20
Luna, jak tylko wróciła do swojego pokoju, rzuciła się na łóżko, po czym ukryła twarz w poduszce. Była zła. Wszystko miało być proste. Złapanie gościa, który jest jakimś tam magiem w Kamar-Taj? Zlokalizowanie go zajęło jej trochę i trzeba było się przełamać, ale dała radę. Pojechanie, a właściwie przeniesienie się do szkoły magii i mistycznych sztuk walki? Załatwione. Poznanie bibliotekarza i jednoczesne pochwalenie się rodowodem, przy tym jednoczesne zdobycie uznania i zaufania? Odhaczone. Zdobycie książki? Niepowodzenie. Nie mogło być przecież za prosto. Zamiast tego teraz będzie się musiała użerać z Asgardczykami.
Jest ich dwóch, w tym jeden przypomina swoim zachowanie psa, a Luna zbytnio nie przepadała za psami, a w szczególności takimi biegającymi wszędzie i szczekającymi na wszystko. I niestety Thor zdawał się zaliczać właśnie do tej grupy. Dziewczyna po prostu czuła, że nie zdoła skupić dostateczną ilość uwagi gromowładnego na sobie, zanim ta zostanie rozproszona. A tymczasem drugi, był podobno złoczyńcą i był pod ciągłym nadzorem, co przeszkadzało w zdobyciu przez niego czegokolwiek dla Luny. Przy tym dziewczyna doprowadziła do tego, że on spadła z drzewa, o czym liczyła, że Loki się nigdy nie dowie. Wolałaby dożyć zakończenia szkoły, w co wątpiła, że się wydarzy, jeśli agresywna wersja Bambiego dowie się o tym incydencie.
Przez chwilę zastanawiała się, czy gdyby ociepliła relację ze Strangem, coś udałoby jej się osiągnąć, bez wciągania w to braci, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Po pierwsze doktorek najpierw musiał się uspokoić, co zajmuje zwykle trochę czasu. Po drugie, nawet jakby jej się udało z nim się dogadać, co ze względu na jego też niezbyt dobrą relację z nordyckimi bogami, ani z ich matką, nie przyniosłoby to jej teraz i w jej planowanej najbliższej przyszłości wartych strat czasowych korzyści. I po trzecie, to wymagało dużo czasu i roboty. A na to nie miała wolnego czasu i chęci. Chociaż to pierwsze jednak posiadała, ale brak tego drugiego przeważył.
Nie zdołała dojść do żadnego konkretnego planu działania, kiedy do pokoju weszła Wanda. Luna słyszała, jak współlokatorka otwiera drzwi i wchodzi do środka. Robiła to przy tym z takim impetem, że Moon czuła jej sfrustrowanie. Po czym, jakby na potwierdzenie, Wanda głośno westchnęła. Luna przez cały czas nie podniosła głowy z poduszki, spodziewając się, że Maximoff zaraz podąży w jej ślady i też rzuci się na łóżko.
-Hej, coś się stało?- Ku swojemu zaskoczeniu Luna usłyszała głos Wandy. Moon obróciła głowę i spojrzała w stronę starszej dziewczyny. Wanda zdawała się zaniepokojona i widoczne było, że chodziło o coś więcej, niż tylko o problem Luny. Ten musiał się stać jakąś odskocznią dla czarownicy, od własnych zmartwień. Tak przynajmniej młodsza podejrzewała, pamiętając zachowanie jej siostry, kiedy tylko ta wracała z pracy. Sunny wtedy parzyła na Lunę zupełnie tak samo, jak teraz na nią patrzyła Wanda.
-Nic mi nie jest- powiedziała Luna, siadając na łóżku. Od razu do niej dotarło, że przerwa pomiędzy zadanym pytaniem a odpowiedzią, była zbyt długa. Teraz na pewno Wanda, jej nie da spokoju. Chociaż... Jeśli jej się uda to dobrze rozegrać, może dowie się, co takiego się wydarzyło, a Luna chciała wiedzieć. Dlatego specjalnie zrobiła smutniejszą minę i dodała- To nic takiego. Naprawdę.
