14

Luna szła korytarzem, udając, że idzie w jakimś konkretnym celu, a nie kręci się w kółko, czekając aż ludzie sobie po prostu, gdzieś pójdą. W skrzydle szpitalnym jednak ciągle ktoś się zjawiał. Tu biegł jakichś koleś, ze strasznie krwawiącym nosem. Tam jakaś czwórka, prowadzona przez jakąś dziewczyna, niosła nieprzytomnego gościa. Po nich przetoczyło się jeszcze kilka innych różnych osób. A kiedy Luna już zaczęła wątpić, czy zazna chwilę spokoju, wpadła na Rose, która prowadziła nikogo innego, a Zimowego Żołnierza. Chłopak miał na czole dość sporej wielkości rozcięcie, do którego przykładał skrawek jakiegoś materiału.

-Luna?!- zawołała dziewczyna, od razu tracąc zainteresowanie Barnesem.- Co ty tu robisz? Nie mów, że Kate spuściła łomot Peterowi? Nic mu nie jest?

-Peter jest cały- odparła Moon.- Chyba jeszcze się nie dowiedział.

-A to dobrze.- Odetchnęła z ulgą.

-A co mu się stało?-Luna wychyliła, aby lepiej widzieć Bucky'ego.

-Ten gość?- Rose spojrzała na chłopaka, zupełnie jakby sobie przed chwilą uświadomiła, że Barnes jest tuż za nią.- Myślał o niebieskich migdałach, nie patrzył, gdzie idzie i oberwał drzwiami od szafki, które otwierałam. I teraz na nich znajduje się czerwona plama DNA tego o to tutaj osobnika.- Nachyliła się do niej.- Ale za to odkryłam, że superbohaterowie jednak nie ściągają koszulek, aby tamować krwawienie. Tylko idą po jebaną apteczkę!

-Następnym razem pozwolę ci mnie dźgnąć drzwiczkami w brzuch, byś mogła zedrzeć ze mnie koszulkę- odezwał się Zimowy Żołnierz.- Chociaż mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego miałbym ściągać koszulkę?

-Istnieje taka plotka.- Machnęła ręką Rose.

-Jaka plotka?

-Że męska część bohaterów potrzebuje byle pretekstu, by ściągnąć koszulkę i zrobić scenę bez koszulki, jak w filmach.

-A czy te sceny w większości nie są zupełnie zbędne i dodane na siłę?

-Tak.- Kiwnęła głową Luna.

Rose już chciała coś jeszcze powiedzieć, ale drzwi, prowadzące do skrzydła szpitalnego, otworzyły się z hukiem. Przebiegł przez nie Steve i rozejrzał się po korytarzu. Miał przerażoną minę, a strach jeszcze bardziej się uwidocznił, kiedy zobaczył Bucky'ego. Od razu pobiegł w jego stronę. Luna zrobiła krok w tył i pociągnęła za sobą Rose, na w miarę bezpieczną odległość.

-Hej Steve- Barnes pomachał do Rogersa jedną ręką, starając się przy tym uśmiechnąć. Było to trudne, kiedy wiedziało się, że ma się przerąbane.

-Co ci się stało?!- To było pierwsze, co Kapitan powiedział, a raczej wykrzyknął, kiedy tylko był dostatecznie blisko. Barnes nie zdołał mu odpowiedzieć, bo ten obrócił się do dziewczyn.- Co mu się stało?!

-Uwierzysz, jeżeli ci powiem, że sam nadział się na szafkę?- zapytała Rose.

-Czy to prawda?!- Steve spojrzał na niego z mieszaniną gniewu i rozczarowania. W skrócie mówiąc, patrzył się na niego, jak rodzic, którego dziecko coś sobie zrobiło.- Jak mogłeś Bucky!?

-Nawet nie dałeś mi nic wytłumaczyć!- odparł Zimowy Żołnierz.- A od razu wierzysz jej!

-To proszę, powiedz, co się wydarzyło, że masz rozcięte czoło.- Wskazał na nie ręką.

-Więc szedłem i... Uderzyłem głową o kant metalowej szafki...

-To o czym ty myślałeś!? Pokaż to!- Złapał Bucky'ego za rękę, którą przytrzymywał materiał, tamując krwawienie. Spojrzał na ranę i jęknął.- James...

-Nie jest tak źle, jak sobie myślisz- pocieszył go Barnes.

-Trzeba się tym zająć.- Pociągnął przyjaciela dalej. Zatrzymał się i spojrzał na dziewczyny.- Rose, tak?

-Takie mam imię. O nazwisko radzę nie pytać.

