#05
A wschód słońca zmieszany ze szkarłatem czerwieni, gdy krew spływa po palisadach domów. A w tej wiecznej wojnie, tylko my jesteśmy jakby śmiertelni i niepokonani. Jak zaraza, którą można wytępić, ale pożera miliony. Miliardy. I ustępuje po stuleciach wieków. Ty niczym forteca stój niewzruszony, gdy wzywa mnie głód nocy. Zostań. Trwaj jak martwy krajobraz.
Delikatne muśnięcie chropowatych, lodowato martwych ust o miękkie, pełne i tak gorąco żywe wargi. Jedno uderzenie serca, które tak spokojnie kołatało się w piersi, nic nieświadomego młodego Nefilim, chwila tak piękna, że dusza, która od dawna martwa, zamknięta w ciele demona, nagle jakby odżyła i dostała skrzydeł. Wampir miał wrażenie jakby prąd przeszedł przez jego usta, skórę i mięśnie, aż do kości, powoli owładniając każdą, najmniejszą i najdalszą komórkę. Może sam anioł zstąpił z nieba i złożył pocałunek śmierci na czole Alexandra? A może to był sam Lucyfer, szepczący mu do ucha to wszystko, co mógłby teraz zrobić z pogrążonym w letargu hipnozy Magnusem? Oh... Stwierdzić, że chciałby go wykorzystać, to jakby nic nie powiedzieć. To było tak wielkie i potworne niedomówienie. Chciał go posiąść i zniszczyć. Upodlić. Zmienić na swoje podobieństwo, tak by łowca już nigdy nie mógł go zostawić. Uzależnić, tak jak Bóg człowieka, lepiąc go z prochu ziemi. Lorem mógłby stworzyć własną Biblię, własny świat i historię. Tak by wszystko potoczyło się odpowiednim torem, po jego myśli. Nieskalana grzechem historia nieba, które skalane w mroku i krwi leży teraz u jego stóp, bezwstydnie błagając o litość. Łaskę i wybaczenie.
Miłosierdzie
"Proszę cię, każ mi przestać! Krzycz i błagaj, bym tego nie robił. Bym nie robił niczego, czego tak usilnie i tęsknie pragnę zrobić! Czego chcę posiąść. Bo gdy mi zabronisz, wiem że mój głód tylko wzrośnie."
Wampir trwał w słodkiej chwili i oprzytomniał dopiero, gdy wargi młodszego rozchyliły się nieznacznie. Tak nagle, tak doskonale i kusząco mieszające się oddechy, spowite w mroku nocy. Gdy to wampir pierwszy raz od stuleci, dał się porwać. Osaczyć i nieprzytomny oddał się instynktom, które to tak dawno tłumił w sobie. Przerwać to co miało teraz miejsce, byłoby grzechem. Było by zgubą dla jego duszy, która mimo iż już zgubiona. Próbowała się odnaleźć i oprzytomnieć. Przestać błądzić, tylko trwać, chłonąć i przeżywać.
"Chcę cię posiąść. Tak byś był tylko mój. Bądź mój"
"Tak trudno mi zachować się właściwie, gdy jesteś przy mnie"
"Tak trudno powstrzymać pragnienia, żądze. Uspokoić myśli"
Alexander po prostu nie potrafił się opanować, krew kotłuje się w żyłach, wrząc w niej niczym ogień, gdy trawi ciało. Płomienie pożerają życie, wypalając nas samych. Wypalając
Pamięć
Wypalając wieczność.
Nie interesuje mnie jak żyjesz. Chcę wiedzieć, za czym tęsknisz i o czym ośmielasz się marzyć, wychodząc na spotkanie tęsknocie swego serca. Nie interesuje mnie, ile masz lat. Chcę wiedzieć, czy dla miłości, dla marzenia, dla przygody życia zaryzykujesz, że wezmą cię za głupca.
Zaryzykujesz nieśmiertelność
Nie obchodzi mnie co kryjesz na dnie swojej duszy
Mroku bez serca
Bądź moją duszą
Moim "sercem serc"
Bo czym jest nieśmiertelność bez miłości, bez oddania i osoby z którą można ją przeżyć? A czym jest śmierć gdy nie ma się nikogo? Nie pragniemy jej wtedy bardziej, nie tęsknimy tak jak do słodkich ust kochanka. Jak do dłoni cudnej niewiasty i ramion męża. Przygodą? Osamotnieniem? Świat jest nicością, a życie otchłanią, w której błądzimy jak ślepi głupcy. Alexander zawsze był głupcem, zawsze błądził. Krzywdził, wykorzystywał ludzi, zostawiając za sobą proch mieszający się z krwią i swądem śmierci. Cierpieniem. Krzykiem mieszającym się ze łzami najbliższych.
