001

03.07.1999r

   Lato. Pora roku, którą uwielbiam najbardziej. Wychodzę rano z domu i wracam późnym wieczorem, gdy na zewnątrz jest już ciemno. Zawsze staram się wstawać wcześniej przed matką, by zjeść śniadanie i ulotnić się z domu zanim ta wstanie. Ciotki o takiej porze nie ma w domu i wraca dopiero wieczorem. Wtedy gdy ona pracuję, wolę przebywać poza domem, by matka znowu mnie nie krzywdziła. Dlatego staram się jej unikać i wracać do domu, gdy ciotka jest po pracy. 

   Wszedłem do super marketu, zabrałem koszyk i znikłem pomiędzy alejkami. Ludzie, których mijałem spoglądali na mnie z uśmiechem. Dla niektórych może wydawać się to urocze, gdy sześciolatek robi zakupy. Ale ktoś w mojej "rodzinie" musi to robić. Matka śpi a ciocia w pracy. Oczywiście zrobione zakupy wypada zanieść do domu, ale nie mam zamiaru wchodzić do pieczary smoka wcześniej niż o dwudziestej. Zawsze zostawiam je u sąsiadki i wracam po nie, gdy jest bezpiecznie. 

   Dobra, marchew mam, pomidory, grzyby, brakuje mi jeszcze ryżu. Wszedłem w odpowiednią alejkę i szukałem wzrokiem produktu. Nagle dostrzegłem opakowanie, które było ostatnie, całe szczęście na wysokości, do której sięgam. Złapałem opakowanie. Zobaczyłem przez chwilę przelatującą dłoń, starającą dorwać pudełko. 

- To moje! Oddaj! - usłyszałem chłopięcy pisk. Spojrzałem w bok i zobaczyłem chłopaka, niewiele niższego ode mnie. Miał ciemną karnację i granatowe włosy. Patrzył na mnie spod byka. 

- Czy nie wyraźnie mówię? - warknął. Dzieciak mógł mieć co najmniej pięć lat.

- Byłem pierwszy - odparłem obojętnie. 

- Zamknij się! Zabrałeś mi go, gdy po niego sięgałem! 

- Ciocia kazała ci wziąć tylko ryż. Co ty robisz, Daiki? - Podeszła do nas różowowłosa dziewczynka. Spojrzała na chłopaka, marszcząc brwi, a potem na mnie, tyle że z przerażeniem. Schowała się za granatowowłosym.

- Momoi! Nie szczyj w pieluchę i mi pomóż! - warknął dzieciak. Powoli miałem dość całej tej sytuacji. 

- Masz - Wyciągnąłem w jego stronę rękę z ryżem. - Wymyślę coś innego na obiad. 

- Hę? - popatrzył zmieszany najpierw na moją dłoń, a potem na twarz. Wcisnąłem pudełko w ręce chłopaka i odszedłem w stronę kas. 

   Po zrobionych zakupach, wracałem w stronę bloku, niosąc w rękach siatkę. Mam nadzieję, że pani Namura będzie w domu i będę mógł zostawić u niej zakupy. 

   Nagle coś mnie uderzyło, przez co upadłem na ziemię. 

- Sory młody - usłyszałem męski głos. - Nie widziałem cię - Uniosłem głowę i zobaczyłem osobę, która mnie potrąciła. Był to młody chłopak, o ciemnych oczach i długich falowanych włosach. Mógłby być uznanym za przystojnego, gdyby nie blizna ciągnąca się po lewym policzku i przez nasadę nosa. Gdy tylko spojrzał na mnie, natychmiast wytrzeszczył oczy, jakby zobaczył ducha. Zignorowałem go. Schowałem do siatki produkty, które wypadły przy upadku. Wstałem z ziemi, otrzepałem się i wznowiłem spacer. 

- Czekaj - zawołał za mną. Nie zwróciłem na to uwagi i znikłem w tłumie ludzi. 

***

   Po zostawieniu zakupów u sąsiadki, poszedłem na plac zabaw znajdujący się nieopodal bloku, w którym mieszkam. Siedziałem na huśtawce, obserwując inne dzieci bawiące się i śmiejące. Ja spędzałem czas samotnie z maską obojętności na twarzy. Najwyraźniej nie wzbudzałem sympatii u innych dzieci, dlatego te omijały mnie szerokim łukiem. 