-Nie rób tego- odpowiedziała jej Wanda. Luna spojrzała na nią zdziwiona i przestraszona. Nigdy wcześniej nie próbowała dowiedzieć się czegokolwiek, od Wandy i nie sądziła, że ta tak szybko to rozgryzie. Sunny rozpoznanie, czy Luna chce się czegoś od niej dowiedzieć, czy po prostu chce pogadać, zwykle zajmowało przynajmniej minutę.- Nie mów, że to nic takiego. Widać, że tak nie jest. Co to jest?
Poczucie, że znowu zawaliła wszystko złym doborem słów, czy nieudanym kłamstwem, było tak przytłaczające, że kiedy okazało się, że Wanda złapała haczyk, prawie odetchnęła głośno z ulgi.
-Coś głupiego- powiedziała Luna, w pewnym stopniu świadoma, że mówiła prawdę, chociaż nigdy przed sobą w pełni, by tego nie przyznała.- Szukałam pewnej rzeczy, a kiedy już myślałam, że ją znalazłam, okazało się, że jest zupełnie gdzie indziej i...- zawahała się szukając odpowiednich słów. Nie chciała, żeby Wanda wiedziała za dużo.- I znowu będę musiała zacząć swoje poszukiwania od początku. Ale jak już mówiłam, to nic takiego, w porównaniu ze światowymi problemami, takimi, jak zmiany klimatu, głód, bieda, handel ludźmi, wszelkie sprawy etyczne, przeludnienie w niektórych rejonach i cała ta reszta. Do tego ty ratujesz ludzi! Jesteś w Avengers! Jesteś bohaterką!
-Nie przesadzaj.- Wanda posłała jej lekko zakłopotany uśmiech, przy okazji starając się ukryć rumieńce. Wewnątrz się jednak wariowała z ekscytacji, że została nazwana bohaterką. Do tego zwykle wraz z bratem i Visionem nie byli brani pod uwagę, kiedy wymieniano skład grupy. Ona należała do tych ludzi stojących w tłumie i robiących, jakąś tam robotę. Była po prostu kimś takim, o którym łatwo się zapominało.- Wróćmy jednak do tematu. Jeśli przez tę rzecz cały ten czas byłaś zmartwiona, zestresowana i zmęczona, to musi znaczyć, że to coś jest dla ciebie bardzo ważne.
Luna posłała jej zdziwione spojrzenie. Była pewna, że nie pokazywała swojego zmęczenia tak dobitnie. Jego powodem było, jednak spędzanie czasu robiąc, rzeczy, które nie miały dla niej sensu, bo gdzie jest sens w przepisywaniu podręcznika od historii, wśród denerwujących ludzi, takich jak Kate, na którą najchętniej wylałaby wodę święconą i posypała z toną soli, żeby tylko sprawdzić, czy ta dziewczyna, aby na pewno nie jest jakimś demonem. No i może czasami dochodziły do tego naprawdę męczące wypady na miasto, na jakie wyciągała ją i czasami resztę Rose.
-Nie patrz tak na mnie. Widziałam to wszystko. Szczerze, naprawdę cię teraz rozumiem. Ja...- zawahała się na chwilę, szukając odpowiednich słów. Luna tymczasem zaciekle się modliła, żeby Wanda nie zrezygnowała pokazać, jak to ona też ma trudno.- Ja właśnie się dowiedziałam o czymś zupełnie odwrotnym.
-Odwrotnym?
-Sądziłam, że coś zaginęło i tego już nie ma, ale teraz powiedziano mi, że to jednak powróciło i trzeba to odnaleźć. To okropne uczucie.
Coś powróciło? Coś, co miało być zaginione? Trzeba to znaleźć? W głowie Luny formowały się pytania. Chciała wiedzieć, co to jest. Musiało to być to poważne, skoro Wanda była tak sfrustrowana, kiedy tylko weszła do środka. Może coś związanego z Avengers? Jeśli tak, to znaczyło, że najpewniej wszyscy są w poważnych tarapatach i bohaterowie znów będą musieli uratować świat, używając mocy przyjaźni, czy czegoś tam. Bądź mogło chodzić o coś tak błahego, jak Stark robiący znowu jakąś głupotę, że jedynie niepotrzebnie zawracała sobie głowę.
