One shot #6 Spider-Man
Nie było rozdziałów, bo jestem kupom. <---- notka sprzed roku, postanowiłam ją zostawić.
Endżojcie!
***
Spadałam. To koniec. Zaraz walnę o ziemie a moje flaki rozbryzną się na pół dziedzińca szkoły. Poczułam uścisk w talii. To już? Myślałam, ze będzie bardziej boleć, albo mniej... Otworzyłam oczy.
- Czy anioły nie powinny mieć skrzydeł? - powiedział nieco stłumionym przez maskę głosem.
- Oddałam skrzydła w zastaw za kebaba - starałam się zażartować w panice.
- Jaki sos? - zapytał podejrzliwie odstawiając mnie nie dachu pobliskiej kamienicy.
- Ty tak serio? - Podniosłam jedną brew. - Ostry, jeśli już chcesz wiedzieć.
- Ty serio jesteś idealna - powiedział po czym się odwrócił. - Może kiedyś uda nam się zjeść razem. Trzymaj się z dala od kłopotów i uważaj na siebie! - krzyną wypuszczając pajęczynę z nadgarstka.
Stałam na dachu przez chwilę i wpatrywałam się jak znika. Na początku kierował się w stronę Brooklynu jednak po dłuższym czasie skręcił na Queens.
- Dziwny ten Spider-Man... - mruknęłam i zaczęłam schodzić drabiną przeciwpożarową. Po czym wzięłam taksówkę i udałam się do domu.
Na podjeździe spotkałam mamę w szlafroku z papierosem w ręku.
- Gdzie byłaś? Martwiliśmy się... - zgasiła go w pośpiechu i przytuliła mnie. - Tata pojechał cię szukać. Widziałam wszystko w telewizji, wasza szkoła ma jakiegoś pecha do tych ataków. Może powinnaś ją zmienić?
- Nie mamo, to zwykły przypadek - powiedziałam jak zwykle udając rozsądną. W normalnych okolicznościach bym ją zmieniła, ale nie mogłam. Za dużo bym straciła.
- Idź, odpocznij. Nic ci chociaż nie jest? Peter dzwonił zapytać się cze jesteś i czy wszystko z tobą w porządku.
- Zadzwonię do niego - odpowiedziałam wchodząc do domu.
Przechodząc przed kuchnię zgarnęłam jabłko ze stołu i poszłam na górę do siebie. Byłam zmęczona. Szkołą, udawaniem różnych osobowości i dzisiejszym dniem. Jednak najbardziej męczyło - a paradoksalnie dodawało mi najwięcej energii - polowanie na pająka. Z każdym dnim byłam bliżej odkrycia kim jest.
- Wow ty chyba masz obsesję na punkcie tego gościa - powiedział znajomy mi głos.
- Siedź cicho Parker. Dziś zobaczyłam dokąd pomyka na tych swoich pajęczynkach. - Spojrzałam na ścianę z notkami, zdjęciami, wycinkami z gazet połączonych całą siecią gumek i nitek w różnych kolorach. - Udał się w stronę Queens. Już trzeci raz w tym tygodniu. Wiesz co to znaczy?
- Że mają tu dobre pizzerie?
- Nie... Że gdzieś tu musi być jego baza! - powiedziałam z oczywistością w głosie. Wiedziałam, że żartuje. Zawsze to robi.
- Nie odpuścisz?
- Nigdy. - Uśmiechnęłam się zadziornie.
- Więc chociaż na chwilę usiądź i ze mną zjedz - powiedział z uśmiechem po czym wyjął zza pleców dwa zawiniątka w folii aluminiowej. - Z ostrym, tak jak lubisz.
- Wołowina?
- Nawet lepiej: PODWÓJNA wołowina.
- Jesteś najlepszy. - Przytuliłam go i zaczęłam konsumpcję tureckiego przysmaku. - Pająk stał się bardziej śmiały wiesz?
- W jakim sensie? - spytał mój przyjaciel w pełną buzią.
- Zaprosił mnie dziś na kebaba. Znaczy nie do końca zaprosił, to była bardziej sugestia umówienia się. Gdybym tylko wiedziała kim jest... od razu bym się z nim umówiła! - powiedziałam z nadzieją w głosie. - Oczywiście tylko po to by wiedzieć kto ukrywa się pod maską! - sprostowałam.
- Jasneee... - zaśmiał się Parker. Jednak ja widziałam, że coś go trapi. Wiedziałam też, że mi nie powie.
***
Może być? Stara Sev mogła wypaść z wprawy po roku nieobecności, więc proszę o wyrozumiałość! ^^
Co tam u was? Coś mnie ominęło?
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top