One shot #1 Doctor Strange

Miniaturka dla BIackRaven 💞💞 Endżojcie tym razem w dobrym humorze!

***

-Jak zwykle się spóźnia... -Wong zaczął się niecierpliwić.

Od odejścia Przedwiecznego (choć raczej powinnam powiedzieć Przedwiecznej) wiele się nie zmieniło. Do Kamar-Taj wciąż przybywali nowi adepci, których szkoliłam ja i Wong. Dziś jednak Stephen miał "wolne" od bycia najwyższym magiem i obiecał pokazać im kilka sztuczek.

-Spokojnie... Jestem pewna, że niedługo się zjawi.

-Jeżeli nie będzie go w ciągu pięciu minut: zaczynamy bez niego! -mój towarzysz aż poczerwieniał.

-Ochłoń Beyonce! Już jestem! -na dziedziniec, dziarskim jak zwykle krokiem, wszedł Strange. Od razu przykuł uwagę uczniów. Wzbudzał niemały podziw. Nic dziwnego: uratował Ziemię przed Dormammu.

-Nareszcie! -z twarzy Wonga zeszła czerwień, którą zastąpił nerwowy uśmiech.

-Moi drodzy, -zaczęłam- pragnę wam przedstawić Najwyższego Maga: Doktora Stephena Strange'a!

Rozległy się brawa.

-Miło słyszeć, że nie zapominasz o "doktorze". -powiedział do mnie nieco ciszej.

-Jakże bym śmiała. -mruknęłam z przekąsem.

-Dziś postaram się wam pokazać w jaki sposób stworzyć broń i ,co jest chyba oczywiste, jak jej dobrze użyć. Najpierw teoria, a potem praktyka. Obserwujcie uważnie. Każdy ruch się liczy.

Wyciągnął lewą rękę przed siebie, potem szybko dorównał prawą i "chwycił" powietrze. Następnie płynnym ruchem oddalił je od siebie tworząc w ten sposób rodzaj bicza.

Słychać było westchnienia podziwu i ciche komplementy skierowane oczywiście w jego stronę.

-Dziękuję, dziękuję. -zaczął się kłaniać. Do najskromniejszych się nie zaliczał, ale bez przesady!

-Eh-em! Czy macie jakieś pytania? -postanowiłam skończyć ten teatrzyk.

W górę wystrzeliły wszystkie ręce (i nogi?). Stephen uśmiechnął się pod nosem i zaczął po kolei wskazywać osoby. Jak można było się domyślić Strange nie zaniechał dosłodzić sobie i przy okazji zdobyć kilka fanek.

Po kilkunastu minutach spróbowałam znów zainterweniować.

-Doktorze! Przypominam, iż nie pokazał nam pan jeszcze jak tego użyć. -kiwnęłam na broń.

-Ach, tak! Przykro mi! Koniec pytań. -po uczniach przeszedł szum niezadowolenia.- Aczkolwiek! -jak na zawołanie wszyscy znowu byli weseli.- Będę potrzebował ochotnika, który pomoże mi zaprezentować działanie broni.

Wszystkie ręce (i niektóre nogi) znowu poszły do góry. Strange chwilę jeździł po nich palcem, obrócił się dookoła, zamknął oczy i pojechał palcem, aż zatrzymał się na mnie.

-Katherine! Co za niespodzianka! Ty mi pomożesz!

-Czy to ma być jakaś forma rewanżu? -powiedziałam tak, by tylko on usłyszał.

-Ależ skądże znowu! -chwycił się za klatkę piersiową. Mimo wszystko uśmiechnęłam się.

-Nienawidzę cię.

-Jestem tego świadom. -jego wargi także powędrowały do góry.

Wyszliśmy na środek placu. Adepci otoczyli nas pozostawiając jednak sporo miejsca. Uformowałam katanę i przecięłam nią kilka razy powietrze. No co? On może się popisywaać, a ja nie?

-Gotowa?

-Dawaj Doktorku.

Zaczęliśmy krążyć. Wokół nas panowała cisza (nie licząc chrapania Wonga, który postanowił zrobić sobie przerwę podczas "Zapytaj Strange'a!"...