-Okej... Jeśli nie masz nic przeciwko, mogłabyś z nami pójść i kiedy będą zszywać Bucky'ego, opowiedzieć mi o wszystkim?

-Tak jest Kapitanie!- zawołała Rose, po czym odwróciła się do Luny.- Ameryka mnie wzywa. Opuszczę cię teraz. Nie tęsknij. I daj spisać jutro matmę.

-Spisz z internetu- odparła jej Moon.

Rose jęknęła i poczłapała do dwóch żołnierzy.

-Ej Rogers! Mam koleżankę, która uwielbia Peggy Carter. Mógłbyś zrobić dla nasz wszystkich wielką przysługę i do niej podejść, złapać ją, jeśli zemdleje, bądź opowiedzieć jej o Peggy Carter?- zapytała, wychodząc z Kapitanem Ameryką i Zimowym Żołnierzem z korytarza.

Luna rozejrzała się naokoło, zauważając, że wreszcie nie ma tam oprócz niej nikogo. Włożyła rękę do kieszeni i natrafiła na pustkę. Zaklęła w myślach, sprawdzając też drugą kieszeń. Bez żadnych zmian. Małego szkiełka, które udało jej się stworzyć w drodze do skrzydła szpitalnego. Musiała się za bardzo rozkojarzyć i ono po prostu zniknęło.

Stanęła pod ścianę i zamknęła oczy. Oczyściła umysł ze wszelkich myśli i skupiła się na tym, co właśnie miała zrobić. Poczuła w dłoni kulkę cieni i ją rozgniotła. Trochę trwało, zanim z tej papki utworzył się nowy kawałek szkła, ale w końcu jej się udało. Otworzyła oczy i spojrzała na swoje dzieło.

Było małe i zamglone, a krawędzie były nierówne, ale przy tym ciągle było. I to się liczyło.

Przyłożyła je sobie do jednego oka, zamykając przy tym drugie i rozejrzała się po pomieszczeniu. Z tego, co udało jej się ustalić, Strange lubił przebywać właśnie w skrzydle szpitalnym. Możliwe, że ono przypominało mu jego, krótką, ale pełną sukcesów, karierę lekarską.

Niczego niezwykłego nie zobaczyła, więc podeszła do pierwszych drzwi i je otworzyła. Za nimi znalazł jakichś schowek na miotły. I nie było w nim Strange'a. Sprawdziła jeszcze dwa kolejne pokoje. Dopiero w trzecim, który okazał się gabinetem, zobaczyła przez szkiełko zamazaną postać, sprawdzającą dokumenty.

Ściągnęła szkiełko i spojrzała bez niego, ale nikogo nie zobaczyła. Założyła je z powrotem i dokładniej przyjrzała się postaci. Chłopak był ubrany w dziwny strój, trochę przypominający mnisie szaty. Nawet jej nie zauważył bądź to zrobił, tylko nie zwracał na nią uwagę, myśląc, że ona go nie widzi. Poruszał przy tym ustami, jednak Luna nie słyszała żadnego dźwięku, wydobywającego się z jego gardła.

-Doktor Stephen Strange?- zapytała, zmuszając się do wypowiedzenia każdego słowa, na tyle głośno, by mógł ją usłyszeć.

Stephen podniósł wzrok na nią wzrok. Nie odezwał się jednak, czekając najpewniej, aż sobie pójdzie i zostawi go w spokoju.

-Wiem, że tu jesteś w postaci astralnej. I muszę z tobą porozmawiać.

Czarodziej odsunął się od biurka i podszedł do niej, próbując ją przy tym wyminąć. Luna jednak za każdym razem stawała mu na drodze.

-Jeśli teraz odejdziesz i tak cię znajdę i przy okazji powiem, w jaki sposób dowiadujesz się o tych wszystkich rzeczach- ostrzegła go. Mag przyjrzał się jej uważnie.- Naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Proszę.

Strange spojrzał za nią, po czym znowu coś powiedział. Wyglądał do tego na znudzonego. Wreszcie się cofnął, machnął ręką i przeszedł krok do przodu.

-Mów. Nie mam całego dnia- usłyszała jego głos. Powoli ściągnęła szkiełko, lecz nawet bez niego zobaczyła Stephena. Był jednak na wpół przeźroczysty.

-Potrzebuje pomocy...

-Wszyscy potrzebują jakiejś pomocy- przerwał jej czarodziej.- Dlaczego miałbym jej udzielić akurat tobie?

-Mam coś, co może cię zainteresować.- Sięgnęła do torby i wyciągnęła książkę.- Wiesz, może co to jest?

