#02
🔞🔞🔞
Czerwień szkarłatu i niesamowity ból, który był wszechobecny i ogarniał jego całe ciało, które drżało w spazmach, bez konkretnego źródła. Jego wspomnienia majaczyły niebezpiecznie, gdy jedyne co był w stanie do siebie przywołać, to mrok uliczki i krew, której czerwień mienił się tak koszmarnie w blasku księżyca, wyraźnie wyróżniając się na tle brudnej kostki brukowej, na której to bezwładnie klęczał, po chwili leżąc. Dużo krwi i bólu ogarniającego każdy mięsień, sprawiając że przez samo wspomnienie, jego ciało szamotało się niespokojnie w pościeli, plącząc się w niej, a z gardła wydobywał się niemy krzyk, który mimo iż niesłyszalny, rozrywał go od środka tylko pogarszając jego stan. Szloch ogarnął Magnusa, zalewając wraz z przerażeniem i czystą chęcią śmierci. Byle by tylko to piekło się skończyło. Łowca czuł jak jego krew gotuje się w żyłach, parząc go i wypalając rany na skórze, tak jakby chciała się wydostać z jego ciała.
Instytut, kłótnia i wyjście na miasto.
Nikłe wspomnienia zamajaczyły w jego ogarniętym agonią umyśle, mimo iż w gruncie rzeczy nawet nie potrafił się na nich skupić. Twarz brata widział jak przez mgłę, a jego słowa gubiły się i topiły w jeden dziwnie niezrozumiały bełkot, którego nie potrafił rozszyfrować. Wizja księżyca i pochłoniętego mrokiem miasta, zmąciła boleśnie jego umysł, wykradając z pomiędzy jego warg dziwne jęknięcie, na granicy warknięcia a żałosnego kwilenia. Tak jakby nie potrafił się zdecydować, jakie emocje przeważają w nim w tym momencie. Leżał zalany potem i łzami, uchylając powieki i wlepiając nieprzytomne, zasłonięte nieprzyjemną mgłą spojrzenie w sufit, wodząc nim leniwie po pomieszczeniu, powoli schodząc w stronę drzwi, w których to zobaczył wpatrzone w siebie niezwykle błękitne tęczówki, w których to wyraźnie kryła się troska zmieszana z bólem. Wargi starszego drgnęły, jakby coś mówił, lecz Łowca nie był w stanie usłyszeć jego słów, choć starał się skupić na jego aksamitnym i głębokim głosie. Tak bardzo pragnął usłyszeć jego głos, że wręcz czuł jak łka z bezsilności. Pragnął ukojenia, jakie dawała mu obecność Alexandra, jego dotyk miękkiej skóry, słowa wypowiedziane czułym szeptem z taką głębią, jego błękitne tak idealne oczy... Kojący szept jaki wypowiada wyższy, miesza się i łączy zagłuszony przez rozdzierający krzyk Łowcy, gdy jego ciało pręży się pod wpływem zaklęcia i iskier. Mimo umysłu oderwanego od rzeczywistości, uparcie trzymało się świadomości, nie chcąc jej utracić na rzecz sennych majaków i koszmarów.
- ... Alec... - szlocha cicho, wlepiając w niego roziskrzone, jakby bardziej przytomne spojrzenie. Starszy podszedł do niego niezwykle szybko, wręcz w dwóch krokach pokonując całą długość pomieszczenia. Czarnowłosy delikatnie ujął dłoń Łowcy, gładząc ją uspokajająco, a jego kojąco jasna i chłodna skóra, tak pięknie kontrastowała z rozgrzaną i złotawą pół przytomnego Azjaty.