-Chce się jedynie położyć do łóżka i spać- powiedziała na głos. Wewnętrznie jednak krzyczała: Powiedz mi więcej! Powiedz mi!
-Tak... Położyć się i spać...- powtórzyła Wanda.- A zresztą, sądzę, że trzeba, by odczekać kilka dni i wrócić do wszystkiego. Kiedy już emocje opadną.- „Czyli przeszła już do morału" pomyślała Luna. Powinna była coś innego powiedzieć, jakoś podtrzymać rozmowę. Wyskoczyć z argumentem, że to jednak ona ma gorzej... Teraz było za późno. Jeśli powróci za szybko do tematu, mogą pojawić się podejrzenia, które były pewne, jeśli to jakaś poważna sytuacja.- Jeśli mogę ci jakoś pomóc, daj mi znać. Czasami obcy punkt widzenia pomaga.
-Jasne- odparła Luna. Nie zamierzała odrzucać propozycji Wandy. Czarownica może się jej jeszcze przydać.- Ty też. Zawsze mogę spróbować coś wykombinować.
-Dzięki- odpowiedziała Wanda i Luna wiedziała, że było to jedynie grzecznościowe, a starsza dziewczyna nigdy nie przyjdzie do Moon po żadną pomoc. Po prostu sądziła, że Luna nic specjalnego nie potrafi. I to właśnie młodszej odpowiadało. Po co się babrać w problemach innych, skoro ma się własne na głowie?
*************
-Gdzie?!- zawołał Steve wbiegając do skrzydła szpitalnego. Kilka osób siedzących na krzesłach obróciła się w jego stronę. Steve przyjrzał się wszystkim, szukając osoby, która do niego napisała. Kiedy jej nie znalazł, pomimo że biegł odkąd tylko wrócił do pokoju i przeczytał wiadomość, pobiegł wgłąb korytarza.
Jeśli coś mu się stało, kiedy Tony ich zaciągnął do resztek podwodnego laboratorium, to nie mógłby sobie tego nigdy wybaczyć. W szczególności teraz. Jeśli Ultron powróci i odkryje, że on jest ranny, na pewno zaatakuje go pierwszego. A Steve nie mógł na to pozwolić. Nie teraz.
-Hea hałcerko- usłyszał znajomy głoś.
Zatrzymał się w półkroku i spojrzał na najbliższe zajęte krzesła. Na jednym siedziała Rose, która miała teraz bordowe włosy.
-Czegołś sukasz?- zapytała Rose z kpiną w głosie. Steve na początku nie rozumiał dlaczego mówiła tak niewyraźnie, ale potem zobaczył, że trzymała w ustach z dwie spinki do włosów. Następnie zauważył inną dziewczynę, siedzącą tuż koło niej. Miała naprawdę gęste i kręcone włosy, które Rose starała związać w warkocz. Do tego nieznajoma patrzyła na niego z szeroko otwartymi, piwnymi oczami. Patrzyła na niego z taką siłą, że Steve aż spuścił wzrok.
-Doskonale wiesz, kogo szukam- odpowiedział, ciągle nie patrząc na dziewczyny.
Rose wyciągnęła spinki z ust i spięła nimi wystające po bokach włosy Alex. Kiedy zaproponowała jej robienie warkocza, czekając, aż pielęgniarka je wpuści do pokoju, nie spodziewała się, że to będzie tak trudne, jak wyglądało, że będzie.
-Jest w pokoju. Uspokój się Miss America. Zaraz powinni nas wpuścić do środka. A teraz...- Skończyła wiązać warkocz. Wstała i pociągnęła drugą dziewczynę, która się opierała, za sobą.- Wasza dwójka się chyba zna.