-Jakieś tomiszcze, które tylko udaje...- mówił, dopóki nie przyjrzał się uważnie.- Otwórz ją.

Luna zrobiła, co kazał i pokazała mu pierwszą stronę.

-Te znaki... Ta księga jest z Kamar-Taj! Skąd ty ją wzięłaś?!

-Dostałam w prezencie.- Zamknęła książkę i złapała ją mocniej, na wszelki wypadek, gdyby Strange postanowił z powrotem zebrać ją do tego miejsca, o którym wspominał.- Skoro ona pochodzi z tego miejsca, to może wiesz, czy jest tam jej druga część?

-Nie znam na pamięć całego księgozbioru, ale wiem, kto zna. Musiałbym tylko wziąć ją ze sobą.- Wyciągnął ręce w stronę książki.

-Nie ma takiej opcji- schowała księgę do torby- a zresztą ty i tak nie mógłbyś jej zabrać ze sobą w tej postaci.

-A jak ty się nazywasz właściwie?

-Luna Moon.- Uśmiechnęła się do niego niewinnie.

-A dlaczego miałby ci w ogóle pomóc, Luna?

-Rozwiązałbyś wtedy jedną z zagadek Kamar-Taj. Skąd ta, najpewniej byle jaka księga, została wyniesiona z najbardziej strzeżonej biblioteki na świecie. Bo nie sądzę, by ktoś, kto zabrał tę książkę nie pokusiłby się o zabranie jeszcze innych, najpewniej cenniejszych.

-A ty skąd mogłabyś to wiedzieć?- Rozprostował dłonie, szykując się najpewniej do rzucenia jakiegoś zaklęcia.

-Przemyśl to Sherlocku. Nie zrobiłbyś tego, wiedząc, że cię nie złapią?

Nie odpowiedział, ale przyjrzał się jej dokładnie.

-Rozumiem, że w wyniku naszej współpracy zdobyłabyś drugi tom. A co ja miałbym z tego?

-Najpewniej szacunek całej swojej magicznej społeczności i udowodnienie reszcie, że Przedwieczna dokonała dobrego wyboru. I może wreszcie stałbyś się prawdziwym największym detektywem naszej szkoły.

Stephen wyglądał, jakby rozważał taką możliwość. To była chwila, której Luna się najbardziej bała. Teraz wszystko mogło się powieść i Strange łapie haczyk bądź też uzna ją po prostu za jakąś wariatkę, gadającą bzdury. A jej pojęcie o Stephenie było całkowicie błędne.

-Będę musiał zabrać twoją książkę- odezwał się w końcu czarodziej.

-Jeśli bierzesz książkę, bierzesz też mnie- odparła dziewczyna. -To transakcja wiązana.

Chłopak westchnął i jeszcze raz się jej przyjrzał. Po czym znowu westchnął.

-Jutro o szesnastej przed akademikiem. I to ty będziesz wszystko tłumaczyć Wongowi.

-Jasne.

-I wszystkie zasługi idą na mnie, a ty się cieszysz nową książką.

-Nie będę nawet miała możliwości rozmawiać z kimkolwiek z twojego świata.- Znów się do niego uśmiechnęła. Doktor Strange kiwnął głową, po czym zniknął.

Luna stała tam jeszcze przez jakąś minute. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie stworzyć kolejnego szkiełka i sprawdzić, czy Strange ciągle jest w pomieszczeniu. Jednak uznała to, za już przesadę. Dostała, to co chciała. Przyciągnęła do siebie torbę i wyszła. Zachowywała się najspokojniej, jak tylko potrafiła, tak żeby zupełnie nie wzbudzać żadnych podejrzeń, a wewnątrz wariowała z radości.

*************

-Jak wyszło?- zapytał Thor, odsuwając się od zeszytu, zupełnie, jakby ten miał zaraz wybuchnąć.

-Zobaczmy.- Bruce, już zmęczony, nachylił się nad obliczeniami.- Jeszcze raz, powiedz mi, dlaczego nie chcesz, żeby Jane uczyła cię fizyki?- Chciał po prostu zając Thora, czymkolwiek innym niż nachylaniem się nad jego ramieniem. Poczucie, że jego ręce były ciągle obserwowane, sprawiało, że był bardziej rozkojarzony i mylił się w prostych obliczeniach.

-Nie chcę niepotrzebnie komplikować naszego związku.- Odsunął się od Bannera i wyjrzał przez okno.- Ona rozumie fizykę, zupełnie, jakby to było coś prostego, jak... Jak polowanie na krumbla.

-Na co?