   Usłyszałem piski dzieci i dwa złowieszcze śmiechy. Uniosłem głowę, patrząc w stronę piaskownicy. Dzieciaki uciekały od niej z krzykiem. W piaskownicy znajdowały się dwie osoby, chłopiec i dziewczynka. Chłopak o grubych, czarnych brwiach stal w piachu, z łopatką w ręku.

- Od dziś ona jest nasza! - krzyknął chłopak. - Spadać mi stąd! - zrobił zamach nogą, kopiąc piach. Pech miała czarnowłosa dziewczynka, która kucając była w polu rażenia drobnych ziarenek. 

- Ale nie syp na mnie, Bakoto! - dziewczynka rzuciła się na niego z grabkami. 

   Niedaleko usłyszałem dziewczęcy płacz. Odwróciłem się, skąd dobiegał lament. 

- Aominecchi, zabierz go! Zabierz! - Po przyjrzeniu się, okazało się, że to chłopak tak histeryzuje. 

- Uspokój się, to tylko motyl - bąknął ciemnoskóry. Nagle jego wzrok spotkał się z moim. - To ty! - wskazał na mnie.

- Nie ładnie jest pokazywać palcem, nanodayo - upomniał zielonowłosy, poprawiając okulary. 

   Granatowowłosy podbiegł do mnie. 

- Znowu się widzimy! - powiedział uśmiechnięty. - Czemu siedzisz tutaj sam? 

- Ponieważ nikt nie chce się ze mną bawić. 

- To ja się z tobą pobawię! Jestem Aomine Daiki! - wyciągną do mnie dłoń. 

- Irasaki Tetsuya - uścisnąłem jego dłoń. 

- To w co chcesz się pobaw... - urwał, patrząc w górę lekko przerażony. Padał na nas cień bardzo wysokiej osoby. 

- Niestety, ale dziś się nie pobawicie - usłyszałem za sobą niski głos, należący do mężczyzny. Obejrzałem się w tył. Był to chłopak, który wcześniej mnie potrącił, gdy wracałem z zakupów. 

- Znasz tego gościa? Wygląda zbyt podejrzanie - chłopak złapał mnie za rękę, przyciągając do siebie.

- Muszę odprowadzić Tetsu do domu. I jest sprawa, którą musimy obgadać - spojrzał na mnie. 

   Wiem, że nie powinno się ufać obcym i nie zaufałem. Ale zgodziłem się z nim pójść. 

- Spokojnie, znam go - powiedziałem. - Może się jeszcze kiedyś spotkamy - uśmiechnąłem się lekko do Aomine i odszedłem z brunetem.

- Do zobaczenia! - krzyknął za nami. 

   Myślałem, że zaprowadzi mnie gdzieś daleko, a siedzimy spokojnie z ławce w parku. Wzrok niektórych przechodniów kierował się ku ciemnowłosemu. Jego wyraz twarzy i blizna, wcale nie wzbudzały sympatii. 

- Po co tu siedzimy? - spytałem. 

- Mam do ciebie kilka pytań - sięgnął do kieszeni po zapalniczkę i papierosa. Zapalił go, zaciągając się dymem. - Ile masz lat?

- Sześć.

- Z kim mieszkasz?

- Z ciocią i kobietą, która zwie się moją matką. 

- Czemu tak mówisz o swojej mamie?

- To nie mama, tylko potwór - Brunet przyjrzał mi się uważnie. 

- To przez nią te siniaki? - uniósł skrawek mojego rękawa. Milczałem. I tak znał odpowiedź.

- Jak ona się nazywa?

- Irasaki Yomi.

- Rozumiem - z ust wypuścił kolejny kłąb dymu. - Jak ci się z nimi mieszka?

- Okropnie. Choć ciocia daje mi trochę opieki, ale i tak niemalże codziennie jestem sam z matką. Ciocia pracuje do późna, a ja w tym czasie wolę być poza domem.

- A chciałbyś mieszkać z kimś innym?

- Nie ma nikogo, kto by mnie chciał.

- Możemy się o tym przekonać. O ile zechcesz ze mną pójść. 

*******************

Patrząc w przyszłość tej książki będzie ona pewnie w ciul długa i długo będzie powstawać. Ale sądzę, że warto.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top