18

Stephen czekał, czego zwykle nie robił. Zawsze, kiedy się gdzieś umawiał, liczył na punktualność reszty. I wielokrotnie zdarzało się, że po prostu pisał osobie spóźnionej, że jednak z umówionego spotkania nici. Teraz też z chęcią, by to zrobił. Już nawet sięgał po telefon w chwili, kiedy zobaczył, że tej dziewczyny nie ma.

Naprawdę zrobiłby to, tylko prawda była taka, że naprawdę chciał zasłynąć, tak jak kiedyś udało to mu się, jako lekarz. Był czarodziejem, na pewno najlepszym w całej tej szkole, ale jednak reszta świata magów uwielbiała uświadamiać mu, że nie jest dla nich nikim wielkim, ani zasłużonym. Ciągle podchodzili do niego z niepewnością, strachem i wręcz czasami odrazą, jaką było to, że nie odrzucił świata materialnego. Stephen sądził, że reszta jest po prostu zazdrosna, że Przedwieczna wybrała właśnie jego i to on ocalił ostatnio świat, łamiąc przy okazji kilka zasad i nie dostając, według nich, należytej kary. Więc gdyby odkrył, w jaki sposób coś tak cennego, jak wiedza ukryta w tej książce, dostała się w ręce kogoś tak zwykłego, jak tamta dziewczyna, na pewno, chociaż trochę zabłysnąłby w ich oczach i dał kolejny dowód, że zasługuje na zaufanie.

Do tego musiał się dowiedzieć, skąd Luna wiedziała rzeczy, o których powinna nigdy się nie dowiedzieć.

Pierwsza z nich, było to, że wiedziała, bądź miała ogólne pojęcie, kim jest Przedwieczna i ogólna niewiara w racje podjętej przez nią decyzję. Strange zdawał sobie sprawę, że gdyby nie ciągły respekt i szacunek, jaki zmarła nauczycielka nadal posiadała, zostałby wyrzucony i pozbawiony wszelkich należytych mu zadań i tytułów, jak strażnik sanktuarium w Nowym Jorku.

Do tego dochodziło coś bliższego jego życia w szkole i jego ogólnej reputacji osoby, która potrafi dowiedzieć się wszystkiego za pomocą dedukcji. Było to małe pocieszenie i niezadowalająca go sława, w porównaniu z tą, na którą zasłużył w Kamar-taj, ale której ciągle mu odmawiano, jednak to zawsze było czymś. Na początku to było tylko pocieszenie, ale z czasem polubił to i naprawdę cieszył się, że ją miał. Dzięki temu nie był tylko tym dziwnym chłopakiem, który jest jakimś czarodziejem.

Istniała jednak jeden ważny fakt, który nie pozwalał mu całkowicie cieszyć się sławą. Prawda była taka, że cała wiedza, którą się chwali, nie została wcale zdobyta przez dedukcję i łączenie ze sobą pozornie nieistotnych szczegółów. On odkrywał te wszystkie rzeczy tylko i wyłącznie dlatego, że kiedy popołudniami pozwalał swojemu ciału odpocząć, a sam w postaci ciała astralnego przemierzał korytarze szkoły i sam wszystko sprawdzał, przeszukiwał i podsłuchiwał. A potem, z udawaną obojętnością, opowiadał wszystko Everettowi, który potem to rozpowiadał z dodatkowym podekscytowaniem i emocjami.

A wszystko zaczęło się przez przypadek, kiedy w pierwszym miesiącu jego pierwszego roku nauki w szkole, tak jak codziennie po południu zostawił swoje ciało na łóżku, a sam zajął się własnymi sprawami. Tylko wtedy nie chciał poznawać żadnych tajemnic. Wtedy chciał się jedynie przygotować na sprawdzian. Nic więcej.

Niestety Everett chyba pragnął zrobić mu na przekór i właśnie wtedy wdał się w sporą, telefoniczną kłótnię chyba z własną matką. Stephen naprawdę się starał go ignorować, jednak kiedy po raz dziesiąty czytał jedno zdanie i ciągle nic nie rozumiał. Nawet jego idealnie wszystko zapamiętująca pamięć nie dała rady. Miał wrażenie, że ona po prostu się wyłączała, jeśli w sprawę wchodziło uczenie się logiki. Wtedy podjął decyzję, że musi gdzieś zwiać i schować się przed wszystkimi ludźmi do czasu, aż zrozumie porąbane zasady dedukcji, jakie serwował im nauczyciel, najpewniej jakichś psychopata.