-Takie małe stworzenia, na które naprawdę łatwo się poluje. A ja nie chcę do tego wymęczyć Jane psychicznie. Jeszcze będzie miała ze mną same złe wspomnienia.

-Nie chcesz jej wymęczyć psychicznie... Dalego ja to robię.- odparł Bruce, czując tę ironię.

-Dokładnie przyjacielu. A nawet jeśli stracisz nad sobą panowanie, to zawsze jest jakaś rozrywka z Hulkiem.

-Dobrze, że Clint wyjechał i tego nie słyszy. Zrobiłby ci taki raban, że nie wiem.- Skończył liczyć i nie mogąc do końca uwierzyć, w to, co widzi, przeliczył wszystko jeszcze raz.

-A gdzie właśnie wyjechał Clint. Nie przypominam sobie, aby mówił mi to.

-Bo nie mówił niczego dokładnie- przyznał naukowiec- ale z tego, co się dowiedziałem, to pojechał do domu i odwiedzić kogoś, kogo nazywa małpą.

-Jak?

-Małpą.

-Co to jest małpa?

Bruce odłożył długopis i podsunął w jego stronę zeszyt.

-Naprawdę muszę cię zabrać do zoo bądź poprosić Jane, żeby to zrobiła. Może wreszcie uwierzysz w istnienie dziobaka.

-A są tam koale?- zainteresował się Thor.- Zawsze chciałem zobaczyć tego, żywego pluszaka, na żywo. O i jeszcze węże. Uwielbiam węże.

-Ty weź, się przeprowadź do Australii. Może byś się tam nauczył pływać.

-I jak wyszło?- Książę nachylił się nad zeszytem, wreszcie zauważając, że wreszcie doktor sprawdził, jego zadanie. Przyjrzał się wszystkiemu dokładnie. I dla pewności jeszcze raz. I jeszcze raz. Po czym jeszcze zapytał- Udało mi się?

-Dokładnie. A jeśli przeliczymy poprzednie zadania, to udałoby, mógłbyś dostać trójkę.

-Naprawdę? Z najczarniejszej magii?

-Ile razy cię prosiłem, żebyś tak tego nie nazywał?- Bruce zauważył, że telefon mu się zaświecił i po niego sięgnął.

-Nie wiem, ale to jest najprostszy sposób, aby wyrazić, co czuję względem tego przedmiotu.- Zaczął zbierać zeszyt i wszystkie długopisy, linijki, gumki, które leżały rozwalone na biurku, do plecaka. - To jest zupełnie tak samo, jak...

Bruce kiwał głową, w ogóle go nie słuchając. Wcześniej tego dnia, obiecał Tony'emu sprawdzić dane, jakie Friday zabrała podczas szukania Ultrona w necie.

Sam Iron man tego nie mógł zrobić, ponieważ miał jakieś ważne zebranie w firmie. Jednak Banner wiedział, że to wcale nie było prawdą. Żadne zebranie nigdy nie przeszkodziło Starkowi w robieniu czegokolwiek. Bywały nawet takie, w trakcie, których miliarder wykrzykiwał jakieś rzeczy, bo akurat przegrał w jakiejś grze, bądź kazał ludziom rzucać w niego butami.

Tak naprawdę Tony wraz z Hope poszli na zebranie kółka teatralnego. Chłopak naprawdę się w to wszystko wciągnął, a dziewczyna go jedynie bardziej zachęcała. Zawsze po spotkaniach szli razem do laboratorium i powoli przywracali kostium Wasp do stanu używalności.

Bruce uważnie przeczytał i zupełnie jak z zadaniem Thora, sprawdził wszystko jeszcze raz. Wynik jednak pozostał bez zmian i tym razem nie był on tak przyjemny, jak wiadomość o możliwej dostatecznej Odinsona.

-Thor- Bruce przewał gromowładnemu jego opowieść. Miał nadzieje, że nie brzmi na tak przerażonego, jak naprawdę jest.

-Co się stało przyjacielu?- Thor obrócił się w jego stronę. Patrzył na niego zaniepokojony.

-Musimy szybko znaleźć Tony'ego.- Bruce odsunął się od biurka i ruszył, wręcz pobiegł do drzwi.

🍠🍠🍠🍠🍠🍠🍠🍠🍠🍠

Helo!

Przepraszam, że w zeszłym tygodniu nie było rozdziału. Działy się rzeczy.

Mam nadzieję, że ten aktualny rozdział się nada i może nawet się komuś podobał.

Dziękuję, że poświęciliście czas na jego czytanie i mam nadzieję kolejny będzie już normalnie.

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top