Rozdział 35

Od samego rana wszystko było jakieś zamazane, niewyraźne oraz napawało nieznanym ciężarem. I nie było to spowodowane bynajmniej łzami, które wylewałam, bo tego dnia postanowiłam udawać szczęśliwą.

Słońce wisiało na niebie wysoko, rzucając na ziemię ciepłe promienie. Nie było jednak gorąco, temperatura była idealna. Katedra oraz sala weselna były perfekcyjnie przygotowane i dopięte na ostatni guzik. Wszyscy czekali na pojawienie się państwa młodych i uczczenia najważniejszego dnia ich życia.

Wszyscy. Chyba nawet ja.

Skrzętnie sprawdziłam każdy detal. Własnoręcznie przestawiałam krzywo postawione kieliszki, poprawiałam poprzekręcane kokardy na krzesłach, prostowałam obrusy.

Nie wiem czy tak wiele znaczyło dla mnie to zlecenie, czy robiłam wszystko, żeby zająć czymś dłonie i po prostu nie myśleć.

Zapomnieć o każdej z tych chwil, każdym wyznaniu miłości i odwagą na otwarcie czystej karty. Dla mnie i naszego... mojego dziecka.

~*~

Jak zazwyczaj ubrana byłam w gustowny kostium, tym razem w kolorze lawendy. Z nierzucającą się w oczy słuchawką przymocowaną do ucha słuchałam słów moich pracowników. Wszystko musiało być idealne; oświetlenie, dźwięk, dekoracje.

Kiedy upewniłam się, że wszystko jest tak jak być powinno skierowałam się do pokoju przygotowań panny młodej. Przymknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech, dotknęłam z czułością mojego brzucha i w końcu odważyłam się nacisnąć klamkę.

Niemal zaparło mi dech.

Wyglądała kwitnąco. Blond włosy spływały kaskadą na blade i nagie ramiona. Suknia wydawała się jej drugą skóra. Elegancka, prosta i wykonana z koronki. Przedłużany tył gustownie sunął po podłodze. Jej twarz była tak rozpromieniona, że mimo głębokiego bólu w moim sercu, wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że postąpiłam słusznie. Ta kobieta zaopiekuje się miłością mojego życia. Wiem, że tak będzie.

- Francesca! - Przywitała mnie rozweselona zamykając w ciasnym uścisku. O dziwo oddałam uścisk równie chętnie i delikatnie zamknęłam oczy.

- Jesteś piękną panna młodą.

- Dziękuję! Wszystko jest idealne, dokładnie takie jakie sobie wymarzyłam.

- Bardzo się cieszę. O to właśnie mi chodziło. - Powiedziałam szczerze.

Nagle otworzyły się drzwi i wszedł Zayn. Ubrany w czarny garnitur wyglądał niezwykle przystojnie. Zatrzymał się w pół kroku widząc nas.

- Przeszkadzam? - Zapytał chłodnym głosem, patrząc na mnie niechętnym wzrokiem.

- Skąd. I tak miałam sprawdzić co u pana młodego. - Powiedziałam bez zastanowienia. Dopiero zimne spojrzenie Zayna uświadomiło mnie jak mógł to odebrać. Mylił się. Nie pozwolę mu zdradzić Ev na godzinę przed ślubem.

Echo stukotu moich obcasów niosło się w korytarzu. Nie byłam pewna czy jestem gotowa na to spotkanie. Prawdopodobnie to już nigdy nie będzie łatwiejsze. Zawsze byłam twarda... Teraz muszę być silna podwójnie. Nie walczę już tylko dla siebie.

Zapukałam delikatnie i uchyliłam drzwi. Harry był sam i stał w smokingu przodem do okna.

- Przeszkadzam? - Zapytałam szeptem. Odwrócił się w moją stronę i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to głęboki smutek. Wyglądał na niemal zrozpaczonego.

- Fran... - Wychrypiał, a ja przymknęłam oczy. Pokręciłam głową.

- To standardowa procedura. Musze zapytać czy jesteś gotów i potrzebujesz pomocy. Czy wszystko jest takie, jak planowałeś.

- Jestem gotów fizycznie, jeśli o to pytasz. Psychicznie... - Odchylił głowę. - Nie wiem czy będę kiedykolwiek, ale to nie ma znaczenia. Sala i kościół są bajeczne. Jesteś świetna w tym co robisz. - Uśmiechnął się. - Czy mogę Cię dotknąć? - Zapytał robiąc krok na przód.