Krew
Ciemna uliczka ciągnęła się jakby w nieskończoność, choć może tylko miał takie wrażenie bardziej skupiony na własnych uczuciach i kołatających się w czaszce myślach, niżeli na brukowanej ścieżce, która niczym wąż wiła się między budynkami, tworząc swego rodzaju labirynt. Może nie powinien tak reagować, tak żywo i nieodpowiedzialnie, wychodząc z instytutu po kłótni z bratem, prosto w ogarnięte nocą miasto. W końcu był już dorosły, był najstarszym synem i powinien dawać przykład innym, choć czy osoba o jego nazwisku w ogóle była godna naśladowania? Uważał, że nie, wiedział dobrze że jego przeświadczenie jest popierane przez innych Nefilim. Wpatrzył się w niebo, które mimo iż zasłonięte przez wieżowce, majaczyło delikatnie blaskiem księżyca i gwiazdami. Kochał tego dzieciaka, tak bardzo, że czasem zapominał że tak bliska mu osoba mogłaby go tak bardzo zranić i to jednym słowem. Odkrywanie się przed innymi zawsze niosło to ryzyko, że osoba nadwyręży twoje zaufanie i zrani cię z czystej złośliwości i z premedytacją. Szedł ignorując otoczenie i deszcz, który zaczął padać jeszcze mocniej, mocząc jego ubrania. Włosy już dawno opadły na jego twarz, wpadając do oczu Azjaty, boleśnie ograniczając jego pole widzenia do żałosnego minimum, przez co jedyne co był w stanie zobaczyć to kosmyki włosów i własny nos. Nie przejmował się tym, iż w istocie wręcz nie widział. Coś tak ważnego, było dla niego teraz tak nieistotne, że nawet nie zwrócił na to uwagi. Magnus nie musiał wiedzieć gdzie jest, bo podświadomie od samego początku, od samego wyjścia z Instytutu dobrze wiedział dokąd kierują go jego stopy. Jego mały azyl, miejsce do którego zawsze uciekał gdy szukał ukojenia, czy chciał się oderwać od szarej rzeczywistości. Nagromadzone emocje przysłaniały mu zdrowy rozsądek, przez co nawet nie zauważył że wyszedł na miasto w środku nocy, samemu i do tego nie biorąc ze sobą żadnej broni, nic poza krótkim sztyletem, który rzemykami był przypięty do jego prawego uda. W pośpiechu również zapomniał o kurtce, co w czasie wczesnej jesieni było dość niemądrym posunięciem z jego strony. Magnus czuł jak materiał fioletowej niegdyś koszulki, teraz mokrej, wpadającej pod czerń powoli przylega do jego klatki piersiowej, brzucha i pleców uwydatniając jego budowę i wręcz atletycką sylwetkę jeszcze bardziej. Co jak co, ale codzienne treningi miały tylko jeden plus. Mięśnie i zniewalający wygląd, którym mógł się pochwalić prawie każdy Nefilim.
- MAGNUS!! -
Otworzył oczy, oddychając ciężko, nierównomiernie przez usta, a powietrze nie chciało przejść przez jego zaciśnięte w szlochu gardło. Łzy mimowolnie płynęły po jego policzkach, mieniąc się na złotej skórze w blasku księżyca, niczym diamenty. Łowca zamrugał kilkukrotnie, starając się przyzwyczaić wzrok do panującego w pomieszczeniu pół mroku. Omiótł spojrzeniem pokój, przyjemnie bordowe ściany i meble z ciemnego dębu nie nasuwały mu na myśl swojego pokoju w Instytucie, lecz mimo to były dziwnie znajome, nie wywoływały w nim lęku, a poczucie bezpieczeństwa. Niepewnie, z lekkim ociąganiem i przesadną wręcz ostrożnością Azjata podniósł się do siadu, podpierając się rękoma o łóżko. Czuł jak jego ciało powoli zapada się w niesamowicie miękki materac, sprawiając wrażenie jakby tonął, zatapiając się we wszechobecnym puchu pierzyn. Łowca odgarnął leniwie włosy, które puszczone wolno, opadały czarnymi kaskadami wodospadu, przysłaniając lekko jego twarz i wpadając mu do oczu, ograniczając boleśnie jego pole widzenia. Roziskrzone spojrzenie, pełnych ekscytacji zmieszanej z niepokojem oczu, wbił w okno, które pomimo panującej na zewnątrz nocy, było zasłonięte. Nie szczelnie, gdyż pojedyncze promienie bladego światła, wpadały do pokoju oświetlając