12

Kiedy Bucky wrócił i wszelki ból, w szczególności palców u stóp, był, jakich otępiały. Miał pewne przeczucie, że dzisiaj po prostu tego było za dużo na raz i dopiero następnego dnia odczuje to całą mocą. I jednocześnie czekał na to, tylko po to, aby już to przeżyć, ale także się tego bał. To było po takie uczucie, jak wtedy, kiedy budzi się minutę przed budzikiem. Po prostu koszmar.

Chciał już mieć to za sobą. Chciał już to odchorować i iść dalej. Wiedział, że będzie bolało, ale pop tym poczuje się lepiej i wróci do gry z nowym doświadczeniem. Oczywiście nie miał zamiaru rezygnować, ale na razie został po prostu zastopowany i musiał przeczekać. Przy tym oczywiście da jej o wiele więcej przestrzeni, niż robił to aktualnie. Jasne cofnie się przez to o kilka dobrych tygodni, może nawet miesiące, ale ciągle nie zszedł ze sceny. Nie on. I przy tym nie chciał wyjść na gościa, który nie potrafi zrozumieć słowa „nie". Po prostu chciał się upewnić, bo coś... Coś nie pasowało.

Przy tym bał się tego bólu. Nie pierwszy raz, kiedy dostał kosza. Tylko wtedy dziewczyny obwiniały o nieudany związek ciągłą obecność Steve'a. Ale Bucky nie mógł zostawić Rogersa samego, ten od razu wpadłby w jakieś tarapaty. Tak się działo za każdym cholernym razem.

A Natasza nie obarczyła winą obecność Steve'a, który aktualnie też kochał się wpakowywać w kłopoty. Teraz winny był on. A to było czymś zupełnie innym. To była jego wina.

Do tego jeszcze wiedział, że będzie musiał to ukrywać przed resztą. W szczególności przed Steve'em. Chłopak od razu zacząłby panikować i starać się go pocieszać, przy tym, jak na najlepszego przyjaciela przystało, będzie chciał za wszelką pokazać, że staje po jego stronie. Do tego od razu zacząłby się przejmować o zdrowie psychiczne i stałby się nie do zniesienia. A to najpewniej zauważyłby Sam, który najpewniej wyciągnąłby od Rogersa, co się wydarzyło, to skończyłoby się pogrzebem.

Umył się, przyłożył lodowy okład do palców i dosłownie rzucił się na łóżko. Przy tym raz zerknął, czy Loki ciągle gapi się na sufit i czy będzie musiał spać na boku twarzą w stronę ściany, bo po prostu to było w środku nocy straszne. Na szczęście ten już spał. Bucky odetchnął i zatopił twarz w poduszce, pozwalając odpłynąć w sny, gdzie będzie odbywał dzisiejszy taniec i rozmowę z Nataszą, aż do obudzenia się.

Przez pewien czas w pokoju słychać było tylko spokojne oddechy dwójki śpiących chłopaków. Było cicho i spokojnie, tak jak powinno być w środku nocy. Potem jednak Loki zaczął oddychać z trudem, zaciskać szczękę, a w całym pomieszczeniu temperatura spadła o kilka stopni. Aż wreszcie Laufeyson się obudził.

Nie zdołał nawet uspokoić oddechu, a zaczął czegoś szukać. Sprawdził szafkę nocną, zajrzał pod poduszką i za łóżkiem. Już chciał zwisnąć głową w dół, żeby sprawdzić pod łóżkiem, kiedy sobie uświadomił, że berła już nie miał.

„Nie potrzebujesz go" pomyślał, powoli się uspokajając. Za wszelką cenę chciał uwierzyć w to. Naprawdę chciał. Tylko bez tego berła czuł się... pusto. Jakby to, co trzymało go w całości, odkąd puścił i spadł w kosmiczną dziurę, zniknęło. „Niczego nie potrzebujesz".

Rozejrzał się po pokoju. Raz Bucky nie spał, kiedy Loki obudził się po koszmarze. Od tamtej pory, uważniej mu się przyglądał i częściej zabierał mu wszystko, co uważał za potencjalnie niebezpieczne. Przez tydzień nawet musiał się golić w obecności żołnierza. Bucky twierdził, że w podobnych sytuacjach wpadają do głowy głupie myśli. A pomimo że w regulaminie jest wyraźnie zapisane, że ten, kogo współlokator umarł, został zabity, popełnił samobójstwo itd., w skrócie nie żyje, ma zapewnione dostanie się do kolejnej klasy, Zimowy Żołnierz stwierdził, że nie chce być wdzięczny Lokiemu za zdanie i woli to osiągnąć sam, bez niczyjej pomocy.

Sprawdził swój zapas sztyletów. Nie zostało ich dużo. Zanotował w myślach, że niedługo będzie musiał znowu otworzyć ten durny sejf i zabrać swoją własność. Ci, którzy dali go Barnesowi, naprawdę nie doceniali jego umiejętności.

