21
-C-co?- zapytał Steve, patrząc z niedowierzaniem na przyjaciela. Nie był do końca pewien, czy to, co usłyszał, było prawdziwe, czy jedynie się przesłyszał. To po prostu brzmiało za dobrze. Nie było to powiązane z jakąś traumą po Hydrze, utratą pamięci i niebezpieczeństwem związanym z życiem w tym miejscu i tym czasie. Brzmiało to tak przyziemnie i zwyczajnie, że czuł się spokojny o zdrowie psychiczne przyjaciela. Stanowiło to dowód, że wreszcie, po całym tym czasie, znowu byli normalnymi ludźmi.
-Dostałem kosza od dziewczyny- powtórzył, szeptem Bucky. Rogers, upewniwszy się, że to było prawdę, nie mógł się powstrzymać od podniesienia kącików ust. Zbyt bardzo się cieszył, że jednak to było prawdziwe, że dopiero po chwili zauważył, jak wyglądał Bucky i poczuł się źle za całą poprzednią radość.
Zimowy Żołnierz miał spuszczoną głowę i włosy zasłaniały większą część jego twarzy. Zupełnie, jakby się czegoś wstydził. Steve jednak nie rozumiał, dlaczego tak bardzo wstydził się przed nim. Znali się od dziecka i wiedzieli o każdej głupiej, żenującej rzeczy, która nie daje spać po nocach lata po tym, jak to się zrobiono, jaką zrobił drugi. Ufali sobie. I nie mieli żadnych sekretów.
Tak przynajmniej było dawniej. Teraz, pomimo zapewnień Bucky'ego, Steve ciągle nie był pewien, czy wrócili do tamtej struktury relacji. A aktualna sytuacja była dowodem, świadczącym przeciwko temu, co mówił wcześniej Barnes. Bo dawniej Bucky na pewno, by mu powiedział, że podoba mu się jakaś dziewczyna i ma zamiar, się z nią umówić.
-Hej stary.- Steve położył rękę przyjacielowi na ramieniu.- Wiem, jak to zaraz zabrzmi, ale takie rzeczy się zdarzają. Mnie się to przytrafiło z milion razy. Możesz mi o wszystkim powiedzieć. Nie będę się śmiał. Obiecuję. Mnie się to przydarzyło z setki razy.
-Steve- Bucky, pomimo że ciągle miał spuszczoną głowę, spojrzał na Kapitana.- To było przed wojną, a wtedy, gdybym cię nie znał od zawsze, nie umówiłbym się z tobą. Byłeś taką denerwującą małą Chachułą, która na wszystko szczeka.
-Gdybym cię nie znał?- zapytał Steve, starając się nie komentować reszty tego, co powiedział mu przyjaciel.
-Tak. A, jako że cię znam, gdybyś mnie zaprosił na randkę, nie odmówiłbym. Głównie z żalu i współczucia, ale również ze zrozumienia, że można się zakochać w kimś tak cudownym, jak ja.- Uśmiechnął się, jednak smutno. Tak właściwie to brzmiał, jakby starał się być zabawny i szarmancki, ale jednak mu się nie udało. Patrzył przy tym na Steve'a z taką nadzieją, że Kapitan się nie połapie i uzna, że wszystko jest znowu spoko.
Rogers wiedział, że związki Bucky'ego często się rozpadały. Dawno temu go o to zapytał. To było latem przed wybuchem wojny, kiedy wracali w środku nocy z jakiegoś szalenie długiego spaceru, na który wyciągnął go Barnes, ale to Steve go tak mocno przeciągnął.
-Dlaczego właściwie jest nas teraz dwójka, a nie trójka?- Steve spojrzał na przyjaciela.- Co się stało z Honorą?
-Nie wyszło- odparł szybko Bucky.
-To wiem, ale dlaczego?
-To, co zawsze.