delikatnie ściany i meble, mącąc gęstą niczym smoła ciemność. Usta Azjaty drgnęły w pół uśmiechu. Czystym i delikatnym, ukazującym jego częściowe oderwanie od rzeczywistości, gdy do jego nozdrzy dotarła przyjemna woń... Delikatny, kojący zapach. Zapowiedź czystej miłości i oddania, bezpieczeństwa. Powieki opadły, a ciemne, długie rzęsy zawachlowały leciutko. Pomarańcz z ziołami i lasem... Ulubiona mieszanka Cupidinis'a, która to tak miło drażniła jego czułe zmysły, tępiąc je i sprawiając że gubił się w otaczającej go rzeczywistości. To tak jak labirynt, sen na jawie, gdy nie wie się już co tak na prawdę jest teraźniejszością, a co wytworem naszej chorej fantazji. Tak stwierdzenie, że Alexander był jego fantazją, odskocznią od prostego i szarego dnia, był trafny i prawdziwy. Delikatny rumieniec wykwitł na jego policzkach, gdy zdał sobie sprawę z tego na jaki tor powoli schodzą jego myśli, ale sama wizja wyobrażania sobie miękkości jego warg, aksamitu bladej, wiecznie chłodnej skóry i głębokiego głosu, była silniejsza niż moralność i zawstydzenie. Bo jak można wstydzić się tego, iż podziwia się obiekt westchnień wielu, choć Magnus chciał by był tylko jego i by tylko on mógł do niego wzdychać i podziwiać go. Mieć Alexandra takim, jakim jeszcze nikt go nie miał... Nie realne, ale jednocześnie tak słodko kuszące pragnienie, rozrywało serce, które niespokojnie kołatało się w piersi młodego Łowcy. Podziwiał Alexandra chłonąc jego bliskość za pomocą danego wyobrażania go sobie. Mógłby patrzeć na niego godzinami, a dalej sądził, że nie miałby dość, nigdy nie miałby go dość. O niczym nie marzył tak, jak o tym by słychać non stop jego głos, który tak przyjemnie drażnił jego zmysły, tą swoją głębią, gdy to wymawiał jego imię, szepcząc jakby z naganą, na granicy troski i rodzicielskiego uczucia. Lekki zarys mięśni na jego brzuchu widział tylko raz, ale tyle wystarczyło by żywic się tym wspomnieniem, badając każdy skrawek jego skóry, pieszcząc leniwie jego mięśnie, powoli ucząc się ich na pamięć. Kawałek po kawałku, przez resztę nocy albo najlepiej wieczności, jaką wykradł by bogom. Dreszcz przeszył jego ciało, przechodząc przez kręgosłup, przez co Azjata zamruczał cicho niczym zadowolony kot. Przyjemny stan zawieszenia przerwał mu ruch, który zmącił ciemność, gdy długa i ciężka zasłona, zafalowała niebezpiecznie, wpuszczając do pomieszczenia snopy światła. Łowca mimowolnie napiął wszystkie mięśnie, jakby w gotowości do ataku, co sprawiło mu wyraźny ból i dyskomfort, który zignorował go na rzecz instynktu samozachowawczego. Trwał tak chwilę, może kilka sekund, uważnie lustrując wzrokiem pomieszczenie. Jakie było jego zaskoczenie, gdy zamiast potwora, na łóżko wskoczyła biała kulka futra. Czuły uśmiech samoistnie wkradł się na jego usta, gdy oczy zalśniły na widok uroczego stworzonka. Biała, aksamitna i niezwykle przyjemna w dotyku sierść kontrastowała z mrokiem, przez co kot był idealnie widoczny, a jego zielone oczy z okrągłymi niczym sam księżyc źrenicami, skrzyły się w ciemności, tak drapieżnie i figlarnie wlepiając się w Magnusa. Młody mężczyzna rozchylił wargi chcąc przywołać do siebie stworzenie, lecz niespodziewane ukłucie bólu w gardle, skutecznie mu to uniemożliwiło. Przejechał palcami po szyi, z zaskoczeniem zauważając, że nie natrafił na miękką i ciepłą skórę, a szorstki i zimny materiał opatrunku. Zmarszczył brwi starając się sobie przypomnieć co też się stało. Wspomnienia napłynęły kolejną, niezwykle bolesną i nieprzyjemną falą, sprawiając że zakręciło mu się w głowie. Podparł się drżącymi rękoma o materac, chcąc utrzymać się w pionie, przygryzając przy tym niezdrowo blade usta, powstrzymując cichy jęk bólu, który to usiłował przedostać się przez jego usta.