Poszedł do łazienki i przemył twarz, po czy, zabrał jeden ze sztyletów i wyszedł. Nie obchodziło go, czy ktokolwiek go zobaczy, jak w jakiejś koszulce i luźnych spodniach, boso chodzi po korytarzach. Był środek nocy i wszyscy spali bądź siedzieli w swoich pokojach. Loki wszedł na schody i powoli wyszedł na dach. Człowiek musiałby być szalony, by się tam zjawić, bez żadnej bluzy, czy kurtki, a w szczególności bez butów. Noce nie były już ciepłe i z dnia na dzień robiło się coraz zimniej.

Zimno jednak było tym, czego Loki potrzebował. Ono do końca go obudziło i pozwoliło, by wszelkie wspomnienia snu uleciały. Z tym wiązał się dość spory minus. Był świadomy, że jutro, możliwe, że dzisiaj, będzie, bądź jest, piątek, czyli będzie musiał wrócić do Asgardu i preegzystować cały weekend, najpewniej zwisając głową w dół z łóżka i oglądając, jakich midgardzki serial, przy okazji najpewniej coś niszcząc. W zeszłym tygodniu był to regał i wszystkie książki. Pod koniec weekendu musiał to wszystko składać z powrotem, tak by nikt się nie zorientował, ale to, co czuł, kiedy coś niszczył był tego warte.

To było nawet śmieszne. Kiedyś oddałby wszystko, za zostawienie go w spokoju i pozwolenie mu siedzieć w pokoju cały weekend. A teraz, zrobiłby wszystko, zgodziłby się nawet na podwojenie tych durnych zajęć, na które Darcy go ciągnęła, byle tylko nie musiał wracać do Asgardu.

W usłyszał kroki i czekał do ostatniej chwili, kiedy obrócił się i sam przyłożył sztylet do szyi napastnika. Nie zrobił jednak nic takiego, by samego się osłonić przed ciosem. Czekał na niego, a ten nie nadszedł. Zamiast niego, stała tuż przed nim, w identycznej pozie, Nebula. Oboje przykładali sobie ostrza do gardeł i patrzyli sobie w oczy. Czekali, które zada ostateczny cios. Potem jednak w tej samej chwili opuścili i schowali broń.

-Gdzie jest Barnes?- zapytała go dziewczyna, wymijając Lokiego. Podeszła do krańca dachu i spojrzała w dół.

-Bez powitania?- zapytał ja z uśmieszkiem Loki.- Wiesz, ja też jestem żywą istotą, która ma uczucia.

Nebula rzuciła mu szybkie spojrzenie, po czym wróciła do patrzenia się w pustkę. Chłopak westchnął.

-Naćpałem go czymś i teraz dogorywa na podłodze w naszej sypialni. Cud, jeśli dotrwa do świtu.- Podszedł do niej.

-Jasne... A ja skróciłam przed chwilą moją siostrę o głowę- odparł kosmitka, nawet na niego nie patrząc.

-Kiedyś mi mówiłaś, że z chęcią, byś to zrobiła.- Zmarszczył brwi.- Co się z wami stało?

-Po prostu z nią pogadałam i wyjaśniłyśmy sobie wszystko. Rozmawiałyśmy o naszym dzieciństwie, treningach... o nim.- Spojrzała na niego.- Ty też powinieneś to zrobić. Pomaga.

Loki na początku nie zareagował. Po prostu patrzył na nią, na to wszystko, co z nią zrobił i przez myśl mu przeszło, że gdyby nie potrzebował w tym konkretnym celu, do jakiego potem go wykorzystał, albo by go zabił, albo, gdyby mu się „poszczęściło" i skończyłby tak samo. Potem wybuchł śmiechem.

-Jasne... Miałbym podejść do tego idioty i oznajmić: „Ej, pamiętasz tę inwazję na Nowy Jork, którą dowodziłem? To tak naprawdę, to zostałem do tego zmuszony przez fioletowego gostka, który nigdy nie wstaje z lewitującego krzesła". Już widzę, jak mi wierzy i w dramatycznej scenie się godzimy. I może przy okazji wpadnie Odyn i wszyscy sobie nawzajem wybaczamy?- Znów się zaśmiał.

Nebula w odpowiedzi przewróciła oczami i powiedziała:

-Powinieneś mu powiedzieć. Jesteś głupi, tego nie robiąc. Nie...- Zerknęła na niego.- Jesteś tchórzem.- Loki udawał, z tego nie słyszy. Thor najpewniej za taką zniewagę, zrzuciłby dziewczynę z dachu, bądź, po swojej cudownej „przemianie", wyzwał ją do pojedynku.- Za bardzo się boisz i uciekasz od wszystkiego, co tylko sprawia ci trudność.

