003
04.07.1999r
Mężczyzna w garniturze o imieniu Akijo, zabrał mnie do apartamentu, w którym, jak powiedział, będę bezpieczny. Hiroshi siedział ze mną i pilnował podczas nieobecności mężczyzny.
Nudziłem się strasznie. Chodziłem po dużym, bogato wyposażonym mieszkaniu, ale nic ciekawego nie znalazłem. Może poza obrazem dwóch nagich, kobiet trzymających się w uścisku i patrzących sobie w oczy.
Siedziałem na kanapie obitej w czarną skórę i majtałem nogami. Niecierpliwiłem się. Hiroshi nie odpowiadał na moje pytania, poza "sam zobaczysz". Z jego rozmowy telefonicznej podsłuchałem, że Akijo ma kogoś odebrać z lotniska i przywieźć tutaj. Miała to być osoba, której nie znam, oczywiste.
Zegar wskazywał trzecią w nocy. Sen wkradał mi się na powieki, lecz usilnie z tym walczyłem. Usłyszałem trzaśnięcie drzwi, co trochę mnie rozbudziło.
- Powiesz mi wreszcie Akijo czemu mnie tu przywiozłeś? - Ton głosu nie wskazywał na przyjazny. Jego właściciel musi być naprawdę zirytowany.
Pomimo ciekawości, usiedziałem w miejscu.
- To jest twój powód przyjazdu tutaj - Usłyszałem Akijo za sobą.
Stukanie butów o panele mówiło mi, że ktoś się do mnie zbliża, powoli. Gdy osoba znalazła się obok, zerknąłem na niego. Zobaczyłem własne odbicie, tyle że starsze. Blady mężczyzna miał trupio błękitne oczy, które przy wąskich źrenicach były straszne. A niebieskie, przydługie włosy zaczesane do tyłu. Był tak samo elegancko ubrany co Akijo, w czarny garnitur.
Mężczyzna przyglądał mi się zmieszany. Jego jasne brwi były zmarszczone. Stanął naprzeciw mnie, obserwując uważnie z góry.
- Akijo, kto to? - spytał mężczyzna.
- A na kogo ci wygląda? To twój syn.
Mężczyzna chrząknął, patrząc przed siebie na Akijo.
- Skąd masz pewność.
- Ponieważ umiem łączyć fakty. Chyba nie muszę ci przypominać, że twój ojciec jest homoseksualny a spłodził cię tylko dlatego, że musiał mieć potomka. Ten oto chłopiec ma sześć lat, dokładnie tyle lat temu ostatni raz spotkałeś się za swoją znajomą.
- O kim mówisz?
- Irasaki Yomi.
Błękitnooki spojrzał na mnie.
- To jej syn?
- Wasz syn - odparł. - Jego matka nie była zdolna do wychowywania go.
- Znęcała się nad nim - wtrącił Hiroshi.
Mężczyzna uniósł delikatnie mój podbródek, przyglądając się mojej szyi, na której widniały świeże siniaki.
- Zdajesz sobie sprawę, że musiałbyś spłodzić potomka, ale jak widać lubisz wszystko przyspieszać. Nasz szef niedługo odejdzie ze swojego stanowiska, ale i tak go przygarnie, niezależnie od twojej decyzji. Czego byś nie zrobił, ten dzieciak jest twoim synem.
- Możecie zostawić nas samych? Już, wynocha - rozkazał mężczyzna.
Po chwili Ajijo i Hiroshi wyszli z salonu.
- Jak ci na imię, dzieciaku? - spytał, ściągając marynarkę. Usiadł obok, twarzą do mnie, opierając łokieć o oparcie kanapy, dłonią podparł głowę.
- Tetsuya.
- Tetsuya. Tetsu mi lepiej pasuje.
- A ty jak się nazywasz?
- Sakurai Kuroko.
- Będę ci mówił Sakura.
Mężczyzna zmrużył oczy.
- Wyglądasz młodo, ile masz lat?
- Dwadzieścia cztery.
- Więc byłeś gówniarzem gdy mnie począłeś.
- Nadal nim jestem - uśmiechną się ukazując białe zęby. - Ojciec nadal nazywa mnie rozpuszczonym smarkaczem. Ja na super tatę się nie nadaję, nie umiem wychować dziecka.
- Miałeś wcześniej dzieci?
- Nie.
- To skąd wiesz, że nie wychowasz skoro nigdy nie próbowałeś? Kiedyś trzeba dorosnąć.
- Ty nie bądź taki mądry.
- Ale ja jestem mądry. I w przeciwieństwie do ciebie, ja musiałem szybciej dorosnąć.
- Masz dopiero sześć lat.
- I doskonale wiem, że sprzymierzeńca szybciej znajdę w ciemności niż wśród ludzi. Ludzie to potwory.
- Mnie też uważasz za potwora?
- Nie, ty tylko strasznie wyglądasz.
Sakurai zaśmiał się. Ma naprawdę dziwny śmiech, rechoczący i donośny.
- Masz rację, ludzie to potwory, dlatego odchodzimy w ciemność, ale nawet w ciemności odnajdziemy kiedyś swoje światło. Zadziwiasz mnie, wyróżniasz się od innych dzieci. I jestem ciekaw na kogo wyrośniesz, dopilnuje byś stał się porządnym człowiekiem. Witaj w rodzinie, Tetsuya Kuroko.
I tak oto stałem się synem największej szychy w przestępczym świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top