Krew
Krew i uczucie osamotnienia zmieszane z niewyobrażalnym bólem i... Krzykiem przerażenia, który zlewał się w imię Łowcy. "Magnus" powtarzane jak mantra tuż obok jego ucha i wilgoć na policzkach, choć Azjata nie pamiętał by płakał, więc kogo mogły być te łzy? Kto tak rozpaczliwie powtarzał jego imię, skoro on nie potrafił wydobyć z pomiędzy swoich warg, choćby szlochu, czy jęku bólu?
Magnus, proszę... Proszę wytrzymaj jeszcze chwile, obiecuję że... Maggie...
Krew szybko zalewała jego gardło, skutecznie uniemożliwiając mu oddychanie, gdy płuca piekły niemiłosiernie, a ciało w spazmach starało się złapać oddech. Instynktownie przyłożył dłonie do gardła, chcąc zatamować krwawienie, gdy powoli zaczęło do niego docierać co tak naprawdę się dzieje. Jak mógł być tak głupim i nieostrożnym, by nie zauważać demona, który podkradł się do niego, kryjąc się w mroku, po czym rzucił się na niego wbijając swoje kły, prosto w gardło niczego nie spodziewającego się Łowcy. Nawet nie potrafił wytknąć sobie faktu, iż nie zabrał Stelli, choć i tak nie miało to znaczenia, gdyż nie przydałaby mu się w takim momencie jak ten. Przyziemni mówią, że gdy śmierć jest blisko, gdy powoli ogarnia twoje ciało, całe życie przelatuje ci przed oczami, wszystkie szczęśliwe i smutne chwilę. Marzenia i plany na przyszłość... Więc dlaczego gdy to Magnus leżał na brukowym chodniku, jedyne co majaczyło mu przed oczami był Alexandre? Jego piękny uśmiech, który tak uparcie kryje przed światem i radośnie skrzące się oczy... Nagle w głowie ma tylko obraz, gdy oboje siedzieli u nie w mieszkaniu i rozmawiali to... Wszystkim i o niczym, śmiejąc się i żartując tak jak jeszcze nigdy dotąd. Nie potrafił myśleć i rodzinie, przyjaciołach czy o swojej parabatai. Zamiast tego jego myśli uparcie krążyły wokół postaci wampira. Najbardziej martwił się o to, jak on zareaguje... Czy w ogóle się tym przejmie, czy wręcz przeciwnie?
- Magnus!? - rozdzierający krzyk, pełen zaskoczenia i przerażenia, gdy głos łamie się pod koniec. Azjata uchyla powieki, starając się dostrzec osobę, która wydała z siebie tak rozpaczliwy dźwięk, jakim było jego imię. Nie zdołał zobaczyć właściciela tego jakże przyjemnego i głębokiego... "Alec" uwięzło mu w gardle, w szlochu, krwi i jęku bólu. Przyszedł tu, jego...
Anioł.
Jego piękny i wyjątkowy Anioł jakimś sposobem znalazł się tutaj, w ciemnej uliczce, gdy ten go najbardziej potrzebował. Mimo tego wszystkiego Magnus poczuł jak ogarnia go swego rodzaju szczęście i irracjonalna wręcz radość. Sam fakt, że nie jest teraz... Że ma kogoś przy sobie, tym bardziej tego konkretnego... Piękny nie tylko ciałem, ale i duszą, tak czystą. Przenikliwa biel, mimo demonicznej krwi, która ponoć krążyła w jego żyłach, choć każdy kto znał Alexandra twierdził bardziej że nadaje się na boską istotę, niżeli owładniętą grzechem. Czarnowłosy Anioł, który jakimś cudem stompił z niebios na ziemię... Niczym jego stróż, kroczący w jego cieniu, wiecznie nad nim czuwając i broniąc... Zmęczony umysł Łowcy powoli snuł wyobrażenia na temat wampira. Wyidealizowany i wręcz nierealny obrać Alexandra zawsze mącił i przyćmiewał zmysły Azjaty, gdy choćby na ułamek sekundy w jego głowie pojawiła się wzmianka o starszym. Piękny i czysty. Nie potrafił go sobie inaczej wyobrazić, inaczej go postrzegać, mimo że wszyscy widzieli w nim potwora i zwykłego podziemnego.
Biel.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top