Odczekał i się ewakuował. Na początku zachowywał pełną ostrożność, wymijał ludzi na korytarzach oraz wybierał przejścia, które były mniej zatłoczone. Jednak w momencie, kiedy Stark przez niego przelazł, zrozumiał, że nic nie mogą mu zrobić. Był niewidoczny i nic go nie powstrzymywało. Mógł robić, co tylko chce. Pójść, gdzie tylko chce. Zobaczyć, co tylko chce.

Ciągle uważając na ludzi, ale już nie na ściany, wyruszył zbadać jedną z największych tajemnic szkoły. Odkryć, co się dzieje w pokoju nauczycielskim.

Przybył, zobaczył i przysiągł sobie, że nigdy nikomu nie wyjawi tej tajemnicy.

Ewakuując się stamtąd, przez przypadek wpadł do czyjegoś gabinetu. Los chyba chciał, że to był gabinet właśnie tego psychopaty, który podawał się za nauczyciela od dedukcji. W swoim naturalnym środowisku otoczony różnymi mapami i naprawdę przypadkowymi rzeczami, gość wyglądał przerażająco. Do tego jadł lody i czipsy jednocześnie.

Stephen już chciał się ewakuować, kiedy ktoś inny zawołał psychopatę. Ten odparł, że już idzie, po czym zabrał lody, czipsy i jeszcze jakieś papiery, po czym wyszedł z pomieszczenia. Wtedy czarodziej został sam. Tylko głupi, by tego nie wykorzystał.

Po szkole krąży wiele plotek na temat biur nauczycieli, ich zabezpieczeń, ochronny, ukrytej broni, środków uspokajających, alkoholu i narkotykach. Słyszał, nawet, jak Barton zapewniał, że gdzieś pomiędzy prawami człowieka, zostało zapisane, że nauczyciele w tej szkole mieli prawo brania wszystkiego, co tylko chcą, pod warunkiem, że w miarę trzeźwi, będą prowadzić zajęcia. Stephen nie wierzył w nic, co wygadywał klaun. Nawet jeśli niektórzy nauczyciele zachowywali się, jakby byli na jakimś haju. Jednak pomimo tych głupot, niektóre z plotek miały jakichś sens. Jak na przykład ta, że kolejka do ksero jest taka długa, że kadra zawsze kseruje sprawdziany najszybciej, jak tylko może, a potem trzyma je w sejfach w swoich gabinetach. Stephen zdołał odkryć, już w pierwszym tygodniu, jak wszelkie ksero nienawidzi ludzi i każda cholerna maszyna, psuje się akurat, kiedy ktoś do niej podchodzi.

Zaczął więc przeszukiwać wszystkie miejsca, gdzie ten wariat mógł ukryć sprawdziany. Przelatywał przez ściany, podłogę i sufit. Do biurka zajrzał chyba z tysiąc razy. Za portretami też niczego nie był. Pod doniczki zaglądał za każdym razem, kiedy koło nich przelatywał, a robił to dość często. Zmęczony zaczął przeglądać zawartość regału. I wreszcie go znalazł. Był ukryty za sklejonymi ze sobą grzbietami książek, które zostały pozbawione całej reszty ich jestestwa książkowego. Wyciągnął stos sprawdzianów i zaczął szybko je kartkować w poszukiwaniu tego właściwego. Wreszcie go znalazł. Przeczytał pytania tak dokładnie, jak tylko mógł i na szczęście dla siebie odkrył, że przynajmniej teraz jego super pamięć działała.

Zapamiętawszy wszystko, schował sprawdziany na miejsce, zostawiając wszystko, tak jak było przed jego pojawieniem się. Dla pewności użył jednego z czarów, który miał maskować wszystkie niedociągnięcia.

Następnego dnia napisał sprawdzian i dostał najlepszą ocenę. Więc później zrobił to jeszcze raz i jeszcze raz. A potem zobaczył, coś, co powiedział dalej. Nawet się nie obejrzał, kiedy zaczęto go nazywać za jego plecami detektywem. Spodobało mu się i nie przestał.

Stephen otrząsnął się z rozmyślań, kiedy zobaczył omówioną z nim dziewczynę, biegnącą w jego stronę. W pewnym momencie miał nawet wrażenie, że ona się zaraz wywróci, jednak udało jej się zachować równowagę.

-Przepraszam- powiedziała, kiedy wreszcie stanęła przed Stephenem. Chłopak czekał, zostanie uraczony jakąś wymówką. Może spotkała jakieś przyjaciółki i razem musiały omówić, niecierpiącą zwłoki sprawę, jak na przykład złamanie paznokcie, czy coś podobnego. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Dziewczyna w milczeniu się w niego wpatrywała i było to na tyle intensywne spojrzenie, że czarodziej pierwszy odwrócił wzrok. Westchnął.

