Rozdział III
"Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Dobrze widzi się tylko sercem"
A.de Saint-Exupéry
_________________________________
Wiele lat później - gdy kończyliśmy już gimnazjum - moi rodzice wyszli na bal na całą noc i przyszłaś do mnie bez pytania na maraton filmowy, obładowana chipsami i popcornem.
Lubiłaś oglądać ze mną filmy bo: 1. Miałem fajne kino domowe, 2. Byłem jedynym chłopakiem, do którego mogłaś się przytulać bez obawy, że zacznę cię łapać za tyłek.
Tego pamiętnego dnia postanowiliśmy obejrzeć parę klasyków. Król Lew, Ojciec Chrzestny, E.T. Czyli nasze ulubione gatunki filmowe.
Gdy już skończyły nam się wszelkie przekąski i staliśmy się już trochę ociężali, zaproponowałaś ostatni film, idealny na taką cichą, piękną, spokojną noc.
Klasyk klasyków i ulubiony film nas obojga, czyli Titanic.
Słowo daję, on nigdy mi się nie znudzi i Tobie zapewne też.
Senność z powodu pełnego żołądka i rozbudzenie od światła telewizora walczyły w nas obojga, ale dotrwaliśmy do samego końca.
Był środek nocy. Leżeliśmy, wtuleni w siebie na kanapie. Miałaś zaszklone oczy. Poprzednim razem jeszcze płakałaś, teraz chyba byłaś zbyt zmęczona albo przyzwyczajona do widoku młodego di Caprio ginącego w odmętach Oceanu Atlantyckiego.
Pomyślałem sobie wtedy, że byłaś inna od wszystkich dziewczyn, bo nigdy w życiu nie wzdychałaś do żadnego aktora ani wokalisty. Ba, nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek do kogoś wzdychała.
Ale ta myśl szybko minęła.
- Idziemy już spać? - spytałem, gdy monitor ekranu wygasł, a w pokoju zapanowała ciemność.
Oświetlało nas tylko blade światło Księżyca, ale i tak widziałem Cię wyraźnie.
Słońce zawsze świeci własnym światłem.
Tak bardzo chciałem Cię pocałować. I nic więcej. Tylko pocałować.
Ten pocałunek byłby delikatny i tajemniczy jak ów blask Księżyca, i jeszcze bardziej magiczny.
Ale nie byłby przyjacielski, a przyzwyczaiłem się do tego, że na zawsze będę Twoim przyjacielem.
- Nie chcę spać. - Ziewnęłaś. - To znaczy, chce mi się spać. Ale nie chcę spać. Nie mam ochoty, choć jestem senna. Rozumiesz?
- Zawsze cię rozumiem.
- Zrobisz mi megamocne espresso?
- Jeśli nie chcesz zasnąć do rana i przez cały dzień, mam coś lepszego. - Zaśmiałem się.
Uniosłaś brwi pytająco.
- Jest cholernie droga - przyznałem - i nie wiem, czy można ją kupić w Polsce.
- To skąd ją masz? I o co w ogóle chodzi?
Wstałem z uśmiechem z kanapy i podszedłem do aneksu kuchennego.
- Mój ojciec dostał ją od przyjaciela z zagranicy. Teraz będę cytował: To nie jest typowa poranna kawa. Nie dostaniesz jej w sklepie. Nie znajdziesz jej w żadnej restauracji, czy w kawiarni typu Starbucks. - Otworzyłem szufladę. - To najmocniejsza kawa organiczna na świecie. To jest kawa ekstremalna – nie dla słabeuszy. Zastanów się, zanim spróbujesz.
- Już się boję - mruknęłaś, gdy wyciągnąłem ów produkt z szuflady. - Jak się nazywa ta piekielna kawa?
- Death Wish Coffee - odpowiedziałem, przygotowując napój.
- Ej, serio zaczynam się bać.
Gdy kawa była już gotowa - przygotowałem tylko jedną malutką filiżankę dla nas obojga - podałem Ci ją przed nos.
- O kurde. - Odsunęłaś się. - Sam zapach daje kopa.
Raz ja brałem łyczka, raz Ty. Gdy skończyliśmy, westchnęłaś głośno.
- Chyba nie dałeś nam jakichś dragów, co?
- Szczerze? Nie wiem.
- Dobrze, że wlałeś jej tak mało. Może uda mi się zasnąć za dobę.
Roześmiałem się, mimowolnie machając rękami.
- Mamy jeszcze jakieś pięć godzin do przyjścia rodziców, przynajmniej nie zmarnujemy ich na spanie.
- Co chcesz robić w środku nocy, po obejrzeniu czterech filmów? - spytałaś.