-I kto to mówi? Dalej, jeszcze nie chwaliłaś mi się, jak zwiałaś od ojca.

-Uciekłam- przyznała- tylko ja w porównaniu do ciebie, nie mam zamiaru wiecznie uciekać, a spotkać się z nim i wszystko sobie wyjaśnić. W możliwie jak najboleśniejszy sposób.

-To kiedy wyjeżdżasz?- Od razu zapytał. Nebula nigdy nie lubiła przenośni i kłamstw. Zawsze, jak coś mówiła, mówiła to z całą pewnością, że to zrobi, lub już zaczyna robić.

-Zaraz po tych terrańskich świętach i nowy roku.

-Jak go spotkasz, dźgnij go kilka razy ode mnie.

-Możesz ze mną lecieć.

-Kusząca propozycja, tylko...- Uniósł rękę, pokazując jej złotą bransoletę. Spod niej wystawał bandaż. Po noszeniu jej bez przerwy pozostały mu zadrapania i miejscami obdarta skóra. Dlatego, by tylko nie czuć bólu i zapobiec kolejnym ranom, smarował całe przed ramię maściami i bandażował je. Na co dzień używał iluzji, by ludzie tego nie widzieli, ale teraz nie miało to żadnego sensu.- Jestem jakby to powiedzieć, uziemiony.

-Zawsze to ja mogę wszystko powiedzieć Thorowi. I wtedy będziesz musiał lecieć- stwierdziła dziewczyna.

-Bo jeszcze ci uwierzy. Prędzej stwierdzi, że rzuciłem na ciebie jakichś czar, bądź przejąłem nad tobą kontrolę.

-A potrafisz to sam zrobić? Bez berła?

-Nie- odpowiedział, ale to nie było całkiem kłamstwo. Istniało pewne zaklęcie, które pozwalało przejąć pełną kontrolę nad człowiekiem. Bądź, co łatwiejsze, martwym ciałem. Działało jak krótkotrwały horcrux, który nie ratował życie, jeśli sam czarodziej został zabity, bądź ratował, jeśli zostało zabite kontrolowane ciało, ale wtedy zazwyczaj kończyło się na samobójstwie maga. A przy okazji zaklęcie było trudne, bolesne i ogólnie niemile przyjmowane. Ale za to nie trzeba było nikogo zabijać.

Zapadła nieprzyjemna cisza. Taka nieprzyjemna. Zupełnie jakby mieli coś ważnego sobie do powiedzenia, a żadne z nich nie wiedziało, jak do tego dojść. Tylko że nikt nie wiedział też, co to mogłoby być. Do tego to było męczące, a Loki coraz bardziej odczuwał brak butów na nogach.

-Rozmowy z tobą to czysta przyjemność. A jak to z przyjemnościami bywa, trzeba je dawkować, bo jeszcze się uzależni.- Ruszył w stronę drzwi.

-Jeśli jednak zmienisz decyzję, może znajdę dla ciebie miejsce.

Loki spojrzał na nią. Wyszkolona zabójczyni bez skrupułów, która się po prostu bała. Nie było tego słychać w jej głosie ani w postawie, ale samo to, że wspomniała znowu o swojej propozycji, to potwierdzał. Bała się samotnej podróży, spotkania z ojcem i późniejszym zmierzenia się z nim. Przy tym nie chciała prosić o pomoc siostry, czy kogokolwiek, kogo znała o wiele lepiej niż Laufeysona. Nie chciała ryzykować życiem jej siostry, znajomych, a może nawet przyjaciół. Tymczasem Loki nadawał się idealnie.

-Wiesz co? Chyba wolę żyć tym marnym życiem, jakie teraz mam, bądź zostać straconym, niż znowu go spotkać.

-On będzie czekał- odparła spokojnie.- Czekał aż sobie ułożysz z powrotem życie, tylko po to, aby się zjawić i wszystko zrujnować. Uwielbia to robić.

Loki się zaśmiał. A więc to tak. Zastraszanie?

-Proszę cię- odezwał się w końcu.- Ułożyć sobie życie? Ja? A podobno nie potrafisz żartować- powiedział, po czym zamknął za sobą drzwi. Kiedy tylko przestał być widoczny, wszelki uśmiech zniknął mu z twarzy i zastąpiła go pustka.

***************

Luna czarowała. Tak przynajmniej jej siostra, Sunny, od zawsze nazywała to, co potrafiła robić. Sama jednak nie była z tym zgodna. Co potrafiła, nie było normalne, ale czarami, by tego nie nazwała. Po prostu nie pasowało.