-Miejmy to już z głowy- powiedział, po czym otworzył portal. Nie patrząc na swoją, pomimo wkręcenia się na siłę i wymuszenia od niego współpracy, partnerkę, przeszedł przez portal. Miał nadzieję, że może ten mały pokaz jego mocy, sprawi, że ona poczuje jakichś respekt w stosunku do niego.

Kiedy był już po drugiej stronie, zerknął przez ramię na dziewczynę. Ta, uważnie przyglądając się krawędzią portalu, przeszła przez niego. Stephen zamknął przejście, kiedy tylko obie jej stopy znalazły się po drugiej stronie. Dziewczyna uniosła wysoko brwi i lekko rozchyliła usta, jednak nic więcej. Żadnego krzyku ani niczego, co mogłoby zadowolić Strange'a.

-Idź za mną i nie oddalaj się.- Obrócił się w jej stronę.- I niczego nie dotykaj.

Nic nie odpowiedziała, jednak posłała mu takie spojrzenia, że nie pożałował, jej milczenia. Sam obrócił się, przewracając przy tym oczami i poprowadził ją w stronę biblioteki.

Zwracali na siebie uwagę. Magowie, czytający księgi, ćwiczący zaklęcia i nawet ci, którzy się po prostu przechadzali, zerkali w stronę nieznanej twarzy. Nowi adepci, na co liczyły, że ona nie zostanie jedną z nich, nie przechodzili na co dzień przez portal na główny plac. Teraz najpewniej zaczną krążyć jakieś plotki o tym, że Stephen zdradził sekret i nie jest dostatecznie godny zaufania, żeby powierzać mu jakiekolwiek zadanie. Wolal, żeby ona odeszła, a cały dzisiejsze zajście odeszło w zapomnienie.

Weszli do biblioteki, w której na szczęście nie było nikogo. Ludzie zwykle przychodzili tu po książki i wychodzili najszybciej, jak się dało. A bibliotekarz, który za każdym razem, przypominał o zbliżającym się terminie zwrotu, nie pomagał, aby ocieplić wizerunek tego miejsca.

-Idę poszukać Wonga.- spojrzał w stronę dziewczyny.- Ty się nie...

-Nie ruszaj? Nie oddalaj? Udawaj, że nie istniejesz?- przerwała mu. Wyglądał, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale jednak się nie odezwała.

-Dokładnie- odparł Stephen i ruszył w głąb biblioteki. Odszedł od niej najwyżej na odległość dwóch regałów, kiedy przed nim pojawił się Wong.

-Witaj Strange- powiedział mężczyzna.- Mam nadzieję, że przynajmniej tym razem przyniosłeś jakieś księgi, zamiast zabierać kolejne tomy ze sobą. Niedługo ludzie będą przychodzili do ciebie po książki, zamiast do mnie. - Słysząc to, Stephen jęknął w myślach. Nie zabrał żadnej z przeczytanych ze stosu przeczytanych książek, który się piętrzył przy jego łóżku. Zawsze o tym zapominał.

-Nie, ale mam za to coś innego, co może cię zainteresować- odpowiedział.

-A co to może być? Bo na pewno nie „Teoria ciemnego światła", którą zabrałeś mi, w trakcie, kiedy ją czytałem.

-Odwróciłeś się wtedy- mruknął pod nosem doktor. Widział, że Wong to słyszał, ale na szczęście żaden z nich nie kontynuował tematu. Głośnie dodał- To nie to, ale to także książka. I przyczepiona do niej dziewczyna.

-Dziewczyna?- Bibliotekarz spojrzał na niego rozbawiony.- Więc to teraz twój sposób na podryw? Zabieranie dziewczyn do Kamar-Taj? A co z Christine? Lubiłem ją.

-Z Chrisyine wszystko w porządku. A co do tej dziewczyny, ja nawet jej nie znam, ale posiada coś ciekawego, od czego nie chciała się odkleić. Gdybym mógł, zostawiłbym ja w szkole.

Ruszyli z powrotem razem. Kiedy jednak dotarli do miejsca, gdzie dziewczyna miała czekać na Strange'a, czarodziej jej nie zastał. Zaczął się rozglądać naokoło, zaczynając panikować. Co, jeśli to był jakichś jej plan, żeby się tu dostać i wykraść coś cennego? Co, jeśli teraz świat będzie zagrożony? Co, jeśli...

-Dzień dobry.