-Naprawdę?- Zdziwił się Kapitan. Dziewczyna spojrzała to na niego, to na trochę od niej wyższą Rose, chociaż najpewniej nie zauważyłby tego, gdyby jej włosy nie były związane. - To znaczy...- Za wszelką cenę próbował sobie przypomnieć, skąd niby mógłby ją znać.
-To może ci przypomnę- odezwała się Rose.- Wpadłeś na nią pierwszego dnia. To jest Alex.
-Alex! Tak.- Przypomniał sobie, że taki incydent naprawdę miał miejsce. Ona tam była, tylko wtedy nie miała tych włosów związanych. Pamiętał, że w myślach porównał ją, własnie przez włosy, ze swoim wyobrażeniem o Hermionie Granger.- Przepraszam. Ja po prostu... Nie myślę teraz trzeźwo. Dość sporo się aktualnie dzieje. Przepraszam. Naprawdę.
-Nie to nic takiego- odezwała się Alex.- Nie jestem zdziwiona, że mnie nie zapamiętałeś... Nie to, że nie pamiętasz ludzi, bo jesteś stary... Nie jesteś stary, tylko, że się urodziłeś przed wojną, ale potem zamarzłeś w górze lodowej i ciągle jesteś młody. Niektórzy cię jednak ciągle nazywają starym, pomimo tego, co własnie powiedziałam. Oni to robię, ponieważ...- Spuściła wzrok na własne buty.- To znaczy, mówiłam Rose, że nie powinna tego wspominać, ale się uparła.
-Jasne- odparł Steve.- Ale dzięki temu, teraz na pewno cię nie zapomnę, Alex.- Po czym zwrócił się do Rose.- Możesz mi powiedzieć, co się stało?
-To szłyśmy sobie z Alex do pokoju Shuri. Ona mówiła, że znalazła w odmętach internetu jeden stary czarno-biały film, powinien ci się spodobać staruszku, który naprawdę chciałam obejrzeć. Rozmawiałyśmy o tym, czy nie zgarnąć po drodze Luny, ale ona mówiła, że gdzieś po lekcjach jedzie. Chyba po jakąś książkę rodzinną, ale nie mówiła konkretów. Więc sobie idziemy, a tu po schodach spada ten łosiek. Uderza o jedną ścianę, potem o drugą, potem prawie wyrywa barierkę z ziemi i wylądował na samym jebanym parterze.
-Słownictwo- powiedział automatycznie Steve
-Mówiłam ci, żebyś przy nim nie przeklinała- Alex rzuciła Rose błagalne spojrzenie.
-Ale jak to mu się stało?!- wybuchnął Steve, wyobrażając sobie, jak to musiało wyglądać.- Ktoś go popchnął?! Jeśli to jego współlokator, to...
-Chyba gapił się w komórkę- przerwała mu Rose.
-Co?!
-Najwidoczniej jeszcze nie opanował sztuki schodzenia po schodach i patrzenia się w ekran.
-Ale...- Steve chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy drzwi się otworzyły i z pokoju wyszła pielęgniarka. Spojrzała na nastolatków i powiedziała.
-Myślałam, ze jest was dwójka. Wszystko dobrze. Wybił sobie tylko nadgarstek i ma sporo siniaków. Napiszę mu zwolnienie z w-fu na kolejną lekcję.- Po czym odeszła, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi.
-To widzę, że my chyba nie jesteśmy już potrzebne. Skoro on ma teraz taką opiekę- Rose złapała Alex za ramię i poprowadziła ją do wyjścia.
-Ale...- Alex starała się coś powiedzieć, ale wyższa jej przerwała.
-Naprawdę chcesz być świadkiem, jak osioł dostaje opierdol?- Po czym nachyliła się i dodała szeptem- Załatwię ci jeszcze z milion okazji, żebyś zdobyła numer symbolu narodu.
Steve został sam. Spojrzał w stronę lekko uchylonych drzwi i przez nie przeszedł. W małym pokoiku znajdował się stolik nocny i krzesło postawione przy zajętym łóżku. Na łóżko leżał, z plastrem na czole, Bucky.