-A raczysz mi wyjaśnić, co to jest „to zawsze"?- dopytywał się Steve. Naprawdę miał dość tego, że Bucky omijał takim szerokim łukiem ten temat.
-Wiesz... Dziewczyny uważają, że się do mnie przyczepiłeś, a one nie chcą trzeciej osoby w związku.
-Ooo- wydusił z siebie Steve i się zatrzymał. To była jego wina. Wszystkie te dziewczyny, na które Bucky patrzył z takim uczucie, które, za ich plecami, nazywał „panią Barnes", odchodziły, przez niego. I, co najważniejsze, całe to wypite przez smutnego Bucky'ego mleko Steve'a, zniknęło w czeluści brzucha Barnesa przez niego. To biedne mleko! I to nie wszystko. Bywały chwile, kiedy Steve miał w domu śliwki. I na zrządzenie losu, smutny Bucky miał dodatkowy zmysł, żeby je odszukać w małej kuchni Rogersa. Wtedy mleko zostawało ocalone, ale cena była ogromna. Te biedne śliwki!
-Hej!- Bucky zrobił to samo i spojrzał na niego.- Jestem zmęczony. Padam z nóg. Chodźmy już do twojego mieszkania i daj mi spać na kanapie.- Steve jednak ciągle stał w tamtym miejscu.- Nie zmuszaj mnie, żebym ciebie zaniósł.
To ocuciło Steve'a. Czasami nienawidził bardziej, niż zwykle, tę różnicę we wzroście i sile, jaka ich dzieliła. Tak właśnie było także i teraz.
-Zacznijmy od tego- Steve ruszył dalej- że to nie ja jestem do ciebie przyklejony, ale ty do mnie.
-Zdaje sobie z tego sprawę. Tylko, kiedy mnie nie ma, chcesz się bić z każdym, na którego tylko wpadniesz. Chociaż ty to chcesz robić, nawet kiedy ja przy tobie jestem.
-To może zamknę się w mieszkaniu, kiedy spotkasz kolejną „przyszłą panią Barnes" i nie wyjdę z niego, dopóki ona nie będzie już twoją narzeczoną?- zaproponował Steve.
-Po pierwsze, nie usiedziałbyś. Po drugie we wrześniu zaczyna się szkoła...
-A może wydarzy się coś, co ją odwoła?
-Nie kuś losu. U was może wystarczy wylać farby na schody. U mnie, żeby odwołać zajęcia, trzeba rozpętać bójkę na całą szkołę. Jednak wracając. Po trzecie i najważniejsze, ta prawdziwa „przyszła pani Barnes" będzie musiała zrozumieć, że to układ powiązany. Jeśli chce się związać ze mną, to musi także w pewien sposób się związać z tobą. A ty w zamian będziesz niańczył za darmo nasze przyszłe dzieci.
-A już sądziłem, że twoje fantazje kończą się na ślubie- jęknął Steve, a Bucky się jedynie uśmiechnął.
Przypomniawszy to sobie, Steve chyba zrozumiał, dlaczego to odrzucenie, tak wstrząsnęło Buckym. Ta dziewczyna musiała być idealna i tym razem Barnes musiał być pewien, że nie podzieliłoby ich towarzystwo Rogersa.
-Ona musi być cudowna- powiedział wreszcie na głos Kapitan.
-Nawet sobie nie wyobrażasz. Silna, mądra, odważna, niesamowicie cwana, ambitna, pełna gracji... Do tego tak piękna, że nie potrafię tego opisać. I nawet ciebie lubi.
-No wiesz, w aktualnych czasach dość sporo ludzi mnie lubi- mruknął pod nosem. Głośniej jednak powiedział- A mogę znać jej imię, żebym nigdy więcej się do niej nie odezwał?
Bucky wyglądał, jakby właśnie staczał naprawdę solidną walkę we własnych myślach. Steve nie chciał się w to wtrącać. Zdawał sobie sprawę, że zażądał coś naprawdę ważnego i cennego. Tak przecież musiało być, skoro do tej pory Steve nie miał o niczym zielonego pojęcia.