Zapadła cisza.
Po kilku sekundach wybuchnęliśmy śmiechem.
- Już się boję, co sobie pomyślałeś.
- Ja też, ty niegrzeczna dziewczynko.
Roześmiała się.
- Włącz jakiś dobry bit, żebyśmy się porządnie wytańczyli.
Włączyłem pięć. Tak się wyszaleliśmy, że największa "faza" po kawie już prawie minęła. Ale i tak byliśmy porządnie rozbudzeni.
- Który film z dzisiaj najbardziej ci się podobał? - spytałaś.
- Zdecydowanie i nieodmiennie Titanic.
Uśmiechnęłaś się.
- Nadal uczysz się rysować ludzi?
- Tak. Ośmielę się stwierdzić, że prawie kończę naukę.
Otworzyłaś usta i zamknęłaś, jakbyś wstydziła się czegoś powiedzieć. Zaczęłaś ze zdenerwowaniem bawić się swoimi ślicznymi lokami.
- Może cię narysować? - spytałem nieśmiało.
Tak naprawdę wiele razy Cię rysowałem. Ale szkice z pamięci nie wychodzą mi zbyt dobrze.
- Och, tak. Właśnie miałam się o to... - Wzięłaś głęboki wdech. - Ale nie chcę portretu. Narysuj mnie całą.
- Okay, nie ma sprawy.
Wyjąłem spod ławy swój szkicownik.
- Cholera, muszę zatemperować ołówek. Poczekasz chwilę? Pójdę do swojego pokoju.
- Jasne.
Gdy wróciłem, siedziałaś w identycznej pozycji, co wcześniej. Wydawałaś się spięta.
- Hej, rozluźnij się. To tylko rysunek.
Przełknęłaś ślinę.
- Aleks - wyszeptałaś. - Narysuj mnie jak Jack Rose.
***
Moja mama ma bardzo dużo biżuterii. Łatwo się w tym wszystkim pogubić, zwłaszcza, gdy człowiekowi ręce drżą jak osika.
Wisiorek udało mi się znaleźć stosunkowo szybko. Szlafrok - jeszcze szybciej.
Czas, który spędziłaś w łazience, był wiecznością. Cały dygotałem i co pięć sekund spoglądałem na zegarek. Rodzice wrócą za jakieś trzy godziny.
Ale jeśli coś się wydarzy i bal skończy się szybciej? Jeśli zastaną nagą jak ją Pan Bóg stworzył Helenę leżącą na kanapie?
W końcu wyszłaś. W samym szlafroku i wielkim, pięknym wisiorze.
- Aleks.
Ze zdenerwowania giąłem rogi kartek w szkicowniku.
- Jeśli nie chcesz...
- Dlaczego miałbym nie chcieć? - Wzruszyłem ramionami.
Zagryzłaś wargi.
- Nikt, oprócz mojej mamy wiele lat temu, mnie takiej nie widział. Nawet... - Zawahałaś się. - Nikt.
Trochę się cykam.
- Damy radę. - Krzepiąco uniosłem kąciki ust.
- Jasne. Mój przyjacielu. - Uśmiechnęłaś się filuternie, po czym zacytowałaś:
- Płacę... i spodziewam się otrzymać to, czego żądam.
Zsunęłaś z siebie szlafrok i niepewnie położyłaś się na kanapie.
Nie wiedziałem, co czuję, bo nie byłem pewny, czy to wszystko mi się nie śni. Ale to nie był sen.
Moje Słońce leżało w środku nocy na kanapie i pozowało do portretu. Obnażone najbardziej, jak się da.
Było takie piękne.
- Dobra poza? - spytałaś cicho.
- Idealna.
- Jestem trochę przejedzona, brzuch mi wystaje.
- Nie szkodzi.
- Nie mam płaskiego brzucha i chyba nigdy nie będę mieć.
- I dlatego jesteś piękna. - Dopiero po sekundzie uświadomiłem sobie, co powiedziałem.
Później już nikt się nie odzywał. Słychać było tylko tykanie zegara i szuranie ołówka na kartce.
Wpadłem w dziwny, nieznany mi jeszcze trans. Bałem się, że mimowolnie będę się ślinił albo snuł dzikie fantazje, ale nie.
Byłaś moim Słońcem, a nie jakąś loszką, kicią czy jak tam jeszcze zwą ładne dziewczyny.
Od tamtej chwili znałem każdy centymetr Twojego ciała, a moja miłość pogłębiła się jeszcze bardziej, choć myślałem, że to niemożliwe.
Moje Słońce. Moje. Nie musiałem Ciebie porywać - i tak byłaś moja.
Tak myślałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top