Usłyszał za sobą jej głos i był bliski podskoczenia. Obrócił się i zobaczył ją, stojącą tuż przy półce. A mógłby przysiąc, że jak wcześniej patrzył w to miejsce, nikogo tam nie widział.

-Dzień dobry- odparł bibliotekarz i nawet się lekko uśmiechnął.

-Miałaś się nie ruszać- powiedział Stephen. Te w odpowiedzi posłała mu kolejne spojrzenie, po którym nie musiała nic dodawać słownie. Na Oko Agamotto, Strange naprawdę zaczynał podejrzewać, że ona komunikuje się z ludźmi głównie przez spojrzenia, a nie słowa. Zrezygnował z dawania jej jakiejkolwiek reprymendy i zwrócił się do czarodzieja.- Wong to jest...- Spojrzał na dziewczynę.- Zapomniałem, jak masz na imię.

-Naprawdę Stephen, imienia damy nawet nie potrafisz zapamiętać?- zapytał go z kpiną w głosie Wong. Uśmiechnął się przy tym do dziewczyny.

Ta odwzajemniła uśmiech, jednak zrobiła to naprawdę delikatnie, po czym spuściła wzrok. Czyli jednak nie była tak odważna.

-Luna- odpowiedziała.- Luna Moon.

-Moon?- zapytał Wong.- Nazwisko brzmi znajomo.

-Na pewno tak- odparła tamta, brzmiąc, jakby była szczęśliwa, że wie coś, czego reszta nie wiedziała. I tym właśnie denerwowała Strange'a.

-Dobra Luna, pokazuj mu to- Stephen uciął wszelkie grzeczności. Chciał naprawdę mieć to za sobą.

Dziewczyna sięgnęła do swojej torby i podała książkę Wongowi. Czyli jemu raczyła dać swój wielki skarb.

-Ciekawe- mruknął Wong, przewracając kolejne strony. W końcu zamknął książkę i przejechał ręką po jej okładce.

-Wiesz może, skąd ona się wzięła w jej posiadaniu?- zapytał Stephen, wychylając się w stronę czarodzieja.

-Wiem, że może to cię zadziwić, ale nie znam wszystkich książek, jakie kiedykolwiek znalazły się w mojej bibliotece. A jeśli chcesz zapytać, czy jest kradziona, zanim da się to określić, trzeba zajrzeć do spisu. Proszę bardzo.- Oddał książkę dziewczynie. Ta uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi.

-Rejestru?- zapytał Stephen.

-Tak.- Wong ruszył w stronę swojego biurka. Otworzył czarami jakąś szufladę i wyciągnął z niej grubą, naprawdę starą książkę. Zdawała się wręcz rozpadać w jego dłoniach. Po niej wyciągnął jeszcze jedną, mniejszą i o wiele lepiej zadbaną. Przekartkował tą drugą, po czym coś odczytał i zapytał - Czy przypadkiem nie jesteś spokrewniona z Tatianą Moon?

-To moja babcia. A opowiadała mi o Kamar-Taj, odkąd byłam mała.

-To może wyjaśnić połowę tajemnicy- odparła bibliotekarz, po czym sięgnął po starszą książkę.- Mogłabyś mi pokazać ex libris, panno Moon?

-Oczywiście.- Luna Otworzyła książkę, na odpowiedniej stronie i pokazała ją bibliotekarzowi. Ten w jakichś sposób zeskanował go magią i nałożył na własną księgę, która zaczęła samoistnie się przekartkowywać.

-Co?- Strange spojrzał to Wonga, to na dziewczynę.- Czemu mi nie powiedziałaś, że twoja babka była w Kamar-taj?!

-Nie chciałam, żebyś zawracał sobie głowy niepotrzebnymi szczegółami- odparła tamta.- Najpewniej chciałbyś rozmawiać z moją babcią, żeby dowiedzieć się o tej książce i wszystko, sam byś odkrył, a ja nie dostałabym tego, czego chcę.- Odwróciła się w stronę Wonga.

Strange czuł się wykorzystany. Do tego jeszcze była obca, a bibliotekarz traktował, jakby była jedną z nich. Tak po prostu. Do tego jeszcze Wong śmiał cały czas się uśmiechać.

-Kim w ogóle była ta twoja babcia?

-Bibliotekarką- odparła bez wahania dziewczyna, stanęła koło aktualnego bibliotekarza, zupełnie, jakby była u siebie w domu.

-To dlaczego ona nadal tu nie pracuje?- zapytał, czując, że może usłyszeć, że jej babcia umarła, czy coś w tym stylu.

-Przeszła na emeryturę.

-To tak można?!- tym razem zwracał się do Wonga.- Mówiłeś, że trzeba oddać życie za swoje stanowisko.