Wreszcie Zimowy Żołnierz przemówił.
-Stary nie radzę. To...- Przełknął ślinę.- To jest Natasza.
Steve nie wiedział, co powiedzieć. Po prostu się na niego patrzył, próbując sobie to wszystko poukładać w głowie. Co innego było, dowiedzenie się, że jego najlepszy przyjaciel zakochał się w jakiejś nieznanej mu dziewczynie, która dała mu kosza, a co innego, kiedy jego najlepszy przyjaciel zakochał się w jego przyjaciółce i to ona dała mu kosza. Do tego jeszcze tą przyjaciółką była Natasza.
Natasza. Czarna Wdowa. Dziewczyna, która dawniej Steve widział w związku z Clintem, bądź, jakby to określiła Wanda, shippował clintaszę. Chociaż Steve'owi nie podobały się te dwa słowa. Sama idea tak, ale nazwy, jakie Maximoff im nadała, już nie.
A potem Clint spotkał Laurę i wszytko poszło innymi torami, pozostawiając Nataszę samą. Steve chciał, żeby była z kimś szczęśliwa. Pomimo jego niezbyt udanego ostatniego związku, chciał, żeby dziewczyna sobie kogoś znalazła. Tego samego pragnął także dla Bucky'ego. Tylko jakoś nigdy ich ze sobą nie połączył.
A teraz jakby się nad tym zastanowić, dochodziło do niego, że nawet, by do siebie pasowali. Widział, jak rozumieli się bez słów. W niektórych sprawach mieli zupełnie takie samo zdanie. Do tego jeszcze chwilami rzucali mu takie samo spojrzenie. Steve już się zaczął bać, jakie to nowe słowo wymyśliła Wanda, żeby nazwać tę dwójkę.
Jednak Natasza odrzuciła Bucky'ego, co stawiało Steve'a w naprawdę niekomfortowej sytuacji. Naprawdę chciał stanąć po stronie Barnesa i jego bardzo widocznego, złamanego serca. Jednak nie mógł zaprzeczyć faktowi, że Natasza nigdy nie zdawała się dawać, jakąkolwiek złudną nadzieję na udany związek. Nie mógł jej karać za własne uczucia i niewprowadzanie Bucky'ego w związek bez przyszłości. W pewien sposób zrobiła mu przysługę.
Nie wiedział, co robić. A chciał coś zrobić. Pokazać Bucky'emu, że ten zawsze może na niego liczyć. Tylko nie wiedział, jak to zrobić nie raniąc w żaden sposób uczuć Nataszy. Jednak Barnes cierpiał, chociaż ten na pewno się do tego nie przyzna, a Steve nie mógł dopuścić, by cokolwiek mogło go z powrotem popchać w stronę kolejnego załamania psychicznego. Sam by się załamał, gdyby znowu znalazł świeże ślady na nadgarstkach przyjaciela.
-Nie myśl o tym za bardzo, bo jeszcze się przegrzejesz.- Z rozmyślań wyrwał go głos Bucky'ego. Rogers spojrzał w jego stronę, uświadamiając sobie, że ten ciągle jest w tym samym pokoju, co on. Barnes się do niego lekko uśmiechnął.- Znowu robisz minę myśliciela. Wyluzuj się.
-Wyluzować?
-Tak.- Położył się i się przeciągnął.- Te łóżka są nawet wygodne. Myślisz, że pozwolą mi się tu przespać, zanim wywalą mnie na krzywy ryj?
Steve zamrugał, patrząc na przyjaciela. Przed chwilą wyglądał jak zbity szczeniak, a teraz... Teraz znowu zaczął udawać. Zupełnie tak samo, jak wcześniej z cięciem.
-Nie zmieniaj tematu- powiedział ciągle poważnym tonem.- Nie możesz sprowadzać tego teraz do zera.