Postanowiłam pierwsza zaatakować: zrobiłam wypad do przodu, ale obwiązał mój miecz swoim biczem. Obróciłam się dookoła rączki i w ten sposób wyrwałam z uścisku. Teraz jego kontra: bicz śmigną mi nad uchem. Zrobiłam unik w prawo w samą porę, przetoczyłam się bliżej niego i zrobiłam szybkie cięcie. Uniknął go, ale stracił równowagę. Ostatnimi siłami spróbował obwinąć pejcz dookoła katany. Na to liczyłam... Szarpnęłam niespodziewanie i wyrwałam mu broń. Stephen leżał na ziemi zaraz przede mną.

-Zdaje się, że przegrałeś Najwyższy Magu. -na moich ustach zawitał ironiczny uśmiech.

-Czekaj... -powiedział cicho.

-Co? -nie do końca wiedziałam o co mu chodzi.

-Czekaj...

-Na co?

-Chwilka...

No cóż... To była dosłownie chwila. Wystarczyła sekunda abym to ja płaszczyła się na ziemi przez Stephenem. Powodem tego była Peleryna Lewitacji. Gdzie moja Peleryna Lewitacji, pytam się? Gdzie Peleryna Lewitacji Wonga?

-Coś tam mówiłaś Katherine? -podał mi dłoń.

Przyjęłam ją i wstałam. Mój wzrok padł na jego oczach. Niezwykle głębokie, o niebiesko-zielonym ubarwieniu. Zachwycały mnie, a jednocześnie ich głębia wzbudzała we mnie niepokój. Odwróciłam się w tak zwaną "poker face" do adeptów.

-Więc... Pan Strange zaprezentował wam jak nie dać się zabić, i przy okazji oszukać. -to dodałam nieco ciszej.- Zostawiam wam go na godzinę, po tym czasie będzie musiał już wracać do Sanctum Sanctorum, prawda?

-Tak, tak, oczywiście. -rzucił i wszedł w gromadkę wesołych wielbicieli.

Odrobinkę zaczęło mnie to irytować więc odwróciłam się na pięcie i wyszłam.

-Wieki mag, tak? Peleryna Lewitacji cię wybrała, tak? Pokonałeś Dormammu, tak? -cedziłam pod nosem.

-Tak, tak i jeszcze raz tak. -powiedział sprawca mojego zdenerwowania. Zacisnęłam mocniej pięści i odwróciłam się w jego stronę z promiennym uśmiechem.

-Czyżby twoje kółko adoracji się rozpadło? -skrzyżowałam ręce na piersi.

-Nie. Wciąż na mnie czekają. -powiedział wciąż stojąc na drugim końcu korytarza.

-Więc na co czekasz? Leć bo ci uciekną. -ustałam do niego plecami po czym dodałam już ciszej- W Londynie nie będziesz miał takich uciech...

Nastała krępująca cisza. Błagam: niech tego nie słyszał...

-Kate... -usłyszałam go tuż za moimi plecami.- Nie rozumiem o co ci chodzi. Zająłem się nimi jak mnie poprosiłaś.

-Że co? -w jednej chwili stałam do niego przodem.- Po uratowaniu Ziemi nagle nas opuściłeś i stałeś się Wielkim Magiem! Wiesz jak nam ciężko? Mordo odszedł, Wong nie śpi po nocach, a ja... -nie mogłam tak dłużej.- Nie mam komu tego powiedzieć, więc muszę się żalić największemu dupkowi na świecie! -krzyknęłam, a echo odbiło się po pustym korytarzu. Słychać było tylko mój szybki oddech.- A zresztą... ciebie i tak to nie obchodzi... -odwróciłam się i już chciałam ruszyć do mojego pokoju, gdy poczułam rękę na nadgarstku. Jego rękę.

Popatrzyłam najpierw na nasze dłonie, a potem w jego oczy. Tym razem przyciągały mnie bardziej niż kiedykolwiek.

-Przepraszam... Nie powinienem was tak zostawiać... -szepnął i musnął swoją dłonią mój policzek.

Poczułam jak w moich oczach zbierają się łzy, które długo w sobie trzymałam. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Oparł o mnie swoją głowę i delikatnie pocałował w czoło. Zaśmiałam się pod nosem.

-No co? -zapytał.

-Wielki Stephen Strange w końcu przyznał się do błędu i przeprosił.

***

Mam nadzieję, że spodobało wam się to co "wystrugałam" kosztem chemii xD Chu kers?

Do zobaczenia jutro! A właściwie to już dzisiaj 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top