- Nie. - Powiedziałam bez wahania. Złamałabym się gdyby to zrobił. Poruszając ustami wyznałam mu miłość. Kiedy na chwile zamknął oczy biorąc na barki ciężar tego wyznania, obróciłam się na pięcie i uciekłam.

~*~

Harry's Pov.

Nie pamiętam jak doszedłem wraz z Evelyn pod ołtarz. Nie pamiętam wypowiadanych modlitw. Niemal nie pamiętam jej radosnych oczu i szczerego uśmiechu.

Wszystko co miałem przed oczami to ona. Miłość mojego życia, moje jedyna szansa, moja Francesca.

Kiedy Evelyn zaczęła powtarzać przysięgnę wraz za kapłanem kątem oka zauważyłem poruszający się gdzieś z tyłu kształt. Delikatnie przekręciłem głowę i zauważyłem wychodząca z kościoła Francescę. I wtedy to do mnie dotarło.

Nie. Nie mogę.

- Słucham? - Słowa księdza potwierdziły iż powiedziałem to naprawdę.

- Ja... Przepraszam. Nie. Nie dam rady. Wybacz mi Ev. - Powiedziałam patrząc w jej zaskoczone i wypełniające się łzami oczy. - Kocham kogoś innego. - Wyszeptałem patrząc w stronę drzwi.

I wyszedłem. Tak po prostu.

- Gdzie? Gdzie ona jest? - Zapytałem Arona gdy w kościele zastał chaos.

- Sprawdź nad strumykiem za budynkiem. - Powiedział i gdy chciałem już odejść złapał mnie za ramię. - Nie skrzywdź jej ponownie.

- Kocham ją. - Powiedziałem bez tchu.

Znalezienie jej nie trwało zbyt długo. Tak jakby moje ciało było zaprogramowane na wyczuwanie jej obecności. Siedziała skulona, a jej ramiona drgały. Po raz kolejny przeze mnie.

- Kochanie. - Wyszeptałem padając na kolana tuż obok jej ciała. Wzdrygnęła się i podniosła zapłakane oczy.

- Harry? Co ty tu robisz? - Była w szoku.

- Nie mogę poślubić innej kobiety, kiedy miłość mojego życia wypłakuje swoje łzy. Jesteś zbyt piękna by to robić. Kocham cię. - Wziąłem ją w ramiona. Była taka ufna, taka delikatna. Idealna dla mnie.

- Co z weselem? Co z Evelyn? Zostawiłeś ją pod ołtarzem? - Zasypywała mnie pytaniami

- To koniec. Teraz będziemy tylko ty i ja na zawsze.

- I nasze dziecko. - Wyszeptała.

- Oczywiście. Kiedy to się stanie będę najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. - Zapewniłem.

- Już możesz zacząć. Tatusiu. - Coś w jej spojrzeniu pozwoliło mi wyciągnąć wnioski.

- J-Jesteś? J-Ja... Boże, kocham cię tak bardzo. - Powiedziałem do jej ucha, mocno przytulając i głęboko całując.

I teraz byłem pewien. Nigdy, przenigdy nie wypuszczę jej z rąk. Znalazłam swoje miejsce na ziemi.


Nie trzeba magii , by pokierować czyimś sercem. Serce radzi sobie samo i rzadko wybiera najłatwiejsze drogi.


***

sprawa numer jeden: jeśli zastanawiacie się dlaczego Ev powitała Francescę tak wylewnie to dlatego, że Harry nie uściślił z kim ją zdradził :)

sprawa numer dwa: przepraszam za beznadziejną końcówkę. wiem, że stać mnie na więcej ale nie jestem w stanie ubrać w słowa tego co chcę przekazać. klękam i błagam o wybaczenie.

sprawa numer trzy: przed nami jeszcze epilog i notka kończąca.

sprawa numer cztery: wielu może się nie zgadzać z zakończeniem... ale tak było zaplanowane od początku. przepraszam za wyprowadzanie was w pole :)

dodaję dziś, bo zajebali mnie nauką, że musiałabym nagiąć czasoprzestrzeń, żeby zdążyć. buźka, do zobaczenia :) :*


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top