-To, co mam zrobić? Jęczeć jak jakichś Werter?- Spojrzał na niego, a uśmiech zniknął mu z twarzy.- To nie mój klimat.
-Tylko...
-Tylko...- Bucky zaczął błądzić wzrokiem po ścianie za Steve'em.
-Ale ty ciągle coś do niej czujesz- Kapitan pomógł mu się wysłowić. Barnes kiwnął lekko głową. Trochę trwało, zanik Zimowy Żołnierz znowu się odezwał, a Steve nie chciał go wyręczać od wyjaśniania tego, co on czuje.
-Nie chcę jej do niczego zmuszać, ale... Nie chcę odpuszczać, bo...- odezwał się wreszcie Bucky.- Bo to wszystko, co Natasza robiła, jak mnie unikała, to było takie... Niepasujące do niej.
-Co masz na myśli?- Steve założył jedną nogę na drugą. Będzie robił teraz za psychologa. Brakowało mu jedynie jakiegoś notatnika. I może okularów.
-To po prostu nie pasowało. Było po prostu sztuczne. Zupełnie jak proteza. Sprawdza się we wszystkim, ale jednak nie jest prawdziwe.- Steve uniósł jedną brew.- Nie patrz tak na mnie. Nie wiem, jak to lepiej wytłumaczyć.
-Okej...
-Steve, co mam zrobić?
-Mnie się pytasz?- Wskazał na siebie palcem.- To ty masz większe doświadczenie z dziewczynami. Z Peggy nawet nie doszedłem do tego punktu... A moja oficjalna dziewczyna była Sharon, co mówi samo za siebie.
-Ciągle pamiętam te wasze krzyki za ściany- mruknął Bucky.
-Słyszałeś nas?- zapytał zaniepokojony Steve. Naprawdę się podczas kłótni starał, żeby Barnes spał spokojnie w swoim pokoju. Nawet chwilami musiał uciszać Sharon, bo bał się, że przyjaciel się obudzi. To oczywiście jeszcze bardziej wkurzało dziewczynę i pogarszało sytuację, ale on musiał chronić przyjaciela.
-Tak. Ale za to przesłuchałem wszystkie albumy, jakie miałem na swojej liście.
-To dlatego mnie przegoniłeś!
Bucky się uśmiechnął, po czym znowu spoważniał.
-Tylko nie mów niczego Nataszy.
-Spróbuję- odpowiedział Steve, znając swoje umiejętności w kłamaniu.- Może nawet spróbuję czegoś poszukać w tej sprawie.
-Dzięki.- Bucky obrócił się na plecy i spojrzał w sufit.
-Wszystko dla kumpla.
-Czy my właśnie odbyliśmy babską rozmowę o uczuciach?
-Tak, ale ty doskonale wiesz, że ty tego chwilami potrzebujesz- odparł od razu Kapitan Ameryka.
🍿🍿🍿🍿🍿🍿🍿🍿🍿🍿🍿🍿🍿
To kto już ma coronavirusa?
W czyjej szkole się nagle mydło pojawiło (wraz z plakatami, jak myć dobrze ręce)?
Kto idzie do kina, bo akurat są promocje?
Tak właściwie dzisiaj miałam publikować jeszcze inny rozdział w "Innym Świecie", ale po prostu się nie wyrobiłam. Sorry. Ale za to mam nadzieje, że ta szczera rozmowa Bucky'ego i Steve"a na razie wystarczy (chociaż doskonale wiem, że nie).
A tak z innej beczki polecam oglądanie "Koszmaru z ulicy wiązów" w środku nocy. Fajny klimat. I est tam scena, która tak bardzo przypominała mi jedną scenę z "Przyjaciół", że prawie wybuchłam śmiechem. W przyszłym tygodniu zrobię tak z drugą częścią.
Więc przepraszam za swą marność i liczę na to, że wrócicie w przyszłym tygodniu na kolejny rozdział. Pa!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top