One-shot #7 Logan
Drzewa, słoneczny poranek i my. Ta sobota była taka, jaką ją sobie zaplanowałam. No prawie...
- Padnij! - usłyszałam i wtedy coś ciężkiego mnie powaliło, aby chwilę potem poderwać mnie z ziemi.
O drzewo tuż obok mnie zatrzymał się pocisk rozpryskując przy tym korę suchej sosny. Zamknęłam oczy, aby odłamki się do nich nie dostały. Poczułam szarpnięcie za rękę. Kazał mi biec szybciej.
- Nie mam żadnych super umiejętności jak ty Logan! - mój głos był ledwo słyszalny w całym tym hałasie składającym się z wystrzałów, łamanych patyków, szelestu suchych liści i dalekiego warkotu silników.
- Mam nadzieję, że potrafisz pływać - powiedział, a ja dopiero uświadomiłam sobie gdzie nas kieruje.
- Żartujesz sobie prawda? - zapytałam pełna obaw, jednak nie zwalniając ani na chwilę.
Świst kuli przecinającej powietrze. Głośne sapnięcie i zwolnienie tępa.
-Biegnij! - krzyknął puszczając moją rękę i łapiąc się nią za ramię.
Nic nie mówiąc rzuciłam mu troskliwe spojrzenie i pobiegłam. Już widziałam wyjście z lasu... Skarpa... I... I co teraz? Obejrzałam się za siebie. Było dziwnie cicho. Nie widziałam go a strzały jakby ucichły.
Spojrzałam jeszcze raz za siebie - morze, tylko i wyłącznie. Nagle coś wybiegło z lasu. Logan, z już zaleczonym ramieniem, wbiegając we mnie zrzucił naszą dwójkę z wysokości szóstego piętra. Super.
Nagły dreszcz. Zimna woda dostająca się najpierw pod ubrania, potem pod skórę, aby w końcu wpłynąć w głąb i dotrzeć do duszy. To było jak wstrząs. Jak lekkie porażanie prądu. Krótki sygnał i natychmiastowe wyłączenie układu.
Następny ułamek sekundy - ciepło przejmujące całe ciało. Powietrze w płucach i słońce na mokrej twarzy. Włosy przylepione do twarzy i pleców. Ubrania o dodające kilka kilogramów, które jeszcze przed chwilą wyglądały bardzo zwiewnie pod wodą.
- Co teraz? - zapytałam przecierając mokrą ręką mokrą twarz. Dopiero zdałam sobie sprawę jak bardzo ten odruch nie ma sensu.
- Płyniemy do brzegu, a potem kierujemy się na północ. Mam tam przyjaciół z dala od miasta. Przetrzymają nas jakiś czas - powiedział.
Nic nie odpowiedziałam tylko kiwnęłam głową dając mu do zrozumienia, że przyjęłam wiadomość. Cicho westchnęłam kiedy się odwrócił. Zaczęłam płynąć za nim starając się przy tym utrzymać odpowiednie tempo.
***
- I wtedy Eric zatrzymał wszystkie kule lecące w naszą stronę a Charles obezwładnił ich swoimi mocami - skończył historię dopijając trzecia butelkę whiskey.
Naszymi gospodarzami była para, którą Logan poznał kilka lat temu podróżując. Podobno pomógł im odnaleźć córkę. Mieli mały, kilku pokojowy dom na zboczu góry. Było tu bardzo przyjemnie. Okolica przypominała alpejskie łąki ze zdjęć w biurach podróży.
Po zjedzeniu późnej kolacji poszliśmy do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku, a mój towarzysz zajął materac, którego małżeństwo nam użyczyło.
- To dobranoc - powiedziałam zdejmując spodnie i kapcie.
- Dobranoc - odpowiedział.
Jednak nie mogłam zasnąć. Byłam zbyt przerażona tym co się stało w tym dniu. Pomimo wielkiego zmęczenia myśli trzymały mnie z daleka od snu. Leżałam zapatrzona w ciemność wsłuchana w jego oddech. Był głęboki i regularny. Tak uciekały mi minuty cennego snu. Te minuty przerodziły się w godzinny bezsenności.
- Rose! - usłyszałam głośny krzyk, który zapewne obudził wszystkich w domu.
Ten krzyk był jak grzmot w bezchmurne popołudnie - niespodziewany i niepokojący. Poderwałam się z łóżka i spojrzałam w stronę mojego przyjaciela - na jego twarzy malował się obraz bólu i złości. Szamotał się na wszystkie strony jednocześnie strasznie sapiąc.
- Logan? - szepnęłam kucając obok niego. - Logan obudź się. To nie jest na prawdę. - złapałam go za ramiona próbując go chociaż trochę uspokoić.
W sekundę znalazłam się pod ścianą z jego pazurami przy moim brzuchu i ręką na gardle. Lunatykował. Zaczęłam się szarpać, ale nie za wiele to pomogło.
- James to ja! - krzyknęłam.
Poczułam nagłą ulgę. Jego uścisk zwolnił a ja mogłam swobodnie oddychać.
- Wszystko w porządku? - zapytałam siadając obok skulonego przyjaciela.
Nie usłyszałam odpowiedzi. Westchnęłam cicho. Zaczęłam lekko gładzić go po plecach. Pod opuszkami palców wyczuwałam zgrubienia. Blizny. Były przeróżne - podłużne, okrągłe, długie i bardzo malutkie, łatwo wyczuwalne i takie, których za pierwszym razem wcale nie zauważyłam. To było jak oglądanie obrazu palcami. Dużo historii, emocji i tajemnic było tu zapisanych.
- Japonia - powiedział.
- Hmmm? - mruknęłam zdziwiona.
- Ta jest z Japonii - zapewne chodziło mu o podłużną bliznę, przez którą właśnie przejechałam.
Powoli się wyprostował i położył głowę na moich kolanach. Lekko wplotłam swoje palce w jego włosy i zaczęłam je rozczesywać.
- Czemu dalej ze mną jesteś? - zapytał dziwnym tonem. Było to pomieszanie złości z ulgą niżeli ciekawości.
- Jestem twoją przyjaciółką. Nie zostawiłabym cię w takiej sytuacji - odpowiedziałam pół-szerze.
W odpowiedzi dostałam mruknięcie. Po kilku sekundach ciszy złapał mnie za rękę i położył ją na swoim policzku. Przez moment zamarłam. Zupełnie nie wiedziałam co chce zrobić.
Cały czas ją trzymając w tym samym miejscu wstał podnosząc mnie za sobą. Wolną ręką objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Jego usta dotknęły mojego czoła a ja zaczęłam wczuwać się w rytm naszych niespokojnych oddechów.
Puścił moją rękę i objął mnie także drugą ręką. Lekko mnie uniósł. Nie opierałam się. Położył nas na łóżku.
- Lo--
- Shhh... - szepnął i położył swoją głowę przy mojej.
Lekko się uśmiechnęłam i go przytuliłam. Zamknęłam oczy i nawet nie wiem kiedy, ale zasnęłam.
Resztę nocy oboje przespaliśmy spokojnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że aż tyle mi to zajęło <3
Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top