-Heeej- powiedział na widok Steve'a, uśmiechając się głupio.
-Powiedz mi proszę, że Loki cię popchnął, a nie gapiłeś się w komórkę- powiedział z poważną miną Kapitan Ameryka.
Bucky przestał się głupio uśmiechać, spuścił wzrok i zrobił zakłopotaną minę.
-Naprawdę?!- Steve usiadł na krześle. Przyjaciel ciągle na niego nie patrzył i Rogers pożałował, ze krzyknął. Naprawdę czasami nie rozumiał, po co ludzie zaczęli gapić się w telefony, robiąc niektóre rzeczy, ale chyba nie powinien teraz robić o tym monologów. Barnes naprawdę ostatnio się dziwnie zachowywał i Kapitan powinien zrozumieć, co jest tego powodem, a nie jęczeć na nową technologię. Nie dzisiaj. Dlatego już spokojnym tonem zapytał- Bucky, co się dzieje?
-Nie wiem, o co ci chodzi- odparł Barnes.
-Ostatnio jesteś rozkojarzony i zgaszony. Nic nie chcesz robić. Nawet odmówiłeś Samowi, kiedy ten cię wyzwał na turniej piłkarzyków. A teraz drugi raz sobie coś zrobiłeś.- Położył rękę na ramieniu przyjaciela.- Co się dzieje?
-Trzeci- mruknął Bucky.
-Co?
-To już trzeci raz. Przed wczoraj rozciąłem sobie ramię noże, kiedy nim rzucałem.- Podwinął rękaw i pokazał mu zaszytą ranę.
-Dlaczego ja nic o tym nie wiem?- zapytał, wręcz przerażony Steve. Nie chciał, żeby Bucky zatajał przed nim coś takiego. Rogers ciągle się bał o jego stan psychiczny po tym, co Zimowy Żołnierz przeżył w Hydrze i jak ciężko przechodził uświadamianie sobie, co musiał robić dla tej ohydnej organizacji. Nie chciał niczego ignorować.
-Nie chciałem cię martwić- odparł Bucky.- Nie chciałem, żebyś zaczął wariować, że mogę znowu zacząć się ciąć, czy myśleć o samobójstwie. To był tylko wypadek.
-Jesteś pewien, że to nie Loki...
-Loki nie chciał mieć przez to jakieś problemy i pomógł mi. Wyciągnęliśmy z wanny apteczkę...
-Zgubiliście apteczkę?!- zawołał Steve, pamiętając, że wszelkie zgubione przedmioty w pokoju jego przyjaciela, z nieznanych powodów, trafiają do wanny.
-Wyciągnęliśmy ją i Loki mnie nawet zszył. Wiedziałeś, że on potrafi zszywać ludzi?! Według mnie to jest podejrzane. Czy to jest na porządku dzienny w Asgardzie? Thor mówił, że często się za dziecka bawił bronią. Może też często byli ranni i musieli się zszywać nawzajem...
-Bucky- przerwał mu Steve. Nie chciał wariować, jak to powiedział Bucky, ale musiał wiedzieć.- Proszę, powiedz mi, co się stało.
Przez chwilę zapadła okropna cisza. Steve patrzył na Bucky'ego, który znowu spuścił wzrok. Rogers musiał wiedzieć. Chciał to powstrzymać, zanim dojdzie do tego, że Bucky, oczywiście przez niefortunny wypadek, się zabije.
Wreszcie Bucky mu odpowiedział.
-Dostałem kosza od dziewczyny.
🥩🥩🥩🥩🥩🥩🥩🥩🥩🥩🥩
Hej!
Sorry za opóźnienia i w ogóle.
Po protu jakoś się tak złożyło, że nie miałam czasu na pisanie. Postaram się to wszystko nadrobić. Może nie w tym tygodniu, ale w następnych.
Mam nadzieję, że się podobało (o ile, ktoś jeszcze cokolwiek pamięta, przez te długie przerwy) i do następnego.
Pa!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top