-Dawniej, kiedy Przedwieczna żyła, można było, jeśli ona wyraziła na to zgodę. A dopóki było się na stanowisku, trzeba walczyć do końca życia, za to, co się broni. A w ogóle, jak tam twoja babcia?- zwrócił się do dziewczyny.- Kiedy się dopiero uczyłem, piastowała to stanowisko.

-A całkiem dobrze. Gada w większości naprawdę szalone rzeczy, jednak to normalne. Kazała mi przekazać jej kondolencje z powodu tego, co stało się z Przedwieczną, komuś, kto ma większe znaczenie w tej społeczności od niego.- Skinęła w stronę Stephena. Ten aż się gotował ze wściekłości.

-Dla twojej wiadomości, to ja byłem przy niej, kiedy ona umarła i mam wyższe stanowisko niż Wong.- Dziewczyna odpowiedziała mu kolejnym spojrzenie. Stephen policzył w myślach do dziesięciu, po czy zapytał- Skoro twoja babcia tu była, to dlaczego, ty się tu nie szkolisz? Ani jakikolwiek członek rodziny?

Chciał znaleźć jakikolwiek powód, żeby pokazać Wongowi, jakim ona może być zagrożeniem i najlepiej byłoby się jej pozbyć. Przy tym jednocześnie czuł się głupio, bo to on ją tu sprowadził.

-Tata nie chciał się mieszać w te sprawy. Moja siostra też nie chciała się tu uczyć. A ja się po prostu nie nadaje.- Zerknęła w stronę księgi.- Znalazł coś panie, panie Wong?

-Mogłabyś nauczyć, kiedyś Stephena kilku zasad grzecznego zachowania.

-Po tym, jak ją stąd zabiorę, nasza znajomość dobiegnie końca- zawyrokował Stephen. Nie chciał, żeby Wong zaczął sobie cokolwiek wyobrażać. Tylko tego mu brakuje.

-Całkowicie się z tobą zgadzam- odpowiedziała Luna.

-Nie wam będzie.- Wong nachylił się nad księgą.- Ta książka należała do jednej z kolekcji Przedwiecznej. I została ona wypisana z niej przez Przedwieczną.- Podniósł wzrok.- Tak było panno Moon?

-Tak.

-Ty jej wierzysz?!- Strange nie mógł, tego pojąc. Wong kiwnął mu w odpowiedzi głową.- Ale jesteś pewien, że ta książka nie została ukradziona, czy coś?

-Ta akurat została podarowana.- Znów nachylił się nad księgą.- Z tego zbioru lata temu ukradzione zostały dwie inne. Niejakie „Księgi Chaosu".

-Czy jest tu zapisane cokolwiek o drugim tomie mojej książki?- zapytała Luna. Brzmiała przy tym tak niewinnie, jednak Stephen patrzył na nią uważnie, szukając jakiegokolwiek śladu kłamstwa bądź oszustwa.

-Niestety nie. Niestety też muszę przypuścić, że nie znajdziesz jej na ziemi.

-Dlaczego?- zapytał Stephen. Zadowolony stwierdził, że wyprzedził w zadaniu tego pytania Lunę, która zdziwiona uniosła brwi.

-Ten zbiór został przekazany Przedwiecznej setki lat temu, przez jedną z jej przyjaciółek. Tak naprawdę nie ma w nich wiedzy dla nas użytecznej, przeczytałem te dostępne, jednak miał to być symbol ich przyjaźni, czy coś takiego. Tą przyjaciółką jest niejaka Frigga, królowa Asgardu. Mam nadzieję, że to zaspokoiło twoją ciekawość Stephen.

🧶🧶🧶🧶🧶🧶🧶🧶🧶🧶🧶🧶

Hej!

Przepraszam za przerwę. Przepraszam również, za nieregularne publikacje. Spróbuję się poprawić na przyszłość. Mam nadzieję, że podobał się rozdział. 

Ktoś ma jakieś pytania? Zażalenia? Wyznania nienawiści do postaci?

Ktoś chce posłuchać, jaki Jojo Rabbit jest cudowny? Jest cudowny.

Ktoś chce wiedzieć, gdzie mój kot śpi? Śpi w koszyku, gdzie kiedyś były moje pluszaki. 

Ktoś jeszcze, oprócz mnie nienawidzi prawie wszystkich postaci z "Pana Tadeusza" (wyjątki to Jankiel i Wolski)? 

Ktoś jeszcze zauważył, że w Endgame w domu Thora, jest krzesło zawieszone na ścianie? 

 Cokolwiek? Pisać, z chęcią odpowiem. 

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top