A czym jest miłość z nieśmiertelnością? Brakiem chęci przeżywania, podyktowanej upływającym czasem i śmiercią. Bo przecież żadne uczucie nie jest wieczne
Bo świat płonie
, a ja płonąc razem z nim jakby tonę, tracę powoli oddech, opuszczam powieki. W pół śnie widzę twoje oczy, gdy miotasz się między miłością a nienawiścią. W marazmie świata zatracając się w pełni, nie widząc sensu czy znaczeń. Nie rozumiejąc tych... Zasad kierujących światem
Zamykam oczy modląc się o koniec
- to był ten sam sen? - pyta niepewnie, bojąc się reakcji chłopaka, który niczym szaleniec tkwił w labiryncie własnych uczuć i pragnień. Jeszcze nie rozumiał na czym polega ten problem, ale powoli chyba dochodził do odkrycia przyczyny tych rozmów. Sesji czy seansów. Bo każdy pacjent był na swój sposób jakby wyjątkowy, prawda? Niepowtarzalny i idealny obiekt obserwacji. Szansa na zgłębienie tajników mroków ludzkiej duszy.
- może...? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie- odparł po dłuższej chwili, zbyt pochłonięty plątaniną myśli, jakby starając się odkryć największą zagadkę ludzkości, mimo świadomości że nieważne ilekroć próbował to zrobić. Dotrzeć do czegokolwiek co miało by sens, to starania te kończyły się wiecznym niepowodzeniem. Powoli mieszając się z goryczą porażki i strachem nad swoim stanem i zdrowiem. Choć co mógłby stracić człowiek, NIE, potwór który nie miał już nic.
Co mógłby...
To uczucie zagubienia, jakby spadał przez wieczność, bez możliwości ucieczki, bez końca, a dno oddalało się ilekroć pomyślał o rozwiązaniu tej zagadki. O wyjaśnieniu niemożliwego, starając się nadać sens własnemu szaleństwu. Szukając go w każdym kształcie dziwnych znaków, które rysował niczym obłąkany, gdy po fakcie, nie pamiętał o żadnym zdarzeniu. O słowach szeptanych podczas snu, gdy majacząc woła się bezgłośnie o pomoc, gdy znikając pod taflą wody, ciało zaczyna płonąć żywym ogniem, spragnione choć odrobiny powietrza. W rozpaczy chwytając się każdej możliwej deski ratunku. Smakując martwo żywych ust samej śmierci, wyznając miłość aniołom i błagając króla piekieł o miłosierdzie nad złą i przeklętą duszą grzesznika. Bo jak modlić się do bogów, jak wychwalać dobroć gdy już w innym wcieleniu zaprzedało się duszę diabłu, nie potrafiąc wyjaśnić tego uczucia agonii, ale jednocześnie wierząc w to.
Czując mrok na własnej skórze. Zapominając jak wygląda słońce, tracąc tętno, gdy serce odmawia ci życia w imię wyższego celu. Jak być normalnym w otoczeniu samych szaleńców, którzy jak mantra wmawiają ci, że to niemożliwe urojenia zagubionego umysłu. Myśli plącząc się niczym nici między palcami, powoli odcinające dopływ krwi do żył, bo amputacja chorej duszy wydaje się prostsza niż próba, pomocy w zrozumieniu.
Intensywny ból rozchodzący się po całym ciele, przez każdą komórkę, docierający aż do kości. Najgłębiej jak się tylko da. Był wręcz nie do zniesienia, ponad ludzkie siły. Tak, że osoba czująca coś choć w małym stopniu podobnego, wolała by umrzeć już na samym początku, niż przeżywać katusze, jakich teraz doświadczał. Był tego pewny, od samego momentu... Od samego początku. Wiedział, że nikt nie byłby w stanie powstrzymać łez. Nie krzyczeć z bólu. Więc czemu on musiałby tłumić to wszystko? Pilnować się i ograniczać instynkty? Ograniczać odruchy,
Wołanie o pomoc?
Bezdźwięcznie modląc się o śmierć, gdy nieskutecznie próbuje się zagłuszyć ten głos w głowie, który tak słodko. Tak kusząco, tak parszywie woła cię swoją ujmującą na duszy pieśnią.
W nieznane?
I tym jednym jedynym marzeniem,
Tak odległym,
Tak ulotnym,
Tak tęsknym.
Że było wręcz nie do opisania, nie do pojęcia przez ludzkie, prymitywne i stłumione SZALONE zmysły
Więc kim by był by kazać mu przestać? By płacząc w tej nieskończonej walce, wciąż opierać się tak intensywnie. Tak żywo. Tak bez skutecznie
- proszę pana? - słowa doktora nie potrafiły przebić się przez gruby mur rozpaczy, strachu i przerażenia. Radości zmieszanej z tak patologicznym oddaniem. Przyćmione przez myśli, które ulatując z głowy znikały tak nagle, niczym ciemność rozświetlona promieniami słońca, która nie potrafiwszy powrócić, zawsze wraca na swoje miejsce o zachodzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top