Rozdział 24
Dźwięk syren wybudził mnie se snu. Podniosłam ociężałe powieki i rozejrzałam się z dezorientacją. Coś uciskało mnie u okolicach żeber więc nieświadomie zerknęłam w tamtą stronę.
Wokół mojej tali znajdowało się wytatuowane ramię z pewnością należące do mężczyny, z którym kochałam się kilka godzin temu. Może mniej, zważywszy na to jak ciemno było jeszcze na dworze. Odwróciłam delikatnie głowę bojąc się wykonywać bardziej nieostrożne ruchy, które mogłyby zbudzić Harrego ze snu.
To, że wczoraj po naszym stosunku płakałam i byłam taka emocjonalnie rozbita to nie był tylko wynik ogromnej dawki przyjemności, jakiej mi dostarczył. Przede wszystkim wynikało to z faktu, iż zrobiłam coś złego. Złego, a jednak byłam taka szczęśliwa.
Moje oczy znów zwilgotniały, ponieważ to pierwszy i ostatni raz. To ostatni raz kiedy Harry we śnie trzyma rękę na moim ciele, kiedy dzieli ze mną łoże, kiedy tak odsłania się emocjonalnie. To ostatni raz kiedy się tak spoufalamy. Do następnego razu dopuścić nie mogę.
Najdelikatniej jak umiałam zdjęłam jego przedramię z mojego ciała i ułożyłam obok niego. Mruknął coś i wtulił twarz bardziej w poduszkę. Westchnęłam cicho wpajając sobie wyraz jego twarzy w pełnym błogostanie.
Czułam się jakbym wyrywała sobie serce. Może tak było? Kto wie? Może ono postanowiło zostać przy nim? Może poczuło do niego tak wiele, że nie chciało się oddalać?
Zacisnęłam powieki i zebrałam w sobie wszystkie siły. Jeśli nie zrobię tego teraz nie zrobię tego już nigdy. Pozwoliłam sobie na szaleństwo, skazałam nas na niezręczną atmosferę w pracy, sprowadziłam na nas grzech. Zrobiłam także najpiękniejszą rzecz w moim życiu z mężczyzną, którego kocham.
Zakochałam się w nim.
Ta świadomość potrząsnęła moim ciałem w postaci tłumionego szlochu. To już nie było tylko zauroczenie, tej nocy ewoluowało i przeordziło się w silniejsze uczucie.
Mglistym, załzawionym wzrokiem wyszukiwałam ubrań. Zbierałam je i wciągnęłam na siebie najszybciej i jednocześnie najciszej jak potrafiłam. Co chwilę mój zdradziecki wzrok lądował na jego postaci. Robiłam wszystko by wyryć sobie ten obraz w pamięci. To wszystko co mi pozostało.
Z ręką na klamce jeszcze raz odwróciłam się w jego stronę. Nie mogę odejść bez pożegnania.
- Pa Harry, śpij dobrze. Kocham Cię. Chyba zawsze kochałam i wiem, że zawsze będę. Chociaż nigdy nie pozwolę abyś się o tym dowiedział. Żegnaj, mój cudzie. - I z ostatnim przeciągłym spojrzeniem zatrzasnęłam za sobą drzwi jego sypialni.
A potem drzwi jego mieszkania.
I życia.
~*~
Siedziałam pogrążona w swoich myślach, oderwana od życia i społeczności. Minęło już chyba kilka godzin. Za oknami zrobiło się już całkiem jasno, ale nawet to nie wyrwało mnie z otępienia. Od godzin trwałam w tej samej pozycji z niedbale narzuconymi ubraniami i drżącymi dłońmi przyciśniętymi do równie drżących ust.
Moje łzy się nie kończyły. Patrzyłam na ścianę przed sobą i tak jak wiele razy mi się zdarzało pogrążałam się w myślach. Mój wzrok spoczywał na jakiejś rzeczy, ale tak naprawdę jej nie widziałam. I tym razem było tak samo. Widziałam jedynie kalejdoskop chwil, które z nim przeżyłam.
Począwszy od pierwszego zatroskanego spojrzenia jakie mi posłał, aż do widoku jego pogrążonego w letargu ciele.
Zacisnęłam pięść i wbiłam paznokcie w dłoń. Ból nieco mnie otrzeźwił. Na tyle bym usłyszała dźwięk mojej komórki.
Anemicznie po nią sięgnęłam i nie odzywając się nawet przyłożyłam do ucha.
- Francesca? Gdzie ty do cholery jesteś? Wszycy jesteśmy w biurze, czekamy na dalsze polecenia. Nikogo nie informowałaś o tym, że się spóźnisz. Od dwóch pieprzonych godzin powinnaś zasuwać w biurze. - Głos Arona był zdenerowany. - Fran? - Powiedział delikatniej, kiedy nie uzyskał ode mnie żadnej odpowiedzi.
I to chyba złamało kolejną barierę. Z oczu popłynęła kolejna porcja łez, a z gardła wydobył się przytłumiony szloch.
- Płaczesz? - Kontynuował. - Cholera, co się stało? - Sapnął. - Albo nie kończ, zaraz u Ciebie będę. Jesteś w domu? - Słyszałam jego szybkie kroki i przytaknęłam. Zorientowałam się, że on nie może tego zobaczyć.
- Tak. - Szepnęłam reflektując się. I rozłączając odrzuciłam od siebie telefon. Zarejestrowałam jedynie, że ekraz znów się rozświetlił, zanim sie spadł z hukiem na podłogę i sie rozpadł.
~*~
Aron po raz kolejny udowodnił mi, że kompletnie na niego nie zasługuję. Po tym jak wyznałam mu wszystko co się stało. Wszystko, tak po raz pierwszy. Od początku do końca, nie omiajając niczego. Nie potępiał mnie. Jedynie wziął w ramiona, mocno przytulił i kołysał jak małe dziecko. Składał drobne pocałunki wśród moich włosów i szeptał delikatnie słowa otuchy.
- To moja wina, praktycze zafundowałem wam ten wieczór. Nie wiedziałem, że skończy się to taką tragedią. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. - Obwiniał się.
- Przestań, to nie twoja wina. To tylko ja się łudziłam, że może ten jedyny raz słońce nie wzejdzie, nie nastanie rzeczywistość, że mogę żyć marzeniami.
Miłość ma wielką moc przeobrażania i wtedy, gdy ją dajesz i wtedy, gdy zostajesz nią obdarowany.
***
Nie mam siły. 30 stopni w domu. Gdzie jest ten deszczowy Londyn? Za zimno - źle. Za gorąco - źle. Polak za granicą :D Co myślicie o rozdziale? :D Mocne 2/10? :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top