🏹/12. Marveltynki
-Nie powinniście być teraz z mamą?-spojrzałaś podejrzliwie na dzieci Clinta, która złapały cię za dłonie i pociągnęły w stronę tylnego wyjścia ze strzelnicy.
-Powiedzieliśmy, że idziemy na spacer-odparł Cooper.
Westchnęłaś ciężko.
-A tak naprawdę?
-Tata obiecał, że dostaniemy więcej kieszonkowego i że zamówi pizzę-Lila spojrzała na ciebie i uśmiechnęła się słodko-z podwójnym serem.
-No jeśli z podwójnym serem to musicie wykonać misję porządnie-odpowiedziałaś poważnie starając się przy okazji nie wybuchnąć śmiechem i dałaś się poprowadzić do drzwi.
Na dworze czekał na was Barton oparty biodrem o maskę auta i no cóż wyglądał obłędnie.
-----
Gdy odwieźliście już Lilę, Coopera i dwa pudełka pizzy Clint skręcił w jakąś boczną uliczkę na obrzeżach miasta i zatrzymał auto.
Odwróciłaś głowę w jego stronę i zostałaś zachłannie pocałowana przez mężczyznę.
Położyłaś dłoń na policzku mężczyzny i gdy już miałaś odwzajemnić pocałunek przerwał wam klakson auta za wami.
-Co to miało być, Barton?-uniosłaś brew i czekałaś na odpowiedź mężczyzny, który wyjeżdżał właśnie z uliczki.
-Nie miałem kiedy się przywitać. A więc hej, kochanie.
-Cześć, Clint. Masz zamiar odwieźć mnie do domu?
-Wiesz jaki dziś dzień, [T/I]?
Spojrzałaś w kalendarz na telefonie.
-Niedziela, lekcje z Roxanne i Gregiem. O czym zapomniałam?
Clint tylko uniósł kącik ust i nadal patrzył na drogę. Nie wiedziałaś o co mu chodzi, dopóki nie włączyłaś radia.
-Kto jeszcze chce nam złożyć walentynkowe życzenia?
-Przepraszam, że przerywam, ale chciałbym zadedykować życzenia pewnej wyjątkowej osobie. Mam nadzieję, że nie będziecie źli, że porwę ją chwilę przed końcem audycji. *
Walentynki. Zapomniałaś o Walentynkach będąc w związku.
-Czyli Rogers nie próżnuje-zaśmiał się Barton.
-To Kapitan Ameryka też obchodzi Walentynki?-spojrzałaś na Bartona.
-Najwyraźniej. Ale mogę ci obiecać, że nasze będą lepsze.
-----
Zaczęłaś wątpić w jego słowa, gdy zaparkował pod najdroższą restauracją w mieście.
-Clint, czy ciebie popieprzyło? Nie stać mnie tam nawet na wodę-Barton jakoś niezbyt cię przejął, bo ani na chwilę nie zmienił rozbawionego wyrazu twarzy.
-Gotowa?
-Nigdy.
-To chciałem usłyszeć, kochanie. Wszystkiego dobrego z okazji Walentynek.
Otworzył ci drzwi do restauracji, a ty zmieniłaś zdanie.
Nie było cię tam stać nawet na czystą serwetkę.
*Fragment rozdziału Marveltynek ze Steve'm Rogersem. 🇺🇸
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top