Prawie zupełnie nic nie widziała. Jednak to jej zupełnie nie powstrzymywało przed „czarowaniem". Po prostu musiała przyzwać do siebie cień, a potem wyobrazić sobie, jaki kształt miałby przyjąć. Zwykle były to proste figury, bo reszta była po prostu za trudna. Najbardziej skomplikowaną rzeczą, jaką potrafiła zrobić, był zwykły długopis.

Bała się zapalić światło, bo jeszcze obudzi Wandę. Współlokatorka przyszła wieczorem tak zmęczona, że po prostu padła na łóżko i zasnęła. Luna nie chciała jej budzić, nawet niezamierzenie, nie dlatego, że martwiła się o jej zdrowie. Po prostu już wystarczająco dużo osób wie, co potrafi. Gdyby mogła wybierać, kto by wiedział, z całej gromady pozostałaby jedynie Sunny.

„Jeszcze raz" pomyślała, mając zamknięte oczy, trzymając w dłoniach idealną kulę o powierzchni szkła. Skupiła się i wyobraziła sobie, jak ta kula przyjmuje kształt róży. W teorii było to proste, ale tak naprawdę trzeba było wyobrazić sobie wszystko, tak konkretnie, jakby naprawdę to widziała przed sekundą. A jeśli się wahało bądź było się niepewnym przez co do jednej, nawet najmniejszej rzeczy, wszystko się rozpadała. A jeśli się to udało, należało się pilnować, aby stworzona rzecz się nie rozpadła w nicość.

Czuła, jak kula zmienia kształt. Obawiała się otworzyć oczy, aby sprawdzić, czy jej się w końcu udało, a nie jak te kilkaset razy wcześniej, powstała z tego jakaś papka.

Patrzyła z niedowierzaniem na idealnie taką różę, którą miała w głowie.

-Tak- wyszeptała i była przez chwilę tak szczęśliwa, że na chwilę przestała widzieć wszystko dokładnie w myślach. I właśnie wtedy płatki kwiatu zaczęły się po prostu rozpływać.- Nie, nie, nie, nie...- Skupiła się najszybciej, jak tylko potrafiła. Róża przestała się rozpływać i mimo że to, co już się rozpłynęło, nie wróciło, a sama róża wyglądała inaczej, nie miała już wszystkich detali i była miejscami za bardzo kanciasta, a gdzie indziej zbyt mocno okrągła, to była ciągle róża. Nie miała miękkich płatków i cały kwiat miał taką samą konsystencję. Luna wiedziała, że była zdolna do stworzenia idealnej róży, różniącej się od prawdziwie jedynie kolorem. Wszystko, co w ten sposób tworzyła, zawsze było czarne lub szare. Tylko na razie tego jeszcze w pełni nie opanowała.

Zadowolona z siebie Luna rozejrzała się po pokoju, sprawdzając, czy Wanda na pewno śpi. W pomieszczeniu było jakby bardziej szaro, niż wcześniej, ale cała reszta się nie zmieniła.

Zmęczona dziewczyna położyła różę na stoliku nocnym i się położyła. Widziała, jak kwiat, zupełnie jak wizja w jej głowie, się rozpływa. Jednocześnie w pokoju zrobiło się ciemniej.

Luna obróciła się i spojrzała w ścianę. Wiele nauczyła się sama z książki, którą dała jej babcia. Babcia od zawsze była dziwną kobietą, gadającą zazwyczaj bzdury, jak na przykład to, że obiecała dać Lunie na szesnaste urodziny stary miecz, który trzymała w domu. Miała jednak chwilami rację i dawała dobre wskazówki. Mówiła, że książka jej pomoże i pomogła. Tylko to ciągle nie wystarczało. Miała więcej pytań i chciała po prostu móc zrobić więcej. Dziewczyna podczas czytania odkryła, że to tylko jedna z dwóch części. I liczyła na to, że właśnie w tym drugim tomie znajdzie na wszystko odpowiedzi.

Tylko najpierw musiała go zdobyć. Babcia go nie miała, ale Luna podejrzewała, kto mógłby mieć jakiekolwiek informacje na jego temat. Aby dotrzeć do książki, musiała najpierw dotrzeć do Strange'a. Najlepiej w jego astralnej formie, kiedy najmniej się jej spodziewa.

🌝🌝🌝🌝🌝🌝🌝🌝🌝🌝🌝🌝🌕

Hejo!

Przepraszam za spóźnienie, mam nadzieje, że rozdział się spodobał. 

Wcale nie oglądam nie piszę tego nie patrząc na ekran, bo oglądam rozdanie Tony's z 2011... Neil Patrick Harris, jak ty tańczysz! Jak ty śpiewasz! Jesteś cudowny! Harry Potter... Daniel Radcliffe śpiewa! Ale on mały.... 

To tak wracając do tego, co naprawdę robię,  to przepraszam i postaram nie być taka leniwa, aby w przyszłym tygodniu rozdział wyszedł w sobotę. Sorry.

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top