprzonego metra-z tymi słowami przestąpiłaś próg i kontuowałaś-ale nie. Wielki James Barnes musi wszystkim pokazać, gdzie ich miejsce.

 Bucky, który wszedł zaraz za tobą zacisnął ręce w pięści.

 -Nie zaczynaj, [T/I].
 -Wystarczy. Może właśnie zacznijmy rozmawiać jak dorośli ludzie?

 Poszłaś do kuchni i zręcznie omijając mężczyznę zaczęłaś rozpakowywać zakupy.

 -Przecież rozmawiamy-mężczyzna oparł się plecami o wysoką kuchenną, zaplótł ramiona na piersi i spoglądał na ciebie wyczekująco.
 -James, wszystkie ważniejsze rozmowy kończą się w łóżku. Bo ty nie potrafisz rozmawiać, do cholery-schowałaś ostatnie pudełko ryżu i odwróciłaś się w jego stronę. Oparłaś się o rząd szafek i odwzajemniłaś spojrzenie mężczyzny.
 -Nie chrzań. Temu idiocie się należało.
 -Złamałeś mu nos, Barnes! Czy ty w ogóle myślisz o konsekwencjach tego, co robisz? Masz pięć lat, do cholery?
 -Nie miał prawa patrzeć na ciebie w ten sposób!
 -To jest twój argument na wszystko!? Że byłeś zazdrosny? Wszystko ma swoje granice, a już napewno zazdrość! Za kogo ty się uważasz?! Zachowujesz się jak gówniarz, któremu wszystkiego wolno!
 -Przeszkadza ci, że pokazuję innym, że mi na tobie należy? A może mam wcale się w tobą nie pokazywać i iść pięć metrów dalej?
-Czyli łamiąc nos studenta z Illinois okazywałeś swoją miłość?-zaironizowałaś.

 Nastąpiła chwila milczenia, która tylko utwierdziła cię w twoim przekonaniu. Bucky nie umiał rozmawiać. Słuchał tylko tego, co słyszeć chciał. Gdy ktoś skierował w jego stronę kilka szczerych słów denerwował się i milczał. Tak było i tym razem. To nie miało sensu.

 Więc postanowiłaś zostawić go samego w kuchni. Nie zdążyłaś. Bucky stanowczo złapał cię za ramię i przyciągnął do siebie.

 Chwilę patrzył ci w oczy po czym schylił się i mocno pocałowal. Nie było w tym ani uczuć, ani pasji jak przed seksem. Chciał odwrócić twoją uwagę. W tym był najlepszy. Pocałunek był wymuszony, a ty czułaś się okropnie. Dłonie przesunęłaś na tors bruneta i użyłaś sporo siły, żeby go odepchnąć. 

 -Bucky, stop! Co ty właściwie wyprawiasz?! Opamiętaj się wreszcie i przemyśl parę kwestii albo przysięgam, że skończę to wszystko zanim zdążysz wypalić papierosa.
-Naprawdę musisz robić w tego taką aferę? Nagle zaczęło ci przyszkadzać? Nagle to moje wina?!-Bucky odwrócił się do ciebie tyłem i opadł dłonie na blacie.
-Prosiłam cię o jedną pierdoloną rzecz. Posłuchaj i przestań grać wszechwiedzącego dupka. Nie słyszałeś czy nie chciałeś słyszeć tego, co powiedziałam?
 -Słyszałem, ale... kurwa, po prostu...
 Zrezygnowana pokręciłaś głową i chwyciłaś czarną torebkę.
 -Ale co?-ostatni raz spojrzałaś mu w oczy chcąc chociaż przez sekundę dostrzec szczerą skruchę.

Nie odpowiedział słowami. Odpowiedział  głuchym hałasem tłuczonego szkła.  Szklanka, którą zrzucił nijak go nie obeszła. Nie ruszył się z miejsca, a jedyne co go zdradzało to niespokojnie drżące ramiona i głośny, nieregularny oddech.
A gdy chwilę później się odwrócił z jego oczu ziała pustka.

 -Tak, jak myślałam-szepnęłaś cicho i nie oglądając się za siebie wyszłaś z mieszkania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top