007
18/19.05.2010r.
Może zwykle tego po mnie nie widać, ale gdy Kagami zobaczył jak bez mrugnięcia okiem zabijam człowieka (w samoobronie) cały panikowałem wewnątrz. Widział mnie, zobaczył moje drugie oblicze. Myślałem, że spanikuje i ucieknie, mądra osoba by to zrobiła, ale to Kagami. Zachował zimną krew i na spokojnie zażądał ode mnie wyjaśnień.
Idiota ze mnie. Mogłem wtedy skłamać. Wymyślić jakąś głupią historyjkę o lekcjach samoobrony. Przecież widział wa własne oczy, że zostałem zaatakowany.
Patrzył wprost na mnie. Na moje trupio-blade oczy. Większość ludzi gdy mnie widzi takiego, natychmiast odwraca wzrok.
- Więc? Mów o co chodzi? Kim jest ten facet? - Wskazał na trupa obok, ale nie spojrzał na niego. Czułem, że stara się mówić spokojnie, ale nie wychodziło mu. Czemu się dziwić, nie codziennie twój kumpel zabija kogoś na twoich oczach.
- Wkrótce ci wszystko wyjaśnię - Sięgnąłem po telefon z kieszeni. - Ale najpierw trzeba zająć się ciałem.
Kagami pobladł.
Wybrałem numer i natychmiast odebrano.
- Hiroshi? Przyślij ludzi na Tsurino, mają do posprzątania. I samochód.
Po paru minutach przyjechały dwa czarne samochody z przyciemnianymi szybami. Podszedłem do jednego, otwierając tylne drzwi Kagamiemu. Ten zawahał się chwilę.
- Ufasz mi? - spytałem najłagodniej jak tylko umiem. - Obiecałem ci prawdę i ją dostaniesz, ale na razie musimy pojechać w bezpieczne miejsce.
Nie mam pojęcia co mógł wtedy myśleć. Ale po chwili niepewnie wsiadł do środka. Wkrótce ja usiadłem obok niego. Nachyliłem się do kierowcy.
- Do domu.
Facet tylko skiną głową i ruszył, zostawiając za nami ludzi sprzątających zwłoki. Rano nie było już śladu po nim.
Gdy zajechaliśmy na miejsce, wyszliśmy z samochodu kierując się do wysokiego apartamentowca. Obecnie znajdowaliśmy się w bogatszej dzielnicy. Mijany przez nas portier skłonił się lekko mówiąc swoje typowe "Witaj, młody Kuroko".
Zignorowałem pytające spojrzenie Kagamiego.
Windą pojechaliśmy na piąte piętro.
- Cały budynek należy do mojego ojca - powiedziałem, wychodząc z windy. Pokierowałem nas do mojego apartamentu.
- Kim jest twój ojciec? - spytał, wchodząc za mną do środka.
Zamknąłem drzwi.
- Yakuzą - Popatrzyłem na niego. - A ja jego przyszłym następcą.
Kagami zacisnął usta w kreskę i patrzył na mnie uważnie.
- Odrażające, prawda? Twój kumpel babra się w takim czymś. - Parsknąłem. Wbiłem wzrok w podłogę. - Zrozumiem, jak zechcesz zerwać kontakt. Może tak będzie nawet lepiej, nie będziesz narażony...
- Więc to jest twoje drugie oblicze?
Poderwałem na niego wzrok. Wzdrygnął się pod moim spojrzeniem, ale szybko zachował spokój. Co więcej, patrzył wprost w moje oczy, czego nikt nigdy nie robi. Chyba, że jest to osoba, która ginie. Jakby kryło się w nich widmo śmierci. Podwładni mojego ojca nawet wymyślili historyjkę, że gdy ktoś spojrzy w moje oczy, umrze.
Ale on wpatrywał się i nawet nie drgnął.
- To co widzą nasi przyjaciele to zobojętniała maska? - Stanął naprzeciw mnie, nie odrywając wzroku.
- Większość mnie. Od zawsze taki byłem. Nigdy się szczerze nie zaśmiałem. Nie posiadam sumienia, nawet po zabiciu tamtego gościa. Miałem chujowe dzieciństwo, to mnie tak zepsuło.
- Naprawdę jesteś jak duch. - Odgarnął kosmyk moich włosów, które opadły mi na czoło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top